Cichy bohater powraca

Uciekł z Krakowa, zanim w 1945 r. miasto zajęła Armia Czerwona. Nie miał wyjścia: Sowieci skazali go zaocznie na śmierć, za kolaborację z Niemcami.Do kraju wraca dopiero dziś: 15 maja szczątki hrabiego Adama Ronikiera, zmarłego w 1952 r. w USA, spoczęły na Powązkach.

19.05.2009

Czyta się kilka minut

Tuż przed ucieczką pisał: "Panowanie Rosji dzisiaj niesie za sobą po prostu zagładę Narodu Polskiego! Jest groźniejsze od niemieckiego jeszcze przez to, że w świadomości wszystkich, nawet wielu Niemców, tamto było tylko okupacją, gdy Rosja sowiecka przychodzi do nas jako zdobywca trwały, jako twórca nowego porządku i z tym godzi się nawet otumaniona, zdezorientowana przez przejścia lat ostatnich i męki przebyte, część naszego własnego społeczeństwa". Przekonanie, że o ile Niemcy są zagrożeniem dla fizycznej egzystencji Polaków, o tyle Sowieci zabiorą im także duszę, legło u podstaw programu Adama Ronikiera.

Ocalić substancję

Jego myślenie ukształtowało się jeszcze podczas I wojny światowej i po niej. Pozostając początkowo w środowisku Narodowej Demokracji, zerwał z Romanem Dmowskim, gdy zauważył, że swe nadzieje wiąże on z Rosją. Znalazł się (wraz z Wojciechem Rostworowskim i Marianem Zborowskim) wśród tzw. "aktywistów warszawskich", którzy uznali, że najbardziej racjonalną szansą na odrodzenie się państwa polskiego jest współpraca z Niemcami. Później reprezentował Radę Regencyjną w Berlinie. Znakomicie władając niemieckim, rozumiał też dobrze Niemców; tamtych Niemców.

Wtedy, podczas I wojny światowej, Ronikier zorganizował (pod hasłem "Ratujmy dzieci!") "pierwszą" Radę Główną Opiekuńczą. Do idei tej wrócić miał podczas okupacji hitlerowskiej, wychodząc z założenia, że w tak tragicznej sytuacji najważniejsze jest "zachowanie substancji narodowej", a tego można dokonać starając się ograniczyć społeczne skutki wojny.

Rzecz rozpoczęła się już we wrześniu 1939 r., gdy reprezentant amerykańskiego Komitetu Pomocy dla Polaków, negocjujący z Niemcami sposób jej dystrybuowania, nie uzyskał zgody na współpracę z Polskim Czerwonym Krzyżem. Okazało się, że Ronikier - ze swym doświadczeniem na terenach okupowanych podczas I wojny przez Niemcy i Austro-Węgry - jest bardziej akceptowany przez władze "Generalnego Gubernatorstwa". I że będzie mógł legalnie działać - pod warunkiem, że kierowana przez niego organizacja znajdzie siedzibę w Krakowie, a nie Warszawie (do "stolicy" GG ściągnęło wtedy wielu urzędników i przedsiębiorców z Rzeszy: co piąty mieszkaniec miasta był Niemcem bądź Austriakiem; w Warszawie - tylko co dwudziesty).

Jako prezes "drugiej" Rady Głównej Opiekuńczej, Ronikier odpowiadał początkowo za transporty żywności, lekarstw i odzieży, które napływały głównie z USA (pierwsze osiem statków przybyło w lutym 1940 r.). Później, gdy Stany przystąpiły do wojny, koordynował samopomoc społeczną.

Rada, jedyna obok Kościoła legalna organizacja działająca pod okupacją niemiecką, organizowała - przy ogromnej pomocy kard. Adama Sapiehy - kwesty w kościołach i mieszkaniach. Zbierała tzw. solidarnościowe podatki, które dobrowolnie nałożyli na siebie robotnicy, urzędnicy, ziemianie. Stworzyła sieć kuchni, w których wydawano tzw. "zupki RGO".

Chroniła, na ile mogła, zagrożone eksmisją zakłady opiekuńcze i wychowawcze (w pewnym momencie okupanci wpadli na pomysł "oczyszczenia" Krakowa ze wszystkich emerytów). Wydawała poradniki, które uczyły, jak radzić sobie w sytuacji, gdy brakuje podstawowych produktów. Załatwiała "lewe" świadectwa pracy dla tych, którym groziło wysiedlenie (np. Polakom wypędzanym do GG z terenów przyłączonych do Rzeszy).

Gdy jesienią 1944 r. po upadku powstania zjawili się w Krakowie warszawiacy, Rada stworzyła dla nich domy noclegowe, rozdzielała żywność i odzież. A także łagodziła spory: przepełniony Kraków nie chciał (i nie mógł) wchłonąć kolejnej potężnej grupy przybyszów, którym w dodatku niektórzy zarzucali niepotrzebną bohaterszczyznę (słysząc w zamian coś o "austriackim patriotyzmie")...

Wybory czasu wojny

Powstał zorganizowany system samopomocy: w 1942 r. Rada Główna Opiekuńcza miała do dyspozycji 1500 placówek terenowych, a w jej działalność zaangażowało się ok. 8 tys. osób. Wśród nich dominującą rolę odgrywało ziemiaństwo, czasem wykorzystując swe międzynarodowe powiązania rodzinne. Jeden przykład, zaczerpnięty z pamiętników Ronikiera, pisanych w czasie okupacji niemal na bieżąco (w 2001 r. ukazały się nakładem Wydawnictwa Literackiego): rzecz dotyczy pomocy humanitarnej dla więźniów przetrzymywanych w Tarnowie. Do niemieckiego dyrektora więzienia, słynącego z brutalności, Rada wysyła Karolinę Lanckorońską. Ten nie chce z nią rozmawiać. Umierają z głodu? Tym lepiej. Wreszcie dziewczyna wybucha: "To jest pierwszy raz w życiu, kiedy muszę się wstydzić, że krew niemiecka także płynie w moich żyłach". "Niech pani robi, co się pani podoba" - słyszy po chwili.

Sam Ronikier, spotkawszy znajomego z czasów berlińskich - obecnie ministra w rządzie III Rzeszy - mówi otwarcie, że choć jego kraj jest okupowany, to Polska nadal ma rząd w Londynie i armię, choćby niewielką, ale bohaterską, i że wojna z Niemcami toczy się dalej. Przyjaciel z przedwojennego Berlina odpowiada: "Gdybym był na pana miejscu, stałbym na podobnym stanowisku".

Nie zawsze było tak łatwo. "Pamiętniki" pełne są opisów negocjacji z Niemcami: skomplikowanych, niepewnych, kosztownych, prowadzonych uważnie, aby nie przekroczyć nieuchwytnej granicy, za którą mogłaby kryć się już kolaboracja. Skończyło się dramatycznie: gdy Ronikier odmówił uczestnictwa w dożynkach, które Hans Frank zorganizował na Wawelu, władze niemieckie usunęły go najpierw z funkcji prezesa Rady, a 26 stycznia 1944 r. znalazł się w więzieniu gestapo, gdzie spędził trzy miesiące.

Różnie układały się jego relacje z podziemiem. Z jednej strony, z Radą związane były osoby zaangażowane w ruch oporu, co zapewniało komunikację i współpracę. Z drugiej, Delegatura Rządu na Kraj miała często pretensje, że Rada wchodzi w jej kompetencje. Wielu dowódców Armii Krajowej zarzucało jej, że osłabia ducha walki.

***

Niewątpliwie, w życiu Ronikiera wraca dylemat: "bić się czy nie bić?". Ale na to życie można spojrzeć też z innej perspektywy: zwykłych ludzi, którym jego działalność pomogła przetrwać. Pamiętam opowieść przyjaciółki moich rodziców - urodzonej w Krakowie na kilka lat przed wojną, wychowanej w mieszkanku, w którym całymi dniami słychać było terkot maszyny do szycia. Ciocia Gienia, gdy pyta się ją o wojnę, wspomina dwa wydarzenia: wyprowadzkę do getta żydowskich sąsiadów i swoją Pierwszą Komunię. Po Mszy panie z RGO zorganizowały przyjęcie dla kilkudziesięciu dzieci z walczących o przeżycie rodzin robotniczych - święto w mrocznych czasach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka, historyk i krytyk sztuki. Autorka książki „Sztetl. Śladami żydowskich miasteczek” (2005).

Artykuł pochodzi z numeru TP 21/2009