Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Z całego zamieszania czytelny jest tylko ogląd sytuacji, który mają główni gracze: PO zmierza do zmian w przekonaniu, że wszyscy muszą uznać jej intencje i poprzeć odsunięcie PiS od mediów publicznych. Skala nieprawidłowości w TVP jest w zasadzie jedynym argumentem. To, że proponowane zmiany patologie usuną, Platforma uznaje za niewarte umotywowania.
Z kolei PiS broni swej kluczowej placówki, zrównując motywacje PO z własnymi: wedle tej interpretacji fakt, że media publiczne są po "właściwej stronie", usprawiedliwia wszystko. Wywiadu, którego prezes TVP udzielił "Rzeczpospolitej", nie powstydziłby się żaden polityk PiS: odsądzanie PO od czci, wiary i kompetencji świadczyć może o poczuciu własnej siły lub o narastającym zacietrzewieniu. Trudno jednak o lepszy dowód politycznego zaangażowania. Niemniej lewica woli osłabić PO, niż dobić PiS. Z punktu widzenia politycznych rozgrywek to oczywiste. Projekt Platformy nie jest zaś zniewalający merytorycznie - wątpliwości zgłaszają osoby, którym trudno zarzucić sprzyjanie opozycji. To dla lewicy dobre uzasadnienie wstrzymania się od głosu. A wstrzymanie się oznacza porażkę Platformy.
Nieoczekiwanie przeciw likwidacji abonamentu - kluczowemu pomysłowi PO - wystąpili wspólnie z Urbańskim szefowie TVN i Polsatu. Wygląda więc na to, że promotorzy zmian nie rozpoznali do końca interesów wszystkich zainteresowanych. Nawiasem mówiąc, choć politycy PiS muszą odczuwać satysfakcję z pozyskania nowych sojuszników, to jednak takie wystąpienie obala kluczowy ich argument: że projekt PO służy wzmocnieniu nadawców komercyjnych. Tak czy inaczej, spodziewany Blitzkrieg - na miarę przejęcia mediów publicznych przez PiS, LPR i Samoobronę przed dwoma laty - raczej nie nastąpi.