Biskup, pieniądze i publiczne zgorszenie

Stał się ostatnio najbardziej znanym w Niemczech biskupem – i symbolem tego, z czym Kościół nie chce być utożsamiany. Od jego poczynań dystansowali się nawet inni hierarchowie.

26.10.2013

Czyta się kilka minut

W końcu papież podjął decyzję: Franz-Peter Tebartz-van Elst został zawieszony.


Osobiste rozczarowanie: to chyba najbardziej adekwatne słowa, którymi ks. Günther Geis mógłby scharakteryzować swoje odczucia, gdy mowa o człowieku, który przez sześć lat był jego zwierzchnikiem. To właśnie Geis – dziekan kapituły katedralnej w niemieckim Limburgu – walnie przyczynił się do tego, że biskupem tej diecezji w środkowo-zachodnich Niemczech został Franz-Peter Tebartz-van Elst. W Limburgu biskupa wybiera bowiem – z listy kandydatów przedstawionych przez papieża – kapituła katedralna; to historyczny przywilej.

„Znaliśmy go z jego publikacji, natomiast nie znaliśmy go jako człowieka”; jako profesor był „znakomitym teologiem pastoralnym”, a początki jego urzędowania napawały optymizmem – tak ks. Geis tłumaczył swoją decyzję z jesieni 2007 r. w rozmowie z diecezjalnym tygodnikiem „Der Sonntag”. I dodawał: „Tym gorsze jest to rumowisko, przed którym dziś stoimy”. Po czym padły słowa, które w gazecie diecezjalnej, nawet w Niemczech, były precedensowe: „W diecezji Limburg musi nastąpić nowy początek, z nowym biskupem”.

Wcześniej, w osobistej rozmowie ze zwierzch­nikiem, ks. Geis miał powiedzieć otwarcie: „Księże biskupie, zaufanie do sposobu zarządzania diecezją przez księdza biskupa jest zniszczone, nie da się już tego naprawić”.

DECYZJA WATYKANU

Wygląda na to, że papież Franciszek doszedł do podobnego wniosku jak ks. Geis – i jak wielu niemieckich biskupów, którzy w minionych tygodniach publicznie krytykowali swego współbrata z Limburga.

W minioną środę, 23 października, Watykan ogłosił, że Franz-Peter Tebartz-van Elst został zawieszony w pełnieniu swego urzędu. Wprawdzie formalnie pozostaje nadal biskupem Limburga, ale diecezję musiał opuścić natychmiast. Swoisty „urlop” może potrwać nawet wiele miesięcy. Obowiązki administratora diecezji przejął – także natychmiast – wikariusz generalny. Gdy zarzuty wobec biskupa zostaną wyjaśnione – zajmuje się tym od kilku dni specjalna komisja kontrolna, powołana przez przewodniczącego niemieckiego episkopatu – wówczas papież podejmie ostateczną decyzję o losie biskupa.

Jednak trudno sobie wyobrazić, żeby Tebartz-van Elst wrócił, skoro w oświadczeniu watykańskim znalazło się sformułowanie niezwykle ostre: „W diecezji doszło do sytuacji, w której biskup, jego ekscelencja monsignore Franz-Peter Tebartz-van Elst, nie może w tej chwili spełniać biskupiej posługi”.

Rzymski korespondent dziennika „Frankfurter Allgemeine Zeitung” twierdzi, że Tebartz-van Elst ma się całkowicie wycofać z życia kościelnego i publicznego: miałby trafić do klasztoru. Mowa podobno o opactwie benedyktynów w Münsterschwarzach we Frankonii.

NIEPOSŁUSZEŃSTWO I DESPERACJA

Kontrowersja narastała od kilku miesięcy, ale w ostatnich tygodniach temperatura rosła w sposób wcześniej niespotykany – nawet podczas najbardziej gorących sporów kościelnych, których przecież nie brakowało w Niemczech w minionych latach.

W podobnym tonie jak dziekan limburskiej kapituły, wypowiadały się inne osoby, pełniące ważne funkcje w strukturze diecezji. Rzecznik diecezjalnej Rady Kapłańskiej, ks. Reinhold Kalteier mówił, iż nie wyobraża sobie, aby Tebartz-van Elst wrócił do Limburga z podróży do Watykanu – biskup poleciał tam w połowie października na rozmowę z papieżem (tanimi liniami, co w tej historii ma pewne znaczenie). Dodając gorzko, że i tak „na koniec w całej tej sprawie nie będzie zwycięzców”.

Podobno niektórzy księża z Limburga przestali modlić się za swojego biskupa podczas modlitwy eucharystycznej. Można to uznać za zbędną ostentację i nieposłuszeństwo. Ale można też dostrzec w tym wyraz desperacji: w sytuacji, gdy ordynariusz – choć stał się przedmiotem publicznego zgorszenia – zamierzał trwać na stanowisku i uważał się za ofiarę medialnej nagonki. Oczywiście trudno odmówić racji arcybiskupowi Kolonii Joachimowi Meisnerowi, uważanemu za lidera konserwatywnego „skrzydła” w Episkopacie (do niego zaliczany jest też Tebartz-van Elst), że media „sprzysięgły się” przeciw niemu. I warto zauważyć, że na dzień przed papieską decyzją tygodnik „Bunte” napisał, iż bliscy biskupa, mieszkający w jego rodzinnej miejscowości, żyją w strachu. „Codziennie dostajemy groźby, że nas zabiją, telefonicznie i w listach” – mówił gazecie szwagier biskupa Johannes Winkels.

Fakty – i związane z nimi zarzuty – były jednak tak oczywiste, że od postępowania Tebartz-van Elsta dystansowali się publicznie nawet koledzy biskupi.

KWESTIA WIARYGODNOŚCI

Ogromne marnotrawstwo pieniędzy z majątku diecezji przy przebudowie biskupiej rezydencji (zamiast planowanych początkowo kilku milionów euro, pochłonęła co najmniej 31 mln, choć ostateczne koszty budowy mogą być jeszcze wyższe; spekuluje się, że może to być nawet 40 mln). Autorytarny styl zarządzania, polegający także na ignorowaniu statutowych struktur diecezji i łamaniu procedur. Traktowanie otoczenia w sposób poniżający, graniczący z pychą. Okłamywanie współpracowników. Domniemane krzywoprzysięstwo przed sądem, którego konsekwencją może być wyrok (zapewne grzywna). Luksusowy, wręcz zbytkowny styl życia. To, w największym skrócie, zarzuty wobec biskupa Limburga.

Takiej koncentracji oskarżeń wobec jednego hierarchy jeszcze w niemieckim Kościele nie było. Dodatkowo wszystko działo się w nowym kontekście: postępowanie biskupa Tebartz-van Elsta jawiło się jako absolutne przeciwieństwo tego, co reprezentuje sobą papież Franciszek.

Także dlatego nie było żadnej przesady w stwierdzeniu, że od tego, czy i jak Kościół upora się z „kazusem Limburga”, zależało ostatecznie bardzo wiele.

Przede wszystkim wiarygodność Kościoła w niemieckim społeczeństwie. Kościoła jako instytucji zaufania publicznego – nie tylko w aspekcie wizerunkowym, ale też finansowym: od czasu, gdy sprawa zaistniała publicznie, wyraźnie spadły darowizny dla niemieckiego „Caritasu”.

Jak do tego doszło? I jak to było możliwe w Niemczech, gdzie finanse Kościoła uchodzą za przejrzyste (przynajmniej tam, gdzie w grę wchodzą wpływy z tzw. podatku kościelnego), a organizacja struktur kościelnych powinna zapobiec nadużyciom?

Zacznijmy od początku.

TEOLOG Z SUKCESAMI

Nazwisko Tebartz-van Elst sugeruje pochodzenie arystokratyczne – niesłusznie. Przyszły biskup przyszedł na świat w rodzinie chłopskiej, w niewielkiej miejscowości nad dolnym Renem. Zanim w 2003 r. Jan Paweł II mianował 44-latka biskupem pomocniczym w Münster, wszystko wskazywało, że będzie naukowcem. Profesor teologii pastoralnej stworzył nową koncepcję katechumenatu dla dorosłych – dziś dwie trzecie niemieckich diecezji przygotowują dorosłych do chrztu według tej koncepcji.

Obejmując diecezję w Limburgu, Tebartz-van Elst nie miał lekko: chcąc nie chcąc, był porównywany z poprzednikiem. Ten zaś, bp Franz Kamphaus, nazywany był „świętym Franciszkiem niemieckiego Episkopatu”. Skromny (mieszkał na terenie seminarium) i bliski ludziom, kilkanaście lat temu Kamphaus dał się poznać jako jeden z protagonistów w sporze między niemieckimi biskupami a Watykanem o to, czy katolickie poradnie rodzinne mogą być częścią państwowego systemu poradnictwa – w sytuacji, gdy dokument poświadczający odbytą rozmowę w takiej poradni był jednym z warunków legalnej aborcji.

Gdy Jan Paweł II nakazał, by poradnie katolickie opuściły państwowy system, Kamphaus opierał się najdłużej. Mówił: „Kościół powinien godzić się także na sytuacje trudne i dwuznaczne, aby uratować to, co uratować można”. Chodziło o to, że była zawsze wtedy szansa, iż kobieta, która przyszła po dokument umożliwiający aborcję, da się od niej odwieść. Ale kompromis był tu niemożliwy; w 2002 r. także poradnie z Limburga opuściły państwowy system.

MAJĄTEK Z DWUSTU LAT

Jeśli chodzi o poglądy i styl urzędowania, Tebartz-van Elst – błyskotliwy teolog i surowy dogmatyk, o skłonnościach do jednoosobowego kierowania diecezją – mógł być postrzegany jako przeciwieństwo Kamphausa. W niemieckim episkopacie stał na czele komisji ds. małżeństwa i rodziny. Zabierając głos w dyskusjach religijno-społecznych, dał się poznać jako konserwatysta.

Wiosną 2012 r. grupa duchownych z diecezji publicznie wystąpiła z krytyką biskupa, zarzucając mu autorytarny styl rządzenia. Latem tego roku kilka tysięcy wiernych podpisało list otwarty, protestując przeciw temu, jak biskup sprawuje swój urząd. W diecezji liczącej 650 tys. wiernych odnotowano też proporcjonalnie większą liczbę wystąpień z Kościoła niż w innych.

Jednak w tym momencie od dawna nie chodziło już tylko – i nie przede wszystkim – o to, jakim biskupem jest Tebartz-van Elst: konserwatywnym czy liberalnym, autorytarnym czy kolegialnym. Na czoło wysunęła się sprawa pieniędzy. Konkretnie: ich marnotrawstwa.

Komentator „Frankfurter Allgemeine Zei­tung” (dziennika skądinąd konserwatywnego) ujął problem w sposób tyleż zwięzły, co dobitny: napisał, że w ciągu kilku lat biskup Tebartz-van Elst przepuścił jedną trzecią majątku z tzw. skarbca biskupiego, który gromadzono przez 200 lat (tyle czasu istnieje diecezja Limburg).

WZGÓRZE KATEDRALNE

Trzeba tu dokonać istotnego rozróżnienia: w niewielkim stopniu chodzi o pieniądze z tzw. podatku kościelnego, który płacą wierni. One tworzą budżet diecezji; budżet jest jawny, a praktyka w niemieckim Kościele taka, że kluczowy wpływ na jego kształt i wydatkowanie mają świeccy – członkowie rozmaitych gremiów, zajmujących się także ekonomią.

W tym przypadku mowa o funduszach, które tworzą tzw. skarbiec stolicy biskupiej: to majątek pochodzący z różnych źródeł – jak darowizny, zapisy w testamentach, nieruchomości, papiery wartościowe itd. – którym zarządza biskup. W teorii nie sam, lecz kolegialnie, wraz z różnymi gremiami. W przypadku Limburga takim gremium miała być np. kapituła katedralna.

Wiele wskazuje na to, że wydając pieniądze na przebudowę historycznego Wzgórza Katedralnego, bp Tebartz-van Elst obszedł procedury, eliminując z procesu decyzyjno-kontrolnego kapitułę. To dziś jeden z zarzutów.

Kompleks kurialno-duszpasterski na Wzgórzu Katedralnym obejmuje centrum duszpasterskie, prywatną rezydencję, prywatną kaplicę, biuro biskupa i ogród. Przebudowę zaplanowano jeszcze za czasów Kamphausa; wtedy miała kosztować kilka milionów euro. Potem koszty eksplodowały.

Pół biedy, gdyby chodziło tylko o niedoszacowanie kosztów inwestycji: w tym przypadku biskup mógłby się bronić, wskazując choćby na kontekst. Traf chciał, że akurat w październiku Steuerzahlerbund (Związek Podatników) opublikował doroczną „czarną księgę”, w której wylicza przypadki marnotrawienia publicznych funduszy. Stołeczne lotnisko, dworzec w Stuttgarcie, hamburska filharmonia, teatr w Monachium, nowa siedziba wywiadu BND w Berlinie – niemal wszędzie tam, gdzie państwo jest inwestorem, inwestycje kosztują znacznie więcej, niż pierwotnie zakładano.

Ktoś przychylny biskupowi mógłby więc argumentować, że sytuacja na Wzgórzu Katedralnym jest w gruncie rzeczy typowa – czym jest 31 milionów wobec 30 przepuszczanych przez państwo miliardów...

SKŁONNOŚĆ DO ZBYTKU

Oczywiście także w tym przypadku byłby skandal. W końcu chodzi o pieniądze, które na przestrzeni lat ludzie powierzali Kościołowi, by spożytkował je na cele sensowniejsze.

Skandal okazał się jednak bardziej wielowymiarowy. Po pierwsze: biskupowi zarzuca się, że osobiście ponosi winę za eksplozję kosztów. Tebartz-van Elst miał przedstawiać listę konkretnych oczekiwań i życzeń dotyczących przebudowy. Obejmowała ona np. luksusowe wyposażenie prywatnej rezydencji. Dotyczyło to nawet elementów tak prozaicznych, jak drzwi czy toalety; ich ceny zwykłemu obywatelowi mogą się wydać astronomiczne. Standard, którego oczekiwał biskup, był niezwykle wysoki nawet jak na warunki niemieckie. Dziennik „FAZ” podaje, że koszt metra kwadratowego zabudowanej powierzchni sięgnął 10 tys. euro. „W Niemczech tak drogie są co najwyżej sale operacyjne, licząc już z pełnym wyposażeniem technicznym” – pisze „FAZ”.

Po drugie, biskupowi zarzuca się, że zataił informacje o kosztach budowy – wobec opinii publicznej, a wcześniej wobec gremiów diecezjalnych. Tebartz-van Elst miał dokonać takich przesunięć organizacyjnych, aby budowę na Wzgórzu wyłączyć spod ich kompetencji i kontroli.

W kontekście takich zarzutów – i skłonności hierarchy do luksusu w stopniu pozwalającym chyba mówić o publicznym zgorszeniu – czymś mniej znaczącym może się wydać kolejny zarzut: biskup ma być winien krzywoprzysięstwa. Tak twierdzi prokuratura w Hamburgu, która z urzędu wystąpiła do sądu o jego ukaranie. Biskup miał kłamać w sporze sądowym z tygodnikiem „Der Spiegel”; poszło o to, czy do Indii poleciał pierwszą klasą czy klasą biznes. Tak czy inaczej: to pierwszy przypadek w historii, by prokuratura wszczęła postępowanie przeciw biskupowi.

WINNY SYSTEM CZY LUDZIE?

W efekcie bp Tebartz-van Elst stał się w Niemczech symbolem tego, z czym Kościół – nie tylko niemiecki – nie chce być utożsamiany. Trudno się dziwić, że cierpliwość zaczęli tracić w końcu nawet jego współbracia biskupi. W ostatnich tygodniach – gdy w mediach co chwila pojawiały nowe szczegóły na temat wyposażenia łazienki biskupa czy klejnotów, które miały podobno ozdobić relikwiarze w jego prywatnej kaplicy – wielu z nich publicznie dystansowało się od ordynariusza Limburga.

Bezpośrednio – jak przewodniczący episkopatu abp Robert Zollitsch, który poleciał do Rzymu na rozmowę z papieżem (mało kto wierzył w komunikat, że Limburg był tylko jednym z wielu tematów spotkania). Albo pośrednio – jak wtedy, gdy tygodnik „Spiegel” rozesłał do wszystkich kurii ankietę zawierającą m.in. pytania, jak biskupi mieszkają i jakimi jeżdżą autami. Większość odpisała, a odpowiedzi często można czytać jako polemikę ze stylem życia biskupa z Limburga.

Ale gdzie drwa rąbią... Sprawa biskupa Limburga miała – albo raczej ma – jeszcze jeden skutek uboczny. Jest nim debata o finansach Kościoła, ich przejrzystości i sposobie gromadzenia dóbr przez Kościół. Takie zainteresowanie (czasem szczere, a czasem mające niewątpliwy podtekst antyklerykalny) po Limburgu było zapewne nieuniknione.

Trafiło na Kościół niemiecki, który – choćby w porównaniu z Kościołem w Polsce – akurat w sprawach finansowych jest jednym z najbardziej transparentnych, ma procedury i ma świeckich uczestniczących w zarządzaniu budżetami kościelnymi. Jeśli więc komuś szczerze zależy na tym, by kościelne pieniądze były wydawane sensownie, powinien pytać nie o to, ile ich Kościół posiada, lecz czy w Limburgu zawiódł system, czy ludzie.

Zapewne takie właśnie pytanie stawiają teraz członkowie specjalnej komisji: powołana przez przewodniczącego Episkopatu, od kilku dni prowadzi kontrolę w Limburgu. Ma wyjaśnić kwestię odpowiedzialności za budowę na Wzgórzu Katedralnym i jej kosztów. Efektów jej pracy można się spodziewać za kilka miesięcy.

Od nich zależy również przyszłość biskupa Franza-Petera Tebartz-van Elsta.

CZEKAJĄC NA NOWY POCZĄTEK

Czy jest w ogóle możliwe, że za kilka miesięcy Tebartz-van Elst opuści miejsce odosobnienia i wróci do Limburga? Teoretycznie tak.

Niektóre komentarze, które pojawiły się po papieskiej decyzji – zwłaszcza te z niemieckich źródeł w Watykanie – można było interpretować tak, że nic nie jest przesądzone: że papież „upuścił trochę pary z kotła” i dał czas wszystkim stronom; pokazał, że nie będzie decydować pod presją mediów. A także, że z tej decyzji nikt nie może być zadowolony do końca – w końcu dość powszechne było oczekiwanie, iż papież po prostu odwoła biskupa.

W Niemczech dominuje jednak przede wszystkim ulga. Tym bardziej że początkowo wydawało się, iż papież na razie nie zrobi nic i będzie czekać na wyniki kontroli. Gdy jeszcze w poniedziałek, 21 października, Tebartz-van Elst został przyjęty na prywatnej audiencji przez Franciszka (musiał czekać na nią osiem dni), powstało wrażenie, iż żadna decyzja teraz nie zapadnie. Tebartz-van Elst mówił nawet, że było to „budujące spotkanie”, które dodało mu odwagi. Zaraz pojawiły się spekulacje, że niemiecki układ personalny w kurii rzymskiej zapewnił biskupowi dalszą przyszłość w Limburgu.

A jednak dwa dni później papież decyzję podjął.

Choć członkowie kapituły w Limburgu – ci, dla których Franz-Peter Tebartz-van Elst okazał się porażką także osobistą – sprawiali wrażenie, jakby rozstrzygnięcie Franciszka ich rozczarowało. Nie kryją, że uważają je za rozwiązanie przejściowe, po którym powinna nastąpić dymisja biskupa. „Mamy do czynienia z kryzysem zaufania, które bardzo trudno będzie odbudować” – mówił ks. Geis.

Rzecz w tym, że w sytuacji, gdy uwikłany w skandal Tebartz-van Elst jest dziś bodaj najbardziej znanym w Niemczech biskupem katolickim, to ostatnie stwierdzenie może dotyczyć nie tylko Limburga.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, kierownik działów „Świat” i „Historia”. Ur. W 1967 r. W „Tygodniku” zaczął pisać jesienią 1989 r. (o rewolucji w NRD; początkowo pod pseudonimem), w redakcji od 1991 r. Specjalizuje się w tematyce niemieckiej. Autor książek: „Polacy i Niemcy, pół… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 44/2013