Sare znaczy razem

A Krysia całe życie tylko praca idzieci. Itak do dzisiaj: zabiegana, ciągle targa jakieś ciężkie siatki. Teraz już nie dla własnych dzieci, ale dla tych ze świetlicy. Wbutach do nieba pójdzie.

28.08.2007

Czyta się kilka minut

Krystyna Gil.Fot.G.Makara/Agencja Gazeta /
Krystyna Gil.Fot.G.Makara/Agencja Gazeta /

Bloki stoją tu od początku istnienia dzielnicy. Zbudowano je w czasie, gdy na miejscu cichych wiosek - Bieńczyc, Mistrzejowic, Mogiły - powstawało nowe miasto. Budynki rosły i doroślały razem z nowohuckim kombinatem. Razem z nim się zestarzały. Chropowate, spękane i szare ściany przypominają pokryte bruzdami twarze.

W Nowej Hucie jest wiele takich twarzy i wiele takich bloków.

Taką twarz ma Krystyna Gil. Trudno powiedzieć, ile ma lat: sześćdziesiąt, siedemdziesiąt? Krótkie, czarne włosy, bruzdy wokół ust wcinają się mocną, czarną kreską w nieco zapadłe policzki. Wulkan energii: w świetlicy na osiedlu Uroczym to telefonuje, to bawi się z dziećmi, to zamaszyście zmywa podłogę, żeby zaoszczędzić na sprzątaczce.

- Taka ze mnie pani prezes, co sama myje podłogę - śmieje się głośno. I prostuje plecy znad wiadra z wodą.

Popołudniowe słońce odbija się od mokrej podłogi; lekko oślepia.

Wszędzie pełno głośnego śmiechu Krystyny.

Wołał "Krystus"

Życie zaczęło się przed wojną, w Szczurowej, na północ od Brzeska. Pamięta las, rzekę. Mieszkali w kilku chałupach, które stały jedna obok drugiej: wielka rodzina. Nie ciągnęli już taborami po kraju. Może pradziadek Krystyny jeszcze wędrował, ale dziadek już nie. Mieszkał z nimi, w rodzinnej chacie. Razem z babcią. Ach, jak ten las pachniał, jak szło się na grzyby albo pływać w zimnej wodzie! Dzieci biegały boso; przed wojną w Szczurowej żadne dziecko nie chodziło w butach, polskie również.

Krystyna Gil opowiada, że podczas wojny Romowie ze Szczurowej czuli nadchodzący koniec. Zagłada nie była dla nich zaskoczeniem, jakby już wcześniej dało się ją wyczuć w powietrzu. Rano, 3 lipca 1943 r. Niemcy zwieźli ich wszystkich na cmentarz, ponad 90 osób. Zabijali strzałem w głowę, dorosłych i dzieci. Te najmniejsze brali za nogi i rozbijali główki o mur.

Krystyna kładzie obie dłonie na policzkach. - Miałam wtedy pięć lat. W ten sposób zabili mojego brata, ja to widziałam. Boże, wciąż mam ten widok przed oczyma.

W czasie pogromu zginęło całe jej rodzeństwo i oboje rodzice.

Ciała Niemcy zakopali w wielkim dole. Nie ze wszystkich uszło życie. Ludzie mówili, że jeszcze na drugi dzień ziemia się ruszała, jakby oddychała. I że ciągle wypływała z niej krew.

Niektórzy zginęli w chatach, jak dziadek Krystyny. Powiedział, że jeśli chcą go zabrać, to muszą po niego przyjść. I czekał w domu na śmierć.

Krystyna przeżyła, bo matka podała ją z wozu babci, którą jakimś cudem oszczędzono. Razem z nią i z ciotką - uciekinierką z Oświęcimia - tułały się po domach. Ukrywały się w Jędrzejowie, w okolicach Wiślicy. Z ciotką musiały się rozdzielić, bo numer obozowy na jej ręku mógł sprowadzić na nie śmierć.

W pamięci dziecka nie wszystko się zachowało. Krystyna nie pamięta ani jak dotarły z babcią do Płaszowa, ani jak trafiły do obozu. Z pobytu w nim pozostały w jej głowie jedynie obrazy: baraki, ludzie. Najlepiej pamięta Niemca, który je uratował.

- Bardzo mnie polubił, zawsze miał dla mnie czekoladę, zawsze szeroko otwierał dla mnie ramiona, wołał "Krystus" - wspomina Krystyna. - Mówił, że też ma rodzinę, którą musiał zostawić. To on pewnego dnia nas wypuścił: uchylił bramę i powiedział, żebyśmy uciekały.

Co roku 2 sierpnia można ją spotkać na rocznicy likwidacji Zigeunerlager - romskiego podobozu w Birkenau. Patrzy na skromny obelisk i przypomina sobie wszystko raz jeszcze.

Przez tułaczkę po ogarniętym wojną świecie, przez ciągły strach, większy i silniejszy w sercu pięcioletniej dziewczynki - tak mocno kocha dzieci.

Dlatego w świetlicy przyjmuje także dzieci z tzw. rodzin patologicznych. Bez różnicy, romskie czy polskie, grzeczne czy niesforne.

Po ucieczce z obozu ukrywały się w Jędrzejowie, aż do wejścia Armii Czerwonej. Po zakończeniu wojny wróciły do Szczurowej. Ich chat już nie było, spalono je, wynajęły więc niewielki domek u miejscowego chłopa. W rodzinnej miejscowości Krystyna poszła do szkoły podstawowej, a następnie skończyła Zawodową Szkołę Metalową. Żeby mieć tak zwany fach.

Najlepsze były nocne zmiany

W 1952 r. pojechały z babcią na wakacje do budowanej wówczas Nowej Huty, do rodziny.

Wtedy, na początku lat 50., w Hucie pracowała brygada romskich chłopaków. Było ich jedenastu. Mieli po 19-20 lat. Każdy z nich wyrabiał kilka norm na miesiąc.

Jednym z nich był Augustyn, przystojny mężczyzna, który przyjechał tu w 1952 r. z Jurgowa, z okolic Nowego Targu.

- Najpierw wylądował tu mój ojciec - wspomina. - Miał w Jurgowie kuźnię, ale w Nowym Targu czy w Zakopanem nie było klientów, żeby dało się utrzymać ośmioro dzieci i żonę. Więc przyjechał tu, najpierw na rok, ale robota mu się spodobała i postanowił przywieźć tu całą rodzinę. Zacząłem pracować na kombinacie, gdy miałem 16 lat.

W 1955 r. Augustyn i Krystyna pobrali się, w tym samym roku urodził się ich pierwszy syn. Oboje byli bardzo młodzi: Krystyna nie miała jeszcze 17 lat, a Augustyn - 20. Przez rok, zanim dostali własne mieszkanie, mieszkali u jego rodziców. Później wprowadzili się do bloku nr 5, na osiedlu Uroczym, do dwupokojowego mieszkania z łazienką i ogrzewaniem gazowym. W stan surowy. Na początku żyli bez prądu, gazu i wody, a mimo to czuli się jak w pałacu. Po pierwsze: własne. Po drugie: osiedle Urocze leży w samym sercu Nowej Huty, niedaleko alei Róż, która w socjalizmie była ulicą defilad i pochodów. Blisko pomnika Lenina.

Tak, budowała socjalizm. Czuła entuzjazm, jak inni. Czuła się doceniona i potrzebna.

Nowa Huta była wtedy miastem młodych. Jak tu było wesoło! Tam, gdzie dzisiaj stoi osiedle Szklanych Domów, stały karuzele, strzelnice. A w Mogile, pod pocztą, był betonowy plac, na którym przy muzyce puszczanej z kołchoźników tańczono nie tylko wieczorem, ale i w ciągu dnia. Ludzie wychodzili z huty, w waciakach i ciężkich buciorach, i - hop na tańce.

Krystyna jeździła też na czyny społeczne. Na przykład na stonkę.

Po ślubie Augustyn pracował nadal w kombinacie: najpierw w odlewni stali, potem przy remontach pieców martenowskich. Ona - w zieleńcach. Sadziła drzewa, sprzątała ulice. Trochę było wstyd na początku, ale robota była wesoła. Dziesięć kobiet, same młode; najlepiej wspomina zimy, nocne zmiany przy odgarnianiu śniegu i sypaniu gorącego jeszcze popiołu.

Pracy się nie bali. Gdy Krystyna przestała pracować w zieleńcach, poszła do huty, na koksownię. A później, chyba w 1961 r. (pamięć się nieco rozmywa) została motorniczym tramwajów. Była pierwszą kobietą romską wykonującą ten zawód w Polsce. I prawdopodobnie jedyną. Na pierwszą zmianę wstawała o trzeciej rano, o piątej wyjeżdżała już na trasę: na linie 1, 2, 4 i 16. Jeździła po całym Krakowie i po całej Nowej Hucie: Wzgórza Krzesławickie - Salwator, Mistrzejowice - Kopiec Wandy, Cmentarz Rakowicki - Salwator.

W domu od początku decydowała o wszystkim razem z mężem. Zawsze była panią swego życia. Mąż przynosił wypłatę i mówił: "Masz, rządź".

Czas pójść na swoje

Po 1989 r., kiedy otwarły się możliwości legalnego działania, Romowie zaczęli zakładać własne organizacje. Krystyna zaangażowała się w pracę w Stowarzyszeniu Romów w Polsce. Ale tam rządzą mężczyźni. Mimo że była Prezesem Zarządu Okręgowego, nie miała wiele do powiedzenia. Wszystko, co robiła wespół z innymi kobietami: wyjazdy na kolonie dla romskich dzieci, pomoc najbiedniejszym rodzinom - szło na konto Stowarzyszenia. Ani słowa o tym, że zrobiły to kobiety.

Prezes Stowarzyszenia Romów w Polsce, Roman Kwiatkowski, twierdzi jednak, że w społeczności romskiej kobieta nie jest dyskryminowana. Kobiety mają mniej praw niż mężczyźni? - Bzdura, u nas jest tak jak w polskich domach: w jednym rządzi wyłącznie mężczyzna, w drugim mąż i żona, w trzecim żona - przekonuje. - Owszem, u Cyganów Polska Roma może się zdarzyć, że starszyzna nie zaakceptuje zbyt dużego wyemancypowania kobiety. Np. gdy wyjdzie ona za mąż za Polaka. Wówczas może nawet zostać wykluczona z naszej społeczności. U Cyganów Bergitka jest nieco inaczej, bo oni nie mają starszyzny, więc nikt takich sankcji obyczajowych nie może nałożyć. A Krysia? Krysia Gil ma tyle zapału, że starczyłoby na kilka organizacji. Dobrze, że powstało Stowarzyszenie Kobiet Romskich. My każdą aktywność społeczną Romów wspieramy i jej kibicujemy.

Mimo to Krystyna Gil odeszła ze Stowarzyszenia Romów w Polsce i założyła Stowarzyszenie Kobiet Romskich w Polsce. Nieliczni mężczyźni, którzy w nim działają, muszą zgodzić się na jeden podstawowy warunek: że tu rządzą wyłącznie ich matki, żony, córki.

Taką formę aktywności kobiet akceptuje większość mężczyzn romskich z grupy Bergitka. Lecz nawet wśród nich nie wszyscy potrafią zgodzić się na tak silną pozycję kobiety. Gdy Krystyna była Prezesem Zarządu Okręgowego Stowarzyszenia Romów Polskich, jej podwładnym był mężczyzna. Pozycja wiceprezesa, zastępcy kobiety, była dla niego nie do przyjęcia. Ostatecznie opuścił organizację.

Społecznikiem trzeba się urodzić, mówi Krystyna. W jej przypadku tak właśnie było. Gdy dzieci chodziły do szkoły, działała w komitecie rodzicielskim. Gdy odchowała wnuki, założyła stowarzyszenie.

Wszyscy wierzą, że się uda

Do Stowarzyszenia przychodzą Romowie: a to żeby wypełnić wniosek do Fundacji Polsko-Niemieckie Pojednanie, a to żeby załatwić coś w spółdzielni mieszkaniowej. Nie bardzo wiedzą, dokąd pójść. Po 1989 r. wielu Romów z grupy Bergitka znalazło się w nędzy - zwalniani z pracy, nie potrafili odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Słabo wykształceni, niektórzy ledwo piszą. Krystyna przekonuje romskich rodziców, żeby posyłali dzieci do szkół, ale idzie to opornie - boją się dyskryminacji, są podejrzliwi wobec nauczycieli.

Ciągle podkreśla, że najważniejsze są dzieci.

Krystyna wie, co to bieda, co to znaczy być popychanym, niechcianym dzieckiem. Dlatego Stowarzyszenie przyjmuje wszystkie, polskie, romskie. Na ten rok zapisało się już 60. Świetlica pęka w szwach, ale nie szkodzi. Jest jeszcze Spółdzielnia Socjalna. Trzeba znaleźć jeszcze jednego chłopaka do jazdy skuterem i zainwestować w reklamę.

Co ją pcha do tego wszystkiego?

Krystyna: - Że robimy to razem. Po cygańsku mówi się sare. Bardzo ważne słowo.

Płaca stała i pewna

Gdy stowarzyszenie zaczynało działalność, wszyscy trąbili jej do ucha, że nie ma szans. Że zabraknie pieniędzy. Nie uda się - jak dwa plus dwa to cztery. Krystyna była jednak zdeterminowana. Lokal? Przecież niedaleko alei Róż stoją puste pomieszczenia na parterze po banku. Że to ruina? No to co, zrobi się remont i będzie jak nowe. I zrobiła - razem z wnuczką, Iwoną. Podłogę, oblepioną brudem i klejem, zdzierała na kolanach. Kredyt wzięła na siebie, spłaca go do dzisiaj.

Pieniądze? Zarobimy!

W założonej prawie dwa lata temu spółdzielni, współfinansowanej przez Międzynarodową Organizację do Spraw Migracji, zaczęły szyć stroje na sprzedaż, nie tylko romskie, ale również suknie ślubne i wieczorowe. Stroje cygańskie kupują romskie zespoły taneczne. A suknie ślubne i wieczorowe spółdzielnia szyje na zamówienie sklepów: one dostarczają materiał i płacą tylko za robociznę.

Szwalnią kieruje Małgorzata Pawlina - Polka. Razem z nią pracują jeszcze dwie panie: Ula i Kasia. Specjalnością Kasi, Polki, są suknie ślubne. Produkcją bardziej masową zajmuje się Ula, Cyganka, oraz kierowniczka - Małgorzata. Obecnie pracują nad dużym zleceniem - 500 fartuchów.

Od kilku miesięcy spółdzielnia organizuje również catering dla firm. Ma już kilkunastu stałych odbiorców. W kuchni teoretycznie rządzi Maria Piwowarczyk, ale w praktyce wszystkie decyzje podejmowane są wspólnie. Pracownicy kuchni razem ustalają menu i wspólnie tworzą listy zakupów. W ważniejszych sprawach zwoływane jest walne zebranie wszystkich członków spółdzielni i odbywa się głosowanie. Na ostatnim zebraniu pracownicy zdecydowali np. o wykluczeniu ze spółdzielni Natalii, jednej z pracownic kuchni. Natalia poszła na zwolnienie lekarskie, a kiedy się skończyło, bez słowa wyjechała do Anglii.

Podobną decyzję członkowie spółdzielni podjęli w sprawie Zosi - jednej z członkiń zarządu. Ona z kolei pojechała w trakcie zwolnienia lekarskiego na festiwal romski do Płocka i występowała na nim w zespole tanecznym.

W gotowaniu pomaga jeden z dwóch chłopaków w Stowarzyszeniu - Krystian. Następnie zamienia się w kierowcę skutera: rozwozi zamówione potrawy do firm. Drugi pracownik, Tomek, zajmuje się wyłącznie rozwożeniem towaru. Jest wprawdzie jeszcze jeden skuter, ale na razie, mimo ogłoszeń, nie zgłosił się żaden chętny do pracy jako kierowca. Płaca: 5 zł na godzinę. - Niezbyt wysoka - stwierdza Krystyna - ale przecież stała i pewna.

W kuchni pracują obecnie dwie panie: Maria i Grażyna. Maria jest Polką, Grażyna - Romką. Maria opowiada, że Grażyna pracuje jak diabli.

W spółdzielni panuje zasada wzajemnej pomocy pomiędzy szwalnią i kuchnią. Gdy jest mniej roboty w kuchni, to Maria i Grażyna pomagają w szwalni. Prasują, pakują stroje. - I odwrotnie: gdy my w szwalni mamy trochę luzu, idziemy pomóc w kuchni - mówi Małgorzata.

Teraz, w okresie letnim, ruch jest słabszy. Ale 500-700 zł obrotu na dzień bez problemu udaje się zrobić. Od września spółdzielnia przechodzi na własny rachunek. Krystyna ma nadzieję, że pozyska nowych klientów, że uda się nawiązać współpracę z jakąś szkołą i sprzedawać w niej obiady.

Stowarzyszenie prowadzi na osiedlu Uroczym świetlicę integracyjną i organizuje wyjazdy dla dzieci.

- Właśnie wysłaliśmy grupę dzieci romskich i polskich na kolonię integracyjną - opowiada Iwona Piwowarczyk, wnuczka Krystyny. W Stowarzyszeniu zajmuje się wszystkim po trochu: biurem, finansami. - Na dwa tygodnie pojechało 30 dzieci. 17 z Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej i 13 z naszej świetlicy. To nie są proste sprawy. Np. teraz pojechał chłopak, syn alkoholików, 15 lat, ale bardzo wyrośnięty. Trzeba było go uspokoić, ale nic nie skutkowało. Dopiero groźba powiadomienia rodziców i odesłania do domu zrobiła swoje.

- O sponsorów trudno - stwierdza z żalem Krystyna. - To dlatego, że jesteśmy Romami. Piszemy do wielu firm, niektóre nawet nie odpowiadają na listy. A przecież do innych organizacji społecznych sponsorzy pchają się drzwiami i oknami. Dostaliśmy ostatnio trochę pieniędzy z Urzędu Miasta na psychologa, sekretarkę i prawnika. I na roczny czynsz - z Rządowego Programu na Rzecz Społeczności Romskiej. Do tego 8 tysięcy z Urzędu Marszałkowskiego - na organizację Dni Kultury Romskiej, z jedzeniem, piciem i muzyką. Co my za te pieniądze zrobimy?

Cyganie, Polacy

Krystyna mieszka w jednym z szarych, nowohuckich bloków. Tutaj, niedaleko. W tym samym mieszkaniu od ponad pięćdziesięciu lat. Z mężem Augustynem: jedyni Cyganie w bloku. Bo Romowie od dawna nie żyją już w kupie, jak kiedyś. Może Polska Roma bardziej, ale Bergitka (mieszkają głównie w Małopolsce) - już nie.

Problemy z Polakami? Krystyna i jej mąż nigdy żadnych nie mieli. Bo niby z jakiego powodu? Żyli spokojnie i cicho.

Mieszkańcy bloku, pytani o Gilów, twierdzą zgodnie, że lepszych sąsiadów trudno sobie wymarzyć. - Że żyjemy w zgodzie - mówi Stanisław Bandurski, sąsiad z mieszkania obok - to za mało powiedziane. Krysia i Gustek wprowadzili się dwa tygodnie przed nami. Całe życie obok siebie, pięćdziesiąt lat. Nasze dzieci wychowywały się razem, wszystkie imieniny obchodziliśmy wspólnie. Z Gustkiem pracowaliśmy razem w kombinacie. Nigdy nie było między nami żadnych kłótni. A Krysia całe życie tylko praca i dzieci. I tak do dzisiaj: widzę, jak jest zabiegana, jak ciągle targa jakieś ciężkie siatki. Teraz już nie dla własnych dzieci, ale dla tych ze świetlicy. W butach do nieba pójdzie.

Opinię o Krystynie i jej mężu potwierdza sąsiadka z górnego piętra, pani Józefa Sarzyńska; mieszka tu także od połowy lat 50. - Jak się wprowadzałam, to miałam obawy - opowiada. - W jednej klatce z Cyganami, to mogą być problemy - myślałam. Ale złego słowa nie można powiedzieć. Nawet pomiędzy naszymi dziećmi nie było nigdy żadnych konfliktów.

Krystyna: - Nas jest mniej. A to mniejszość powinna dostosować się do większości. Czemu miałoby być odwrotnie? Np. śluby cygańskie. Te dziewczynki, co mają po 13, 14 lat, to przecież zupełne dzieci. Jak one mają być żonami? Dlatego moja córka wyszła za mąż, gdy miała 28 lat. Wnuczki też w podobnym wieku. Miały dzieciństwo i przy zamążpójściu były już dojrzałe. Tak ma być. Niestety, nie wszyscy Cyganie garną się do pracy. Dlaczego? Trochę z dumy, trochę z wygody. Weźmie się zasiłek i można jakoś przebiedować. Ale teraz to w Hucie nie ma zbyt wielu Cyganów. Większość jest w Anglii. Pojechali, jak tylko było można.

Jak patrzy na romskie dziewczyny, to aż się denerwuje. Np. te w Bochni, widziała ostatnio. Siedzą cały dzień przed domem, palcem nie ruszą, a w mieszkaniu tylko brud. - Jakbym tam wpadła, to od razu bym im pokazała, jak się sprząta - unosi się Krystyna.

Teraz Romowie nadają jakieś dziwne imiona swoim dzieciom. Ostatnio słyszała imię chłopca: Nikol. Nie ma pojęcia, skąd takie dziwactwa. A są przecież takie piękne imiona. Jakie? Krzysztof, Beata, Roman, Maria. Wiele pięknych imion.

Sama miała czwórkę dzieci, córkę i trzech synów. W roku 2000, w lutym, w ciągu dwóch tygodni, pochowała dwóch z nich - najstarszego i średniego. Żadnemu nie udało się ułożyć życia.

- Zmarnowali się moi synkowie - tłumaczy. - Od jednego żona uciekła, ożenił się z Polką. Jej rodzice nie mieli nic przeciwko: to nic, że Cygan, żeby tylko dobry był. On był, ale żona poszła w świat, i się skończyło: rozpił się. Na szczęście ich dzieci, Iwona i Sławek, wyszły na ludzi. Wzięliśmy je do siebie i wychowali jak własne. A drugi syn zmarł na raka.

Został najmłodszy, jest kierowcą. Dobrze się odnajduje w życiu.

Po śmierci synów przez rok nie mogła znaleźć sobie miejsca. Do świeżo powstałego stowarzyszenia jednak ciągle przychodzili ludzie. Możemy przyprowadzić tu nasze dziecko? Wysyłacie dzieci na kolonie? Zrozumiała, że w pomocy ludziom, zwłaszcza dzieciom, znajdzie ukojenie. Pojęła, że widok roześmianych, sytych, szczęśliwych buź dziecięcych daje jej w życiu najwięcej radości.

Pewnie dlatego większość dzieci w świetlicy mówi do Krystyny: babciu

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz oraz tłumacz z języka niemieckiego i angielskiego. Absolwent Filologii Germańskiej na UAM w Poznaniu. Studiował również dziennikarstwo na UJ. Z Tygodnikiem Powszechnym związany od 2007 roku. Swoje teksty publikował ponadto w "Newsweeku" oraz "… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2007