Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W liturgii słowa w przedostatnią niedzielę roku kościelnego powtarzamy refren: „Strzeż mnie, mój Boże, Tobie zaufałem”. Przed kim Bóg powinien nas strzec? Oczywiście przed wrogami. Przede wszystkim przed demonami i ludźmi, którzy im ulegli, dali się opętać z własnej i niewłasnej woli, następnie przed chorobami, losowymi wypadkami, czyli przed wszystkim, co obrzydza nam życie. A już byłoby najlepiej, gdyby Bóg skuteczniej bronił nas przed śmiercią.
Ale jak śmierć już się o nas otrze, kiedy grzebiemy swoich bliskich, próbujemy udawać, że taki obrót życiowych spraw nas nie dotyczy. Co prawda nie tyle wiemy, co słyszeliśmy, że jeden z nas, Jezus Chrystus, powstał z martwych, ale te opowiadania brzmią jak jeszcze jedna bajka dla mało zorientowanych w naukach przyrodniczych. Bywa jednak i tak, że, nawet jeśli o tym głośno nie mówimy, chciałoby się, jak mówi papież Franciszek, wykrzyczeć Bogu prosto w twarz, dlaczego robi wszystko, czy tak wiele, żebyśmy w Niego nie wierzyli. Gdzie tkwi przyczyna takiego odpychania Boga?
Papież Franciszek mówi: „Nie zawsze wierzymy, że Bóg może być tak konkretny, że działa przez kogoś znanego, jak sąsiad, przyjaciel, krewny, że może nas zaprosić, byśmy pracowali i pobrudzili sobie ręce razem z Nim, w Jego Królestwie, w tak prosty sposób. Nieraz zachowujemy się jak mieszkańcy Nazaretu, wolimy Boga na odległość: miłego, dobrego, wspaniałomyślnego, ale odległego, takiego, który nie przeszkadza. Bowiem Bóg bliski i codzienny, przyjaciel i brat wymaga od nas, byśmy nauczyli się bliskości, codzienności, a przede wszystkim braterstwa”.
A filozof Tomasz Stawiszyński dopowiada: „Ignorowanie straty, smutku i lęku nie sprawi, że znikną. Wręcz przeciwnie – wrócą do nas, być może przysparzając jeszcze większych cierpień. Zamiast tego, lepiej postrzegać je jako naturalny składnik ludzkiego doświadczenia, taki sam jak radość, miłość i piękno”. Na innym miejscu dodaje: „Wydaje mi się jednak, że w porównaniu z tą dzisiejszą kapitalistyczną kulturą, szeroko rozumiane chrześcijaństwo, abstrahując od wszystkich aktualnych problemów Kościoła, od jego ciemnego oblicza, jest jednym z ostatnich bastionów realistycznej antropologii. Przechowuje ono obraz człowieka jako istoty ułomnej, ograniczonej, niepełnej, a pragnienie wszechmocy ukazuje jako coś, z czym trzeba obchodzić się ostrożnie. Tymczasem kapitalizm dopuszcza ich istnienie w bardzo ograniczonym zakresie, bo całkowicie zanegować się ich nie da, a jednocześnie patologizuje. Żałoba, lęk, smutek są definiowane jako stany będące wynikiem zaburzeń psychicznych i innych defektów, które można na różne sposoby skorygować”. Czyżbyśmy zapomnieli, że „Moc doskonali się w słabości”? ©