Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Okoliczności, jak zapewne Państwo wiedzą, były zgoła fabularne: informacja o bombie podłożonej w siedzibie Sądu, szybka ewakuacja, saperzy z psami do tropienia ładunków wybuchowych i zapowiedź wznowienia posiedzenia po zakończeniu przeszukania. Bomby nie było. Pojawiły się za to wątpliwości, czy alarm był głupim żartem (na co wskazywałyby identyczne zawiadomienia o ładunkach w 40 innych budynkach stolicy), czy może – jak podpowiada w takich razach nadwrażliwa wyobraźnia – aktem dywersji, jedynie sprytnie udrapowanym w krotochwilę. Cui prodest? Komu – cytując starorzymskich prawników – mogłoby zależeć bardziej na opóźnieniu orzeczenia Sądu Najwyższego, skoro niecierpliwie wyglądają go od trzech miesięcy zarówno frankowicze, jak i prawnicy reprezentujący banki?
Teorie spiskowe odłóżmy jednak na bok. W komunikacie o kolejnym odroczeniu rozprawy, który rzecznik prasowy SN wystosował kilka godzin po ogłoszeniu alarmu (tym razem już nawet bez terminu wznowienia), kryła się bowiem istocie prawdziwa bomba. Oto izba cywilna najwyższej instancji sądowniczej kraju poinformowała opinię publiczną, że przed wydaniem orzeczenia chce wysłuchać stanowiska m.in. Rzecznika Praw Dziecka, Komisji Nadzoru Finansowego, Rzecznika Praw Obywatelskich oraz prezesa Narodowego Banku Polskiego. Sąd Najwyższy – wyjaśnił jego rzecznik – podjął tę decyzję „świadomy doniosłości zarówno społecznej, jak i gospodarczej, jakie jego decyzje będą miały dla Polaków”.
Kredyty frankowe spłaca obecnie około 420 tys. gospodarstw domowych, w większości ekonomicznych średniaków, który nie kupili nieruchomości na wynajem lub pod spekulację – jak latami sugerowały banki – lecz po to, żeby w niej po prostu zamieszkać. Właśnie z tej osiągniętej z trudem stabilizacji, poczucia „bycia na swoim” wzięła się legendarna jakość polskiego portfela kredytów frankowych, które kredytobiorcy spłacali (i nadal spłacają) bardzo rzetelnie, czasem kosztem poziomu życia ich rodzin – a co banki przez lata przedstawiały jako kolejny dowód na hazard i spekulację wielkiej skali, jakiej mieli się dopuścić Polacy decydujący się na kredyty denominowane lub indeksowane kursem obcych walut. Licząc według aktualnego kursu walutowego, do spłaty pozostało nadal około 91 mld zł. Tak, Sąd Najwyższy ma niewątpliwie rację, kiedy ustami swego sędziego-rzecznika przyznaje, że prócz perspektywy podmiotów gospodarczych i sektora finansów w sprawie kredytów frankowych własny punkt widzenia mają również frankowicze. Pytanie tylko, czy izba cywilna powinna w ogóle uwzględniać ją w swoim postępowaniu, podobnie jak głosy bankowych lobbystów?
Nie jestem na tyle naiwny, by wierzyć, że badając tę sprawę sędziowie mogą się całkowicie odciąć od argumentów stron, niczym kardynałowie, odgrodzeni podczas konklawe od świata murami Kaplicy Sykstyńskiej. Niepokoi mnie jednak, że głosem wysłuchanym w tej sprawie ma być również stanowisko Komisji Nadzoru Finansowego, czyli organu, który od początku swego istnienia udowadnia, że nie potrafi realizować statutowego celu ochrony konsumentów przed instytucjami finansowymi. Tego samego KNF-u, którego poprzedni prezes w rozmowie z właścicielem Getin Holdingu – banku najmocniej umoczonego we frankowy kryzys – składał mu niemal jednoznacznie korupcyjne propozycje w zamian za przymknięcie oka na trudną sytuację kapitałową Getinu? A co nowego może wnieść do sprawy prezes NBP, jeden z najwierniejszych towarzyszy partyjnych Jarosława Kaczyńskiego, który nie tak dawno przecież mówił frankowiczom, żeby nie liczyli na pomoc państwa? Wreszcie – by nie przypatrywać się sprawie jedynie z perspektywy klientów – na co sędziom opinia Rzecznika Praw Dziecka, skoro rzecz dotyczy jedynie ustalenia prawniczych niuansów umowy cywilno-prawnej?
Czytaj także: Marek Rabij: My to państwu wygramy
Oczywiście, wysłuchanie kilku dodatkowych głosów w tej sprawie nie musi oznaczać, że Sąd Najwyższy podejmie decyzję jedynie pod wpływem siły ich argumentacji. Problem stanowi co innego. Są nim doskonale znane frankowiczom próby nadawania tej sprawie kontekstu innego niż prawny. Ekonomicznego – bo banki, zmuszone do rozliczenia się w kredytobiorcami na niekorzystnych dla siebie warunkach ograniczą kredytowanie gospodarki, a straty i tak odbiją sobie na reszcie klientów. Politycznego – bo opowiedzenie się państwa w majestacie prawa po stronie jedynie części kredytobiorców uczyni z pozostałych obywateli gorszego sortu. Wreszcie społecznego, a nawet psychologicznego – bo na rynek popłynie informacja, że dług to coś, co przy odrobinie prawniczej kazuistyki można zmienić z honorowego zobowiązania w partię szachów.
Argumentami tego typu banki strzelają w stronę klientów niemal od początku frankowego sporu, bo wiedzą, że najłatwiej im wygrać właśnie po przeniesieniu go poza sferę prawa. Nielegalność kredytów hipotecznych indeksowanych lub denominowanych kursem obcych walut przebadały sądy m.in. w Australii, Serbii, Austrii, Włoszech oraz w Hiszpanii – wszędzie dochodząc do tego samego z grubsza wniosku, że klientów wciągnięto w coś w rodzaju inwestycyjnej pułapki. A w najlepszym razie niedostatecznie zadbano o przedstawienie im rzeczywistej skali ryzyka towarzyszącego takim inwestycjom. To samo jesienią 2019 r. orzekł Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej uruchamiając lawinę pozwów przeciw bankom, która zalała polskie sądy.
Na płaszczyźnie prawa cywilnego w łeb bierze bowiem także popularny w Polsce argument pełnej swobody działalności gospodarczej oraz współodpowiedzialności kredytobiorców za frankowy pasztet, bo „przecież wiedzieli, co podpisują”. Europejskie prawodawstwo – zacytujmy w tym miejscu słowa prof. Ewy Łętowskiej – od ponad stu lat większą ochronę przyznaje właśnie konsumentom, których uważa za stronę słabszą. Dlaczego? Otóż, dlatego, że „wolność umów nie może być redukowana do wolności czysto formalnej, ponieważ wymaga (warunek konieczny, ale niewystarczający) w miarę zrównoważonych szans (organizacyjnych, informacyjnych), aby wolność obu stron mogła być urzeczywistniana”. Mówiąc wprost – argument „wiedziały gały co brały” możemy zostawić sobie na zakupy na pobliskim bazarku.
Czekając na ważny głos Sądu Najwyższego, który problem czysto prawny chce badać w innym niż prawne kontekście, pozostaje więc mieć nadzieję, że ostatni głos w sprawie kredytów frankowych przypadnie jednak Temidzie. I wierzyć, że spektakl odroczeń, jaki sąd funduje nam od kilku miesięcy i szerokie konsultacje przed orzeczeniem nie są próbą rozmycia lub wręcz ucieczki od odpowiedzialności.