Weekend do wstrzyknięcia

Od dawna trwają podchody do ekranizacji „Złego”, pod zmieniającymi się nazwiskami, a „Pan T.” (2019) Marcina Krzyształowicza, w którym można dopatrywać się wątków z „Dziennika 1954”, przykryty został aurą skandalu o naruszenie praw autorskich. Tymczasem mało który polski pisarz doczekał się opinii, że jest tak bardzo „filmowy”. A Michał Kwieciński nie tylko tę filmowość dostrzegł, lecz także, co rzadko idzie w parze, potrafił przenieść ją na ekran. Nagrodzony Srebrnymi Lwami „Filip” imponuje pod względem produkcyjnym (wojna w polskim kinie zbyt często przypomina ciąg rekonstrukcji historycznych), ale przede wszystkim intryguje spojrzeniem na żydowski los. Po tyrmandowsku bezlitosny, odarty z martyrologii.
Tytułowy bohater, uciekinier z warszawskiego getta, trafia do Frankfurtu, gdzie podając się za Francuza zostaje kelnerem w ekskluzywnym hotelu. Sprowadzani tu zewsząd robotnicy przymusowi zastępują walczących na froncie Niemców, nie tylko w pracy. Mimo kary śmierci grożącej „cudzoziemskim parobkom” zaspokajają seksualnie miejscowe Penelopy. Główny bohater jako zakamuflowany Żyd jest w tym, co robi, szczególnie zagrożony. I wyjątkowo cyniczny – jakby chciał wziąć odwet na tych kobietach za krzywdy swoje i swego narodu. Zamiast poprzestać na pluciu do kawy hitlerowskim dygnitarzom i korzystać z życia, ile się da, on idzie na całość: podświadomie pragnie uwewnętrznić i zarazem skompromitować nazistowski biologizm. Na każdym kroku prowokuje, choć czasem taka właśnie bezczelna postawa, całkowicie wbrew byciu ofiarą, pomaga przetrwać.
Najciekawsze, że Kwieciński i jego współscenarzysta Michał Matejkiewicz zobaczyli w na poły autobiograficznej powieści Tyrmanda tak naprawdę opowieść o ciele – które boi się, ucieka, wchodzi w fizjologiczne relacje z innymi ciałami i które, na przekór wszelkim wyparciom, pamięta. Dlatego Eryk Kulm jr całym sobą wciela się w człowieka zasupłanego w swojej traumie. Wygląda niczym przyczajony tygrys i ukryty smok w jednym. Wewnętrzny stupor naznacza jego mechaniczne ruchy czy kamienną twarz i jedynie oczy mogłyby zdradzić, co dzieje się w środku.
Podobnie jak refrenowo powtarzające się sceny, kiedy cierpiący na bezsenność Filip schodzi nocą do sali balowej, by zatracać się w taneczno-bokserskim maratonie. Czy chce w ten sposób odreagować ciągłe napięcie? Próbuje „wybiegać” nienawiść do siebie za to, że jako jedyny z bliskich przeżył? Za każdym razem ta wyzwolona nagle energia oznacza coś innego.
Bezwstydna witalność Filipa zdaje się wypełniać film. Pulsuje pod maską dystansu, rozsadza całodzienną mimikrę i dopiero w chwilach, kiedy „Filip” zaczyna przechodzić w uładzony melodramat, wytraca swoją żywotność. Ale w takim stylistycznym rozdwojeniu jest metoda. Bo czyż romans ze szlachetną Niemką Lisą (Caroline Hartig) byłby w stanie uleczyć żydowskiego zombie?
Niespokojna kamera Michała Sobocińskiego (gdyńska nagroda za zdjęcia) przejmuje tę niby zwierzęcą, niby trupią energię, a elektroniczne brzmienie Robota Kocha wyrywa opowieść ze ściśle historycznych kontekstów i osadza ją w wydrążonej skorupie, jaką stało się wnętrze bohatera. Całe filmowe, zazwyczaj lekko przekrzywione „zewnętrze” to po prostu jego projekcja.
Dobrze, że Michał Kwieciński, doświadczony reżyser i producent, twórca m.in. telewizyjnego „Jutro idziemy do kina” (2007), próbuje wpuścić w wojenne dekoracje oddech bardziej współczesny, również na poziomie realizacyjnym. W „Filipie” dbałość o szczegół pierwszej połowy lat 40. idzie więc w parze z bardziej ponadczasowym spojrzeniem na mechanizmy niszczenia i przetrwania. Scena nazistowskiego wesela jako żywo przypomina somnambuliczny taniec z „Salta” (1965) Tadeusza Konwickiego. Jak widać, niezależnie od epoki i politycznego systemu, konformizm może się wyrażać w bardzo podobnej choreografii, nawet jeśli w pierwszej kolejności nie o tym jest to film.
Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Masz konto? Zaloguj się
365 zł 115 zł taniej (od oferty "10/10" na rok)