Błogosławiona prowokacja

Kościół ma na krytykę alergię – mówią jedni. Kościoła krytykować nie należy – mówią inni. Co daje krytyka Kościołowi?

24.06.2013

Czyta się kilka minut

Czego jak czego, ale krytyki Kościołowi nie brakuje. W naszym kraju można nawet wskazać media, które w zamieszczaniu krytycznych materiałów o Kościele niemal się specjalizują. To zjawisko jest obecne prawie wszędzie. Zarówno poza Kościołem, jak i w nim. W oficjalnych wystąpieniach i zwykłych ludzkich rozmowach. Jednak to przede wszystkim ta medialna krytyka wywołuje wśród ludzi Kościoła najwięcej odruchów nerwowości, prób dawania odporu, ale także poczucia krzywdy, aż po przeświadczenie o zorganizowanym, planowym prześladowaniu.


GDZIE TU SENS?


Wielokrotnie byłem pytany w ostatnich tygodniach, co myślę o wypowiedziach ks. Wojciecha Lemańskiego. Za każdym razem odpowiadałem: „Myślę, że balansuje on ryzykownie na granicy krytyki i krytykanctwa. Jednak mimo to jego głos powinien być wysłuchany”. Moja odpowiedź wywoływała najróżniejsze reakcje. Od pełnej akceptacji w stylu: „Kościół nie może ograniczać wolności słowa”, po gwałtowne oburzenie: „Ależ on szkodzi Kościołowi! Daje się wykorzystywać przez wrogów Kościoła. Wkłada im do ręki gotowe argumenty”.

Stosunek Kościoła do krytyki i jej recepcja staną się być może przedmiotem dokładnych badań. Nim jednak do tego dojdzie, warto przyjrzeć się sprawie okiem publicysty. Nie jest to rzecz nowa. Dziesięć lat temu na łamach „TP” o „potrzebie sensownej krytyki Kościoła” pisał Zbigniew Nosowski. Choć minęła dekada, jego tekst, zaczynający się od cytatu z ks. Józefa Tischnera: „Kościół, który poddaje radykalnej krytyce ten świat, z natury rzeczy prowokuje krytykę...”, nie stracił aktualności. Podejmując zagadnienie krytycznego podejścia do Kościoła, nie można pominąć zwłaszcza zawartego w nim „dekalogu zasad sensownej krytyki Kościoła”. Rodzi się jednak od razu pytanie: a co z krytyką, która nie spełnia sformułowanych przez Nosowskiego standardów? Czy można ją całkowicie zignorować?

Myślę, że żadnych krytycznych głosów wobec Kościoła nie można z założenia lekceważyć. Wszystko jedno, czy pochodzą z zewnątrz, czy z wewnątrz; czy ci, którzy je wypowiadają, wcześniej krytykowali „sensownie”, czy też uprzednia krytyka w ich wykonaniu warunków sensowności nie spełniała. Może się wszak okazać, że w powodzi krytykanctwa pojawi się opinia wielkiej dla Kościoła wagi, dotykająca jego dobra w sposób radykalny i niezbędny. Dwa lata temu socjolog religii ks. prof. Janusz Mariański zwrócił np. uwagę, że „nasilająca się krytyka Kościoła domaga się przemyślenia na nowo stylu angażowania się Kościoła w sprawy społeczne oraz unikania dawania pretekstu do antykościelnych ataków”.


Z ZEWNĄTRZ I Z WEWNĄTRZ


W polskich warunkach nie jest łatwo odróżnić krytykę kierowaną wobec Kościoła z zewnątrz i z wewnątrz. Biorąc pod uwagę ogromną liczbę mieszkańców naszego kraju, którzy przyjęli chrzest w Kościele katolickim, oraz procent deklaratywnej przynależności do Kościoła, można by się spodziewać, że zdecydowana większość krytycznych wypowiedzi dotyczących różnych aspektów życia Kościoła to głosy płynące z wewnątrz. Tymczasem wiele z nich formułowanych jest w taki sposób, jakby ich autorzy z Kościołem ani w wymiarze instytucjonalnym, ani wspólnotowym się nie identyfikowali. Widać w nich dystans do kościelnej rzeczywistości. Skąd się biorą tego typu mechanizmy? Czy jedną z przyczyn nie jest tu lęk, a może zdobyte już doświadczenie, że krytyka „z wewnątrz” ma mniejszą siłę przebicia, jest traktowana jako niesubordynacja, rozbijanie Kościoła, uderzanie w niego, i znacznie łatwiej ją wyciszyć?

Z pewnością członkowi Kościoła, decydującemu się na krytyczne wypowiedzi, grożą liczne pokusy, w tym takie, na które przed laty w jednym z wywiadów wskazał abp Józef Michalik: „Czy krytykującemu chodzi o promocję samego siebie, swego »dobra«, czy też dobra Kościoła? (...) Skoro zauważamy pewne niedoskonałości w życiu innych, to droga, którą wskazuje Ewangelia, jest klarowna: napomnij brata w cztery oczy. Ktoś, kto lubi błyszczeć w gazetach i w telewizji, ten wychodzi na zewnątrz, rozgłasza własne idee, szuka poklasku dla samego siebie (jaki to ja jestem mądry i cnotliwy), stosuje metodę co najmniej nieeklezjalną”.

Czy jednak zawsze wyjście przez katolika z krytyką Kościoła „na zewnątrz” jest tylko skutkiem ulegania tego typu pokusom? Czy nie zdarza się tak, że jest to zgodny z sumieniem akt zmierzający do dobra Kościoła wobec bezskuteczności wszystkich podejmowanych najpierw wewnątrz działań zmierzających nie tylko do napiętnowania zła, ale także do jego naprawy?


MIŁOŚĆ NIE BOI SIĘ PRAWDY


Wydaje się oczywiste, że krytyka czyniona „z wewnątrz” powinna być dla Kościoła priorytetowa. Logiczna wydaje się jej potrzeba, jako elementu stałego rachunku sumienia. Naturalne zdawać się może łączenie jej z koniecznością napominania braci. „Kościół można krytykować, ale z miłością” – mówił bp Kazimierz Ryczan w homilii podczas tegorocznej rezurekcji w kieleckiej bazylice. To niezwykle ważne przypomnienie dość często pojawia się w wypowiedziach polskich katolików duchownych i świeckich. Rzadko jednak można usłyszeć, że miłość do krytycznego spojrzenia równocześnie skłania i prowadzi.

Już dawno odkryto, że miłość bezkrytyczna nie tylko nie prowadzi do dobra, ale jest niszcząca. Jestem przekonany, że dotyczy to w równym stopniu miłości w relacjach międzyludzkich, np. w rodzinie, jak i miłości do Kościoła. Myślę, że brak reakcji na zło, które popełniają ludzie w Kościele, jest działaniem na jego szkodę. A także na szkodę tych ludzi. „Nie boimy się krytyki, jeżeli piętnuje nasze słabości, bo pomaga nam ona w nawróceniu” – powiedział kard. Stanisław Dziwisz w marcu br. procesji Drogi Krzyżowej w Kalwarii Zebrzydowskiej. Dodał jednak niezwykle istotne uzupełnienie: „Nie możemy się jednak zgodzić, aby krytyka opierała się na braku prawdy”. Wskazuje ono na elementarny warunek weryfikowania wszelkiej krytyki. Ujmując rzecz od strony pozytywnej, można powiedzieć, że każdy krytyczny wobec Kościoła głos trzeba sprawdzić pod kątem kryterium prawdziwości.

Z uporem akcentuję potrzebę traktowania z uwagą wszelkiej kierowanej pod adresem Kościoła krytyki, ponieważ nawet jeśli po zbadaniu okaże się ona nietrafiona, czy wręcz niesprawiedliwa, pokazuje możliwy odbiór słów i działań podejmowanych w ramach misji Kościoła lub w jego imieniu. Warto przypomnieć sobie, że w swym pierwotnym sensie krytyka to nie tylko wytykanie błędów, słabości, niedomagań itp. Krytyka w podstawowym znaczeniu to analiza i ocena wartości, uwzględniająca zarówno złe, jak i dobre strony jej przedmiotu. To stawianie go w prawdzie. Pozbawiona tego aspektu łatwo może zatracić swoją istotę i stać się narzędziem faktycznej walki z Kościołem. Walki szczególnie bolesnej, jeśli prowadzonej z jego wnętrza. Dotkliwość i zagrożenie, jakie niesie taka pseudokrytyka, są uzależnione od tego, czy dotyczy ona doktryny, nauczania, stanowiska w jakiejś konkretnej sprawie, instytucji, czy też konkretnych ludzi.


KRYTYKOWANY I KRYTYKUJĄCY


O. Jacek Salij trzy lata temu w miesięczniku „W drodze” zwracał uwagę na „nawyk bezkrytycznego potępiania Kościoła”. Nie negując potrzeby krytyki Kościoła, i to nawet surowej, napisał: „Są ludzie – wśród nich również, niestety, katolicy – którzy na każdą negatywną informację na temat Kościoła (prawdziwą czy nieprawdziwą, obiektywną czy tendencyjną) reagują złoszczeniem się na Kościół, a niekiedy nawet potępianiem go w czambuł. Wystarczy, że usłyszą cokolwiek złego na temat jakiegoś księdza czy biskupa, jakiegoś kazania lub kościelnego zarządzenia, natychmiast cały Kościół im się nie podoba. Nawet jeżeli informacja wyssana jest z palca, a oskarżany ksiądz, biskup czy papież jest Bogu ducha winien”.

Upowszechnianie się takich postaw, połączone z nasileniem krytycznych głosów zarówno „z zewnątrz”, jak i „z wewnątrz”, niejednokrotnie prowadzi u wielu ludzi w Kościele do zrozumiałych postaw obronnych, a nawet do przeświadczenia o prześladowaniu Kościoła. Faktycznie trudno w takich warunkach o postawę, do której w zeszłym roku w Wielki Czwartek wzywał księży abp Wiktor Skworc. „Czy drzwi naszego domu, którym jest Kościół, otwarte są dla żyjących na jego obrzeżach, obojętnych, a nawet krytykujących go? Czy wychodzimy im naprzeciw i jesteśmy gotowi powitać ich z radością i nadzieją?” – pytał. I dodawał: „Popatrzmy na podnoszoną krytykę jak na prowokację, jak na wystawienie na próbę i sprawdzanie autentyczności naszego przepowiadania i wiary. I nie używajmy pochopnie słowa „prześladowanie”. Od kogo jednak, jeśli nie od uczniów i naśladowców Jezusa Chrystusa, można oczekiwać czegoś więcej niż emocjonalnych zachowań i ulegania presji?

Niezależnie od tego, jak paradoksalnie mogą w niejednych uszach zabrzmieć te słowa, myślę, że Kościół we wszystkich swych wymiarach, nie tylko jako instytucja, potrzebuje krytyki między innymi po to, aby był przygotowany na rzeczywiste prześladowania i nie dał się im zaskoczyć, gdy przyjdą. Nie należy ich mylić zarówno z nastawioną na dobro Kościoła krytyką, jak i z czysto merkantylnym „waleniem” w Kościół, podejmowanym przez media albo przez szukających rozgłosu polityków.

„Prawdziwa cnota krytyk się nie boi, / Niechaj występek jęczy i boleje” – pisał na zakończenie szóstej pieśni „Monachomachii” bp Ignacy Krasicki. Myślę, że to wciąż aktualna wskazówka dla Kościoła, w jaki sposób powinien podchodzić do krytycznych wypowiedzi na swój temat. I myślę to jako członek tego krytykowanego Kościoła. Jako katolik doznający z racji swej przynależności do Kościoła krytyki, ale także jako katolik, który od czasu do czasu z zatroskaniem i w zgodzie z sumieniem to i owo, a także tych i owych w Kościele decyduje się krytykować.


Spór ks. Wojciecha Lemańskiego z abp. Henrykiem Hoserem opisała Zuzanna Radzik w artykule „Proboszcz przed Prawem” („TP” nr 23/13). O sprawie pisali również Marek Zając („Po stronie Boga”; „TP” nr 24/13) oraz ks. Jacek Prusak SJ („O władzy w Kościele”; „TP” nr 25/13).

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 26/2013