Rozdarte serce chrześcijanina

Religia, praktyki religijne pełnią niekiedy u ludzi funkcję podtrzymującą neurotyczne przeżywanie świata. Mówią o tym psychoterapeuci. Powinni też zacząć mówić teologowie, by zobaczyć, co takiego jest w naszych kazaniach, w sposobie sprawowania sakramentu pokuty, w administrowaniu diecezją, parafią, zakonem, klasztorem, że zamiast pomagać ludziom w dorastaniu do dojrzałości psychicznej i duchowej, niekiedy ją uniemożliwiamy.

15.02.2004

Czyta się kilka minut

Piero della Francesca: "Biczowanie Chrystusa", ok. 1455-65 /
Piero della Francesca: "Biczowanie Chrystusa", ok. 1455-65 /

Świat zmienia się szybciej niż Kościół. Dla jednych to źródło niepokoju o los Kościoła, niezdolnego - jak uważają - do wyrażenia swej prawdy na sposób dostosowany do nowej ludzkiej świadomości. Dla innych brak zmian w Kościele jest gwarancją bezpieczeństwa i świadectwem trwania przy prawdzie. Patrząc na historię widzimy jednak, że zderzenie Kościoła z kulturą nowożytną od samego początku nie przebiegało łagodnie. Poczucie zagrożenia, niezrozumienie zmieniającego się świata, prowadziły do pochopnego potępiania: najpierw niektórych wyników nauk empirycznych, później m.in. idei wolności religijnej czy zastosowania nauk historycznych w teologii i biblistyce. Aż do Soboru Watykańskiego II nowożytność zasiadała raczej na ławie oskarżonych. Oskarżaliśmy świat zapominając, iż jego prawem jest zmiana, koniec starych i początek nowych rzeczy. Mówiliśmy, że Kościół nie może dostosowywać się do mentalności tego świata, że ma być znakiem sprzeciwu. W pewnym sensie mieliśmy rację; problem w tym, wobec czego sprzeciw ma być formułowany. Bo przecież nie sposób sprzeciwiać się światu w jego nietrwałości, ciągłej zmianie i rozwoju (choć trzeba sprzeciwiać się konkretnym przejawom zła i fałszu).

Dopiero duch Jana XXIII odwrócił tę defensywną postawę. W przemówieniu na rozpoczęcie Soboru papież Roncalli mówił: “Kościół patrzy w przyszłość bez lęku (...). Uważam, że musimy przeciwstawić się prorokom zagłady, którzy wciąż przepowiadają katastrofę świata, tak jakby była ona w zasięgu ich ręki. (...). Historia zaś pokazuje, że dawniej sprawy wcale nie wyglądały lepiej (...). Ludzki punkt widzenia zmienia się w ciągu stuleci i błędy, które dotyczą danej generacji, często znikają tak szybko, jak się pojawiają: giną jak mgła, gdy zaświeci słońce. (...) Kościół zawsze przeciwstawiał się błędom i często potępiał je z całą surowością. Jednakże obecnie Kościół woli zastosować medycynę miłosierdzia, to znaczy wyjść naprzeciw potrzebom dnia dzisiejszego, demonstrując bardziej wartość nauczania Kościoła, niż posługując się potępieniem".

---ramka 323280|prawo|1---Gdy patrzymy na historię Kościoła, widzimy, iż w kluczowych momentach był on zdolny do adaptacji najbardziej, wydawałoby się, obcych mu systemów myślenia. W pierwszych wiekach wyraził prawdy wiary w języku filozofii greckiej. W średniowieczu, gdy dotarły do Europy pisma Arystotelesa, Tomasz z Akwinu zaadaptował do teologii jego filozofię, która stała się na wiele wieków organiczną częścią nauczania kościelnego. Misja ewangelizacyjna Kościoła polegała i polega właśnie na próbach coraz to nowego wyrażania Dobrej Nowiny w języku i mentalności współczesnych. Faktem jest, że próby te najczęściej budziły olbrzymie kontrowersje, spory i potępienia. Nie uniknął ich na początku nawet Akwinata, później przez wiele wieków wzór ortodoksji katolickiej.

Dziś w Polsce, tak jak w każdym miejscu na świecie i jak zawsze w historii, stajemy przed pytaniem, jak prawdy Ewangelii ukazać człowiekowi, by pociągnęły one jego serce.

O możliwości dialogu

“Tolerancja - pisał kiedyś Charles Péguy - to zgoda na myślenie przeciwko sobie samemu. Nie ma nic trudniejszego, ale też nic bardziej podstawowego i koniecznego niż myślenie wbrew sobie". Tolerancja jest też warunkiem otwartego dialogu.

Jest dużo racji w opinii, że mamy w Polsce do czynienia z katolicyzmem niekiedy niezdolnym do konfrontacji, nieodpornym na krytykę, nieprzygotowanym do koegzystencji i dialogu z myślącymi inaczej, skłonnym do przyjmowania natychmiast postawy obronnej (a, jak wiadomo, najlepszą obroną jest atak). Tego typu sytuacja buduje binarny podział świata: my-dobrzy i oni-źli: wrogowie Kościoła. Pięćdziesiąt lat komunizmu w Polsce wzmocniło jeszcze ów dwubiegunowy sposób przeżywania świata.

Gdy krytyka przychodzi z zewnątrz, sytuacja jest jeszcze klarowna - wiemy, gdzie swój, a gdzie wróg. Obrona totalna własnych pozycji może wtedy zostać nazwana obroną Kościoła, papieża, moralności itd. Kiedy uwaga krytyczna dociera od wewnątrz, sytuacja staje się bardziej kłopotliwa. Trudno nie ulec pokusie, by nie rozpatrywać jej w kategoriach zdrady. Wrogowi trzeba raczej utrudnić szkodliwą działalność niż wdawać się z nim w dyskusje. I tak zamiast dialogu mamy osobiste ataki. Nie mogę być przyjacielem, skoro nie myślę jak inni. Jeśli myślę inaczej, jestem niebezpieczny. Jednomyślność, rozumiana jako strach przed wyrażaniem opinii odmiennej od otoczenia - oto choroba, która drąży różne środowiska społeczne, nie omijając także naszego kościelnego podwórka.

Tak odbieram styl polemiki zaproponowany przez ks. Henryka Witczyka. W jego polemice pojawiają się prawie wyłącznie argumenty ad personam. Ksiądz Witczyk pisze swoje, nie ustosunkowując się do poszczególnych zagadnień, które przedstawiłem w “Gazecie Wyborczej". W związku z tym przedmiot dyskusji staje się zupełnie zamazany. Kiedyś w krakowskim duszpasterstwie “Przystań" prowadziłem z młodzieżą dyskusje na tematy filozoficzne i miałem stały problem z wypowiedziami, które faktycznie były uzupełnieniem lub innym spojrzeniem na tę samą kwestię, a które młodzież zaczynała od słów: “Nie, nie zgadzam się". Ks. Witczyk przypomina mi tamte debaty. Prezentuje swoje widzenie rzeczy przy okazji niepotrzebnie poniewierając polemistów.

Pośród głosów krytycznych wobec moich publikacji na temat sumienia zetknąłem się także z opinią, iż przedstawione przeze mnie interpretacje ważnych tez antropologii Akwinaty o wolności człowieka, o indywidualności ludzkiego sumienia, o prawie do błądzenia, są próbami popularyzowania w Polsce teologii holenderskiej, w której postawiono prawa człowieka nad jego obowiązki, wolność nad odpowiedzialnością i psychologię nad teologią. Pomijam uproszczony obraz Kościoła w Holandii (przywoływanej w retoryce polityczno-propagandowej jako synonim wszelkiego zła, współczesny Babilon). Uwagi te są wyjątkowo nietrafne, skoro, jak łatwo można sprawdzić w literaturze przedmiotu, poprawnie przedstawiłem zrąb poglądów Tomasza na temat sumienia (ks. Witczyk, choć polemizuje, innej interpretacji Tomaszowej koncepcji sumienia nie dostarcza). Nie są to więc rewolucyjne tezy Kościoła holenderskiego, lecz poglądy klasyka myśli katolickiej. W najnowszym Katechizmie znajdujemy prostą interpretację założeń antropologicznych Tomasza na temat wolności sumienia: “Człowiek ma prawo działać zgodnie z sumieniem i wolnością, by osobiście podejmować decyzje moralne. Nie wolno więc go zmuszać, aby postępował wbrew swojemu sumieniu. Ale nie wolno też mu przeszkadzać w postępowaniu zgodnie z własnym sumieniem, zwłaszcza w dziedzinie religijnej" (KKK nr 1782). Nie jest to teologia holenderska, ale papieska. A domaganie się respektowania praw ludzkiego sumienia nie jest żądaniem wolności bez odpowiedzialności, ani domaganiem się praw bez obowiązków.

Z wielu stron słyszę głosy, że dialog teologiczny w Polsce jest martwy, że trzeba go reanimować, że może ostatnia polemika o sumieniu byłaby dobrą po temu okazją. Pytam jednak, jak możliwy jest dialog w atmosferze zagrożenia i podejrzliwości? Jak możliwy jest dialog, skoro trwożliwie zastawiamy się, czy już nie wychyliliśmy się za bardzo? A przecież dialog oraz otwarta wymiana myśli dla każdej wspólnoty, w tym także wspólnoty religijnej, jest jak krwioobieg w organizmie. Bez niego ciało obumiera.

Zamiast dialogu i polemiki w kwestiach istotnych i poruszających do żywego (bo w takich kwestiach warto toczyć polemiki) mamy najczęściej piśmiennictwo panegiryczne, obronne, tłumaczące i usprawiedliwiające wszystko, pod skądinąd słusznymi hasłami wierności i miłości do Kościoła. Niestety, jest to niedźwiedzia przysługa. Wszelka bowiem apologetyka totalna z samej definicji jest niewiarygodna. Jeśli zawsze i wszędzie tłumaczy się i usprawiedliwia każde posunięcie i wypowiedź proboszcza, biskupa i papieża, to jest to intelektualnie kompromitujące. Bo nikt nie jest bezbłędny i każdy ma prawo do błędu.

Niech swoistym memento będą słowa o. Jacka Woronieckiego, dominikanina żyjącego przed II wojną światową, pierwszego rektora KUL: “Jak częstym błędem naszych poczynań katolickich jest wyłączne zwracanie uwagi na wrogie nam obozy, a niedostateczne zajmowanie się życiem religijnym w naszym własnym obozie, niedostateczne dbanie o pogłębienie go i nadanie mu mocniejszych form organizacyjnych. I zapominamy, że, jak to słusznie ktoś powiedział - Lammenais, jeśli się nie mylę - przeciwnicy nasi sami z siebie żadnej siły nie mają, cała ich siła tkwi w naszej słabości".

Fideizm wiecznie żywy

O. Woroniecki sądził, że konsekwencje oświecenia oraz Rewolucji Francuskiej, głoszących kult rozumu, tak przerażające dla ludzi Kościoła, popchnęły w XIX w. inteligencję polską ku skrajności fideizmu. “Nasz fideizm - pisał - to trwanie dalej w nieświadomym przekonaniu, że odgrodzenie wiary od rozumu jest warunkiem jej doskonałości i że tej ofiary z naszego rozumu właśnie Kościół od nas żąda (...). Jedni sądzą, że wiara, aby być zasługą, winna być koniecznie ślepa, inni są przekonani, że rozumowanie o rzeczach wiary prowadzi do racjonalizmu i protestantyzmu (...). Inni wreszcie chcą widzieć w tym irracjonalistycznym, a zarazem sentymentalistycznym charakterze wiary, pewną właściwość naszej umysłowości polskiej w przeciwstawieniu do właściwej Niemcom skłonności do mędrkowania".

Dalej o. Jacek wskazuje na zgubne skutki fideizmu: “Nie sposób lekceważyć sobie wpływu, jaki fideizm do dziś dnia wywiera na naszą inteligencję katolicką i nie sposób nie widzieć tych wielkich szkód, które jej wyrządza. Nie sposób też zrozumieć całego życia religijnego ostatnich pokoleń w Polsce, jeśli się nie weźmie pod uwagę zgubnego wpływu tej doktryny, ukrywającej się pod pozorami uległości i posłuszeństwa dla powagi Kościoła. Bo i czymże jest fideizm, jeśli nie bezmyślnością, podniesioną do godności zasady, i to bezmyślnością wobec tego, co jest dla człowieka najważniejszym, wobec prawd wiary! Jest on ponadto bardzo często lenistwem umysłowym, niechęcią wysiłku duchowego, nieraz nawet tchórzostwem wobec tych zmagań, które mogą być wprost konieczne, nim człowiek oczyści swój umysł z różnych naleciałości otaczającej go atmosfery umysłowej, aby móc się całkowicie przejąć prawdą Bożą".

Jak wiele z tego, co powiedział 70 lat temu ów Sługa Boży, możemy powtórzyć i dziś! W naszych czasach fideistyczny i sentymentalistyczny irracjonalizm pokutuje niekiedy wśród katolików w Polsce pod postacią, rzekłbym, mesjanistycznego quasi-mistycyzmu. Mówi się czasem (po cichu, bo publicznie nie wypada), że nasza wersja katolicyzmu jest najbardziej wierna pierwowzorowi. Że nasza wiara - o czym świadczyć ma dobitnie duża liczba kleryków w seminariach - jest powołana do ocalenia chrześcijaństwa w Europie (a może i na świecie), które pobłądziło, odeszło i w związku z tym potrzebuje oświecenia. Tego typu postawy zaburzają nasze poznanie rzeczywistości, są krzywdzące wobec katolików w innych krajach, prowadzą do arogancji i pychy. Oprócz tego uniemożliwiają zrozumienie zmian, jakie dokonały się w społeczeństwach Europy Zachodniej, które już teraz zachodzą w Polsce i których nie da się uniknąć. Zamiast je bagatelizować, udawać, że ich nie ma, powinniśmy raczej je badać. Takie autentyczne, wolne od ideologii zrozumienie świata pozwoli nam lepiej dotrzeć ze Słowem Bożym do współczesnego człowieka.

Infantylny model wiary

“Kto kocha, nie stawia pytań", oto jedno z przekonań dzisiejszych fideistów. Jeśli naprawdę kochasz Boga, nie stawiasz Mu pytań, nie stawiasz pytań Kościołowi, papieżowi i wreszcie sobie samemu. Fideista przekonuje, że skoro Bóg jest miłością, nie powinieneś już o nic więcej pytać, a jeśli pytasz - kiepsko z twoją wiarą. Duszpasterze-fideiści dostarczą gotowe rozwiązania i przepisy w dowolnej kwestii.

Taka jest wiara człowieka niedojrzałego, zagubionego, który trzyma się religii, jakby ta dawała mu jedyną tożsamość. Wszelkie próby kwestionowania jakichkolwiek elementów takiego całościowego obrazu (w tym np. rozróżnianie tego, co istotne, od tego, co zmienne i historyczne w wierze) przeżywane są jako zagrożenie i pozbawienie poczucia bezpieczeństwa. Tymczasem już Tomasz Apostoł wątpił i była to jego droga do wiary. Wewnętrzna siła przekonania kazała mu powiedzieć: “Jeśli nie włożę ręki mojej do Jego boku, nie uwierzę". Dla prawdziwie zagubionego człowieka takie pytanie jest nie do pomyślenia.

Niepewność wewnętrzna potrzebuje umocnienia w sztywnej zewnętrznej strukturze. Tak rodzi się fundamentalizm: wiara dostaje zadania inne, niż przewidywałoby to Objawienie i teologia. Ma dać poczucie pewności i tożsamości człowiekowi zagubionemu w świecie. Obarczona takim zadaniem, nie będzie już w stanie przekazać piękna i blasku Bożego Objawienia oraz owej wolności, do której wyswobodził nas Chrystus. Raczej będzie to wiara karcąca, moralizująca, dostrzegająca jedynie zagrożenia i niebezpieczeństwa. Niezdolna do dialogu, nauczająca z góry. Powiedzmy szczerze: z bezpiecznej wysokości.

Ażeby więc nie pogubić się w zmienności świata i w smutku swego zagubienia nie zacząć wykrzykiwać swojego sprzeciwu, trzeba usilnie starać się ten świat zrozumieć. Trzeba to zrobić, jeśli już nie dla siebie, to przynajmniej dla Ewangelii, która ciągle jeszcze czeka na odkrycie.

Lęk przed psychologią

Choć od kilkudziesięciu lat psychologia jest obecna na uczelniach katolickich, jednak jej pomoc w rozumieniu rozwoju człowieka w Kościele jest dalej znikoma. Próby ks. Jacka Prusaka to być może dopiero początek naszej refleksji nad złożonym problemem rozwoju i dojrzewania ludzkiej emocjonalności w kontekście doświadczeń religijnych.

Znaczący głos w tej dziedzinie, książka Eugena Drewermanna “Kler", przeszedł w Polsce bez echa. Ostrość sformułowań i radykalność oskarżeń formułowanych przez Drewermanna, zakaz wykonywania funkcji duchownego, jakiego się następnie doczekał, sprawiły, iż diagnozy przez niego stawiane z góry uznano za niegodne zainteresowania. Tymczasem oprócz wielu tez wątpliwych, wymagających dyskusji i korekty, znaleźć tam można szereg trafnych spostrzeżeń, które skłoniły niejednego duchownego do głębszej refleksji - i to zarówno w dziedzinie psychologii, jak i historii religii czy teologii. W “Tygodniku" pisał o tym przed laty ks. Dariusz Oko, a ostatnio także ks. Tomasz Halik w eseju o kapłaństwie (nr 51-52/03).

Psychologiczne aspekty antykoncepcji, która doprowadza małżonków niekiedy do skrajnej frustracji, albo utrzymywanie się stanu niedojrzałości emocjonalnej wśród celibatariuszy, to problemy, o których rozmawiać trzeba. Czy jednak nie jest tak, że nawet samo przywołanie tych kwestii budzi partyjną zgoła czujność, że oto o. Bartoś chce podważyć naukę o antykoncepcji i celibacie? Jedno jest pewne: przemilczanie problemów rzadko bywa ich rozwiązywaniem.

Idźmy dalej. Religia, praktyki religijne pełnią niekiedy u ludzi funkcję podtrzymującą neurotyczne przeżywanie świata. Mówią o tym psychoterapeuci. Powinni też zacząć mówić teologowie, by zobaczyć, co takiego jest w naszych kazaniach, w sposobie sprawowania sakramentu pokuty, w administrowaniu diecezją, parafią, zakonem, klasztorem, że zamiast pomagać ludziom w dorastaniu do dojrzałości psychicznej i duchowej, niekiedy ją uniemożliwiamy. Istnieją pewne typy formacji zakonnej, które utrwalają psychiczną niesamodzielność swoich członków. Przekracza się tam dopuszczalne granice ingerencji w osobiste życie drugiej osoby, co doprowadza niekiedy do ubezwłasnowolnienia, złamania charakteru i faktycznego psychicznego niewolnictwa. O tym też trzeba mówić. Prawa człowieka, których Kościół broni, powinny obowiązywać nie tylko na zewnątrz, ale i wewnątrz naszych instytucji. Nawrócenie i przemianę powinniśmy zaczynać od siebie!

Bynajmniej nie chodzi przy tym o wypieranie teologii przez psychologię. Raczej o odnowienie teologicznego spojrzenia na naszą wiarę i chrześcijańskie praktyki. Chodzi o teologię w sensie klasycznym, dla której istotnym źródłem teologicznego poznania jest natura świata stworzonego przez Boga, w tym natura człowieka - także w wymiarze jego psychiki oraz procesów rozwoju psychicznego. Ucieczka przed psychologią jest ucieczką donikąd. Oczywiście: trzeba strzec się złej psychologii, tak jak zresztą złej teologii, niskiego poziomu dyskusji, atmosfery potępień i braku wzajemnego szacunku do siebie.

Narodziny nowej podmiotowości

Aby dziś głosić Ewangelię, trzeba przyjrzeć się temu, jaki jest współczesny człowiek. By było to możliwe, trzeba choćby na próbę powstrzymać się od potępiania. Nie można zrozumieć kogoś, u kogo żadnego dobra dostrzec się nie chce.

Od wielu już lat o. Wacław Hryniewicz głosi chrześcijaństwo nadziei, wolne od potępiania i straszenia potępieniem. Jestem przekonany, że tylko w tym duchu możemy spróbować zrozumieć człowieka współczesnego. Kazimierz Obuchowski, psycholog zajmujący się m.in. teorią osobowości, opisał w sposób bardzo plastyczny przemiany samorozumienia człowieka w XX w. Uważa on, że dokonało się przejście w traktowaniu człowieka od przedmiotu do podmiotu (taki jest też tytuł jego książki, którą tu cytuję). “Są podstawy - pisze - do tego, aby sądzić, że historia ludzkości weszła w okres, w którym człowiek nie tylko nie powinien, ale i nie może już poprzestać na osiągnięciu pozycji jednostki ludzkiej usytuowanej w określonej roli społecznej. Musi podjąć ryzyko uzyskania statusu osoby lub zejść na margines historyczny, do czyśćca ludzi niedoczłowieczonych. Stało się to w wyniku »rewolucji podmiotów«, która upowszechniła przekonanie, że swoje podstawowe odniesienia do siebie i do świata człowiek powinien tworzyć sam, a współuczestniczą w tym procesie jego pragnienia i osobiście wypracowana koncepcja świata".

Koncepcji człowieka-podmiotu Obuchowski przeciwstawia panującą od stuleci koncepcję człowieka-przedmiotu. Zgodnie z nią “gwarantem normalności i poprawności działania człowieka jest spełnianie wymagań wynikających z przypisanej mu roli". W takiej wizji “własne pragnienia i wytworzoną osobiście koncepcję świata uważano za czynnik mało istotny lub nawet za wyraz nieprzystosowania i przyczynę wielu patologii". Do dziś - uważa Obuchowski - taka postawa obecna jest i aprobowana w wielu środowiskach, trwa zwłaszcza w sposobie działania instytucji oceniających i wychowawczych.

Proces upodmiotowienia polega na przesunięciach w hierarchii wartości. Zaczynają w niej dominować problemy osobiste, jakość życia, udział w działalności sprzyjającej dobru wszystkich ludzi. Na dalszy plan schodzą wartości człowieka-przedmiotu, takie jak: przystosowanie, posłuszeństwo, uległość. W świecie ludzi-przedmiotów ocena wartości człowieka bezwzględnie zależy od jego zdolności do wkomponowania się w całość. Typowe dla cywilizacji przedmiotów zalecenie: “O tym nawet nie wolno myśleć", w świecie podmiotów staje się nie do przyjęcia. Tam dumą napawa samodzielność, twórczość i oryginalność, ceniona jest personalizacja działań.

Zaakceptowana w drugiej połowie XX w. “zasada różnorodności" zakwestionowała paradygmat rozwoju cywilizacyjnego przez “konflikt i zniszczenie", zgodnie z którym “nowe" powstaje wyłącznie jako wynik starcia dwóch przeciwstawnych sił i eliminacji jednej z nich (Marks, Freud, Nietzsche). Powstał nowy paradygmat, który Obuchowski nazywa “paradygmatem współistnienia". Pozwala on na istnienie “nowego" obok innego, “starego", a nawet na współpracę i kooperację między nimi. Bycie sobą, bycie innym, jest tu oceniane pozytywnie. Ocenianie więc z konieczności stało się bardziej złożone. Pojawia się też nowe rozumienie godności człowieka. “Oznacza [ona] teraz prawo do wyznaczania samemu swojej roli społecznej na własną odpowiedzialność, [do] osobistej akceptacji zasad moralnych i określania sensu swojego życia".

Opisane tu przemiany samoświadomości ludzkiej mogą nam się podobać lub nie. Możemy być krytyczni wobec wielu ich konsekwencji. Ale rzeczą rozsądku jest przyjąć je do wiadomości. Co więcej, pogodzić się z ich nieuchronnością. Nie da się samym narzekaniem na świat, że się stacza, odwrócić biegu procesów społecznych.

Nie ma podstaw do utożsamiania “rewolucji podmiotów" z egoistycznym indywidualizmem, co mogłoby kusić ludzi nawykłych do krytyki współczesnej cywilizacji. Egocentryczny indywidualizm bowiem, jak pisze o. Woroniecki, jest raczej biernością i sentymentalnym skupieniem na sobie, duchowym lenistwem, słabością woli niezdolnej do zaangażowania w zewnętrzny świat. Tego zaś nie znajdziemy w istotnej strukturze modelu człowieka-podmiotu.

Pytanie więc, jakie dziś stoi przed Kościołem, brzmi tak: Czy chcemy i potrafimy wyjść naprzeciw dzisiejszemu człowiekowi? Czy chcemy przyjąć do wiadomości to, kim on jest, jak myśli, jak przeżywa swoje człowieczeństwo? Tylko wtedy bowiem możemy dotrzeć do niego także z dobrą nowiną Jezusa, która przecież przynosi zbawienie.

Ten, kto narodził się już w swej podmiotowości, niełatwo z niej zrezygnuje. Stare nie wróci. Narodzi się nowe. Trzeba wysiłku, byśmy przyjęli pośród nas ludzi wolnych, zdolnych do samodzielnego budowania własnego życia, zgodnie z własnym zamysłem, który przecież wcale nie wyklucza przyjęcia Ewangelii Jezusa Chrystusa. Najpiękniejsza odnowa życia religijnego przychodzi w moim przekonaniu poprzez głębsze zrozumienie tajemnicy Jezusa i Jego Ewangelii. Dlatego stawiam na teologię. Na żywą ludzką myśl, która na różne sposoby stara się ciągle na nowo odsłonić tę najpiękniejszą tajemnicę ukrytej i milczącej obecności Światła i Życia pośród nas.

O. Tadeusz Bartoś jest doktorem filozofii, zajmuje się myślą św. Tomasza z Akwinu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 07/2004