Bankowiec nasz pan

Jest coś perwersyjnego w tym, że w kraju, którego mieszkańcy uwielbiają kupować, prawo do błędu chętniej przyznaje się sprzedającym. Widać to jak na dłoni w sprawie kredytów frankowych.

07.10.2019

Czyta się kilka minut

 / JACEK WAJSZCZAK / REPORTER
/ JACEK WAJSZCZAK / REPORTER

Przy odrobinie politycznego poczucia humoru sędziowie Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej mogliby odwlec ogłoszenie sentencji swojej decyzji o kilkanaście dni – czyli na okres po zakończeniu kampanii wyborczej. Orzeczenie zamknęłoby w ten symboliczny sposób pełną kadencję rządów Prawa i Sprawiedliwości, które do poprzednich wyborów wyruszyło uzbrojone w obietnicę rozwiązania tzw. problemu frankowiczów, by zaraz po zwycięstwie wycofać się raczkiem z tego przyrzeczenia.

Odwrót partii rządzącej w sprawie franków zakończył się, jak wiadomo, apelem prezesa Kaczyńskiego, aby poszkodowani wzięli sprawy w swoje ręce i pozywali banki indywidualnie. W ten sposób PiS niechcący przyłożył zatem rękę do scenariusza realizującego jego przedwyborcze obietnice: małżeństwo zdesperowanych frankowiczów z Warszawy złożyło pozew do sądu. Ten zaś odesłał sprawę do zbadania TSUE, a Trybunał w sporze banki–kredytobiorcy opowiedział się po stronie konsumentów, uznając klauzulę indeksacyjną umowy kredytowej za niezgodną z prawem i otwierając klientom drogę do przewalutowania hipotek na złotowe z zachowaniem dotychczasowych stóp procentowych dla franka szwajcarskiego.

Rzeczowa ocena kosztów, jakie poniosą z tego tytułu banki, możliwa będzie zapewne dopiero za kilka lat. Jedno nie ulega wątpliwości już dziś: państwo polskie kolejny raz udowodniło obywatelom, że na niewiele się im przydaje.

Teoria w praktyce

– Po kilkunastu latach członkostwa w Unii poziom ochrony, jaką polskie prawo zapewnia rodzimym konsumentom, nie odbiega od tej, którą mają zagwarantowaną konsumenci z innych krajów europejskich – twierdzi dr Aneta Wiewiórowska-Domagalska, prawniczka z European Legal Studies Institute Uniwersytetu Osnabrück, współprzewodnicząca Społecznego Forum Eksperckiego przy Rzeczniku Praw Obywatelskich. – Problemem nie jest jednak to, co państwo gotowe jest zaoferować obywatelom w teorii, lecz to, jak w praktyce wygląda egzekucja praw.

Głównym narzędziem państwa w walce o prawa konsumenckie i równowagę rynkową jest Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów utworzony pod koniec lat 90. na fundamentach Urzędu Antymonopolowego. W dorocznym sprawozdaniu prezes UOKiK podaje, że w 2017 r. (nowszych danych brak) urząd miał do dyspozycji 71 mln zł i zatrudniał 498 osób. Od 2012 r. budżet instytucji wzrósł zatem o 29,2 proc., a liczba jego pracowników – o nieco ponad 7 proc. Nie najgorzej, jeśli zestawić te liczby z danymi o tempie wzrostu wynagrodzeń w gospodarce, które w tym samym czasie zwiększyły się o 21 proc. oraz ze wskaźnikami PKB, który w latach 2012-17 zwiększył się łącznie o około 15 proc.

Prawdziwe rozmiary urzędniczej kołderki UOKiK-u pokazuje jednak dopiero zestawienie danych o budżecie i zatrudnieniu w urzędzie z informacją GUS o wartości polskiego handlu wewnętrznego, która w latach 2012-17 uległa niemal podwojeniu z 676 do 1286,6 mld zł! Do nadzoru nad rynkiem, który rozrósł się niemal dwukrotnie, państwo skierowało więc w tym czasie zaledwie... 33 nowych urzędników.

– Gdybyśmy z personelu UOKiK odliczyli osoby bez wykształcenia prawniczego, zostanie niespełna dwustu pracowników od nadzorowania praktycznie całego polskiego rynku wewnętrznego. W Niemczech w samym Berlinie w Verbraucherzentrale pracuje ponad 200 osób – wylicza dr Wiewiórowska-Domagalska. – Myślę, że to zestawienie mówi najwięcej o miejscu praw konsumenckich w piramidzie celów politycznych obu krajów.

Drugą kluczową instytucją w krajowym systemie ochrony konsumentów jest Komisja Nadzoru Finansowego, odpowiedzialna za polski sektor finansowy – wart obecnie ok. 3 biliony złotych. Problemem KNF nie są braki kadrowe, instytucja zatrudnia bowiem blisko tysiąc osób. Miarą jej faktycznej słabości jest to, że na jej czele nie stanął dotąd polityk z dorobkiem politycznym i zapleczem, które gwarantowałoby mu posłuch w sferach rządowych.

Realnym zagrożeniem dla transparentności jej działań są także obrotowe drzwi łączące Komisję z kontrolowanym przez nią światem instytucji finansowych. Jerzy Pruski, były szef Bankowego Funduszu Gwarancyjnego, został wiceprezesem Idea Banku. Pracę dla tego banku ma w zawodowym życiorysie również Łukasz Dajnowicz, wieloletni rzecznik prasowy KNF. Jarosław Ostrowski, szef jednego z kluczowych departamentów Komisji, sprawował funkcję wiceprezesa Polskiego Domu Maklerskiego – tego samego, który pojawia się w aferze GetBack w roli jednego z głównych dystrybutorów obligacji windykatora.

Najbardziej symptomatyczne pod tym względem są zresztą dalsze kariery dwóch szefów KNF, którzy po zakończeniu kadencji szybko trafili do biznesu: Stanisław Kluza – jako prezes Banku Ochrony Środowiska, zaś Andrzej Jakubiak – na stanowisko zastępcy dyrektora działu prawnego mBanku.

Czy w tej sytuacji dziwić może fakt, że od afery Art B sprzed 27 lat, przez sprawy parabanków Finroyal i Amber Gold, niedawną upadłość SK Banku, aż po aferę GetBack – państwo wkraczało do akcji po fakcie, w roli śledczego, który zabezpiecza materiał dowodowy, a nie jako bufor zdolny uchronić poszkodowanych przed stratami?

KNF broni się przekonując, że nadzór finansowy musi obdarzać uczestników rynku minimum zaufania, jeśli ma być dla nich arbitrem, a nie oprawcą. Sporo w tym racji. Problem w tym, że KNF w zbyt wielu przypadkach okazywał się sędzią, nie zdążył nawet zauważyć, że mecz dobiegł końca.

W sprawie SK Banku, z którego wyparowało łącznie 2,7 mld zł i depozyty, klientów musiał ratować Bankowy Fundusz Gwarancyjny (czyli zrzucili się na nich klienci innych banków), Najwyższa Izba Kontroli zarzuciła Komisji interwencję spóźnioną o „co najmniej trzy kwartały”. Regulator solidnie zaspał także przy sprawie GetBacku, który naraził swoich obligatariuszy na ponad 2,6 mld zł strat. Pod koniec 2017 r., kiedy pierwsze biura maklerskie zaczęły cofać temu windykatorowi pozytywne rekomendacje, KNF dopinał właśnie na ostatni guzik kampanię ostrzegającą Polaków przed ryzykiem inwestycji w bitcoiny. Również poniewczasie, bo kurs większości kryptowalut miał załamać się dosłownie na dniach.

Pytanie o takie zaniechanie wydaje się retoryczne w kontekście listu, który pod koniec 2016 r. przesłał posłom ustępujący wówczas z fotela szefa KNF Andrzej Jakubiak. Pytany wtedy o to, dlaczego Komisja w żaden sposób nie wsparła na czas milionów klientów namówionych do zainwestowania ok. 50 mld zł w tzw. polisolokaty (lokaty połączone celowo z polisą w taki sposób, że rezygnacja z ubezpieczenia wiązała się z utratą nawet 90 proc. kwoty zdeponowanej na lokacie), przewodniczący odpisał, że Komisja „nie posiada kompetencji do rozpatrywania skarg w znaczeniu polegającym na badaniu zasadności zarzutów dotyczących wadliwego zawarcia czy wykonywania przez zakład ubezpieczeń umowy z klientem i wypowiadaniu się w przedmiocie zasadności roszczeń klientów w indywidualnych przypadkach. (...) Skargi są jednym z istotnych źródeł informacji o sposobie funkcjonowania rynku i problemach tamże występujących”.

Słowem – to nie KNF ma być dla obywateli źródłem informacji o potencjalnych ryzykach czyhających na rynkach finansowych, lecz odwrotnie.

Chronić słabszego

A przecież mowa o obywatelach, którzy wprost kochają wydawać pieniądze i w rolę konsumenta wcielają się o wiele częściej niż w polityczne postaci wyborcy lub podatnika. Na zakupy – jak wynika z danych firmy badawczej Nielsen – chodzimy aż 360 razy w roku, blisko trzy razy częściej od przeciętnego Brytyjczyka (138 wizyt) oraz zauważalnie częściej od znacznie zamożniejszych Niemców (229). Każdego miesiąca bywamy przynajmniej 13 razy w dyskoncie, do tego dochodzi ok. 14 wizyt w piekarni i 12 w tradycyjnym sklepie spożywczym. Bilans uzupełnia kilkanaście comiesięcznych wypraw do super- i hipermarketu, drogerii, kiosku, warzywniaka lub sklepu specjalistycznego.

Kupujemy również coraz więcej. Eurostat podaje, że wydatki konsumpcyjne Polaków w 2017 r. sięgnęły 76 proc. średniej dla 39 badanych państw Europy, co dało nam 25. miejsce na liście najbardziej rozrzutnych nacji kontynentu (z uwzględnieniem siły nabywczej). Do liderów tego zestawienia, Norwegów, którzy wydają o 74 proc. więcej niż Polacy, wciąż daleko, ale jeszcze w 2007 r. różnica ta wynosiła aż 126 proc. Przepaść w wielkości wydatków konsumpcyjnych w Polsce i w Niemczech w tym samym okresie stopniała z 98 do 61 proc.

W tej sytuacji logiczne wydaje się także oczekiwanie, że przy kasie prawo będzie bardziej chronić klienta, niż stać na straży interesu sprzedającego. Prawo rzymskie stało wprawdzie na stanowisku, że relacje obu stron transakcji najlepiej oprzeć na regule ograniczonego zaufania do sprzedającego, w którego interesie zawsze leży maksymalizacja zysku.

To antyczne caveat emptor (łac. niech się strzeże kupujący) do dziś znajduje zastosowanie w niektórych systemach prawnych. Przykładowo, w prawie anglosaskim ukrycie przed nabywcą wad nieruchomości nie jest podstawą do unieważnienia umowy, bo to w jego interesie leży dokładne sprawdzenie stanu technicznego budynku. Prawo europejskie poszło jednak w innym kierunku i mniej więcej od końca epoki rewolucji przemysłowej stara się objąć możliwie najlepszą ochroną kupującego – jako słabszą stronę transakcji.

Rozwój gospodarki pociągnął bowiem za sobą także powstanie rynku masowego, na którym relacje klient–sprzedający wyglądają inaczej niż na rzymskim bazarze. We współczesnym banku nawet najbardziej nieufny klient zderzy się z produktem przygotowanym przez sztab prawników, specjalistów od pozycjonowania marki i fachowców od marketingu. Słowem – z wielowarstwową konstrukcją, której funkcjonalność może prawidłowo ocenić jedynie osoba mająca czas, a nierzadko także przygotowanie merytoryczne i dostęp do informacji poufnych.

Wiele wskazuje na to, że takimi produktami były właśnie kredyty indeksowane lub denominowane kursem obcej waluty. Klienci, którzy w połowie zeszłej dekady chcieli po prostu kupić sobie mieszkanie, nie musieli wiedzieć tego, z czego z pewnością zdawali sobie sprawę polscy bankowcy – że w Europie Zachodniej kolejne kraje zakazują właśnie pożyczania na mieszkanie w walutach innych niż ta, w której klient dostaje wypłatę, z uwagi na skalę ryzyka związanego z takim zobowiązaniem. Z pewnością zaś nie spodziewali się, że niektóre banki będą majstrować w kalkulatorach zdolności kredytowej w taki sposób, aby potencjalnym klientom zamknąć drogę do kredytu w polskim złotym, ale pozwolić zadłużyć się we franku (najczęściej w obliczaniu wysokości raty i zadłużenia nie uwzględniano po prostu spreadu).

– Konsument nie jest dziś równorzędną stroną umowy. Teoretycznie zawsze może zrezygnować z zakupu produktu lub usług, ale czy naprawdę mamy taką możliwość? Czy można dziś funkcjonować bez konta w banku, bez umowy z operatorem komórkowym tylko dlatego, że warunki świadczenia usług wydały się nam niekorzystne? Czy da się w pojedynkę negocjować z koncernem samochodowym warunki gwarancji? – pyta dr Wiewiórowska-Domagalska. – Właśnie dlatego na pewnym etapie relacji konsument– –przedsiębiorca do akcji musi czasem wkroczyć państwo i wziąć stronę słabszych.

Kupił, czyli winien

Sądząc choćby po reakcjach części opinii publicznej na sprawę kredytów frankowych, przekonanie o konieczności ochrony konsumenta przed machiną współczesnego biznesu nie jest jednak w Polsce powszechne. Niechętne frankowiczom komentarze, nawet ze strony osób niezaangażowanych w spór o franki, świadczyć mogą wręcz o tym, że w realiach polskiego wolnego rynku rzymskie caveat emptor trzyma się mocno: jeśli kupujący dał się nabić w butelkę, jest sobie winien.

Aneta Wiewiórowska-Domagalska: – Nawet kampanie społeczne prowadzone w Polsce przez organizacje pozarządowe koncentrują się na odpowiedzialności konsumentów za ewentualne straty. Ich przekaz brzmi zwykle: „przeczytaj starannie umowę, zwróć uwagę na to, co podpisujesz”. Jakoś nie przypominam sobie za to kampanii, której organizatorzy próbowaliby przebić się z komunikatem: „przedsiębiorco, nie oszukuj klientów”.

Być może nadal przebija przez to wspomnienie rynkowego niedoboru, a wyrozumiałość, jaką obdarzamy nieuczciwych przedsiębiorców przy jednoczesnym potępieniu ich ofiar, jest swoistym wolnorynkowym gambitem. W gruncie rzeczy, odpowiedź na pytanie o źródła takiej postawy można jednak odłożyć na plan dalszy, koncentrując się na ich konsekwencjach.

Z danych Rzecznika Finansowego wynika, że w latach 2002-16 liczba skarg na krajowe instytucje finansowe wzrosła z 764 do 1353 rocznie. W badaniu przeprowadzonym przez Małgorzatę Solarz z Uniwersytetu Ekonomicznego we Wrocławiu aż 46 proc. ankietowanych twierdziło z kolei, że oferta instytucji finansowych służy wyłącznie realizacji ich wewnętrznych celów i nie bierze pod uwagę preferencji klienta. Co trzeci badany uważał, że przy zawieraniu umowy pracownik nie przekazał mu wszystkich informacji potrzebnych do właściwej oceny opłacalności zakupu, a 19 proc. wprost oskarżało bankowców i innych speców od finansów o wciśnięcie im niekorzystnego produktu i wykorzystanie niewiedzy klienta.

Misselling, czyli sprzedaż bazująca na wprowadzaniu klientów w błąd, może kojarzyć się z wyrafinowanymi usługami finansowymi dla garstki rentierów, ale badania dowodzą, że i tu w ostatnich latach nastąpiła daleko posunięta demokratyzacja. Ankieta SW Research i Agencji Badań Rynku i Opinii z 2017 r. pokazała, że typową ofiarą bankowego missellingu jest dziś mężczyzna w wieku od 25 do 34 lat, z wykształceniem podstawowym lub gimnazjalnym, z małego miasteczka, zarabiający miesięcznie od 2 do 3 tys. zł. W tym sensie starorzymskie caveat emptor rzeczywiście nie traci na aktualności. Ofiarą może być każdy. ©℗


KOSZTY ZASTĘPSTWA

Największymi wygranymi orzeczenia TSUE będą prawnicy. Wyrok Trybunału nie ma automatycznego przełożenia na sytuację frankowiczów, którzy muszą poprosić sąd o usunięcie z umów niedozwolonych klauzul (po decyzji TSUE łatwiej będzie o korzystny wyrok).

Łączna wartość aktywnych umów kredytowych we franku szwajcarskim sięga 97 mld zł. Zakładając, że taki pozew skieruje do sądu – jak szacuje choćby Stowarzyszenie „Stop Bankowemu Bezprawiu” – tylko co piąty frankowicz, nominalna wartość umów będących przedmiotem sporów sądowych sięgnie 19,4 mld zł. Większość wygranych spraw przeciw bankom skończyła się redukcją zadłużenia o 30-40 proc., można więc przyjąć, że na wokandę wejdą sprawy frankowe warte łącznie od 5,8 do 7,8 mld zł. Część prawników już zadeklarowała, że poprowadzi sprawy frankowiczów za ok. 15 proc. wygranej – co dałoby od 870 mln do 1,17 mld zł do podziału pomiędzy palestrę.

Nic dziwnego, że frankowiczom spieszą „z pomocą” nie tylko kancelarie prawne, ale i rozmaici hochsztaplerzy. W sieci można znaleźć serwisy proponujące „darmową analizę umowy kredytowej”, a są próbą wyłudzenia danych osobowych. Biuro Rzecznika Praw Obywatelskich radzi, by korzystać z porad Rzecznika Finansowego lub pomocy UOKiK. ©(P) MR

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 41/2019