Co pamiętamy, o czym zapomnieliśmy

Dariusz Stola, dyrektor Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN: Muzeum ma wydobyć setki lat żydowskiego życia z cienia rzucanego wstecz przez Zagładę.

25.10.2014

Czyta się kilka minut

 / Fot. Archiwum Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN
/ Fot. Archiwum Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN

PIOTR KOSIEWSKI: „Bez historii Żydów historia Polski jest ułomna, kulawa, nie można jej zrozumieć, a bez historii Polski nie można zrozumieć historii Żydów” – mówił Pan po otrzymaniu nominacji na dyrektora Muzeum.

DARIUSZ STOLA: Tak, ponieważ bez tej części dziejów nie można zrozumieć naszej historii jako całości. Żydzi stanowili 10 procent ludności kraju, ale przecież szlachta jeszcze mniejszy odsetek. Bez uwzględniania roli Żydów nie można np. zrozumieć historii gospodarczej Polski. Bez nich Polska nie byłaby spichlerzem Europy, bo Żydzi odgrywali wielką rolę w handlu i eksporcie zboża. Można powiedzieć: ktoś inny by się tym zajął. Niekoniecznie, bo nie miałby np. kuzyna w Amsterdamie, który udzieliłby mu kredytu na eksport tego zboża.

Jednak w powojennej Polsce niezbyt często o nich mówiono.

To prawda. W pewnej mierze był to wynik polityki historycznej komunistów. Oni dobrze wiedzieli, że ważne jest władanie przeszłością, że poprzez to legitymizuje się władzę. Jednak było więcej powodów tej nieobecności w PRL-u. Niedawno dyskutowaliśmy o tym, dlaczego Polacy zapomnieli o I wojnie światowej. Była to największa wojna Polaków – nigdy tak wielu z nich nie służyło pod bronią w różnych armiach. Jednak pamięć o tej wojnie nie mieściła się w głównej opowieści o polskich dziejach. W przeciwieństwie do historii o Legionach Piłsudskiego, które – słusznie – gloryfikowała rządowa propaganda w dwudziestoleciu międzywojennym. Podobnie historia wielonarodowościowej i wieloreligijnej Rzeczypospolitej nie mieściła się w opowieści o homogenicznym PRL-u. Ówcześni rządzący szczycili się tym, że mamy niemal jednolite państwo narodowe, chociaż jest to anomalią historyczną w dziejach Polski.

Jednak to, co nie pasowało do ogólnej PRL-owskiej opowieści o przeszłości, było obecne w literaturze i filmie tego czasu. Uderzające jest np., jak często w dziełach pisarzy czy filmowców powraca temat Zagłady.

Podobnie było w sztukach wizualnych. Być może artystom pozwalano na więcej. Były jednak tematy stale obecne w oficjalnej narracji PRL-u, jak Powstanie w Getcie Warszawskim.

Biuro Polityczne co roku wpisywało to Powstanie do kalendarza obchodów rocznicowych, ponieważ było zgodne z oficjalną narracją, według której lewica była jego inspiratorem (co po części było prawdą). Ale ta historia podlegała szczególnej manipulacji.

Gdzie jeszcze Żydzi mogli się pojawiać?

W historii wieków dawnych, przy takich tematach jak rozwój miast, handlu, czyli w historii gospodarczej. Dopuszczano pisanie o Żydach jako grupie religijnej. Wreszcie we wczesnej historii ruchu robotniczego, bo przy późniejszej straszył już duch „żydokomuny” – ulubionej broni i antysemitów, i niektórych antykomunistów. Teraz możemy o tym rozmawiać spokojnie, pytając np., w jakim sensie ruch rewolucyjny był dla niektórych drogą do polskości. Dobry jest przykład braci Bermanów: Jakuba i Adolfa. Pierwszy, zapytany w moskiewskiej szkole partyjnej o narodowość, odpowiedział: mam żydowskie pochodzenie, lecz to bez znaczenia, bo jestem rewolucjonistą. Drugi był przywódcą partii syjonistycznej, socjalistą-syjonistą.

Obok tej narracji oficjalnej była też prywatna.

Przez całe wieki Żydzi w Polsce byli powszechnie obecni. Nie można było żyć tutaj i nie stykać się z nimi w codziennym życiu – idąc na targ, do sklepu czy do karczmy. Jeszcze w okresie międzywojennym ponad 80 proc. sklepów w Polsce wschodniej należało do Żydów. I nagle, bo przecież sześć lat wojny to chwila patrząc z tysiącletniej perspektywy, znikają, fizycznie unicestwieni lub ukryci. Nie można zatem się dziwić, że pamięć o żydowskich sąsiadach pozostała w prywatnej pamięci. Kiedy zacząłem zajmować się profesjonalnie historią, uświadomiłem sobie, jak często Żydzi pojawiali się w opowieściach moich dziadków, ciotek. Część z nich dotyczyła okupacji niemieckiej, ale też czasów wcześniejszych.

Właśnie te prywatne narracje miały wielkie znaczenie w PRL-u.

Tak, ponieważ te publiczne były manipulowane i niewiarygodne. Dlatego raczej wierzono w rodzinne opowieści niż w to, co pisała „Trybuna Ludu”.

Nawet potężne państwo komunistyczne nie było w stanie kontrolować prywatnych narracji. Miało to dobre strony. Np. do tej pory nie wiem, skąd jako nastolatek dowiedziałem się o Katyniu. Na pewno nie z książek. Ponieważ jednak po kolejnych falach emigracji w Polsce pozostało bardzo niewielu Żydów i trudno było się zetknąć z narracją żydowską – Żydzi pozostali w polskiej pamięci, ale postrzegani z nieżydowskiej perspektywy. Byli przedmiotem opowieści, nie zaś podmiotem snującym własną opowieść. To ma swoje konsekwencje. Dzisiaj w rozmaitych badaniach na pytanie, kto ucierpiał najbardziej podczas II wojny, ponad połowa Polaków twierdzi, że po równo Polacy i Żydzi. Dlaczego? Bo dostrzegają to, co im bliskie i zostało zapisane w pamięci ich rodzin.

W narracjach prywatnych były też liczne przemilczenia.

To normalne. Pamięć w równej mierze składa się z pamiętania, jak i zapominania. Niedawno rozmawiałem z członkami stowarzyszenia Drugie Pokolenie. Skupia ono dzieci ocalonych z Zagłady. Podczas tego spotkania jedna z osób pięknie to ujęła: w naszych domach było dużo milczenia. Był rodzaj ciszy, która dzwoni w uszach.

O przeszłości zaczyna mówić drugie, trzecie pokolenie. Wspomnień szukają dzieci lub wnuki tych, którzy przeżyli Zagładę, tych, którzy ratowali, ale też tych, którzy byli świadkami.

Można to zrozumieć. Pamięć o strasznych wydarzeniach boli. Bardzo wielu ocalonych z Zagłady przez lata milczało. Publikowanie wspomnień zaczyna się na większą skalę wiele lat po wojnie. Michael C. Steinlauf w książce „Pamięć nieprzyswojona: polska pamięć Zagłady” przywołuje badania Roberta J. Liftona. Ten wybitny psychoterapeuta zauważył u swoich pacjentów, byłych więźniów obozów koncentracyjnych, charakterystyczny syndrom, który nazwał syndromem śmierci – skutkiem patrzenia na przerażające sceny. Z jego badań wynika, że ofiary niekoniecznie budzą sympatię. Osoby, które były świadkami strasznych scen, uruchamiały mechanizmy mające zapewnić im minimum równowagi emocjonalnej, poprzez dystansowanie się wobec ofiar: „Twoja śmierć nie jest moją śmiercią. Nie mam z nią nic wspólnego”.

Steinlauf przywołuje też inny fragment badań Liftona. Mówi o tym, że świadkowie musieli w jakiś sposób uzasadnić swoją bierność. I tym uzasadnieniem często była nienawiść...

...lub zdystansowanie albo przekonanie, że ofiary zasłużyły na swój los. To były próby ocalenia w miarę akceptowalnego obrazu samego siebie. Pamiętajmy jednak, że Lifton mówi jako lekarz. On nie osądza. Lektura „Pamięci nieprzyswojonej” pomaga uświadomić sobie, że Polska podczas II wojny światowej to było gigantyczne, nieludzkie laboratorium psychologiczne. Każdy widział coś strasznego. Trupy. Nie tylko trupy Żydów. Różne. Leżały, wisiały. To musiało pozostawiać ślady.

I pomóc w odpowiedzi na pytanie, dlaczego to dopiero dzieci, a jeszcze częściej wnukowie zadają pytania. Dlaczego zaczynają dopytywać o kości leżące na polach, w lasach. Mirosław Bałka często podkreśla, jak wielkie znaczenie miało dla niego odkrycie zapomnianych żydowskich kości w Otwocku. Pan też o tym mówi...

Do dziś pamiętam ścieżkę na terenie obozu zagłady w Bełżcu. Teraz wznosi się tam wspaniały pomnik. Wówczas – 30 lat temu – teren wyglądał na zapuszczony. Zobaczyłem jakieś białe kamyczki. Podniosłem je i zorientowałem się, że to szczątki ludzkich kości.

Pan je podniósł, zaczął pytać. Podobnie jak inni. Dlaczego dopiero pokolenie dzieci albo wnuków zaczęło publicznie upominać się o te kości?

To szersze pytanie: dlaczego tak późno rozwinęły się badania nad Zagładą? W 1961 r. swoją książkę wydaje Raul Hilberg, ale szersze zainteresowanie tym zagadnieniem zaczyna się w latach 80. Od tego czasu wyszły setki, a może nawet tysiące opracowań na ten temat. Skąd tak wielki wzrost zainteresowania? Być może wynika także ze zmiany pokoleniowej. Moje własne badania nie kosztowały mnie tyle, co naocznych świadków. Wiedziałem, że Zagłada była czymś strasznym, ale nie budziłem się z krzykiem w nocy. Nie mogę porównywać swoich doświadczeń z doświadczeniami moich rodziców, którzy podczas wojny byli dziećmi, nie mówiąc już o tych, którzy ocaleli z Zagłady.

A o czym dzisiaj pamiętamy?

W Muzeum chcemy przypominać nie tylko historię XX w., ale i tę dawniejszą. Np. kilka miesięcy temu obchodziliśmy 750. rocznicę wydania Statutu Kaliskiego [aktu prawnego nadanego Żydom w 1264 r. w Kaliszu, zapewniającego im wolność wyznania, podróżowania i handlu – red.]. W sierpniu 1264 r. Bolesław Pobożny, władca Wielkopolski, wydał dokument, który stał się rodzajem konstytucji życia żydowskiego w Polsce przez następne pół tysiąca lat. Znalazł się w nim m.in. rozdział dotyczący spraw gospodarczych: zasad handlu, udzielania kredytu, zwracania zastawów. Powstały niezwykle stabilne ramy prawne państwa – Królestwa Polskiego, a potem Rzeczypospolitej Obojga Narodów – w którym liczba Żydów rośnie od kilku tysięcy do 750 tys. Także z powodu tego stabilnego prawa. Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN chce przypominać całą historię ich obecności. Bo dramatyczne wydarzenia XX w.: wojna i Zagłada, a potem 40 lat komunizmu, jakby przesłoniły – co można zrozumieć – wcześniejsze stulecia fascynujących dziejów.

Następuje też proces, który można nazwać skracaniem się perspektywy historycznej. Żyjemy dzisiaj przede wszystkim współczesnością.

Dobrze to pokazują dane udostępniane przez Google. Zeskanowali olbrzymią ilość literatury i badania nad nią wykazały, że w XIX w. czas zainteresowania wydarzeniami z przeszłości był dłuższy niż dziś, np. o jakichś zdarzeniach z roku 1850 mówiono przez wiele kolejnych lat. W XX w. ten okres się coraz bardziej skraca. Nie tak dawno wydarzenia sprzed dwóch pokoleń traktowano jak wczorajsze. Nie zajmowali się nimi historycy, lecz publicyści. Dzisiaj powstają książki historyczne o transformacji w Polsce w latach 90. XX wieku.

Muzeum musi sobie poradzić z tym skracaniem perspektywy historycznej, ale też z doświadczeniem Zagłady, które nie tylko zdominowało pamięć o wcześniejszym czasie, ale rzutuje na jego postrzeganie.

Tak. Niektóre osoby oczekiwały, że galeria dotycząca Zagłady zdominuje Muzeum. Tak nie jest, mam nadzieję, bo to muzeum ma m.in. wydobyć setki lat żydowskiego życia z cienia rzucanego wstecz przez Zagładę. Nie wiem, czy to stosowna metafora, ale zaryzykuję: gdybym jutro zginął, to nie chciałbym, by zapamiętano tylko ten ostatni dzień, lecz także wcześniejsze lata mojego życia. Zagłada zajmuje oczywiście ważne miejsce w naszej opowieści, a siła przekazu poświęconej jej galerii jest naprawdę wielka. Muzeum stoi przecież w centrum dawnego getta, naprzeciwko Pomnika Bohaterów Getta.

Ale nie sposób uciec od Zagłady, która rzuca cień nie tylko na dwudziestolecie międzywojenne, lecz również na wcześniejsze dzieje.

Tak, ale nie zgadzam się z przekonaniem, że cała wcześniejsza historia była jedynie wstępem do Zagłady. Dla historyka nie do przyjęcia jest założenie, że w dziejach ukryty jest mroczny determinizm, że ta zbrodnia była koniecznością i wszystko, co się wcześniej wydarzyło, do niej właśnie prowadziło. Zagłada to wynik pewnego procesu historycznego, ale też skutek wyborów podjętych przez grupę mężczyzn rządzących w Berlinie.

Jest jeszcze jeden problem. Muzeum musi się zmierzyć z różnorodnością perspektyw patrzenia na historię Żydów: różnych perspektyw polskich, różnych perspektyw żydowskich. Czy można je połączyć, czy raczej uznać, że kontrowersje są nieuniknione?

Z tym wyzwaniem zawsze trzeba się zmierzyć, siadając do pisania czy opowiadania historii. Nie ma punktu widzenia, który byłby całkowicie neutralny. Ważne, by opowieść była prawdziwa, wiarygodna. Jeżeli ktoś wskaże błędy na wystawie stałej Muzeum, to szczerze mu podziękuję i chętnie podejmę rozmowę, jak je skorygować. Natomiast nie sposób spełnić wszystkich oczekiwań i zgodzić się z każdą interpretacją historii.

Kontrowersje są nieuchronne i przydatne, bo poprzez dyskusję lepiej poznajemy prawdę. Historia Polski ostatnich 20 lat dobrze pokazuje, że dzięki debatom, czasami gwałtownym, więcej dowiadujemy się o przeszłości i lepiej potrafimy ją opisać.

Za sprawą m.in. tych debat więcej wiemy o Zagładzie. Jednak nadal mamy problem z pamięcią wypieraną i znacznym poziomem niechęci wobec Żydów w młodym pokoleniu. Badacze łączyli ten silny resentyment z ukrytą pamięcią przeniesioną przez pokolenia.

Jeśli chodzi o opinie na temat Żydów, to w latach 90. nastąpiły duże zmiany na lepsze. Potem jednak poziom niechęci jakby się ustabilizował. Moim zdaniem znaczny wpływ na te postawy ma właśnie przekaz rodzinny, sąsiedzki. Ten podział na prywatną i oficjalną narrację w PRL-u chronił przed sowietyzacją, dzisiaj jednak utrudnia zmianę postaw. I co można robić w tej sytuacji? Tylko mówić prawdę. Owszem, nieprawda jest bardziej krzykliwa, czasem agresywna, może też lepiej się sprzedaje. Natomiast na dłuższą metę siła prawdy przeważa.

Proszę nie sądzić, że jestem naiwny. Nie przekonamy wszystkich antysemitów, że po prostu się mylą. Jednak często uprzedzenia wynikają z niewiedzy. Nasze Muzeum, jak szacujemy, będzie odwiedzane przez pół miliona ludzi rocznie. 70-80 proc. będą stanowili Polacy, 20-30 proc. obcokrajowcy. Zatem w ciągu 10 lat spora grupa mieszkańców naszego kraju, zwłaszcza młodych ludzi, pozna – w zarysie – dzieje Żydów w Polsce. Tę wiedzę będzie konfrontowała z przekazem prywatnym, ale też ze śladami żydowskiej kultury, synagogą czy cmentarzem, napotkanymi we własnej miejscowości.

Na ile Muzeum może stać się miejscem dyskusji o przeszłości?

Już takim miejscem bywa i mam nadzieję, że pozostanie. Widzimy przecież, że potrafimy dyskutować nawet o tak strasznych wydarzeniach jak masowa zbrodnia w Jedwabnem. Znaleźliśmy jako Polacy język pozwalający na poważne rozmowy o historii. Proszę zauważyć, że nasze wielkie debaty o polsko-żydowskiej przeszłości nie były dyskusjami polsko-żydowskimi, tylko polsko-polskimi.

Badacze nauk społecznych przeprowadzają eksperymenty w przekonaniu, że tylko statystyka pozwala udowodnić słuszność pewnych rozwiązań. Jednak bogactwo i złożoność życia ludzkiego sprawiają, że nie wszystko można eksperymentalnie potwierdzić. Wtedy pozostaje nam historia, wielki zbiór eksperymentów. Możemy szukać w niej odniesienia dla współczesności i punktu oparcia dla nas samych, trzeba jej tylko zadawać właściwe pytania. Jeżeli Polacy – mówię „my”, chociaż moi przodkowie chodzili w łapciach i sukmanie, nie mając wpływu na politykę Rzeczypospolitej w XVII wieku – byli w stanie stworzyć wielkie państwo i to, jak na ówczesne standardy, państwo rządów prawa, pokoju oraz znacznej wolności przynajmniej niektórych grup, to dlaczego nie moglibyśmy znowu uczynić czegoś równie wielkiego?


DARIUSZ STOLA jest historykiem, dyrektorem Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN. Profesor w Instytucie Studiów Politycznych PAN. Członek Ośrodka Badań nad Migracjami Uniwersytetu Warszawskiego.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Krytyk sztuki, dziennikarz, redaktor, stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Laureat Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy za 2013 rok.

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2014

Artykuł pochodzi z dodatku „1000 lat historii Żydów polskich