Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Chust to stare, blisko tysiącletnie, liczące dziś 30 tysięcy mieszkańców miasto powiatowe w obwodzie zakarpackim, najdalej wysuniętym na zachód regionie Ukrainy, wbijającym się klinem w Rumunię, Węgry, Słowację i Polskę. Nazwa Zakarpacie pochodzi stąd, że od reszty Ukrainy odcina ten region potężna zapora: masywy Bieszczad Wschodnich, Gorganów i Czarnohory.
Chust i Zakarpacie to jedno z tych miejsc na mapie, o których istnieniu Europejczyk nie ma na ogół pojęcia. Mimo to - a może dlatego - właśnie Zakarpacie jest jednym z bohaterów nowej książki Normana Daviesa. A wszystko przez to, że przez jeden - jeden! - dzień, 15 marca 1939 r., było niepodległym państwem, Chust zaś jego stolicą. Dla Daviesa to wystarczająca przesłanka, by zbudować fascynującą opowieść, w której mowa jest też o ignorancji Zachodu. Oto "maleńki kraj na wschodzie Europy, pełna sprzeczności mieszanina jakichś nieznanych grup etni-
cznych, masa niemożliwych do wymówienia nazwisk w obcych językach, cały wachlarz »fanatycznych nacjonalizmów« i wreszcie tragikomiczny koniec, za który winić należy tylko samych Rusinów. Taki sposób myślenia o Europie Wschodniej ujawniał się wielokrotnie w postawach zachodnich intelektualistów. Stanowi element szeroko rozpowszechnionego, choć często milczącego założenia o wyższości Zachodu".
Istniejąca jeden dzień Republika Karpato-Ukrainy awansowała niebywale: znalazła się w gronie takich nieistniejących już potęg Europy (z przyległościami), jak Bizancjum, Wielkie Księstwo Litewskie czy ZSRR. Książka, która je opisuje, zatytułowana jest "Zaginione królestwa" (Vanished Kingdoms). Tytuł nie jest zbyt szczęśliwy; mogłoby się bowiem zdawać, że będzie to opowieść o krainach, które zaginęły w mrokach dziejów jak Aztekowie czy starożytny Egipt, i które budzą dziś co najwyżej emocje archeologów. Tymczasem przeszłość, o której opowiada Davies, nadal jest żywa - nawet jeśli mowa o wydarzeniach sprzed kilkuset lat.
Żywa jako składnik tożsamości narodów i państw dziś istniejących. Albo jako pamięć, kultywowana pieczołowicie bądź postrzegana jako trauma. Na przykład spojrzenie na ZSRR zależy od perspektywy; inną ma rosyjski homo sovieticus, inną Bałtowie. Podobnie rzecz wygląda w przypadku "zaginionych królestw" z obszaru obecnej Wielkiej Brytanii (Szkocja), Francji (Burgundia) czy Hiszpanii (Aragonia). Pamięć o nich nie porusza większości Europejczyków, jednak dla tożsamości lokalnych odgrywają rolę ważną, czasem zaś, jak Szkocja, przeżywają wręcz renesans.
Książka składa się z czternastu rozdziałów, każdy z nich to osobna opowieść. Ich "bohaterów" można podzielić na trzy kategorie: pierwsza to państwa znane powszechnie, o których uczą w szkołach na całym świecie (Bizancjum, ZSRR). Druga: państwa, o których pamięć do dziś jest obecna, ale w świadomości konkretnych narodów czy regionów (Burgundia, Aragonia). Kategorię trzecią tworzą przypadki, których pomieszczenie w takim kontekście może wydać się zaskakujące - to nie tylko wspomniane Zakarpacie, ale także Gdańsk (przez wieki, nie tylko w międzywojniu, samoistny organizm, de facto Wolne Miasto). Taka konstrukcja kolejnej i jak poprzednie opasłej (prawie 900 stron) książki Daviesa stanowi zaletę: można ją czytać "na wyrywki". Wolno sądzić, że polski czytelnik zacznie jej lekturę właśnie od opowieści o Litwie, Galicji, Gdańsku czy Prusach.
Mamy skłonność, wynikającą chyba z wewnętrznej potrzeby ładu, by na przeszłość - także na własną biografię - patrzeć niejako linearnie: jako na uporządkowany, racjonalny proces, posiadający spójną logikę i legitymizację, który koniec końców doprowadził do tego, co jest dzisiaj. Tymczasem historia wcale nie musiała potoczyć się, tak jak się potoczyła. Opowiadając o "królestwach", które nie przetrwały, Davies pokazuje tę prawdę niby oczywistą, ale niekoniecznie uświadomioną - że nie istnieje coś takiego jak historyczna konieczność czy dziejowa predestynacja. Siłą narracji Daviesa - i w ogóle anglosaskiej szkoły pisania o historii - jest jej silna personalizacja: w jego opowieści konkretni ludzie odgrywają rolę równie ważną co tzw. mechanizmy dziejów i trendy ideowe.
Bo też, parafrazując powiedzenie Richarda von Weizsäckera, historia nie stoi w miejscu, lecz ciągle się toczy, a tworzą ją ludzie. Oczywiście, zależni od wielu czynników, w tym szczęścia. Piłsudski był nie tylko mężem stanu, ale też szczęściarzem: gdyby nie rozpad państw zaborczych, nie stałby się symbolem niepodległości, a śmierć w 1935 r. oszczędziła mu oglądania zagłady Polski, którą stworzył. Dla jego rówieśnika Mannerheima - także z ro-
cznika 1867, też żołnierza-polityka, po 1918 r. twórcy niepodległej Finlandii, którą uratował wtedy przed Armią Czerwoną - los był mniej łaskawy: moment najcięższej dlań próby nadszedł po 1939 r., gdy przekroczył już siedemdziesiątkę. A wybory, jakich wtedy dokonywał, lawirując między Stalinem a Hitlerem, ocaliły wolność Finlandii, lecz jego skazały na los wygnańca (umarł w 1951 r. w Szwajcarii; jego wygnanie było elementem ugody z ZSRR).
Rusini z Republiki Karpato-Ukrainy nie trafili na historyczną koniunkturę, nie mieli też szczęścia, a o prezydencie ich jednodniowego państwa - Awhustynie Wołoszynie, greckokatolickim księdzu i zarazem nauczycielu matematyki, zamordowanym w 1945 r. przez Sowietów - nie słyszał w Europie nikt.
Oczywiście, książka Daviesa nie wyczerpuje listy "zaginionych królestw". Autor koncentruje się na Europie, ma przy tym - szczęśliwie dla nas - słabość do Europy Środka. Gdyby podobną książkę pisał historyk arabski, chiński czy latynoamerykański, znalazłyby się w niej "królestwa" zupełnie inne. Jak choćby państwo krzyżowców (upadło 700 lat temu, ale do dziś rozpala wyobraźnię, np. Palestyńczyków; zwłaszcza mit Saladyna!), imperia Dalekiego Wschodu czy Ameryk Środkowej i Południowej.
Zresztą nie trzeba sięgać tak daleko. W końcu idąc tropem "zaginionych królestw", można opowiedzieć także o komunistycznych Niemczech Wschodnich, w minionych 20 latach poddanych przez badaczy (z psychiatrami włącznie) dogłębnej wiwisekcji. A są też inne przypadki, wciąż czekające na upowszechnienie - choćby dzieje niedoszłej państwowości Kaszubów we wczesnym średniowieczu, o czym fascynująco opowiadał kiedyś w "Tygodniku" prof. Gerard Labuda, sam z pochodzenia Kaszuba.
No i aż korci pytanie: czy i kto dołączy w przyszłości do grona "zaginionych królestw"?
Norman Davies, Zaginione królestwa, tłum. Bartłomiej Pietrzyk, Joanna Rumińska, Elżbieta Tabakowska, Kraków 2010, Wydawnictwo Znak