Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Ostatnia niedziela sprawiła, że Brat Albert nie był liturgicznie wspomniany (ranga niedzieli – jako najstarszego święta chrześcijańskiego – jest wyższa niż wspomnienie świętego). Jego wspomnienia nie może jednak zabraknąć w „Tygodniku”.
Brat Albert urodził się 20 sierpnia 1845 roku. W ósmym roku życia stracił ojca, a w czternastym matkę. Wychowywała go ciotka. W 1862 roku wstąpił do szkoły rolniczo-leśnej w Puławach. Rok później, wraz z kolegami ze szkoły, znalazł się w powstańczym oddziale puławskiej „siódemki”. Brał udział w bitwach pod Słupczą, Grochowiskami, Mełchowem, Rakowem, Słupiąnogą, Staszowem, Małogoszczą, Pieskową Skałą i Chrobierzem. Był więziony w Ołomuńcu, ale zbiegł. Pod Trojaczyną granat strzaskał mu stopę, tak że trzeba było ją amputować. Zrobiono to pośpiesznie, w nocy, a on sam trzymał przy tym zapaloną świecę.
Potem poświęcił się sztuce i studiom malarskim. Studiował w Warszawie, Paryżu, Krakowie i Monachium. Przyjaźnił się z całą plejadą ówczesnych polskich twórców: Brandtem, Siemiradzkim, Gierymskimi, Chełmońskim, Witkiewiczem i wieloma innymi.
24 września 1880 roku wstąpił do nowicjatu jezuitów w Starej Wsi, ale opuścił go osiem miesięcy później ze względu na stan zdrowia. W październiku 1884 roku przybył do Krakowa, z którym pozostał związany aż do swojej śmierci (w 1916 roku). Był opiekunem ludzi ubogich i bezdomnych.
Brat Albert był dziwnym człowiekiem. Nawet wtedy, gdy był już powszechnie znany i szanowany, nie zmienił swojego stylu życia. Jeżdżąc koleją, zawsze wybierał wagon najniższej klasy.
U kresu swego życia został niemal zmuszony do napisania reguły dla założonych przez siebie zgromadzeń. Wybrał się fiakrem do prawnika, ale w połowie drogi zaczął się niespokojnie wiercić i w kółko powtarzać: „Co on zrobi z moim ubóstwem, co on z ubóstwem zrobi?”. Chwilę potem zasłabł i trzeba go było odwieźć do domu. „Żaden ciułacz, żaden egoista, żaden skąpiec, żaden kapitalista nie bronił w świecie z takim lękiem swego złota, jak brat Albert bronił swego ubóstwa” – pisał ks. Konstanty Michalski.
W jednym z ostatnich listów Brat Albert napisał: „Złotych zębów nie wolno braciom ani siostrom nosić, bo to byłoby dla nas hańbą. Chodzić w nędznym samodziale, boso i opasywać się powrozem, a w gębie nosić złoto, to jest bezwstyd, albo jakaś bezgraniczna ciemnota i głupota”. Do posiłków siadał na ziemi, a wybierając się z kurtuazyjną wizytą do ważnych osobistości (np. do kard. Puzyny), zabierał ze sobą świeżo wypieczony przez swoje siostry chleb. Ponieważ był ubogi, znał prawdziwą wartość każdej rzeczy, także tej najprostszej, najbardziej banalnej. Bardziej niż śmierci bał się tego, że może umrzeć w wygodnym łóżku, do którego położą go bracia, gdyby stracił przytomność.
A od jego śmierci nie minął jeszcze nawet wiek!