Cesarz z innej gliny

Gdy niedawno w Krakowie debatowano nad austriackimi czasami, z portretu patrzył na to Franz Joseph. W przypadku rosyjskiego Mikołaja czy pruskiego Wilhelma byłoby to niemożliwe. Dlaczego władca Austro-Węgier pamiętany jest inaczej?

26.11.2016

Czyta się kilka minut

Rodzina cesarska sportretowana ok. 1880 r. przez Georga Deckera: Franz Joseph i żona Elżbieta, obok ich dzieci: arcyksiążę Rudolf, Marie Valerie i Gisela z mężem księciem Leopoldem Bawarskim oraz ich dzieci, księżniczki Elżbieta i Augusta. / Fot. Scherl / FORUM
Rodzina cesarska sportretowana ok. 1880 r. przez Georga Deckera: Franz Joseph i żona Elżbieta, obok ich dzieci: arcyksiążę Rudolf, Marie Valerie i Gisela z mężem księciem Leopoldem Bawarskim oraz ich dzieci, księżniczki Elżbieta i Augusta. / Fot. Scherl / FORUM

Zmarł sto lat temu, 21 listopada 1916 r., w wiedeńskim Schönbrunnie – w 86. roku życia i w 68. roku panowania: Franciszek Józef I, cesarz Austrii i król Węgier.

Kiedy kilka miesięcy później, w maju 1917 r., jego następca Karol odwiedził Kraków, entuzjazm był umiarkowany. Nowego władcę witano oszczędnie. Niezbyt tłumnie i wylewnie. Zachwycano się cesarzową Zytą, co było delikatną formą krytyki jej małżonka. Zyta bowiem miała roztaczać wdzięk i prawdziwie cesarski majestat. Karol – zniechęcać nieopanowaniem ruchu, gestu i słowa.

Ona przypominała Elżbietę, żonę zmarłego władcy. On nie tylko nie przypominał Franciszka Józefa, ale wręcz w niejednym mu zaprzeczał. Karol dziwnie ciepło zwracał się do Ukraińców. Kokietował socjalistów. Telefonował. Ćmił papierosy. Tokował podczas audiencji, przerywał rozmówcy w pół słowa i wszystko trzeba było mu tłumaczyć od początku. W dodatku nie ignorował wind, od świec wolał elektrykę, a od konnych zaprzęgów automobil, co z cesarską godnością zupełnie nie licowało. Po pierwszej rozmowie – odnotowywali niektórzy – miało to jeszcze pewien urok. Po drugiej rozczarowywało, a po trzeciej już nieznośnie męczyło. „Chłopczyna, zupełny chłopczyna”.

A chciano, żeby Karol był repliką Franciszka Józefa. Żeby się odpowiednio nosił (skoro się tak noszono), żeby był patriarchą, gwarantował ciągłość, do Polaków miał sentyment, w planach austro-polskich nic nie zmieniał i polityki c.k. monarchii się nauczył. Michał Bobrzyński, który był jego pierwszym polskim ministrem (i ostatnim Franciszka Józefa), nie krył zniecierpliwienia. Hrabia Stanisław Tarnowski, chwaląc „nieodżałowanej pamięci cesarza Franciszka”, o Karolu nawet się nie zająknął. Obydwaj krakowscy profesorowie byli nadzwyczaj dobrze wychowanymi ludźmi. Obydwaj wobec zmiany na tronie byli bezradni.

Mistrz kompromisów

Mit Franciszka Józefa nie pojawił się od razu. Obciążało go stłumienie węgierskiej rewolucji i Wiosny Ludów w innych częściach monarchii (1848-49).

Mit rozwijał się latami. Był wynikiem zarówno świadomych zabiegów, jak też splotu różnych okoliczności. Długowieczności Franciszka, cech charakteru, sukcesów i porażek. Był też emanacją czasów, w których żył. Ówczesnych lęków i tęsknot. Sumą szczęść i nieszczęść.

Miał 18 lat, gdy w grudniu 1848 r. obejmował tron i „pożegnał się z młodością”. Ustępstw nauczyły go dwie przegrane wojny (z Francją i Piemontem oraz z Prusami) i niegasnące aspiracje Węgrów wewnątrz kraju. Ugoda z Budapesztem w 1867 r. i oddanie Węgrom de facto połowy państwa – gdzie odtąd był on królem, a nie cesarzem – drażniły dumę.

Zniósł to dzielnie. Politycznie wydoroślał. Został mistrzem kompromisu i nauczył się sztuki odwracania skutków niekorzystnych wydarzeń, co jest umiejętnością rzadką. Z Polaków-rewolucjonistów roku 1848 zrobił c.k. dygnitarzy. Niemałe środki przeznaczył na fundusz dla wdów i sierot po... powstańcach węgierskich, walczących niedawno przeciw Austrii. Węgrom dał daleko idącą niezależność. Polakom autonomię. Jedni i drudzy uwierzyli, że pakt zawarli nie z państwem czy instytucją, lecz z nim „osobiście”.

To „osobiście” Franciszek Józef uczyni ważnym motywem polityki personalnej (czy – jak to się dzisiaj mówi – zarządzania kadrami). Podobną rolę pełniły „odręczne podpisy” na nominacjach, świadectwach i dyplomach. Z czasem najdroższe pamiątki.

Obrońca swych ludów

Stosunkowo szybko przestał uchodzić za Niemca i stał się cesarzem poliglotyczno-demokratycznym. U Wacława z Oleska weźmie lekcje polskiego. Opanuje podstawy czeskiego i z tymi, którzy nie znali niemieckiego, rozmawiać będzie po francusku. Wystąpi w stroju węgierskim, przywdzieje polski kontusz, Chorwatom przyzna koncesje, z Czech uczyni „fabrykę monarchii”, połechce węgierską megalomanię, a dla reszty Słowian zawsze znajdzie dobre słowo.

Pogodzi się nawet z tym, że język niemiecki – sprowadzony do „języka porozumiewania się” – nie stanie się językiem urzędowym nawet w austriackiej połowie państwa (Węgrzy swoją część szybko zmadziaryzują). Parlamentaryzmu się nie przestraszy. Konstytucjonalizmu się nauczy. Umów będzie dotrzymywać. Jeden z byłych prezydentów Ameryki, doceniając wszystkie jego walory, nazwie go dżentelmenem (sic!). Cesarz odpowie wtedy, że tylko broni „swoje ludy przed nimi samymi i przed ich politykami” – nawet demokratom mogłoby się to spodobać.

Miał się tu czym pochwalić. Chyba żaden z prezydentów (o monarchach już nie mówiąc) nie był równie dostępny. Wśród 150 tys. poddanych, którzy stanęli przed jego obliczem podczas prawie 68 lat panowania, niemałą część stanowili chłopi z odległych nieraz zakątków monarchii. Niektórzy do Wiednia udawali się piechotą, innym podróżującym koleją cesarz zwracał pieniądze za bilet. Żadnej protekcji to nie wymagało.

Trzyminutowe audiencje pamiętano przeważnie do końca życia i opowiadano o nich z najdrobniejszymi detalami. Stąd dziesiątki relacji o źle zapiętych guzikach, bladym świcie w wiedeńskim Burgu, o medalach odwróconych podobizną cesarza do wewnątrz (do czego miał prawo tylko Franciszek Józef), o nieprzespanych nocach, zdenerwowaniu, nagłych odjęciach mowy, potknięciach w etykiecie czy wpisach do księgi audiencyjnej (za „otrzymane łaski”).

Walichradowie z powieści „Galicjada” Ryszarda Sadaja jadą do Wiednia przez Brno, gdzie mają zamiar zwiedzić Spielberg, ciężkie austriackie więzienie znane wielu rodakom. Od zamiaru jednak odstępują – dochodzą bowiem do przekonania, że wobec monarchy „byłby to duży nietakt”.

Polskie adresy w stolicy

Nie wiadomo, jak to osiągnął, ale dziesiątki ludzi uważało, że ma dla nich specjalne względy. Ministrowi skarbu Julianowi Dunajewskiemu pozwalał na wiele, Bobrzyńskiego telegraficznie potrafił ściągnąć z Włoch, Kazimierzowi Badeniemu (premierowi austriackiego rządu) kibicował, gdy ten strzelał się z Niemcem (choć ów – jego zdaniem – na honorowy pojedynek nie zasłużył). A do Apolinarego Jaworskiego – ministra do spraw Galicji z końca wieku – tak się przywiązał, że po jego śmierci każdego następcę mianował „moim Apolinarym”.

Te nominacje i odwołania to zresztą cała c.k. poezja. Świat oddalony o lata świetlne. „Kochany hrabio X...”, podziękowania za „wybitną służbę”, za całkowite i wierne oddanie „mojej osobie” oraz ordery Leopolda na pożegnanie, „z uwolnieniem od taksy”. Najlepszy, najsprawiedliwszy, najtaktowniejszy władca. Himmelpfortgasse, Judenplatz, Herrengasse, Stadiongasse, okolice Volkstheater – to polskie adresy w naddunajskiej stolicy.

Ów polski Wiedeń zaczynał się już na Dworcu Północnym, dokąd docierały pociągi z Galicji, a kończył przeważnie w kawiarni Puchera lub którejś sąsiedniej.

„Kiedy posła lud obiera,

Życie przed nim się otwiera,

Więc do Widnia się wybiera

I najsamprzód gdzie zaziera?

…Do Puchera” (Tadeusz Boy-Żeleński).

Gdy u Puchera pojawiał się Wojciech hrabia Dzieduszycki, robiło się tłoczno – wszyscy czekali na jego komentarze. W układzie heliocentrycznym monarchii z cesarzem w centrum kawiarnie odgrywały istotną mitotwórczą rolę.

Dzień był promienny

Wizyty Franciszka Józefa w Galicji – to już mitotwórstwo zwielokrotnione. Spontaniczne i zaplanowane. Habsburski teatr jednego aktora. Z powtarzalną i wciąż podniecającą scenografią. Dywany na dworcu, iluminacje miast, honorowe orszaki, konne banderie chłopskie, wojskowe i urzędnicze mundury (najpiękniejsze podobno w Europie), toalety pań, girlandy kwiatów, łuki, pieśni, audiencje, uroczyste mowy, bale i dokoła „tysiące kochających serc”.

Gdy we Lwowie Alfredowa Potocka pomyliła drogę, cesarz błysnął polszczyzną: „Ja panią zaprowadzę”. W Krakowie, w Towarzystwie Strzeleckim, oddał strzał do tarczy (niecelny) i gdy dosiadł konia, to wciąż – mimo upływu lat – wyglądał wspaniale.

Uwieczniało go podczas tych wizyt z tuzin znanych i kilka tuzinów nieznanych malarzy i pacykarzy. Opisywały gazety. Z czasem jedno z satyrycznych pism zamieściło instrukcję dla dziennikarzy, jak z tymi opisami sobie radzić. Ułożyło ją w formie pytań i odpowiedzi:

„– Jaki był dzień przyjazdu cesarza? Promienny.

– Co wznosiły tłumy publiczności? Entuzjastyczne okrzyki.

– Jaki był wjazd cesarza? W całym tego słowa znaczeniu uroczysty.

– Czym się stał? Pełną szczerego zapału manifestacją.

– Czym cesarz przeszedł peron? Elastycznym krokiem.

– Jakie znaczenie miały przemówienia? Doniosłe politycznie.

– Czym była nacechowana odpowiedź monarchy? Niezwykłą łaskawością.

– Co towarzyszyło monarsze w powrocie do stolicy? Wdzięczność narodu”.

Dwaj pozostali władcy zaborczych mocarstw, rosyjski car Mikołaj II i niemiecki cesarz Wilhelm II, do takich żartów się nie nadawali. Franciszek Józef za takie witze [Witz, niem. żart – red.] nikogo nie ścigał, a niektóre – być może – sam układał.

Uosobienie stabilności

Zdobywał miłość arystokratów, demokratów, socjalistów, robotników i galicyjskich chłopów. Pierwsi dziękowali mu za to, że dał nam swobody narodowe i pozwalał mówić o trzecim królestwie (Austro-Węgry-Polska: był taki pomysł i wielu polskich polityków z Galicji nad nim pracowało, ostatecznie nie doszedł do skutku – także z powodu oporu zazdrosnych o swoją pozycję Węgrów). A ostatni z kolei za to, że – jak utrzymywał chłop nazwiskiem Słomka – gdy pan czy urzędnik chłopa skrzywdzi, to u cesarza „sprawiedliwość zawsze znajdzie”.

Wyczucia nastrojów nie można mu odmówić. Kilkakrotnie zarządzane przezeń oszczędności z powodu jubileuszy przeznaczał na wdowy lub sieroty. Żył skromnie, a nawet ocierał się o sknerstwo (nie chcąc np. wymienić sfatygowanej miski toaletowej). Był przedstawicielem „starożytnej dynastii” i jednocześnie „samodzielnym urzędnikiem”. Monarchą ulepionym z innej gliny i łaskawym, dobrotliwym, starszym panem. Nieszczęścia, jakie nań spadały – tragiczna śmierć syna, brata, żony i następcy tronu – budziły współczucie u poddanych od Adriatyku po Karpaty.

Żył długo. Prawie nie chorował. Ludzie rodzili się i umierali, a on niezmiennie panował. „Wszechobecny między swymi poddanymi – jak pisał Joseph Roth – niczym Bóg w świecie”. Obecny na stemplach, znaczkach, talerzykach, kubkach, bibelotach, portretach w urzędzie i w figurkach trzymanych na biurku. Uosabiał trwałość, stabilność i niezmienność świata. Ład, wolność i tolerancję. Kronland cały.

Zapomniane ciemne strony

„Ludzie, bądźcie sobie, jak sami chcecie” – zapewniał imieniem cesarza wójt huculskiej wsi Żabie u stóp Czarnohory z powieści Stanisława Vincenza „Na wysokiej połoninie”. W krakowskich kościołach – wspominał z kolei Tadeusz Boy-Żeleński – jedni śpiewali „Boże, coś Polskę”, inni „Z dymem pożarów”, a malcom wszyscy kazali śpiewać: „Przy cesarzu mile włada cesarzowa pełna łask”.

Nawet krytyczni Czesi przyznawali, że administrację zapewnił „sprawiedliwą i taktowną”. Ukraińców łączył z Zachodem. Niewiele było spraw o obrazę majestatu. Socjaliści wygrywali w sądach z herbowymi. A policjant w Galicji, gdy było trzeba, pilnował, aby „nikt nie przeciął sznurka (latawca), na którym płynął w górę polski orzeł”. Nazywany z wdziękiem „szpagatem”, policjant ten był swój, a nie obcy.

Były powody, aby o ciemnych stronach jego panowania zapominać. Monarchia pod rządami Franciszka Józefa to „kontynent ducha”: Vrchlický, Neruda, Madách, Mahler, Buber, Altenberg, Klimt, Wyspiański, Kokoschka i setki innych luminarzy nauki, kultury i sztuki. To wielkie polityczne kariery Polaków, których 40 przewinęło się przez ministerialne gabinety. Wspaniale rozwijające się Czechy. Coraz dostatniejsze Węgry. Austriackie krajobrazy. Dalekie podróże. Habsburskie snobizmy. Parantele. Ordery. „Miły Wiedenek”, zwłaszcza o majowej porze – najpiękniejsze wspomnienie długiego życia kosmopolitki Elżbiety hrabiny Potockiej, córki Antoniego Radziwiłła. Z perspektywy tego, co nastąpiło potem – idylla.

O alienacji cesarza, jego antymodernizacyjnym uporze i o tym, że latem 1914 r. podpisał nieszczęsne ultimatum do Serbów, dające początek Wielkiej Wojnie, nie przypominano. Pamiętano natomiast jego pełne bólu słowa, że „nic w życiu nie zostało mu oszczędzone”. A przecież zostało! Nie doczekał końca tamtej wojny i rozpadu monarchii. Inaczej wyglądałby dziś jego obraz (oraz mit), gdyby żył o te dwa lata dłużej!

Świat zaginiony

Gdy odrodziła się Polska, w międzywojniu najpierw z mitu habsburskiego i „wiedźmy Austrii” szydzono. Ale stopniowo pojawiały się także inne głosy. Nieoczekiwanie wypowiedział się na ten temat Wincenty Witos – przyznając, że „administracja była dość sprawna i przeważnie bezstronna. Sądy spełniały swoje czynności prawie bez zarzutu. Prawa obywatelskie były szanowane, samorządy uznawane. Mimo że wielu urzędników pozwalało sobie na publiczną krytykę rządu – nikt ich nie pociągał za to do odpowiedzialności, nie szykanował, nie niszczył, a nawet nie przenosił”. W czasach c.k. monarchii Witos był posłem na Sejm galicyjski. W niepodległej Polsce został premierem.

Z innego powodu Franciszek Józef przyszedł do głowy Stanisławowi Mackiewiczowi. Oto z dniem 1 września 1936 r., stosownie do przepisów emerytalnych, „zwolniono z zajmowanego stanowiska” prof. Teodora Axentowicza, wybitnego artystę, stosowne pismo opatrując nieczytelnym podpisem. A przecież gdyby nadal panował cesarz Franciszek Józef – pisał oburzony Mackiewicz – to jubilat otrzymałby pismo zaczynające się od słów: „Mein Lieber Professor, Theodor Axentowicz...”. Dalej byłyby zapewnienia o „wiernej i znakomitej służbie”, o „pożytecznej pracy dla rozwoju sztuki mojego ukochanego narodu polskiego”, byłby też order Leopolda I klasy z uwolnieniem od taksy i zapowiedź nominacji na honorowego profesora krakowskiej akademii.

Przytoczmy jeszcze dwa świadectwa nawiązań do mitu.

Oto w c.k. monarchii umiera na stanowisku pracy urzędnik, nauczyciel czy oficer. Nikt przez dłuższy czas jego rzeczy nie rusza. Niczego się nie przestawia i nikt nie mówi o następcy. Zwyczaj narzucony z góry. Franciszko-józefiński świat, oglądany z perspektywy świata powojennego. Kwestia taktu.

I ostatni cytat: „– Halo, tu Konopiszt [rezydencja władcy – red.]. Panie hrabio, czy pan nas odwiedzi? – Tak, Wasza Cesarska Wysokość, jeślim godzien takiej łaski”.

A dziś co? – mówił, waląc pięścią w stół, bohater tej scenki hrabia Mycielski. Dziś – Belweder, Belweder, Belweder!

Inny świat, inni ludzie. Kwestia smaku.

Za komuny – jak wiadomo – portret Franciszka Józefa ozdobił siedzibę redakcji „Tygodnika Powszechnego”. Portrety cesarza pojawiły się też w różnych miejscach na Ukrainie. Tu i tam były znakiem przynależności do kultury Zachodu. Tu i tam wciąż wiszą. ©


WALDEMAR ŁAZUGA , profesor UAM w Poznaniu, specjalizuje się w historii powszechnej XIX i XX w., dziejach Austro-Węgier i Galicji. Ostatnio opublikował książkę „Kalkulować... Polacy na szczytach c.k. monarchii”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2016

Artykuł pochodzi z dodatku „Franciszek Józef. Mit i epoka