Cicheńko

Gdy żona Szojmera, rosyjskiego Żyda z Odessy, przyszła do Felicji na Wigilię, przez chwilę wydawało się, że Wałbrzyskie to nowe pustkowie Sin – z ludźmi jak manna, nieoczekiwanym darem.

17.12.2018

Czyta się kilka minut

Fotografia z serii „Powracające”. / KATARZYNA MIRCZAK
Fotografia z serii „Powracające”. / KATARZYNA MIRCZAK

Coś w tym krajobrazie kłuje. Może to wina doliny, w którą trzeba zjechać krętą drogą z wrażeniem nieuchronnego oddalania się. A może zaskoczenie urokiem tej niewielkiej wsi, gdzie pamięci świetności majątku rodziny Taube, z okazałym barokowym dworem i folwarkiem, broni XVIII-wieczna figura Jana Nepomucena. Woda, dwór i Nepomuk, który, mimo że nie przykłada palca do ust, wyraźnie mówi „tacui” – milczałem. „Tacui” to ważne słowo, podobnie jak „szpigo” – kłuje, bo jest to cisza kłująca, rana szarpana, gołym okiem widoczna nieobecność.

Ocalić słowa, łyżki, ziemię, ćwiczyć pamięć, powtarzać, wyśpiewywać tęsknoty, przechować nazwy ulic rodzinnej utopii, „strach, strach, strach” – słowa kolędy Sebastiana Rybeczki nucić na trzy głosy, nie zapomnieć.

Kamień i cegła

Początki Neu Waltersdorf (obecnie Nowy Waliszów, powiat kłodzki) sięgają XIV w., kiedy wybudowano tu kościół pw. św. Mikołaja. W drugiej połowie XVI w. powstaje pierwsza rezydencja, jednym z ostatnich jej właścicieli jest Augustin Taube (1831-96).

Obecnie mieszka tu kilka rodzin, zachował się kamień, cegła, siedmioosiowa fasada z centralnym wejściem, które poprzedza kolumnowy ganek zwieńczony balkonem, i cień jego dawnego uroku. Wieś funkcjonowała jako dziedziczny majątek ziemski należący do tzw. wolnego sędziego (niem. Freirichter). Wolny sędzia wspierał osadnictwo własnym majątkiem, pełniąc przy tym funkcję sołtysa. U schyłku średniowiecza na ziemi kłodzkiej wolni sędziowie stanowili odrębny stan, ciesząc się ogromnymi przywilejami.

Aż nadszedł ten czas, bo musiał nadejść. A kiedy już stało się wszystko, co w czasie przesiedlenia się dzieje (co zabrać? jak zostawić resztę? którą z dwóch krów wybrać? jakie ostatnie słowa wypowiedzieć na progu? jak odjechać w nieznane w bydlęcym wagonie?), Filipek powiedział, żeby się nie zadomawiać, bo przecież wrócą – a w słowa Filipka wierzono. Urodził się w 1907 r. w niewielkiej wsi nieopodal Tarnowicy Polnej na Kresach Wschodnich. A od czasu, gdy jako kilkuletni chłopiec przewidział pożar domu, obok którego przechodził z matką w drodze do kościoła, stało się jasne, że Filipek bardziej widzi to, co przyszłe, niż to, co obecne. Widział aż do śmierci, przewidując bezbłędnie. Poza tym jednym. Zostali.

Transportów z Tarnowicy Polnej, założonej w 1378 r., z terenów dawnej II Rzeczy- pospolitej (powiat tłumacki, województwo stanisławowskie) na tzw. Ziemie Odzyskane, było trzy. Przesiedlono całą, jedyną niemalże w całości, polską wieś. Tysiąc numerów, Hajdasze, Kruki, Szkwarki, splątani rodzinnymi więzami zostali rozsiani w rejony Dzierżoniowa, Oleszna, Kotliny Kłodzkiej i dalej w Lubuskie i Koszalińskie.

Teściowie Walerii Szkwarek przyjechali do Nowego Waliszowa 15 sierpnia 1945 r. Po dwóch tygodniach podróży na słomie czekała ich jeszcze jedna przesiadka, na wozy, którymi Niemcy zawieźli ich do swoich domów.

Opowieść Felicji

Było ich pięć. Mówili, że piękne jak róże, które ich matka hodowała w ogrodzie. Ruda, brunetka, szatynka, blondynka i mieszaniec – siostry. Felicja Kuchta kolor włosów odziedziczyła po ciotce szatynce, ale charakter po matce. Twardy, kamienny jak węgiel, który dyktował losy jej rodziny od co najmniej trzech pokoleń. Rodzice Felicji urodzili się w Westfalii, dokąd z kolei ich rodzice wyjechali z Wielkopolski za czarnym chlebem, do kopalń. Jej ojciec w wieku 21 lat przeniósł się z żoną do Francji i – mimo że awansować mogli tylko ci, którzy przyjęli obywatelstwo francuskie – on, jako jeden z nielicznych obcokrajowców, pełnił funkcję sztygara. Od czasu, gdy jako dziewięciolatek zaczął jeździć pod westfalską ziemią końmi, całe jego dzieciństwo systematycznie nasiąkało węglowym pyłem, aż w końcu i on sam skrupulatnie zaczernił się od środka.

Gottesberg, Boża Góra, na jej szczycie niemiecki dom, na piecu jeszcze garnek gotującej się zupy i wszechobecne pierze z rozdartej kołdry. Niemiecka góra szczególnych łask, przemianowana na Boguszów w 1947 r., tym samym, w którym przybywa do kraju rodzina Felicji. Drzewa ciężko znoszą ciężar owoców, dzieci wbiegają do ogrodu, matka krzyczy na ojca, ale to nie z jego woli przyjechali do Polski. To ona dała się uwieść rozlewającej się pośród górników francuskich mrzonce agitatora. Niezliczone są zakręty tych losów, jest to żyła historii, która się nie wyczerpuje.

W liceum (obecnie II LO im. Hugona Kołłątaja) z Felicją do jednej klasy chodziło 28 osób. Sześcioro Polaków, pięcioro dzieci reemigrantów z Francji, reszta to Żydzi. Tuż po zakończeniu wojny mieszkało ich w Wałbrzychu tylko 20, ale już w październiku 1946 r. liczba ta wzrosła do 12 tysięcy. Dolny Śląsk na chwilę stał się domem, ciągnęli z obozów koncentracyjnych, ze Wschodu.

Rita miała 17 lat, kiedy wyjechała z rodzicami do Jerozolimy. Piękna, rude, krótkie włosy. Myślę o czasie, który spędziła w tej poewangelickiej szkole, zaprojektowanej w 1904 r. przez niemieckich architektów Kollera i Kranza z Charlotenbourga, o źródle, po którym został murowany szkielet koryta, a z którego musiała przecież pić wodę, kiedy ćwiczyła na dziedzińcu, o tajemnicy podziemi Szubienicznego Wzgórza, o które opiera się gmach. Minął miesiąc od jej wyjazdu, może dwa, kiedy dyrektor, jak kustosz tragedii, zwołał apel. Szelest pojedynczej kartki telegramu od jej matki i słowa jak kamienie o bruk – Rita zginęła na froncie.

„Pani Fela, jak wy robicie tę Wigilię?”, pyta któregoś roku żona Szojmera, rosyjskiego Żyda wysiedlonego z Odessy. „A na szabes przyjdzie do nas pani?”. „Przyjdę – mówi Felicja – ale przyjdzie pani do nas na Wigilię!”. Przyszła razem z mężem i z dziećmi, pierwszy raz usiedli z katolikami do świątecznego stołu. Tydzień później Felicja z sąsiadką poszła do nich świętować szabat. Przez chwilę wydawało się, że to nowe pustkowie Sin, z ludźmi jak manna, ludźmi-pokarmem, nieoczekiwanym darem. Rodzina Felicji we Francji nie obchodziła Wigilii; mimo że byli bardzo religijni, nocy narodzin Chrystusa nie czczono. Była kolacja, po niej placek drożdżowy, chleb z masłem albo ziemniaki, wyczekiwanie. Dopiero w Boże Narodzenie był uroczysty obiad, głębokie talerze ze słodyczami, owocami i prezentami.

Wałbrzyskie pustkowie pomieszało jednak te porządki, pojawiła się choinka podpatrzona u Niemców, siano na stole od kresowego dziada. Rodziło się nowe, splatało, wżywało w siebie nawzajem.

Ścieżki

Joanna Grouman swój dom rodzinny w Nowym Waliszowie odwiedziła kilka razy. Weszła na górę, postała w ogrodzie, długo patrzyła na jabłonkę, niemal widać było, jak pęcznieją i na chwilę zakwitają wspomnienia. „Nie mów szybko, bo Michał nie rozumie. Mów powoli, to będzie wszystko wiedział” – Niemka grzmiała na męża.

Michał z żoną i dziećmi najpierw zamieszkał w domu pod lasem, dopiero później z Joanną i jej rodziną. Lubił swoich Niemców, gospodarstwa przed szabrownikami bronił jak swojego. Od przyjazdu z Tarnowicy Polnej minęły dwa lata, zanim Niemcy ostatecznie opuścili Neu Waltersdorf. Dwa lata wspólnego życia pod jednym dachem, „dzień dobry” po niemiecku, „dobranoc” w tarnowickiej gwarze, wspólny stół, wspólny obiad, bo jeden piec przecież, mężczyźni razem w pole, dzieci brudne jednym błotem.

Ponad pół wieku później Niemka z gospodarstwa pod lasem przyjechała zobaczyć miejsce, które przed laty musiała opuścić. Michał już nie żył, w las poszedł z nią mąż jego córki. Został tylko mur, cegła w cegłę. „O, to mój tato ten tynk kładł, o, tu rurka, bo tu woda była” – tak tropiła dom. A potem poszli głębiej w las, ten sam, z którego jej ojciec co roku ścinał choinkę na święta, i to dla niej ścieżki okazały się łaskawe, bo on zupełnie się w tej drodze pogubił.

Nie kładź czapki na stole

Nie mów „mak”, bo wszy będą. Nie idź do stajni, dzisiaj zwierzęta gadają, usłyszysz i umrzesz, albo idź i daj świniom słodki łubin, koniowi różowy opłatek i skibkę chleba z miodem. Baby połaźnika do domu nie wpuszczaj, bo koniec świata. Nie swarz się. Zamorusany nie chodź ani obciorany. Dziada postaw. Winszuj. Po wieczerzy na dziaducha się połóż. Rzeczy i szczęścia nie pożyczaj. Włosów nie czesz, bo głowa będzie cały rok boleć i kury zasiew zniszczą. Unikaj wideł, sierpów, kos, nożyczek, igieł, siekier, albo siekierę pod stół włóż i nogi na niej całą Wigilię trzymaj. Na łóżku legniesz i zboże się wyłoży. Nie kładź czapki na stole, bo krety będą ryły pola. Ziemniaków nie podawaj, bo wrzody będą. Od stołu nie wstawaj, to rodzina będzie razem. Izby nie zamiataj, śmieci i popiołu na dwór nie wynoś, albo wynoś i drzewa nimi obrzuć. Nogi od stołu łańcuchem opasaj, szczodraki rozdaj. Pamiętaj, o północy ze studni lub strumienia cudownej wody nanieś, pieniądz jej podaruj, gałązkę jedliny i chleb. W Boże Narodzenie tym chlebem mokrym i monetą twarz przetrzyj, o ruchu słońca jednak nie zapomnij i go w tym geście naśladuj.

Rewers

„Byliśmy, jesteśmy, będziemy” na awersie monety z 1970 r., wydanej z okazji 25-lecia przyłączenia tzw. Ziem Powracających do Polski – to hasło klucz.

Byliśmy na Wschodzie, na Kresach, w swoich domach, w swoich ogrodach, pośród naszych grobów. Byliśmy w miejscu, gdzie piękniej niż gdzie indziej śpiewają ptaki, gdzie kwiaty kwitną i pachną inaczej, gdzie wszystko było nasze. Byliśmy we Francji, w Jugosławii, w Rumunii, w Warszawie, w Grecji, byliśmy na ziemiach lwowskich, tarnopolskich, stanisławowskich, wołyńskich, poleskich, na Rzeszowszczyźnie, w łódzkim, lubelskim, w Wielkopolsce, Belgii, w Niemczech, byliśmy Żydami, Cyganami, często bezpaństwowcami. Byliśmy zmuszeni do szybkich pożegnań.

Jesteśmy w warmińsko-mazurskim, pomorskim, wielkopolskim, zachodnio­pomorskim i lubuskim, dolnośląskim, opolskim i części śląskiego.

Będziemy się wciąż uczyć siebie nawzajem, przyswajać obce słowa, obce gesty, od czasu do czasu przystaniemy na schodach zasiedlonych domów, bo będzie nam się wydawać, że ktoś jest tuż obok. Będziemy jak kiedyś nasze matki z pieca w Wigilię węgliki wyciągać, na blasze je kłaść i czekać, aż zgasną. Pierwszy to zboże, drugi buraki, trzeci cebula, czwarty jabłka, piąty ziemniaki. Potem delikatnie je z popiołu otrząśniemy, tam, gdzie będzie go najwięcej, znak odczytamy, że ten najlepiej obrodzi, że zbiór będzie obfity. W Boże Narodzenie będziemy wróżyć o śmierci. Patyki pod murem domu poukładamy, każdemu imię nadając wedle narodzin w rodzinie. Pierwszy to dziadek, za nim babka, ojciec i matka, wujowie i ciotki, dzieci na końcu. Będziemy czekać, który pierwszy się przewróci, cichą prośbę w gardle zaciskając, byle nie ja.

Matka róż

„Panie Bierut, ja muszę do domu”. Babka Felicji miała 90 lat, kiedy dowiedziała się, że jej syn miał ciężki wypadek we Francji, że paraliż, że jego żona oszalała z rozpaczy, że nie ma kto się zająć czwórką ich dzieci. „Panie Bierut, ja muszę do Francji”, powtarzała w drodze na spotkanie. Dwa dni później, wchodząc na pokład samolotu, podciągała długie, poznańskie dyrdony. Stopnie pokonywała lekko, jak w balecie, balansując między łagodnym, delikatnym ślizgiem stóp a szybkim krokiem wprowadzającym do wykonania piruetu. Na lotnisku Orly czekała karetka, nikt nie wiedział, w jakim będzie stanie. Żyła sto dwa lata. Po wylądowaniu poprosiła jeszcze pielęgniarkę o możliwość wysłania telegramu do dzieci.

„Jeżeli wrócę do Polski, to tylko aeroplanem” – napisała po niemiecku, bo inaczej przecież nie potrafiła. ©

KATARZYNA MIRCZAK wykorzystuje w projekcie przedwojenną niemiecką porcelanę produkowaną w fabryce Carl Tielsch Altwasser Waldenburg, obecnie Zakłady Porcelany Stołowej WAŁBRZYCH.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 52/2018