Bez znieczulenia

Pytanie, czy masowa hodowla zwierząt, oznaczająca ich barbarzyńskie traktowanie, jest do pogodzenia z naszym systemem wartości, jeszcze nigdy nie pojawiało się z taką mocą.

01.03.2011

Czyta się kilka minut

"Mamy tego dość!" - wołał wielotysięczny tłum, który jakiś czas temu przemaszerował przez centrum Berlina. Adresatem jego wzburzenia byli uczestnicy "Zielonego Tygodnia", największych na świecie międzynarodowych targów rolniczych - ministrowie z 49 krajów, przede wszystkim zaś niemiecka szefowa resortu Ilse Aigner. "Mamy dość" przemysłowej produkcji żywności, dość szprycowania jej chemikaliami, dość fałszowania, a przede wszystkim dość masowej hodowli zwierząt. Organizatorzy demonstracji liczyli na 5-10 tys. uczestników - przyszło ich dwadzieścia kilka tysięcy. To niewątpliwie "zasługa" głośnego skandalu z zatrutą dioksynami paszą dla kur i świń: w jednym z dolnosaksońskich zakładów odpady z produkcji biopaliw trafiły do karmy dla zwierząt. Skutek? Kilkadziesiąt zamkniętych ferm hodowlanych, wycofane z handlu gigantyczne ilości jajek i wieprzowiny, dziesiątki tysięcy zarżniętych zwierząt. Oraz bezprecedensowa publiczna dyskusja o produkcji rolnej, której model coraz częściej określa się krótko: "chory system".

Tłumaczenia pani minister i rolniczego lobby, że skandal z dioksynami to sprawka kryminalistów, których należy przykładnie ukarać, nie przekonały opinii publicznej. "To, że ten system umożliwia pojawianie się takich obrzydliwości, wcale nie dziwi. Gospodarstwa przekształcone zostały w fabryki agrarne, a dążenie do coraz wyższych dochodów uzależniło rolnictwo od tanich pasz" - pisała "Süddeutsche Zeitung". Kiedy rok temu pojawiła się świńska, a kilka lat wcześniej ptasia grypa, ze zgrozą opisywano, w jakich warunkach hoduje się bydło i drób w Azji czy w Meksyku. Ale to przecież było daleko, "w barbarzyńskim świecie"...

Rzeczywistości, która skrywa się za płotami europejskich tuczni, rzeźni i zakładów produkcyjnych po skandalu z dioksynami, nie da się już ignorować. A wraz z nią fundamentalnych etycznych i politycznych pytań, stojących za wykrzyczanym w Berlinie "Mamy tego dość!".

Obcięte ogony, połamane kończyny

Pytanie, czy masowa hodowla zwierząt, oznaczająca ich barbarzyńskie traktowanie, jest do pogodzenia z naszym systemem wartości, jeszcze nigdy nie pojawiło się z taką mocą w niemieckiej debacie publicznej. To prawda, że od czasu publikacji (w połowie lat 70.) słynnej książki australijskiego bioetyka Petera Singera "Wyzwolenie zwierząt", w której po raz pierwszy podniesiono problem traktowania zwierząt użytkowych, wrażliwość na ich los wyraźnie wzrosła. Ale od zmiany wrażliwości do zmiany sytuacji daleka droga.

Aby zmaksymalizować zysk, wciąż minimalizuje się dobrostan zwierząt. Masowa produkcja to tuczarnie na kilkaset i więcej zwierząt. Najczęściej trzymane są one w boksach, gdzie nie mogą się swobodnie poruszać. Nie są wypuszczane na świeże powietrze, światło dzienne widzą po raz pierwszy często dopiero w drodze do ubojni. Młode są odstawiane od matki nawet w kilka godzin po narodzinach. W przypadku drobiu nigdy jej nie widzą. Prosięta kastruje się bez znieczulenia. Zwierzętom obcina się ogony, wyrywa zęby, skraca rogi: wszystko po to, by ograniczyć straty z powodu okaleczania się, będącego typowym skutkiem przegęszczenia.

Zwierzęta hodowlane cierpią fizycznie (z powodu uwięzienia) i psychicznie (z powodu braku bodźców). Rosną szybciej, niż rozwija się ich układ odpornościowy, dlatego są podatne na infekcje. Antybiotyki stosuje się powszechnie, choć trudno poznać dokładne liczby. Bolesnych chorób zwyrodnieniowych kręgosłupa i kończyn, częstych u sztucznie tuczonych i pozbawionych ruchu zwierząt, nikt nie leczy.

Masowa hodowla jest integralną częścią "chorego systemu". Psiocząc na dioksyny w jajkach, wprowadzające w błąd etykietki i trujące barwniki w słodyczach, nie uciekniemy od pytania, czy rzeczywiście jest ona konieczna. Tak, odpowiadają jedni, jeśli chcemy mieć tanie mięso. "Nie łudźmy się, za taką cenę płacimy w innej walucie" - mówią krytycy traktowania zwierząt jako materiału, z którego robi się kotlety.

To samo dotyczy mleka, którego litr bywa tańszy od wody mineralnej. Czy w tych sumach nie wyraża się także szacunek (a raczej jego brak), jaki mamy nie tylko do jakości pokarmu, lecz także do życia zwierząt, z których pochodzi?

Ten dylemat moralny może wydawać się luksusem. Niektórych ogarnia bezsilność i lęk, że jego rozwiązanie polegać może tylko na przejściu na wegetarianizm. "Coś jeść trzeba" albo "dzieci w Afryce mają gorzej" to jeszcze częstsze reakcje samoobrony. A przede wszystkim: czy konieczność zaopatrzenia w dostępną cenowo żywność ludzi biednych, bezrobotnych, dzieci i matek samotnie je wychowujących, nie powinno uświęcać środków?

- Mięso musi być drogie, bo wytwarza się je z żywych stworzeń - mówi Jochen Dettmer, szef Neulandu, założonej w latach 80. przez organizacje ochrony zwierząt (!) firmy produkującej mięso w sposób, jak to się mówi w Niemczech, "zgodny z zasadami sztuki". Neuland to jeden ze sposobów wyjścia z pułapki "okrucieństwo albo wegetarianizm", jednak kilogram produkowanej przez nią wieprzowiny kosztuje kilka razy drożej niż z konwencjonalnej produkcji. Towary Neuland to 1 proc. niemieckiego rynku mięsa, cały rynek mięsa bio to w porywach 4 proc. spożycia. Co zrobić, by te liczby skoczyły w górę?

- Nawet biedniejszych Niemców byłoby stać na jedzenie naszego mięsa, o ile jedliby je w rozsądnych ilościach - twierdzi Dettmer. Jak na producenta to oryginalny argument, jednak wcale nie gołosłowny. Przeciętny Niemiec zjada w ciągu swojego życia 46 świń, 4 woły, 4 owce, 46 indyków, 12 gęsi, 37 kaczek i 945 kurczaków (dane za "Die Zeit"). 83,3 kilograma na głowę rocznie, czytamy w raporcie FAO z 2010 r. (środek w stawce bogatych krajów, na czele jest USA: 123 kilo). Według tej organizacji na całym świecie produkuje się rocznie

230 milionów ton mięsa, za 40 lat liczba się podwoi. Te gigantyczne ilości idą w dużej części na konto odrabiającego cywilizacyjne zaległości Trzeciego Świata, ale w krajach najbardziej zindustrializowanych również mieliśmy do czynienia ze wzrostami - w Niemczech

o ok. 30 proc. w ciągu 30 lat. Konsumenckim hitem stał się drób: w 1960 r. na świecie zarzynano 6 miliardów kur rocznie, obecnie 45 miliardów.

FAO alarmuje, że masowa produkcja mięsa szkodzi klimatowi (odchody zwierząt wydzielają CO2), że jest przyczyną groźnych dla człowieka chorób (np. BSE), że podkopuje wątłe podstawy egzystencji producentów w najbiedniejszych krajach.

Rewolucja konsumentów

To, co dziś można znaleźć na pierwszych stronach największych niemieckich gazet, w prywatnych rozmowach czy w przeżywających boom sklepach z ekologiczną żywnością, jest chwilowym apogeum społeczno-kulturowej przemiany mającej dłuższą historię. Owszem, kto przejdzie się po modnej berlińskiej dzielnicy Prenzlauer Berg, od razu stwierdzi, że "bio" i "eko" to rarytasy dla warstw wyższych. Ale to one nadają kierunek. Hasło "Mamy tego dość!" to nie tylko slogan intelektualistów z latte macchiato w ręku i kilku freaków ze związku ochrony zwierząt. Autorzy badań marketingowych z uniwersytetu w Getyndze doszli do wniosku, że w środowiskach wyznaczających społeczne trendy "spożycie mięsa zorientowane na ilość wyszło z mody". Według ich wyliczeń 20 proc. Niemców jest gotowych płacić więcej pieniędzy za poprawę losu zwierząt hodowlanych. Według Eurobarometru wszystkie społeczeństwa zachodnioeuropejskie deklarują wysoką troskę o ich los.

Na listach niemieckich bestsellerów od miesięcy utrzymują się "Fałszerze jedzenia" Thila Bodego (założyciela organizacji Foodwatch) - tyleż wnikliwa, co bezpardonowa analiza obnażająca kryminalne wręcz poczynania koncernów żywnościowych. O wpływie sztucznych produktów spożywczych na zdrowie obywateli krajów bogatych i na ekonomię krajów ubogich pisze dziennikarka Tanja Busse w wydanej dopiero co "Dyktaturze pożywienia". A już absolutnym hitem okazała się książka "Jeść przyzwoicie" pisarki Karen Duve, która opisuje, jak etyczne dylematy wynikające ze spożywania mięsa, dramatycznie zmieniły jej życie. Jesienią niemiecki rynek podbijała książka Jonathana Foera "Jeść zwierzęta". "Jeszcze niedawno wegetarian obśmiewano jako bladych słabiaków, dziś się ich podziwia" - podsumowuje komentatorka "Der Tagesspiegel".

O społecznym wyczuleniu na problemy traktowania zwierząt i rosnącej świadomości konsumentów jeszcze więcej mówią liczne lokalne inicjatywy i protesty. Bodaj najbardziej znana jest miejscowość Wietze w Dolnej Saksonii, gdzie od kilku lat mieszkańcy protestują przeciwko przemysłowej rzeźni kur, w której rocznie zabijać się będzie 130 milionów zwierząt.

Na razie konsumencka rewolucja dokonuje się przede wszystkim w głowach. Badacze podkreślają, że zachowania przy sklepowych półkach często odbiegają od moralnych wyobrażeń. Ale ziarno etycznych wątpliwości zostało zasiane. Nie chodzi już tylko o smak, jakość i wartości odżywcze kupowanego jedzenia, lecz także o to, czy dążąc do ich optymalizacji, zachowujemy godność własną - i szanujemy choćby w minimalnym stopniu godność zwierząt.

Dopłaty do dzioba

To, że niemiecka debata zatacza tak szerokie kręgi, nie jest przypadkiem. Toczy się bowiem w kontekście budzącej wielkie kontrowersje reformy polityki rolnej UE, bez wątpienia najlepszego narzędzia do tego, by rachunek sumienia mógł przynieść wymierne rezultaty. Prawie

60 miliardów euro rocznie, jakie z budżetu Unii płynie w formie dopłat bezpośrednich do producentów żywności, ma na sposób traktowania zwierząt hodowlanych wpływ nie mniejszy niż nasza gotowość do sięgnięcia głębiej do kieszeni w imię spokoju sumienia. Ponad 2/3 tej sumy płynie do 20 proc. największych zakładów przemysłowych, które produkują

80 proc. wytwarzanej w Unii żywności. Zasada jest prosta: pieniądze otrzymuje się od hektara - im więcej hektarów, tym większa kasa; rzeźnia w Wietze dostanie z Brukseli 6,5 miliona euro. Faktu, że "chory system", szkodzący klimatowi, zwierzętom i miejscom pracy na wsi, finansowany jest z naszych podatków i stanowi ponad połowę unijnego budżetu, trudno obronić stwierdzeniem, iż w ten sposób zadba się o bezpieczeństwo żywnościowe. To w krajach UE nie jest zagrożone.

Komisarz UE ds. rolnictwa Dacian Ciolos przedstawił niedawno plany zmian w systemie: odejście od dopłat od hektara, uzależnienie ich wysokości także od kryteriów ekologicznych i humanitarnych. Problem w tym, że największe kraje członkowskie, m.in. Francja i Niemcy, są przeciwne. Walcząca z dioksynami minister Aigner nie chce zadrzeć z silnym agrarnym lobby. Konflikt między Aigner (rządem Merkel) a coraz bardziej aktywną częścią społeczeństwa, które głównie w imię etycznych wartości nie godzi się na prowadzoną przez nią politykę, jest zaskakujący, ale wpisuje się w narastający od miesięcy ferment społeczny, będący częścią kryzysu demokracji parlamentarnej. Maltretowane zwierzęta stanęły nagle w centrum tego sporu. A do rządzących dotarło, że obcięty kurzy dziób to też polityka.

Świnia, czyli kotlet

W Polsce problem masowej hodowli nie ma tej skali, co w Niemczech: nad Wisłą nadal dominują mali producenci. Nie znaczy to jednak, że dyskusja nas nie dotyczy. Dużych tuczarni przybędzie, bo są zyskowne. Wzorem są wysoko rozwinięte kraje, takie jak Niemcy właśnie. Choć obecnie panuje boom na gospodarstwa ekologiczne, będą one wytwarzać tylko drobną część całej produkcji mięsa. Wielkie międzynarodowe koncerny mięsne, jak Smithfiled, ostrzą sobie zęby na polski rynek. Modernizacja rolnictwa to poprawa rentowności gospodarstwa przy wykorzystaniu nowych technologii. Najczęściej oznacza to pogorszenie warunków życia zwierząt. Dylematy polityczne i etyczne nas nie ominą.

Dominacja tradycyjnych gospodarstw nie oznacza zresztą, że problem traktowania zwierząt nie istnieje. Tu także cielę oddziela się od matki i karmi mlekiem z wiadra. Dlaczego? "Bo tak się robi" - odpowiada rolnik z małego gospodarstwa na mazowieckiej wsi. Byki są w oborze uwiązane za rogi, nie mogąc niemal poruszyć głową. O wybiegu nie ma mowy, choć miejsca dosyć. "Bo kto się będzie za nim uganiał?" - pada odpowiedź.

Modernizacja polskiej wsi wiele nie zmienia. Hodowcy odchodzą np. od ściółki, na której w tradycyjnym gospodarstwie świnie spędzają całe życie, na rzecz ogrzewanej podłogi z betonu lub rusztu, który rani racice i prowadzi do chorób kończyn.

Na portalu farmer.pl. czytamy artykuł zachęcający do ogrzewania chlewni. Podnoszenie tak, wydawać by się mogło, oczywistego w naszym klimacie problemu, już budzi czujność. Aby przekonać czytelnika, autor porównuje prosięta do niemowląt, by następnie spytać: "Jakich strat możemy oczekiwać w wyniku niespełnienia wymogów komfortu termicznego świń?". Odpowiedź: "Ograniczenia tempa rozwoju i przyrostów oraz nadmiernego spożycia paszy na jednostkę przyrostu". Świnia ma status kotleta in spe - ten poziom świadomości musi zatrważać.

W Polsce jest wiele konkursów dla hodowców trzody i bydła. W najlepszym przypadku nagradzana jest jakość mięsa. Konkursu, gdzie pod uwagę brany byłby dobrostan zwierząt, nie znaleźliśmy. Nie ma też o nim mowy w celach, jakie stawiają przed sobą organizacje zrzeszające rolników produkujących ekologicznie, jak EKOLAND czy POLSKA EKOLOGIA. Co znamienne, ministerstwo rolnictwa również nie poczuwa się do obowiązku propagowania troski o los zwierząt gospodarskich. A mogłoby to z powodzeniem zrobić, np. włączając warunki hodowli do kryteriów, które musi spełnić produkt, by otrzymać godło "Poznaj dobrą żywność". Gdy w Niemczech zakazano chowu klatkowego kur, Polska domaga się odroczenia obowiązkowego w UE wprowadzenia zmodyfikowanych klatek do 2017 r.

Reforma polityki rolnej to jedno. Komisja Europejska przygotowuje się także do wprowadzenia etykiet, m.in. na mięso, które informowałyby konsumentów, czy produkt pochodzi od wytwórcy dbającego o dobrostan zwierzęcia. Niektóre państwa UE chcą je wprowadzić wcześniej, nie czekając na Brukselę. Polska do nich nie należy. Choć szczycimy się, że to nie u nas wydarzył się skandal z dioksynami, lekcja z niemieckiej debaty jest konieczna.

Kto udźwignie ciężar edukacji konsumentów i producentów? Społeczeństwo niemieckie tym różni się od naszego, że ma za sobą bunt 1968 r. i ruch Zielonych, z którego wyłoniła się siła polityczna ze stabilnym elektoratem. Do wprowadzenia zmian nie potrzeba całego społeczeństwa, wystarczy elita. Widać, że w Niemczech jest ona coraz silniejsza. A u nas? Jak zauważyła Magdalena Środa, 1/3 polskich parlamentarzystów spędza wolny czas na polowaniach: strzelanie do bezbronnych zwierząt wynika z tradycji, która jest obrazą dla moralności i zdrowego rozsądku. Żadna z partii nie uczyniła ze zrównoważonego rozwoju ważnego celu politycznego. To pole zostało w całości oddane organizacjom pozarządowym. Te zaś (np. fundacja ANIMALS czy Klub Gaja), choć robią wiele dobrego dla ochrony zwierząt, mają zbyt małe fundusze, aby trafić do szerszych mas ze swoimi kampaniami społecznymi. Przywykliśmy, że w kwestiach etycznych wypowiada się Kościół katolicki - ale w sprawach dotyczących zwierząt Kościół milczy.

Rolnictwo i konsumpcja to także wybory moralne. Warto, byśmy zdali sobie z tego sprawę.

Magdalena Tilszer jest biologiem, dziennikarką naukową, publikowała m.in. w "Focusie" i "Gazecie Wyborczej".

Piotr Buras jest publicystą "Gazety Wyborczej", ekspertem ds. niemieckich.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 10/2011