Legendarny starszy pan

Cesarz Austrii, apostolski król Węgier, Czech, Trójjedynego Królestwa Chorwacji, Galicji i Lodomerii, a nawet Jerozolimy, był człowiekiem dość miernej inteligencji i charakteru, ale niezwykle skutecznie zadbał o swoją reputację za życia i po śmierci.

20.11.2006

Czyta się kilka minut

 /
/

Ludzie domagają się od historii, by zachowywała się zgodnie z naszymi regułami mierzenia czasu i w chwilach takich jak przełom wieków serwowała wydarzenia o randze odpowiadającej naszym wyobrażeniom o "końcu epoki". Stąd w podręcznikach historii Europy wiek XIX kończy się zazwyczaj wraz z I wojną światową, kiedy kalendarzowy wiek XX był już nastolatkiem, po którym spodziewano się wielu osiągnięć, np. uspokojenia szalejących antagonizmów narodowych poprzez rozwój światowej wymiany handlowej i poprawę warunków życia mas. Wielka wojna europejska, nazwana potem I wojną światową, położyła kres tym nadziejom i zaufaniu, jakim oświeceni Europejczycy obdarzali swoje rządy, elity, a nawet cywilizację. Dlatego też, kiedy 21 listopada 1916 r. pogrążone w wojennym zamęcie Austro-Węgry, wciąż jeszcze największe państwo w Europie, obiegła wiadomość o śmierci Najjaśniejszego Pana, dla wielu spośród 50 milionów mieszkańców monarchii oznaczało to także symboliczny koniec "starych, dobrych czasów".

Franciszek Józef Habsburg już za życia stał się bowiem symbolem: dostojnym anachronizmem budzącym może nie podziw, ale z pewnością szacunek, a nawet sympatię poddanych. Jego legenda okazała się równie długowieczna i odporna na historyczne zawieruchy jak on sam, a wyjątkowe jest w niej chyba głównie to, na jak w gruncie rzeczy kruchych oparta jest przesłankach - na zbiegu okoliczności, który dość przeciętnego człowieka uczynił niezwykłą postacią.

Niechętnie rozpętał wojnę

Austriacka dziennikarka Gabriele Prasch--Bichler dziwi się we wstępie do swej książki, wydanej u nas niedawno pod tytułem "Prywatne życie cesarza Franciszka Józefa", jak to możliwe, że cesarz i jego żona, znana powszechnie jako Sissi, wciąż cieszą się niesłabnącą popularnością, choć "cesarze z domu Habsburgów i księżniczki z domu Wittelsbachów żyli już wcześniej i - za przeproszeniem - były wśród nich bardziej interesujące osobowości".

Zdaniem autorki złożyły się na to następujące okoliczności: Franciszek Józef panował aż 68 lat, a w dwa lata po jego śmierci monarchia ostatecznie upadła, a więc w świadomości paru pokoleń jego poddanych nie było po prostu innego cesarza. I on, i jego małżonka byli piękni i okropnie bogaci. Ponadto, stwierdza Prasch-Bichler, "niemal każdy odnajduje w sobie cząstkę tego prawdziwego człowieka, nastawionego na rodzinę i wypełnianie obowiązków". Dwuznaczny to komplement pod adresem męża stanu i władcy cesarstwa roszczącego sobie pretensje do dziedzictwa Karola Wielkiego.

Kłopoczą się z nim od 90 lat dziesiątki mniej lub bardziej poważnych biografów, nolens volens współtworzących legendę. Franciszek Józef był bowiem nie tylko cesarzem Austrii oraz apostolskim królem Węgier, Czech, Trójjedynego Królestwa Chorwacji oraz Galicji i Lodomerii, a nawet Jerozolimy, ale też człowiekiem dość miernej inteligencji i charakteru oraz niewielu osiągnięć. Niezrażeni tym liczni apologeci do największych dokonań cesarza zaliczają zazwyczaj przedsięwzięcia, których zaniechał, unikając w ten sposób wielu katastrof. Najzawziętsi, jak choćby pochodzący z galicyjskich Brodów Joseph Roth, autor "Marsza Radetzky'ego", powieściowego hołdu złożonego Austro-Węgrom i epoce cesarza Franciszka Józefa, chwalą go nawet za to, że wprawdzie istotnie rozpętał

I wojnę światową, ale z pewnością uczynił to bardzo niechętnie.

Droga przez klęski

Już za jego życia prawie wszyscy zdążyli zapomnieć, że polityczna (ale także i osobista) historia panowania Franciszka Józefa przez długi czas była pasmem klęsk. Objął tron w grudniu 1848 r. w Ołomuńcu, ponieważ w Wiedniu szalała wówczas rewolucja, grożąca zrzuceniem Habsburgów z tronu. Przerażona kamaryla dworska pozbyła się więc podporządkowanego rodzinie cesarza-figuranta, zwanego elegancko Ferdynandem Dobrotliwym, a do panowania wypchnęła przystojnego osiemnastolatka, którego rządami sterować zamierzała dominująca matka, arcyksiężna Zofia, nakłoniwszy wprzód męża do zrzeczenia się praw do sukcesji. Wkrótce kuratelę nad młodym cesarzem przejął pierwszy minister książę Schwarzenberg, który wraz z matką zaszczepił we Franciszku Józefie nienawiść do wszelkiego nowinkarstwa i demokratyzmu oraz wiarę w konieczność prowadzenia polityki konserwatywnej, absolutystycznej i mocarstwowej. Cesarz trzymał się tych wytycznych ściśle przez prawie 20 lat, a wiele wskazuje na to, że w duchu pozostał im wierny do końca życia.

W ciągu dwóch pierwszych lat panowania zdołał narazić się opinii publicznej, zapraszając do stłumienia węgierskiego powstania wojska rosyjskie pod wodzą pogromcy Powstania Listopadowego feldmarszałka Paskiewicza, a następnie mszcząc się okrutnie na Węgrach i skazując na śmierć ich przywódców bez względu na wcześniejsze zasługi i arystokratyczne koneksje, a także odwołując wszelkie demokratyczno-liberalne ustępstwa ogłoszone w burzliwym roku 1848. Carowi Mikołajowi I naraził się parę lat później, kiedy zagroził mu dołączeniem do sojuszu francusko-angielsko-tureckiego i wojną. Niewdzięczność tę car miał skwitować stwierdzeniem z lubością cytowanym przez polskich historyków: powiedział o sobie, że jest najgłupszym polskim królem obok Jana III Sobieskiego, bo obaj bezinteresownie pomogli Habsburgom.

Kiedy Franciszek Józef przegrał rozpętaną lekkomyślnie wojnę z Napoleonem III i Piemontem o wpływy we Włoszech, zaczęto przebąkiwać o możliwości zastąpienia go przez dwa lata młodszego brata Maksymiliana. Trudno się dziwić, że cesarz nie oponował, kiedy Napoleon zaprosił Maksymiliana do objęcia tronu wymyślonego przez Francuzów Cesarstwa Meksyku; potem rozstrzelanemu przez rozdrażnionych tym pomysłem Meksykanów bratu wyprawił najokazalszy z przewidzianych cesarskim ceremoniałem pogrzebów.

Siedem lat po porażce Franciszek Józef znów zaryzykował wojnę, tym razem przeciw Prusom Bismarcka o wpływy w pozostałych państwach niemieckich, i znów przegrał. Postanowił się jednak zabezpieczyć i na miejsce głównodowodzącego arcyksięcia w ostatniej chwili mianował generała przez lata przygotowującego kampanię przeciw Włochom - wkrótce po klęsce w rządowej gazecie ukazał się artykuł szkalujący owego generała, którego plan kampanii we Włoszech okazał się tak dobry, że jego wykonaniu podołał nawet arcyksiążę.

Pod wpływem klęsk Franciszek Józef stał się nieco bardziej koncyliacyjny i zawarł słynną ugodę z Węgrami, Austrii nadał konstytucję, a Galicji autonomię. Nadal jednak pozostało mu więcej władzy niż większości ówczesnych europejskich monarchów; prerogatyw tych strzegł zazdrośnie do ostatnich dni swego długiego życia.

Dobre czasy pokoju

Przez niemal pół wieku jego dalszych rządów w monarchii, owszem, kłócono się co niemiara, ale nie strzelano i nie wieszano już prawie wcale. Spokój zbiegł się z całkiem pomyślnym rozwojem ekonomicznym, społecznym i kulturalnym owego dziwacznego państwa, składającego się w połowie z Węgier, a w połowie z "krajów i ziem reprezentowanych w Radzie Państwa", z dodatkiem zaanektowanej oficjalnie w 1908 r. Bośni i Hercegowiny oraz niezamieszkałej lodowej pustyni, nazwanej przez śmiałych, ale politycznie raczej ostrożnych austriackich odkrywców Ziemią Franciszka Józefa. Te pół wieku wryło się w pamięć mieszkańców Europy Środkowej walcem, operą, imponującymi gmachami dworców, teatrów i ratuszów, stylizowanymi na wiedeńskie wnętrzami i menu prowincjonalnych kawiarń oraz stylizowanymi na wielkopańskie obyczajami urzędników, kelnerów, przekupek i wszystkich tych, którzy w swoim miejscu pracy wieszali portrety miłościwie panującego Franciszka Józefa. A jeśli wierzyć pisarzom takim jak Joseph Roth albo Franz Werfel, portrety cesarza wisiały nawet w domach publicznych - bo też i dla domów publicznych epoka rozlokowanej po najdalszych zakątkach monarchii i desperacko silącej się na mocarstwowość cesarsko-królewskiej armii była złotą epoką.

Franciszek Józef kochał wojsko i uważał je, obok arystokracji i Kościoła, za jeden z filarów monarchii. W dwu pierwszych wojnach brał udział osobiście, dając dowody żołnierskiej odwagi, a mundur pozostał jego ulubionym strojem także w czasach pokoju. W cywilnym ubraniu czuł się nieswojo, wedle własnych słów "jak żigolo" - uznawał jedynie strój myśliwski i strasznie się obruszał, jeśli jakiś myśliwy nie miał na sobie krótkich, skórzanych portek tyrolskich. Przy nadawaniu państwowych nagród i odznaczeń bezwzględne pierwszeństwo przyznawał urzędnikom i żołnierzom (a przy rozdzielaniu stanowisk - arystokratom). Artystów, naukowców czy ludzi pióra takie zaszczyty spotykały niezmiernie rzadko, bo też cesarz otrzymał skromne tylko wykształcenie, ostentacyjnie nie znosił nowinek technicznych (tylko samoloty obudziły pewne jego zainteresowanie pod koniec życia), nie czytał prawie nic poza dokumentami i raportami, był całkowicie niemuzykalny, a z teatru często wychodził po pierwszym akcie, ponieważ miał zwyczaj kłaść się spać o dziewiątej wieczór.

Gospodarz skromny, troskliwy i skąpy

Cesarz kładł się już o dziewiątej, ponieważ wstawał regularnie o czwartej rano i cały dzień skrupulatnie oddawał się obowiązkom polegającym na przeglądaniu, aprobowaniu i podpisywaniu niezliczonych akt, raportów i wniosków (często dotyczących spraw bardzo drobnych), odbywaniu narad z urzędnikami, przyjmowaniu dyplomatów i uczestniczeniu w ściśle określonych protokołem uroczystościach oraz udzielaniu audiencji lub wizytowaniu prowincji swej monarchii. Zdaje się, że udało mu się zachować życzliwie i taktownie wobec tysięcy poddanych, których przyjął na audiencji (wszyscy cieszący się dobrą opinią mieszkańcy mogli go ujrzeć, jeśli odczekali swoje w kolejce). Wszyscy wiedzieli też, że cesarz mieszkał, spał i odżywiał się bardzo skromnie, chętnie sam dosiadał konia aż do osiemdziesiątki, poruszał się bez ochrony (zgodnie z nakazem osobistego poczucia honoru), a jedynym, w swoim mniemaniu, luksusem, na jaki sobie pozwalał, były cygara marki Virginia.

Franciszek Józef był bowiem doskonałym patriarchą, namiestnikiem boskiego porządku na ziemiach powierzonych przez Opatrzność Habsburgom we władanie, traktującym te ziemie i ich mieszkańców jak troskliwy, skąpy i zazdrosny gospodarz - a monarchą był sumiennym i skrupulatnym. W przeciwieństwie do swego przodka Józe-fa II, w szalonym tempie reformującego kraj i mawiającego o sobie, że rojalistą jest tylko z zawodu, Franciszek Józef dbał przede wszystkim o to, aby wszystko pozostało na swoim miejscu, a zatem, o ile to tylko możliwe, po staremu. Zawsze zachowywał się uprzejmie względem prostych ludzi i często okazywał im prawdziwą życzliwość, natomiast zasłużonych urzędników odsuwał w cień przy lada okazji. Tak było choćby w przypadku wieloletniego premiera, a zarazem towarzysza dziecinnych zabaw, hrabiego Taaffe. Pragnąc zachować wpływ na wszystkie decyzje, na politycznych doradców dobierał sobie z reguły ludzi miernych, takich jak polski hrabia, namiestnik Galicji i przez dwa lata austriacki premier Kazimierz Badeni.

Rodzinne frustracje i dramaty

Położyło się to cieniem na jego stosunkach z jedynym synem Rudolfem, którego rodzinne frustracje, zaprawione alkoholem i narkotykami, doprowadziły do sensacyjnego samobójstwa w towarzystwie młodocianej baronówny Vetsery, w pałacyku Mayerling. Wierny Taaffe sprawę zatuszował i szczegółów tej afery już chyba nie poznamy, ale dzięki temu żyje wciąż legenda Rudolfa - uwodzicielskiego marzyciela i nieszczęśliwego buntownika, pisującego pod pseudonimem do gazet rzeczy, których ojcu najpewniej nigdy nie ośmielił się powiedzieć - znanego polskiej publiczności z hollywoodzkiego filmu z młodym Omarem Shariffem, z sensacyjnej książki Jerzego S. Łątki (sugerującej m.in., że Rudolf dożył incognito późnej starości pośród polskich emigrantów w Turcji) oraz żartobliwej wzmianki w piosence Kazika Staszewskiego z płyty "Tata Kazika".

Podobna historia powtórzyła się z kolejnym następcą tronu, zamordowanym w Sarajewie arcyksięciem Franciszkiem Ferdynandem, któremu cesarz nigdy nie wybaczył małżeństwa z nieksiężniczką oraz niezależnych poglądów politycznych. Ceremoniał, protokół i specjalny rodzinny kodeks Habsburgów (zrewidowany dopiero w 1989 r.!) były dla cesarza świętością i zawsze pilnował się on, aby nie podać ręki nieszlachcicowi. Rozeźlony, naciskany przez samego papieża, zgodził się na morganatyczne małżeństwo, ale tylko pod warunkiem, że dzieci spłodzone w tak niekrólewski sposób nie odziedziczą prawa do tronu, a żona Franciszka Ferdynanda nigdy nie będzie traktowana z honorami należnymi arcyksiężnej.

Sissi de facto opuściła swego małżonka, choć do końca życia zachowywali się względem siebie z kurtuazją, przez życzliwych biografów uznaną za najstosowniejszą odmianę miłości pośród koronowanych głów. Co ciekawe, ani legenda Mayerlingu, ani legenda Sissi - cesarzowej-outsiderki na miarę księżnej Diany - nie położyły się cieniem na reputacji Franciszka Józefa.

O czym nie wiedział

Cesarzowa po ukończeniu 35 lat nie pozwalała się fotografować ani portretować. Franciszek Józef, jakiego znamy z tysięcy porozwieszanych po monarchii portretów, butelek wody mineralnej i innych c.k. gadżetów, jest dostojnym starcem. Tym bardziej skłonni jesteśmy wybaczać mu jego drobne przywary, apodyktyczną skrupulatność i konserwatyzm - rzeczy zrozumiałe u człowieka urodzonego w roku 1830, a w dodatku cesarza. Historycy często całkiem poważnie tłumaczyli wojowniczy kurs w polityce Austro-Węgier przed 1914 r. i decyzję o rozpętaniu I wojny podeszłym wiekiem cesarza, jakby atak na Serbię należało rozumieć jako wybuch złości starszego pana. Stary Franciszek Józef bardziej też pasuje do wizerunku swej monarchii: dziwacznego konglomeratu ziem i narodowości, anachronicznej ciekawostki na nowoczesnej mapie politycznej. Lub może państwo to, spojone jedynie osobą władcy, pasuje do twarzy Franciszka Józefa otoczonej siwymi bokobrodami, do starych dobrych czasów, kiedy ceny i długość kobiecych sukien nie zmieniały się, a sąsiad nie mordował sąsiada za politykę, wyznanie albo narodowość, kiedy modlono się i pracowano rzetelnie, zamiast obiecywać sobie gruszki na wierzbie.

Na ten nieco przaśny wizerunek monarchii habsburskiej od połowy XX w. nakłada się moda na zainteresowanie moderną przełomu wieków i Wiedniem jako laboratorium nowoczesności: Freudem, Klimtem, Wittgensteinem, Kafką, Schönbergiem, Schielem, Musilem, Goedlem... a także narodzinami nowoczesnych ruchów politycznych, w tym politycznego antysemityzmu jako trampoliny dla mieszczańskich polityków - niegroźnych prekursorów Adolfa Hitlera. Jednak postrzeganiu Franciszka Józefa i jego państwa jako reliktu dawnych, spokojnych czasów raczej to nie zagraża: dodaje wręcz wyrazistości i pikanterii mentalnym i intelektualnym przełomom, których autorzy dorastali w atmosferze kulturalnej, tolerancyjnej, mieszczańskiej i lekko prowincjonalnej dekadencji.

Starego Franciszka Józefa - udzielającego audiencji odzianym we fraki prowincjonalnym starostom, odbierającego defilady, strzelającego kozice w Bad Ischl i z coraz większym trudem przysłuchującego się naradom swych ministrów - nie dotyczy to tym bardziej, że najprawdopodobniej niewiele o tym wszystkim wiedział, choć podobno przejeżdżając obok budynku wiedeńskiej Secesji kazał z obrzydzeniem zasłaniać okna w powozie. Nie wydaje się, aby w regularnie studiowanych przez niego policyjnych raportach wspominano o podobnych rzeczach; wspominano natomiast o narastającym szowinizmie i antysemityzmie, ku zmartwieniu i irytacji cesarza. Franciszek Józef dzielił narody jedynie na buntownicze i lojalne wobec dynastii Habsburgów, dlatego lubił galicyjskich Polaków, a także, na ile pozwalały mu na to jego arystokratyczne zasady, Żydów. Ignacy Daszyński, wieloletni socjalistyczny deputowany do wiedeńskiego parlamentu, wspomina, że w początku 1916 r. ówczesny prezes Koła Polskiego w tymże parlamencie oświadczył mu: "Wiem, że pan nie może lubić cesarza Franciszka Józefa, ale ja go kocham". Tak też zapewne wyobrażał sobie cesarz swój własny stosunek do poddanych - zdawało mu się, że miłuje "swoje narody", i szczerze gorszyły go przejawy niewdzięczności.

***

Podobno w ostatnich latach mawiał o sobie, że jest ostatnim monarchą "starego stylu", a w czasie Wielkiej Wojny nawet na fatalne wiadomości odpowiadał: "bardzo mnie to ucieszyło". Mnóstwo podobnych anegdot z życia prywatnego monarchy przedostało się do opinii publicznej, jednak najprawdopodobniej w znacznej części fabrykował je cesarski dwór - ta hipoteza wydaje się dzisiaj rozsądna, ponieważ anegdoty zdołały przekonać wielu jego poddanych, że cesarz był człowiekiem, którego można czcić i szanować, a jednocześnie lubić i podśmiewać się z niego i z nim. Z kolei wielu spośród tych, którzy mają się za wytrawnych znawców politycznej kuchni, uznało, że Franciszek Józef był mężem stanu wielkiego kalibru, skoro w tak sprytny i niewymagający wielkich nakładów sposób zadbał o swą popularność.

Istotnie, Franciszek Józef, ten skończony arystokrata, jako władca skłaniający się ku metodom autorytarno-konserwatywnym, niejako mimochodem dokonał tego, co pochłania większość energii współczesnych polityków demokratycznych: zdobył sobie i sympatię, i szacunek mas, stał się swojski, pozostając nieprzystępnym. "Ta popularność i reklama były tak przesadne - napisał o "legendarnym starszym panu" Robert Musil - że wiarę w jego istnienie można było z łatwością porównać do wiary w gwiazdy, które się widzi, chociaż od tysięcy lat przestały już istnieć".

ADAM KOŻUCHOWSKI (ur. 1979) jest absolwentem historii UW i Central European University w Budapeszcie, doktorantem w Pracowni Dziejów Inteligencji Instytutu Historii PAN.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2006