Brodacze

Gdy rozpadały się Sowiety, zaczęli napływać z południa. Proponowali kazachskim chłopcom naukę za granicą, wielki świat: Turcja, Emiraty, Egipt. Młodzi jechali. Wracali z obłędem w oczach.

03.05.2013

Czyta się kilka minut

Modlitwa w meczecie. Ałmaty, Kazachstan, wrzesień 2012 r. / Fot. Łukasz Kobus / KOBUSART.EU
Modlitwa w meczecie. Ałmaty, Kazachstan, wrzesień 2012 r. / Fot. Łukasz Kobus / KOBUSART.EU

Wioska, ale jeszcze w obrębie kilkusettysięcznego Semipałatyńska, miasta na wschodzie Kazachstanu. Błoto, chatki trzymają się na słowo honoru.

M. przeprowadził się tu 20 lat temu. – Władze mówiły, że czeka na nas ziemia, że możemy budować domy, że niczym nie musimy się martwić. A my, głupie barany, wierzyliśmy. Pytaliśmy tylko, co będzie z wodą. Przecież tu jej nie było i nie ma kanalizacji, a jak żyć bez wody? – pyta M. Wtedy lokalna administracja zapewniała, że szybko pociągną rury. Nie pociągnęli. Ludzie chodzą więc po wodę do hydrantu – M. pokonuje codziennie dystans półtora kilometra.

– Kiedy ludziom żyje się źle, kiedy mają problemy z władzami jak tu, wówczas pojawiają się oni. Brodacze. Chodzą często po wioskach, bo szukają ludzi, którzy są niezadowoleni z rządzących, a w takich miejscach wielu jest sfrustrowanych – tłumaczy M. – Tu też się kręcą, coraz więcej ich łazi po naszych podwórkach. Tłumaczą, że jest źle, bo władza zła. Dla nich wszystko jest proste: dobre co muzułmańskie, złe co świeckie.

Problemy zaczęły się niedawno.

ISLAM W STEPIE

Kazachski islam jest młody. Choć przyszedł na te ziemie w VII w., utrwalił się dopiero na przełomie XVIII i XIX w., mniej więcej wraz z napływem Rosjan „cywilizujących step”. Wcześniej Kazachowie nie mieli wiele takich miast jak Buchara czy Samarkanda, gdzie można wysiadywać na targach, słuchając opowieści islamskich nauczycieli: na większości kazachskich ziem brakowało dużych rzek czy jezior, co utrudniało stworzenie kultury miejsko-osiadłej. Koczownicze w większości ludy, zamieszkujące wówczas obszary dzisiejszego Kazachstanu, Kirgistanu i Turkmenistanu, trudniej było zislamizować niż osiadłe ludy na ziemiach uzbeckich.

Gdy już nowa religia przyjęła się na stepie, występowała w liberalnej formie. Duchowni pozwalali na zachowanie wielu przedislamskich tradycji, co skutkowało wytworzeniem się specyficznej, czysto kazachskiej wiary. Tutejszy islam zawsze był tolerancyjny, nigdy wojowniczy czy radykalny. A gdy potem rozpadał się Związek Sowiecki, świat przez kilka lat z niepewnością przyglądał się Kazachom (dopóki nie oddali broni atomowej): nie wiedziano, czy wyzwolony z komunizmu tutejszy islam będzie bliższy wariantowi tureckiemu czy irańskiemu.

Upraszczając, istniały wtedy w Kazachstanie dwa islamy: oficjalny (akceptowany przez państwo) i ludowy – wyznawany przez lud, który nie miał problemu z jednoczesną wiarą w duchy i przestrzeganiem ramadanu. Ale z czasem część wiernych poczuła, że potrzebuje czegoś więcej – nie wystarczał im islam oficjalny, kojarzony z władzami, ani ludowy, kojarzony z zabobonami. Na tym tle zaczęły się walki między różnymi frakcjami islamistów.

TERRORYŚCI DO LIKWIDACJI

– Czytałeś dziś gazety? – pyta rozgorączkowany Timur. Tak, czytałem jego gazetę (Timur Nietalijew jest redaktorem naczelnym „Ekspress-K”, jednego z największych dzienników). Gazeta doniosła, że w Atyrau, na zachodzie kraju, przeprowadzono następną akcję antyterrorystyczną: ewakuowano mieszkańców i szkołę, by „zlikwidować” pięciu brodaczy; jeden z terrorystów został ciężko ranny, ale żyje. Pojawiły się słowa-wytrychy, znane na terytorium posowieckim: „siłowiki”, „tierroristy”, „specopieracja”. Odkąd w 2011 r. w Kazachstanie wybuchły pierwsze bomby, przewijają się one w mediach, inne są tylko liczby – raz uda się „zlikwidować” pięciu, raz trzech „terrorystów”; czasem wszyscy uciekną.

– Już nie ma tygodnia, aby nie było głośno o islamistach. Gdyby dawniej ktoś mi powiedział, że w Kazachstanie pojawią się terroryści i zaczną się zamachy, popukałbym się w głowę. Gdy zaczęły się „tierrakty”, wszyscy byliśmy w szoku. To szaleństwo – mówi Timur.

Islam jest dominującą religią w Kazachstanie – kraju, wedle prawa, świeckim. Prezydent Nursułtan Nazarbajew wie, że Kazachstan musi pozostać świecki: jedna trzecia ludności to chrześcijanie, dwie trzecie muzułmanie – dyskryminacja religijna mogłaby prowadzić do destabilizacji. Prezydent stara się więc nie dyskryminować żadnego wyznania, próbuje stworzyć polityczny naród kazachstański, do którego należeliby zarówno muzułmańscy Kazachowie, jak i prawosławni Słowianie. Dlatego np. świętami państwowymi są i Boże Narodzenie, i Kurban Bajram (muzułmańskie Święto Ofiarowania).

Nazarbajew wie, że to dzięki stabilnej sytuacji w kraju Rosja, Zachód i sami Kazachowie pozwalali mu rządzić tak długo – od początku istnienia państwa. Wie, że wzrost napięć może prowadzić do błyskawicznego odpływu zachodniego kapitału i pojawienia się obaw wśród Rosjan i Chińczyków, którzy separatyzmu i fundamentalizmu religijnego boją się jak diabła. Zdaje sobie wreszcie sprawę, że największym wyzwaniem dla jego władzy (i dla jego następców) nie jest rozbita opozycja, lecz islamskie podziemie, które tę stabilność może naruszyć.

POWRACAJĄCY

Wszystko zaczęło się po rozpadzie Związku Sowieckiego: dwie dekady temu z południa zaczęli napływać oni – brodacze. Proponowali kazachskim chłopcom naukę za granicą, wielki świat: Turcja, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Egipt. Młodzi, wychowywani w zamkniętym „Sojuzie”, nie zastanawiali się i jechali. Nie do końca było wiadomo, czego mieli się uczyć.

– Minęło trochę czasu, pokończyli szkoły i wrócili, często zarażeni muzułmańskim ekstremizmem. Odtąd rokrocznie zwiększa się liczba zatrzymanych islamistów, wykrytych grup terrorystycznych – mówi Dosym Satpajew, kazachski politolog. Najgoręcej jest na południu i na zachodzie kraju: przenikają tu idee z Uzbekistanu, Afganistanu i Kaukazu Północnego.

– Wysyłaliśmy ich setkami do tych szkół duchownych, a oni wracali już z innym wyobrażeniem islamu. Nauczyli się innej wiary niż rodzima. Kobiety nagle zaczęły zakrywać twarze, czasem całe głowy. Kazaszki nigdy nie nosiły nic podobnego. Uzbeczki czy Tadżyczki tak, ale nie nasze kobiety – opowiada Timur.

Południowy zachód kraju, meczet w Aktau – mieście nad Morzem Kaspijskim. Zaczyna się modlitwa, jedna z pięciu odbywających się każdego dnia. To nie piątek, ale do meczetu przyszła setka mężczyzn – gdy jeszcze niedawno gromadziło się kilka, maksymalnie kilkanaście osób. Teraz trzeba wznosić nowe świątynie. W 1991 r. w kraju było kilkadziesiąt meczetów, dziś ponad 2,5 tys. (choć to nadal mniej niż np. w samym tylko Stambule).

Po lewej stronie zbierają się mężczyźni z długimi brodami, jakieś 30 osób. Wchodzą w nakryciach głowy, witają się serdecznie, obejmują; wydają się radośni i pewni siebie. Dobrze się znają. Podczas modlitwy często zachowują się inaczej niż reszta: wcześniej wstają czy dłużej się pochylają. Znajomy wytłumaczył mi, że „z innych krajów przywieźli te obyczaje”.

Chcę porozmawiać z brodaczami. Witają mnie z uśmiechem, poklepują, ale co chwila pytają, czy nie jestem „szpionem”. Po każdorazowych zaprzeczeniach znów są serdeczni. Jednak pozostają ostrożni, nie pozwalają dowiedzieć się o sobie czegoś więcej. W końcu tracą cierpliwość i – nie mniej serdecznie – wysyłają mnie do imama. Jeszcze wiele razy, w różnych regionach Kazachstanu, będę starał się zdobyć zaufanie brodaczy. Nigdy to się nie uda.

AGITATORZY

Nie wszyscy z brodami to radykałowie – choć właśnie po długości i rodzaju zarostu poznaje się najbardziej zagorzałych. Liberał zwykle nosi krótko przystrzyżony wąsik lub całkiem rezygnuje z zarostu. Z kolei głęboko wierzący zapuści długą brodę, ale wąsa nie ma – wyjątkiem są kazachscy starcy, „aksakałowie”: wyglądają, jakby nie golili się od czasów Dżyngis-chana.

Radykalni – zwani wahabitami lub salafitami – dążą do stworzenia państwa wyznaniowego; nazywają je Kalifatem. Nie mają swoich meczetów. Kręcą się wokół świątyń, rozdają ulotki, zapraszają do siebie na dyskusje. Oferują „pogłębiony islam”, szukając tych, dla których islam oficjalny to za mało, albo którym oficjalny islam nie odpowiada, bo jest związany z państwem (muzułmanom nikt nie kazał oddawać cesarzowi co cesarskie). Agitują zresztą nie tylko w meczetach, ale też na zajęciach sportowych czy w więzieniach. Ujęcie islamisty i wpakowanie za kraty może mieć więc i takie skutki, że on zostanie w więzieniu, a na wolność wyjdzie kilku gotowych na wszystko neofitów, których udało mu się w międzyczasie „nawrócić”.

Zdaniem politologa Satpajewa podatność Kazachów na wpływy radykalnego islamu wynika z małej wiedzy o tym, czym jest ta religia. – Istnieje wiele grup islamistów, każda inaczej rozumie religię. Żeby stworzyć własną grupę, starczy znać arabski: wówczas można interpretować teksty religijne, tłumaczyć je uczniom, coś dorzucając od siebie. Tak gromadzi się adeptów i staje się ich duchowym przywódcą. To dyktat interpretatora. Najłatwiej przyciągnąć młodzież, najmniej świadomą – mówi Satpajew.

„PROFESJONAŁY”

Muzułmanie w różnych krajach, a nawet w różnych meczetach, często inaczej interpretują zalecenia islamu. Nie jest on scentralizowany, nie ma swego papieża, który przeprowadzałby wykładnię Koranu. Powstaje wiele szkół, a część się radykalizuje.

– Młody słyszy co innego od rodziców, a co innego w meczecie. Zaczynają się konflikty rodzinne. A wiesz, co to znaczy w rodowo-klanowym społeczeństwie? Kazachstan rozpada się na linii pokoleniowej. Weźmy nakaz „zabicia niewiernego”: dla starszych oznacza „zabicie” wroga wewnątrz siebie, czyli oparcie się pokusie grzechu. Młodzi uważają, że trzeba zabić wroga zewnętrznego, innowiercę. Biorą to dosłownie. To zupełnie inny islam – mówi Igor Kucaj, dziennikarz lokalnej gazety „Lada z Aktau”.

Kazachowie żyją dziś więc na styku trzech „islamów” (cudzysłów jest konieczny, gdyż ich granice są płynne): oficjalnego, ludowego i radykalnego. Z różnych stron otrzymują różne odpowiedzi na te same pytania.

Zdaniem Satpajewa, uzależniając się od grupy pseudoreligijnej, człowiek coraz bardziej oddala się od systemu: społeczeństwa, rodziny. Coraz mniej go z nim łączy, a przez to jest gotów na coraz większe poświęcenia. Satpajew twierdzi, że liczba takich „żołnierzy” rosła i rosła, aż w końcu ilość zmieniła się w „jakość”: w 2011 r. w kraju zaczęły się zamachy terrorystyczne. – Wielu z nich szkoli się teraz choćby u talibów. Gdy wrócą do Kazachstanu, nie będą dłużej robili bomb według instrukcji znalezionych na Youtube. Wrócą „profesjonały” – mówi politolog.

<strong>***</strong>

Erbol Żumagulow jest człowiekiem renesansu: poeta, reżyser, satyryk, dawniej piłkarz. Pisał niepochlebne recenzje o filmach produkowanych przez państwową kompanię Kazakfilm, aż jej władze uznały, że miarka się przebrała: dały Erbolowi milion dolarów i kazały udowodnić, że sam potrafi nakręcić film, zamiast krytykować innych. Dzieło zatytułował „Księga”. Żumagulow opowiada w nim o tym, jak łatwo można pomylić fundamentalizm z prawdziwym islamem.

– Tworząc sztukę, walczę również z kalifatem: z pomysłem, aby łączyć państwo z religią – tłumaczy Erbol. – Chcę kalifatu, ale zbudowanego u każdego w sercu, ponieważ, żeby dziś stworzyć w Kazachstanie państwo wyznaniowe, trzeba by było przelać ocean krwi. A mam przeczucie, że III wojna światowa nie będzie miała swoich weteranów.  


ZBIGNIEW ROKITA jest redaktorem dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”, w Kazachstanie przebywał dzięki Fundacji Otwarty Dialog.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz zajmujący się Europą Wschodnią, redaktor dwumiesięcznika „Nowa Europa Wschodnia”. Autor książki „Królowie strzelców. Piłka w cieniu imperium”, Czarne 2018.  Za wydany w 2020 r. reportaż „Kajś. Opowieść o Górnym Śląsku” otrzymał podwójną… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2013