Kuzyn Dziennikarza z „Wesela”

Stanisław Starzewski obiadował z cesarzem Franciszkiem Józefem i Piłsudskim. Na unikalnych zdjęciach uwiecznił świat, który skończył się wraz z upadkiem c.k. monarchii.

12.10.2020

Czyta się kilka minut

Stanisław Starzewski jako major Wojska Polskiego, około roku 1920. /  / ARCHIWUM RODZINNE PAŃSTWA STARZEWSKICH / REPRODUKCJA JACEK TARAN
Stanisław Starzewski jako major Wojska Polskiego, około roku 1920. / / ARCHIWUM RODZINNE PAŃSTWA STARZEWSKICH / REPRODUKCJA JACEK TARAN

O kilku galicyjskich rodzinach mówiono, że dzieci jest u nich w bród, a każde z nich to istny cud. Ponadnormalnie zdolni byli niewątpliwie Morawscy czy Bocheńscy. O Starzewskich raczej tak nie mówiono, całą sławę wziął bowiem Rudolf Starzewski: „jedna z najświetniejszych polskich inteligencji współczesnych”, genialny redaktor krakowskiego „Czasu”, omnibus i dziennikarz z „Wesela” Wyspiańskiego. Pierwszy też, który „Wesele” głębiej odczytał i „podał ton” jego rozumienia.

O Rudolfie się więc pamięta. O jego starszym bracie Tadeuszu, „pierwszym kanclerzu polskiego skarbu” (podczas I wojny światowej związanym z Naczelnym Komitetem Narodowym), kolekcjonerze sztuki i finansiście – już mniej. O pozostałych pamięta garstka. Tymczasem genialer Knabe, genialny chłopiec, nie był w tej rodzinie wyjątkiem (dziewczyna zresztą też nie). Na świat przychodzili artyści, dziennikarze, lekarze, znawcy sztuki, inżynierowie, poligloci, mistrzowie fechtunku i przedsiębiorcy. Na dodatek każdy miał kilka mniej lub bardziej oryginalnych pasji. Na początku XX w. było o nich głośno:

Wszak przyznacie mi panowie
Że Starzewskich wszędzie w bród
Wielka moc ich jest na świecie
Ale czterech w kabarecie!!!

Tylu (a nawet więcej) było w krakowskim Zielonym Baloniku, pierwszym polskim kabarecie literackim, i pokazywało się w rozmaitym charakterze w cukierni u Michalika na Floriańskiej lub nieopodal w hotelu Pod Różą, należącym zresztą do Starzewskich.

Jest jednak wiele powodów, aby pamiętać zwłaszcza o jednym: Stanisławie.

Kim był? Oficer armii austriackiej, saper, inżynier, wiersze pisał po polsku i niemiecku. Boy w przekładach Montaigne’a nazywał go swoim „prawdziwym i niezmordowanym współpracownikiem”. Aktor Zielonego Balonika, projektował umocnienia c.k. armii, a także stroje krakowskie. Wcielał się w rolę austriackiego szpiega, był zawołanym tancerzem, wodzirejem, wioślarzem, narciarzem i szermierzem. Przyjaciel Józefa Mehoffera, wzięty sekundant w pojedynkach na broń białą. Pasjonat fotografii, zdjęć stereoskopowych i eksperymentów z fotografią barwną na kliszach oraz właściciel bogato wyposażonego studia. A także ostatni techniczny szef austriackiej Twierdzy Kraków. Prywatnie i służbowo obfotografował świat, który skończył się wraz z upadkiem monarchii habsburskiej. Świat, do którego należał.

Takich zdjęć zrobił ponad tysiąc. Większość byłaby ozdobą niejednego albumu.

Na obiedzie u cesarza

Urodził się w Krakowie w 1875 r. W archiwum Starzewskich są skarby: świadectwo chrztu z podpisem kardynała Albina Dunajewskiego (wraz z opłatą skarbową w wysokości 100 koron), świadectwa szkolne wystawione przez „c.k. gimnazjum trzecie w Krakowie” (św. Anny), pismo ojca do Wydziału Krajowego w sprawie „przyjęcia syna do Wojskowej Akademii Technicznej”. I odpowiedź nań marszałka Sanguszki, że „Najjaśniejszy Pan raczył przyznać jedno miejsce funduszowe (stypendialne) w rzeczonej uczelni”. Dalej: piękny dyplom z 1896 r., z nominacją na podporucznika (Leutnant) batalionu pionierów (saperów) w Linzu. A także materiały dokumentujące służbę w wojsku.

Stąd dwie historie. Pierwsza: we wrześniu 1899 r. w Austrii Górnej po ulewach rzeki występują z brzegów. Najtrudniejsza sytuacja panuje w miejscowości Steyr, leżącej u ujścia rzeki o tej samej nazwie. Woda zalewa domy. Na ratunek przybywa oddział saperów pod dowództwem podporucznika Stanisława Starzewskiego, który nakazuje wzmacniać wały, buduje prowizoryczne kładki i przeprowadza ewakuację ludności. Miejscowa gazeta pisze o „dowodach bohaterskiej odwagi” dowódcy (przekręcając trudne dla Niemców nazwisko).

Historia druga: w maju 1902 r. podczas ćwiczeń z mostu pontonowego do Dunaju wpada żołnierz. Starzewski rzuca się za nim w pełnym umundurowaniu, z regulaminową szablą u boku i na odcinku 4 km, walcząc z prądem, utrzymuje tonącego na powierzchni, aż obu zabierze łódka. Za czyn ten otrzymuje medal Zasługi Wojskowej (zwany Signum Laudis), kaligrafowany dyplom, a także – zaproszenie na obiad galowy od samego cesarza. O obiedzie opowiada później, że cesarz jadł tak szybko, iż trudno było mu dotrzymywać kroku, a gdy skończył, służba natychmiast sprzątnęła pozostałym talerze sprzed nosa.

Cesarski obiad za uratowanie nieostrożnego żołnierza… Do tego honory, dyplomy, medale, wyrazy uznania. Obrazek z pięknej epoki.

Misje i zabawy

W 1904 r. Stanisław kończy kurs inżynierii w Wiedniu i przez dwa następne lata pełni służbę w twierdzach na południu monarchii. W 1907 r. w przebraniu turysty przekracza granicę włoską, dociera do ukończonej niedawno nowej twierdzy, robi pomiary, sporządza rysunki (zachowane do dziś) i po powrocie odbiera list gratulacyjny od szefa Sztabu Generalnego, Franza Conrada von Hötzendorf. Przeżywa żołnierską przygodę. Szpiegiem zostaje na ochotnika.

Na dolę c.k. oficera nie narzeka. Nosi starannie wyfasowany mundur, szablę i lśniące buty. Manewry, odbywane niezbyt często, nie są wyczerpujące. Gdy wizytuje je cesarz, wychodzą kolorowe widokówki z podobizną Franciszka Józefa i ewentualnie wysokich rangą oficerów. W Akademii Wojskowej kadeci otrzymują zaproszenia do teatru, na rauty i bale. Wydają gazetki, piszą podniosłe lub frywolne teksty. Są atrakcją spotkań towarzyskich. Romansują na potęgę.

Fotografie z albumów Starzewskich mówią wiele. Oto Stanisław, jako jedyny w oficerskim mundurze, pośród artystycznej cyganerii. Damy w wytwornych balowych strojach. Bal przebierańców w Jamie Michalikowej lub hotelu Pod Różą. Oryginalne stroje krakowskie zaprojektowane przez Starzewskiego, w których wraz z żoną wystąpił w tańcu przed Franciszkiem Józefem. Oto Lajkonik w otoczeniu przebierańców w strojach historycznych. Dużo kolorów. Wesołości. Zabawy.

Jest też w archiwum świadectwo pojedynku Mehoffera z Leonem Wyczółkowskim. Mniejsza, czy poszło o „honor sztuki”, czy o honor kobiety. Sekundantem Mehoffera był Starzewski, a wszystko rozegrało się w pracowni „Wyczóła”, gdzie obaj – obnażeni do pasa, a Wyczółkowski jeszcze z ryngrafem Matki Boskiej na szyi – ostro na siebie natarli. Kto zwyciężył? Zdania były podzielone. Wyczółkowski utrzymywał, że „wypłazował” Mehoffera wedle wszelkich reguł sztuki, a Mehoffer, może przypadkiem, lekko tylko ciął go przez pierś.

Rzecz skończyła się namalowaniem przez Mehoffera portretu swego sekundanta w niebanalnym stroju. Sekundant zaś, mistrz fotografii, odwdzięczył się portretującemu zdjęciem artysty przy pracy.

Następne pojedynki – i to z udziałem prezydenta miasta – wisiały w powietrzu, gdy wybuchł spór, czy filmować uroczystości pogrzebowe Stanisława Wyspiańskiego. Przeciw „kinematografowi na pogrzebie” i prezydentowi Juliuszowi Leo najostrzej występowali bohaterowie „Wesela”, z Rudolfem „Dolciem” Starzewskim na czele. Boy był za, Stanisław Starzewski także. Oburzonym tłumaczono, że chodzi o dokument dla przyszłości, który wyświetli się dopiero po „zaklauzowaniu go na sto lat”. Wyświetlono go już kilka miesięcy po pogrzebie. Premierowe kino nosiło nazwę Cyrk Edison, a publiczność stanowił głównie niezbyt jeszcze liczny w Krakowie proletariat.

Z lewej: Portret Stanisława Starzewskiego autorstwa Józefa Mehoffera / WŁASNOŚĆ RODZINY STARZEWSKICH / REPRODUKCJA JACEK TARAN. Z prawej: Józef Mehoffer – malarz i przyjaciel Stanisława Starzewskiego – w swojej krakowskiej pracowni,na sztaludze niedokończony jeszcze portret Stanisława. Rok 1907. / STANISŁAW STARZEWSKI / REPRODUKCJA JACEK TARAN

Krakowski dualizm

Stanisław żyje szeroko. I ma rzadki urok. Oto jeszcze jako młody oficer wita na manewrach w Alpach generała z inspekcji. Ów niespodziewanie zaczyna wypytywać go o nazwy okolicznych szczytów. Ku zdumieniu miejscowych, pytany bez zająknięcia wymienia jakieś naprędce wymyślone nazwy, a nawet podaje ich wysokość. Gdy inspekcja odjeżdża, spokojnie wyjaśnia, że nie ma zielonego pojęcia o tych szczytach, ale wizytujący generał też przecież nie ma i z pewnością nic z tego, co usłyszał, nie zapamięta.

Przyszłą żonę poznaje na balu w środowisku wojskowych. Jest wodzirejem: ma przegląd tańczących piękności. Jednej od razu wpada w oko. Nazywa się Hilda Triesch, jest austriacką Niemką o francuskich korzeniach. Ojciec należy do zamożnego mieszczaństwa, ojczym jest pułkownikiem c.k. armii. Ślub biorą w Wiedniu. Hilda, poliglotka, łatwo opanuje nasz język. Bez trudu też odnajdzie się w krakowskim „mondzie” – niezbyt różnym od tego w Linzu czy Klagenfurcie.

Stanisław pracuje w krakowskiej dyrekcji inżynierii (komendzie technicznej twierdzy), buduje fortyfikacje od wodociągów nad Wisłą aż po Rudawę na Błoniach. W 1909 r., mając piękne widoki kariery w wojsku i teścia pułkownika, niespodziewanie zwalnia się z wojska i wstępuje do służby cywilnej. Trafia do generalnej dyrekcji kolei austriackich w Wiedniu. W 1910 r. małżonkom rodzi się pierwsze dziecko, które wkrótce umiera. W 1913 r. Stanisław otrzymuje bawarski Order Zasługi św. Michała, nadawany przez panujących tam Wittelsbachów.

Ma czterdziestkę na karku, dystyngowaną żonę, dobrą posadę i wygodne życie. Na co dzień nosi czarny urzędniczy mundur, ale na bal maskowy prasy do Jamy Michalikowej udaje się „w cudacznym ubraniu”, pląsa tam na scenie, pisuje wierszyki, robi zdjęcia i jest jednym z tych Starzewskich, którzy „według wszej sprawiedliwości senatorskiej być godności” w całym młodopolskim Krakowie. A jego kuzyn Rudolf, redaktor naczelny szacownego „Czasu”, wszystko, co się tam wyprawia, reklamuje w konserwatywnej gazecie.

Ten alians nowego ze starym – peleryniarzy (cyganerii artystycznej) z hofratami (radcami habsburskiego dworu) – Boy tłumaczy „na wskroś krakowskim dualizmem”.

Austriackość i polskość

Gdy w 1914 r. wybucha wojna, Stanisław na powrót zakłada mundur porucznika. Walczy pod Kraśnikiem i Dęblinem, otrzymuje medal zasługi z mieczami. Awansuje na kapitana, szkoli na Morawach saperów i otrzymuje list pochwalny. W kwietniu 1915 r. wraca do Krakowa, aby do końca wojny służyć w dyrekcji inżynierii fortecy, od 1917 r. jako jej szef.

Z 1916 r. pochodzi zdjęcie matki Franciszki Starzewskiej w otoczeniu synów. Stoją: Stefan, Józef, Stanisław i Leopold – każdy w innym mundurze. Stefan jest plutonowym w 2. pułku ułanów Legionów, Józef wiceprezesem Czerwonego Krzyża, Stanisław kapitanem inżynierii, a Leopold wicedyrektorem kolei w Krakowie.

Czy Stanisław chciał służyć w Legionach? Starał się o to przynajmniej dwukrotnie, ale bez skutku. Pozostanie w c.k. armii i z dumą odnotuje, że „w roku 1917 i 1918 pełnił funkcję dyrektora inżynierii w Krakowie, mając pod swą komendą kilkudziesięciu oficerów, w tym kilku majorów i kilka tysięcy żołnierzy”. Nadmieni też, że w ostatnim roku wojny otrzymał Order Franciszka Józefa „z dekoracją wojenną” i Krzyż Wojskowy Karola (nadawany przez ostatniego cesarza Austrii, Karola I). Austriackość i polskość nie prowadziły w nim ze sobą walki, c.k. ordery i dyplomy nie parzyły.

To właśnie z ostatnich dwóch lat wojny pochodzi większość zdjęć z olbrzymiej kolekcji Stanisława. Robionych osobiście i z udziałem pomocników, z użyciem najnowocześniejszych aparatów umieszczonych na statywie, o zaskakującej ostrości obrazu i wysokiej technice kadru.

Niektóre wykonywał w ramach służbowych obowiązków, inne z potrzeby artystycznej duszy, choć jednych od drugich nie sposób nieraz odróżnić. Galicyjskie krajobrazy, przyroda, rzeki, przeprawy, góry, miasta i miasteczka, ludność cywilna, żołnierze w czasie wojny, scenki rodzajowe, cztery pory roku: „Kronland cały”, utrwalany z urzędu i ganz privat.

W Przemyślu uwieczni skutki ostrzału artyleryjskiego, dokumentując ogrom zniszczeń tamtejszej twierdzy. W Krakowie m.in. wizytę pary cesarskiej. Z wizyty tej pochodzi unikatowy portret cesarzowej Zyty – dziesięciorga imion – Burbon-Parmeńskiej.

Chluba armii polskiej

Jesienią 1918 r. c.k. monarchia przestaje istnieć. Między jednym a drugim przedstawieniem „Wyzwolenia” Wyspiańskiego – jak pisał Boy – narodziła się „Polska żywa”. Wybuchła nagle, niespodzianie, „niby za rozsunięciem kurtyny”. Czy ktoś ją rozsunął, czy rozsunęła się sama? Sprawił to Bóg, sami Polacy czy historia? Spór o to trwa do dziś.

O przełomie roku 1918 Stanisław pisze głównie w kontekście własnych zasług: uchronił mienie państwowe fortecy krakowskiej przed rozgrabieniem, zorganizował „oddział ochronny pod dowództwem porucznika Abłamowicza (adwokata) oraz uzbrajał i wysyłał do Lwowa pojedyncze partie żołnierzy” (trwały tam już walki z Ukraińcami). Powołał „Kompanię Asystencyjną Dyrekcji Inżynierii Wojsk w Krakowie” i powierzył jej pociąg pancerny „Paderewski”, który brał udział w walkach między Lwowem, Stryjem i Stanisławowem.

Czy i dla niego niepodległość wybuchła „niby za rozsunięciem kurtyny”?

Od października był już oficerem sztabowym tworzącego się Wojska Polskiego. W listopadzie, przeniesiony do Warszawy i awansowany na majora, zostaje szefem IV Oddziału Sztabu Generalnego; zajmuje się zaopatrzeniem wojska w broń i amunicję. Nikt jeszcze nie wytyka mu c.k. przeszłości ani austriackiej żony.

W styczniu 1920 r. jako delegat uczestniczy w konferencji z Niemcami i jest pierwszym po stuleciach oficerem w polskim mundurze na berlińskiej ulicy. Niedawny sekundant Mehoffera zostaje też prezesem sądu honorowego dla naczelnego dowództwa. We wniosku awansowym z kwietnia 1920 r. czytamy o jego „wybitnych zdolnościach”, „nieposzlakowanym charakterze”, „najszczytniej pojętym patriotyzmie”, „gorącej miłości ojczyzny”, „wielkich zaletach nie tylko żołnierskich, ale i obywatelskich”, „dużej wiedzy fachowej” i „olbrzymim doświadczeniu wojennym”. A także o tym, że jeśli chodzi o „zorganizowanie etapów [zaplecza frontu – red.] i zaopatrzenie materialne”, położył „zasługi historyczne” i „będzie zawsze chlubą i prawdziwą podporą armii polskiej”.

Podczas wojny z bolszewikami uczestniczy w wielu najważniejszych naradach, prowadzi z ramienia Piłsudskiego rozmowy z Petlurą, Niemcami oraz Francuzami z misji wojskowej (jeden z Francuzów zostanie ojcem chrzestnym jego syna Witolda). Awansuje na „głównego kwatermistrza Frontu Północno-Wschodniego. We wrześniu 1920 r. zostaje pierwszym zastępcą szefa Sztabu Generalnego i osiąga chyba wszystko, co saper może w wojsku osiągnąć.

Dopełnieniem jest Krzyż Srebrny Orderu Wojennego Virtuti Militari, którego niebiesko-czarną baretkę będzie nosił do końca życia.

W listopadzie 1920 r. na życzenie Piłsudskiego „jest mianowany rzeczoznawcą wojskowym przy Delegacji Polskiej na konferencję polsko-niemiecką w sprawie tranzytu przez korytarz polski”; konferencja odbywa się w Paryżu. Miesiąc później pracuje już w komisjach i występuje na posiedzeniach plenarnych. Chwali go marszałek Foch – układ tranzytowy z Niemcami jest dla Polski korzystny.

W przededniu podpisania w 1921 r. układu sojuszniczego z Francją uczestniczy w obiedzie z Piłsudskim (Creme de Volaille etc., godzina 20, Hôtel de Crillon).

Potem wszystko się załamuje. Zaczyna się jego na kilka lat rozłożone odchodzenie z wojska. Saperów z austriackim dyplomem Polska nie potrzebuje. Środowiska legionowe za nim nie przepadają. Aura staje się nieznośna. W 1925 r. przechodzi w stan spoczynku.

Później

Ma trójkę dzieci (syna i dwie córki) i przywykł do pewnego poziomu życia. Zatrudnia się we Lwowie na stanowisku dyrektora Związku Przedsiębiorców Gorzelni. W 1932 r., gdy we znaki daje się Wielki Kryzys, wraca do Krakowa. Stopniowo biednieje, ale nie posępnieje. W bieżącej polityce nie ma swoich faworytów. Sanacja nie wchodzi w rachubę, endecja – z gwałtowną narodową frazeologią – odpada.

Syn Witold zapisze, że matka „boleśnie tęskniła” wówczas do dawnych czasów, do kosmopolitycznego Wiednia i otwartego świata. Oraz że ojciec o tęsknocie nie mówił, poza fotografią odkrył natomiast nową pasję: zbierał transformatory i składał radioodbiorniki.

We wrześniu 1939 r. zgłosił się do wojska, ale przydziału nie dostał (miał już 64 lata). Pod okupacją zajął się nasłuchem różnojęzycznych stacji i – po raz pierwszy oraz ostatni – powołał się na swoją austriacką przeszłość. Udał się mianowicie na gestapo z wizytówką „c.k. oficera sztabowego byłej armii austriackiej” i dwa razy to wystarczyło, żeby uratować braci.

Po wojnie z Krakowa prawie się nie rusza. Na pogrzeby też nie chodzi, bo – jak mówi – nieboszczyk „i tak nie przyjdzie na mój pogrzeb, więc i nie muszę iść na jego”. W zdrowiu minie mu dziewięćdziesiąty rok życia. Mówi, że chciałby być pochowany w oficerskim mundurze. Umiera „ze starości” 6 lipca 1969 r.

Pochowają go w cywilnym ubraniu na cmentarzu Rakowickim. Nie udało się ustalić, czy z baretką Virtuti Militari w klapie. ©

PS. Tekst oparłem głównie na archiwum Witolda i Jadwigi Starzewskich, za co składam Im serdeczne podziękowania.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru Nr 42/2020