Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Otóż z całym przekonaniem stwierdzam, że Polska tego roku czy półtora raczej nie wytrzyma, a ponieważ za półtora roku ma dojść tylko do zahamowania deficytu, a może minimalnej poprawy, trzeba się liczyć z dobrymi pięcioma latami nieszczęścia. Polska gospodarka różni się od amerykańskiej i zwiększenia deficytu już na pewno nie przetrwamy. Czy skończy się to jak w Argentynie, czy inaczej - nie wiem, bo się na tym nie znam.
Znam się jednak na banalnych faktach i wiem, kiedy się okazuje odwagę, a kiedy odwagę podszytą tchórzostwem, co w sumie daje ćwierćprodukt. Administracja w Polsce jest obecnie trzy razy liczniejsza niż w 1989 roku, każdy ma swojego rzecznika, który - coraz częściej - albo odmawia odpowiedzi (rzecznik!), albo plecie głupstwa. Agencji centralnych nie zlikwidowano i to nie ministerstwo zdrowia zajmuje się zdrowiem i nie ministerstwo rolnictwa rolnictwem - więc po co w ogóle są? Natomiast oszczędzać mamy na wszystkim. Gotowe są już plany budynku, jaki Uniwersytet Warszawski i PAN miały wspólnie dostać na posiadanym przez nie terenie na Karowej w Warszawie. Już dzielono pomieszczenia w tym wielkim budynku dla nauk społecznych i ciach, Hausner skasował pieniądze. Tak jest zapewne w wielu innych miejscach. To są żebracze oszczędności, wobec tych, które można by zrobić.
Z drugiej strony nie wykorzystujemy pieniędzy, jakie mamy z Unii Europejskiej na budowę dróg, nie zatrudniamy bezrobotnych do inwestycji w infrastrukturę. A przecież to są znane metody ratowania gospodarki. Ich zastosowanie spowodowałoby zapewne zwiększenie deficytu, ale czy deficyt jest najważniejszy, czy raczej rozwój? Podobnie z podatkami: znowu reformy podszyte strachem. Niemcy się odważyli i już czują pozytywne konsekwencje radykalnego zmniejszenia podatków. W Polsce władze się boją, że przez rok będzie mniej w budżecie, ale nie myślą o tym, że potem będzie szybszy rozwój.
Wniosek ogólny: proponowany budżet niczego nie ratuje, to jest tylko poważna operacja kosmetyczna, a co będzie dalej - tym się rząd nie przejmuje, bo już nie będzie rządził. Nawet SLD nie cały zgadza się na taki budżet, jedni uważają, że jest za mało odważny, inni, że za bardzo. Rzeczywiście trochę śmiesznie brzmi zaczynanie oszczędności od rencistów, a nie od inwestycji w autostrady i nie sposób pojąć logiki tego budżetu.
Nie w tym jednak sedno sprawy. Pora na zasadnicze porozumienie narodowe wobec nieszczęścia. Sytuacja gospodarcza Polski jest tragiczna i trzeba o tym jasno mówić, a nie opowiadać, że ciut się polepszyło. Komu? Ten rząd nie jest w stanie doprowadzić do takiego porozumienia, bo ma od 10 do 18 procent poparcia. Nie jestem pewien, czy inny rząd by potrafił, ale dajmy szansę. Czekać już nie można, a cięcia budżetowe i reformy, jakie mają naprawdę się zacząć w 2005 roku, zostawmy w spokoju. Chyba sam premier Hausner wie, że to nic nie da, tylko robi dobrą minę do złej gry. To jest tragedia i pora na środki wyjątkowe, na wielki wysiłek całego narodu. SLD musi skrywać ten stan rzeczy, ale czy SLD już nie zrobił dość złego, czy jest nam do czegokolwiek potrzebny? Jeżeli Sejm przyjmie ten budżet, to się okaże, że głupota tak zwanych posłów niezależnych nie ma granic. Ale polskie społeczeństwo za to poważnie zapłaci, a moi rówieśnicy za dziesięć lat dostaną najwyżej połowę spodziewanej emerytury. I kogo wtedy będziemy winić?