Był kiedyś taki kraj

Bardzo stary Żyd opowiada koleje swego życia: "Najpierw mieszkałem w królestwie węgierskim, potem w Czechosłowacji, później na Ukrainie, znowu na Węgrzech, w Sowietach, a teraz znów na Ukrainie". "Toście się wozili po świecie" - komentuje ktoś. "Ależ skąd! - pada odpowiedź. - Ja nigdy za rogatki Chustu nie wyjechałem".

14.12.2010

Czyta się kilka minut

Chust to stare, blisko tysiącletnie, liczące dziś 30 tysięcy mieszkańców miasto powiatowe w obwodzie zakarpackim, najdalej wysuniętym na zachód regionie Ukrainy, wbijającym się klinem w Rumunię, Węgry, Słowację i Polskę. Nazwa Zakarpacie pochodzi stąd, że od reszty Ukrainy odcina ten region potężna zapora: masywy Bieszczad Wschodnich, Gorganów i Czarnohory.

Chust i Zakarpacie to jedno z tych miejsc na mapie, o których istnieniu Europejczyk nie ma na ogół pojęcia. Mimo to - a może dlatego - właśnie Zakarpacie jest jednym z bohaterów nowej książki Normana Daviesa. A wszystko przez to, że przez jeden - jeden! - dzień, 15 marca 1939 r., było niepodległym państwem, Chust zaś jego stolicą. Dla Daviesa to wystarczająca przesłanka, by zbudować fascynującą opowieść, w której mowa jest też o ignorancji Zachodu. Oto "maleńki kraj na wschodzie Europy, pełna sprzeczności mieszanina jakichś nieznanych grup etni-

cznych, masa niemożliwych do wymówienia nazwisk w obcych językach, cały wachlarz »fanatycznych nacjonalizmów« i wreszcie tragikomiczny koniec, za który winić należy tylko samych Rusinów. Taki sposób myślenia o Europie Wschodniej ujawniał się wielokrotnie w postawach zachodnich intelektualistów. Stanowi element szeroko rozpowszechnionego, choć często milczącego założenia o wyższości Zachodu".

Istniejąca jeden dzień Republika Karpato-Ukrainy awansowała niebywale: znalazła się w gronie takich nieistniejących już potęg Europy (z przyległościami), jak Bizancjum, Wielkie Księstwo Litewskie czy ZSRR. Książka, która je opisuje, zatytułowana jest "Zaginione królestwa" (Vanished Kingdoms). Tytuł nie jest zbyt szczęśliwy; mogłoby się bowiem zdawać, że będzie to opowieść o krainach, które zaginęły w mrokach dziejów jak Aztekowie czy starożytny Egipt, i które budzą dziś co najwyżej emocje archeologów. Tymczasem przeszłość, o której opowiada Davies, nadal jest żywa - nawet jeśli mowa o wydarzeniach sprzed kilkuset lat.

Żywa jako składnik tożsamości narodów i państw dziś istniejących. Albo jako pamięć, kultywowana pieczołowicie bądź postrzegana jako trauma. Na przykład spojrzenie na ZSRR zależy od perspektywy; inną ma rosyjski homo sovieticus, inną Bałtowie. Podobnie rzecz wygląda w przypadku "zaginionych królestw" z obszaru obecnej Wielkiej Brytanii (Szkocja), Francji (Burgundia) czy Hiszpanii (Aragonia). Pamięć o nich nie porusza większości Europejczyków, jednak dla tożsamości lokalnych odgrywają rolę ważną, czasem zaś, jak Szkocja, przeżywają wręcz renesans.

Książka składa się z czternastu rozdziałów, każdy z nich to osobna opowieść. Ich "bohaterów" można podzielić na trzy kategorie: pierwsza to państwa znane powszechnie, o których uczą w szkołach na całym świecie (Bizancjum, ZSRR). Druga: państwa, o których pamięć do dziś jest obecna, ale w świadomości konkretnych narodów czy regionów (Burgundia, Aragonia). Kategorię trzecią tworzą przypadki, których pomieszczenie w takim kontekście może wydać się zaskakujące - to nie tylko wspomniane Zakarpacie, ale także Gdańsk (przez wieki, nie tylko w międzywojniu, samoistny organizm, de facto Wolne Miasto). Taka konstrukcja kolejnej i jak poprzednie opasłej (prawie 900 stron) książki Daviesa stanowi zaletę: można ją czytać "na wyrywki". Wolno sądzić, że polski czytelnik zacznie jej lekturę właśnie od opowieści o Litwie, Galicji, Gdańsku czy Prusach.

Mamy skłonność, wynikającą chyba z wewnętrznej potrzeby ładu, by na przeszłość - także na własną biografię - patrzeć niejako linearnie: jako na uporządkowany, racjonalny proces, posiadający spójną logikę i legitymizację, który koniec końców doprowadził do tego, co jest dzisiaj. Tymczasem historia wcale nie musiała potoczyć się, tak jak się potoczyła. Opowiadając o "królestwach", które nie przetrwały, Davies pokazuje tę prawdę niby oczywistą, ale niekoniecznie uświadomioną - że nie istnieje coś takiego jak historyczna konieczność czy dziejowa predestynacja. Siłą narracji Daviesa - i w ogóle anglosaskiej szkoły pisania o historii - jest jej silna personalizacja: w jego opowieści konkretni ludzie odgrywają rolę równie ważną co tzw. mechanizmy dziejów i trendy ideowe.

Bo też, parafrazując powiedzenie Richarda von Weizsäckera, historia nie stoi w miejscu, lecz ciągle się toczy, a tworzą ją ludzie. Oczywiście, zależni od wielu czynników, w tym szczęścia. Piłsudski był nie tylko mężem stanu, ale też szczęściarzem: gdyby nie rozpad państw zaborczych, nie stałby się symbolem niepodległości, a śmierć w 1935 r. oszczędziła mu oglądania zagłady Polski, którą stworzył. Dla jego rówieśnika Mannerheima - także z ro-

cznika 1867, też żołnierza-polityka, po 1918 r. twórcy niepodległej Finlandii, którą uratował wtedy przed Armią Czerwoną - los był mniej łaskawy: moment najcięższej dlań próby nadszedł po 1939 r., gdy przekroczył już siedemdziesiątkę. A wybory, jakich wtedy dokonywał, lawirując między Stalinem a Hitlerem, ocaliły wolność Finlandii, lecz jego skazały na los wygnańca (umarł w 1951 r. w Szwajcarii; jego wygnanie było elementem ugody z ZSRR).

Rusini z Republiki Karpato-Ukrainy nie trafili na historyczną koniunkturę, nie mieli też szczęścia, a o prezydencie ich jednodniowego państwa - Awhustynie Wołoszynie, greckokatolickim księdzu i zarazem nauczycielu matematyki, zamordowanym w 1945 r. przez Sowietów - nie słyszał w Europie nikt.

Oczywiście, książka Daviesa nie wyczerpuje listy "zaginionych królestw". Autor koncentruje się na Europie, ma przy tym - szczęśliwie dla nas - słabość do Europy Środka. Gdyby podobną książkę pisał historyk arabski, chiński czy latynoamerykański, znalazłyby się w niej "królestwa" zupełnie inne. Jak choćby państwo krzyżowców (upadło 700 lat temu, ale do dziś rozpala wyobraźnię, np. Palestyńczyków; zwłaszcza mit Saladyna!), imperia Dalekiego Wschodu czy Ameryk Środkowej i Południowej.

Zresztą nie trzeba sięgać tak daleko. W końcu idąc tropem "zaginionych królestw", można opowiedzieć także o komunistycznych Niemczech Wschodnich, w minionych 20 latach poddanych przez badaczy (z psychiatrami włącznie) dogłębnej wiwisekcji. A są też inne przypadki, wciąż czekające na upowszechnienie - choćby dzieje niedoszłej państwowości Kaszubów we wczesnym średniowieczu, o czym fascynująco opowiadał kiedyś w "Tygodniku" prof. Gerard Labuda, sam z pochodzenia Kaszuba.

No i aż korci pytanie: czy i kto dołączy w przyszłości do grona "zaginionych królestw"?

Norman Davies, Zaginione królestwa, tłum. Bartłomiej Pietrzyk, Joanna Rumińska, Elżbieta Tabakowska, Kraków 2010, Wydawnictwo Znak

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 51/2010

Artykuł pochodzi z dodatku „Książki w Tygodniku 11 (51/2010)