Bez własnej woli

Według sądu: upośledzony umysłowo. Według ojca: niezdolny do podejmowania decyzji. Wedle przyjaciół i krewnych: ofiara ojca. Dla Rzecznika Praw Obywatelskich: jedna z tysięcy ofiar polskich przepisów.

13.11.2016

Czyta się kilka minut

 / il. Joanna Grochocka
/ il. Joanna Grochocka

Mają państwo dzieci? – pyta od progu starszy mężczyzna. Pytanie powisi kilka minut w gęstym od emocji powietrzu. Zresztą nie padło chyba, by doczekać się odpowiedzi.

– Pytam, bo dzieci to dar, ale i ciężar. Pierwsza dwójka przynosiła mi samą radość. Trzecie było i jest także ciężarem – tłumaczy, siedząc już przy stole.

Piętnaście lat wcześniej napisał wiersz. O 11-letnim chłopcu, który boi się, że jego tata nie wróci. W tym wierszu podmiot liryczny zwraca się do ojca chłopca: „Strzeż się najcięższego grzechu”.

Film 

W lipcu tego roku szefowa jednego ze stowarzyszeń na rzecz niepełnosprawnych z północy Polski (nazwijmy ją A.) przysłała do „Tygodnika” list. Z historią Marcina – przykutego do wózka dwudziestokilkuletniego mężczyzny, który mieszka w domu pomocy społecznej dla upośledzonych umysłowo.

„Patrzę na uśmiechnięte dzieci w moim stowarzyszeniu – pisała. – Niektóre są bardziej niepełnosprawne od Marcina. Uczestniczą w zajęciach, jeżdżą na turnusy rehabilitacyjne, są otoczone miłością. I dzień po dniu, od trzynastu miesięcy myślę o nim”.

Od niemal wszystkich, z którymi – za pośrednictwem A. – będę o tej sprawie rozmawiał, usłyszę: Marcinowi dzieje się krzywda.

Usłyszę też tytuł filmu – „Chce się żyć” Macieja Pieprzycy z 2013 r. Ten głośny (i skądinąd też oparty na faktach) obraz będzie dla moich rozmówców ważny.

Dobroduszna twarz 

Nie wiemy, jak wyglądało wczesne dzieciństwo filmowego Mateusza, bo w pierwszych scenach widzimy go już jako chłopca na oko 10-letniego: niemówiącego i niechodzącego.

– Podejrzewałam już coś, gdy wyjeżdżałam za granicę, a on miał kilka miesięcy – przypomina sobie ciocia Marcina (siostra matki; nazwijmy ją B.). Spotykamy się w siedzibie kierowanej przez nią firmy w małej miejscowości na północy kraju. – Powinien był siedzieć, a nie siedział – dodaje. – Inny objaw: wiotkość. „Leciał” przez ręce. Gdy wróciłam, miał zdiagnozowane dziecięce porażenie. Potrafił już siedzieć, ale nigdy dobrze. Nigdy też sam nie chodził. Mówić zaczął w wieku trzech lat. Przeszedł wiele operacji, w tym nieudanych. Jego dzieciństwo to było pasmo cierpień.

Jaki był jako dziecko? – Każdy mógł pomyśleć: „Mam szczęśliwe życie, a on tyle cierpi i wszystkim się cieszy” – wspomina B. – Wszystkim: spacerem, spotkaniem, kościołem.

W jednej ze scen „Chce się żyć” (są lata 80.) siostra Mateusza rzuca do matki: „Sama się go wstydzisz! Dlaczego z nim nie wychodzisz?”. Marcin wychowuje się w inteligenckim domu, w dodatku w latach 90.

Kiedy spotykam się z A., a także byłym znajomym rodziny Marcina (nazwijmy go C.), opowiadają o ojcu Marcina z tamtych lat, znanym w mieście profesorze fizyki. Szefowa stowarzyszenia opowiada o nim na podstawie wspomnień Marcina, z którym rozmawiała o jego dzieciństwie. Były znajomy – mający ze sobą wspólne zdjęcia rodzinne i wiersze profesora – na bazie wspomnień (ich rodziny się spotykały, a dzieci – przyjaźniły).

– Nigdy nie zauważyłem u niego wstydu, że pojawia się publicznie z synem – opowiada C.

– Marcin pamięta obrony prac doktorskich, na które zabierał go tata. I wspólne wizyty w restauracji – dorzuca A.
– Chodzili po mieście godzinami! Spoiwem była matka, ale on był dobrym ojcem.

– Proszę spojrzeć na to zdjęcie. Dobroduszna twarz. To nie jest twarz człowieka, który chce kogoś skrzywdzić.

– Taki był. Choć gdy po raz pierwszy przeczytałem wiersz – ten z „najcięższym grzechem” – przeszło mi przez głowę: może kiedyś mógłby się wyrzec Marcina? A później: nie, to niewyobrażalne.

Mama Marcina? B. wspomina swoją siostrę jako bez reszty poświęconą synowi: – Panicznie bała się o niego. I miała ciężkie życie: niepełnosprawność syna, potem choroba...

Rozmowa I

Profesora – dziś emerytowanego; jest przed osiemdziesiątką – odwiedzam w jego mieszkaniu nieopodal centrum miasta.

Zgadza się na rozmowę nieoczekiwanie – wcześniej słyszę, że odmawia większości kontaktów. W dodatku nie ma nic przeciw uczestnictwu w niej szefowej wspomnianego stowarzyszenia.

Proszę, by na początek opowiedział o dzieciństwie Marcina (jest jedynym jego synem z drugiego małżeństwa, z pierwszego pochodzą dwie córki) – o szczęściu i ciężarze, o których mówił już w progu.

– Wszystkie dzieci kochałem, ale te pozostałe... – zawiesza głos. – To była miłość bardziej racjonalna. Marcin? Jakikolwiek postęp zrobił, bardzo się cieszyliśmy. Na początku wszystko rozumiał, ale wymawiał tylko pojedyncze słowa. Pani w szpitalu zastosowała masaż języczka i jak wróciliśmy ze szpitala, zaczął mówić. Szczęście.

Takich fragmentów – optymistycznych, nostalgicznych – będzie w rozmowie niewiele. Ożywi się jeszcze bodaj raz: podczas prezentacji swojego nowego tomiku wierszy.

– Ona nie chciała na początku tego dziecka – mówi nagle profesor.

– Słyszałem o pana żonie z kilku źródeł to samo – wtrącam. – Kochająca matka, poświęcona bez reszty dziecku.

– Z jednej strony tak, z drugiej odpowiadało jej, że miałem pieniądze. Zarabiałem bardzo dobrze...

– A co dobrego może pan powiedzieć o żonie?

– Zajmowała się dzieckiem, po urodzeniu nie podjęła pracy. Tak, poświęciła Marcinowi życie.

– Informacja o jej chorobie?

– Marcin miał 18 lat. To był cios.

Telefon Pana Boga 

„Chciałbyś zobaczyć, synek, jak dziś w nocy wybuchają gwiazdy?” – pyta filmowy ojciec (Arkadiusz Jakubik). Potem wychodzi, by pojawić się dopiero w nocy, pod wpływem alkoholu. Macha wtedy do syna zza okna, stojąc na rusztowaniu (zapomniał wziąć klucze). Za nim pojawiają się „wybuchające gwiazdy”, czyli fajerwerki, tyle że w kolejnej scenie... nie ma już jego.

Mama Marcina odchodzi powoli. Najpierw jest osłabienie, ziemista cera, potem diagnoza: nieuleczalny nowotwór.

– By Marcin nie widział jej cierpienia, poszła do hospicjum – wspomina B. – Dzwoniła do domu: w co go ubrać, czym nakarmić. W testamencie wszystko mu zapisała. Mnie poprosiła, bym się nim zajęła.

Połowa 2009 r., dzień pogrzebu. Profesor zapisuje wiersz. Wymowa jest prosta: ojciec i syn – póki żyją – przetrwają wszystko.

Ciocia: – Miał około siedemdziesiątki, poczuł się pewnie cholernie samotny. Choć jego życie drastycznie się nie zmieniło. Miał pomoc znajomych, do domu przychodziła opiekunka.

Końcówka roku 2009 – kolejny wiersz. Niech mama – wzywa podmiot liryczny – zadzwoni na ziemię. Z telefonu Pana Boga.
Po roku profesor poznaje kobietę, o 40 lat młodszą. Biorą ślub.

Ona – powiedzą moi rozmówcy – zacznie po jakimś czasie wpływać na każdą jego ważną decyzję, nie znosząc sprzeciwu. On – dodadzą – rozpadnie się jakby na dwie części. Pierwsza będzie mu podpowiadać, by decyzje względem syna podejmował zgodnie z własnymi uczuciami. Druga – po kilku godzinach, dniach, tygodniach – każe mu te decyzje zmieniać.

W notatce pracownika Miejskiego Ośrodka Pomocy Społecznej z połowy 2012 r. znajduję informację o ujawnieniu przez Marcina przemocy domowej: miał być przez macochę uderzany, szarpany, poniżany, zostawiany na tarasie bez możliwości załatwienia potrzeb fizjologicznych.

Już wtedy musi też być gotowa decyzja, która zaważy na jego dalszym życiu. „Podaje, że podpis pod wnioskiem o umieszczenie w DPS [odbity kciuk] złożył pod presją ze strony pani [tu nazwisko macochy], która – jak podaje – groziła mu »jak tego nie podpiszesz, to zostaniesz na bruku«” – czytam w notatce.

W filmie matka słyszy od jednego ze swoich zdrowych dzieci, że się starzeje i „powinna pomyśleć o Mateuszu”. Ale do DPS-u odda go dopiero, gdy wyląduje w szpitalu po upadku.
Sierpień 2012 r. Marcin zostaje przewieziony do DPS-u dla upośledzonych intelektualnie. A po roku sąd okręgowy podejmuje decyzję o jego całkowitym ubezwłasnowolnieniu (na wniosek ojca). Opiera się na opinii psychiatryczno-psychologicznej, według której Marcin jest upośledzony umysłowo w stopniu umiarkowanym i nie może o sobie decydować.

Drzwi 

DPS odwiedzam w towarzystwie przyjaciółki zmarłej mamy Marcina (z D. – tak ją nazwijmy – poznały się 20 lat temu). Dom z zewnątrz jest wyremontowany, z dużym ogrodem. W środku w oczy rzuca się – tak jak w filmie – depresyjny, ciemny hol.

Dwuosobowy pokój, do którego prowadzi nas pracownik, jest pusty. Marcin, jak słyszymy, jest na spacerze.

W pomieszczeniu pięć na pięć metrów dwa łóżka, stół z krzesłami, telewizor i radio; na ścianie obrazy Matki Boskiej i Jezusa. Drzwi nie są od środka zamykane – podczas naszego pobytu wpadnie tu bez pukania jedna z pensjonariuszek (kolejna analogia do filmu: główny bohater jest bezradny wobec podobnych sytuacji).

– Jestem przejęta, bo wiem, ile on tu przecierpiał – mówi D. – Za życia mamy miał kino, teatr, restaurację, spacery. Sama zabierałam go na takie wypady...

Kiedy czekamy na spotkanie, zastanawiam się, kogo zobaczę. Marcina z opowieści ojca i sądowych opinii, które podkreślają jego niedomagania (np. że nie kojarzy dni tygodnia czy dat)? A może tego z wypowiedzi walczących o niego krewnych i przyjaciół: logicznie myślącego, konsekwentnie wyrażającego swoją wolę?

Śmierć cywilna 

W tle tej historii jest spór o instytucję ubezwłasnowolnienia. Objętych jest nią w Polsce ok. 70 tys. osób – 90 proc. to ubezwłasnowolnieni całkowicie.

Składają się na to historie różne: od tych, które wydają się jednoznaczne, ale też stanowią mniejszość (np. głęboka i nierokująca poprawy śpiączka albo zaawansowana choroba Alzheimera), po takie, w których ubezwłasnowolnienie jest zdaniem wielu ekspertów źródłem patologii.

W 2015 r. biuro Rzecznika Praw Obywatelskich opublikowało komentarz do realizacji przez Polskę zapisów „Konwencji o prawach osób niepełnosprawnych”. Polska, czytamy w raporcie RPO, ich nie realizuje, mimo że ratyfikowała dokument w 2012 r.

– Mamy model prawny, który dla całkowicie ubezwłasnowolnionych z niepełnosprawnością intelektualną lub psychiczną oznacza śmierć cywilną – mówi „Tygodnikowi” Anna Błaszczak, dyrektor zespołu ds. równego traktowania w biurze RPO. – W polskim prawie mamy dwa pojęcia: „zdolności prawnej” i „zdolności do czynności prawnych”. Najprościej: tę pierwszą otrzymują po urodzeniu wszyscy, nie można jej nikomu odebrać, zaś druga oznacza m.in. możliwość podpisywania umów, wyrażania woli. Ów rozdział nie jest jednak powszechny, w krajach anglosaskich legal capacity to zarówno „zdolność prawna”, jak i „zdolność do czynności”. Konwencja mówi, że nie wolno nikogo pozbawić legal capacity, ale polski ustawodawca – naszym zdaniem świadomie – napisał, że chodzi tylko o „zdolność prawną”.

Efekt? Rząd nie musiał likwidować instytucji ubezwłasnowolnienia, która – w takim kształcie – nie ma już w UE odpowiednika (są formy bardziej elastyczne i zakładające większą podmiotowość ubezwłasnowolnionego).

Polska wersja tej instytucji – mówią coraz częściej eksperci – daje opiekunowi prawnemu władzę totalną.

Zdaniem sądu bez znaczenia 

Końcówka 2014 r. Sąd – tym razem rejonowy – oddala wniosek cioci Marcina o ustanowienie jej opiekunem prawnym i nadaje ten status ojcu. Z uzasadnienia: „od momentu przyjęcia syna do DPS wykazuje bardzo duże zainteresowanie i troskę”. Tę opinię sąd wyrabia sobie na bazie zeznań dyrektorki DPS-u. Oddala wniosek B. (cioci), by na świadków powołać inne osoby.
Nie wysłuchuje też samego zainteresowanego: „Bez znaczenia – zdaniem sądu – oraz podlegający oddaleniu był wniosek o wysłuchanie [tu imię i nazwisko], albowiem należy mieć na uwadze to, iż nie był stroną tego postępowania”.

Kolejny rozdział tej historii też przypomina film. W „Chce się żyć” główny bohater celowo zsuwa się wózkiem ze schodów DPS-u i ląduje w szpitalu. Tu dochodzi do wypadku: Marcin spada ze stopni przed budynkiem DPS-u, i też kończy na szpitalnym oddziale.

B. kupuje po tym wypadku nowy wózek dla Marcina (być może to zużycie hamulców w starym przyczyniło się do upadku). Dyrekcja DPS-u najpierw jednak sprzęt oddaje do depozytu, a później każe zabrać. Marcin dostanie go dopiero wiele miesięcy później...

Kłamliwe treści 

Od analogii do „Chce się żyć” nie da się uciec i w tym momencie: wjeżdżający do pokoju przy pomocy opiekuna Marcin ma powykręcane ręce, skrzywioną głowę, napięte jak struna ciało (o tym, jak wygląd jest często – i mylnie – kojarzony z niepełnosprawnością umysłową, usłyszę od jego przyjaciół jeszcze nie raz).

Przyjaciółka zmarłej mamy Marcina przez kilkanaście minut będzie przy nim stała, głaskała go po twarzy i trzymała za rękę.

– Masz sobie z kim porozmawiać z pacjentów? – pyta.

– Nie! Ja chcę stąd uciekać – odpowiada Marcin.

– Tacie o tym mówiłeś?

– Ja mówiłem, ale lekceważy to.

– Co odpowiada?

– Że ja kłamię.

– Kłamiesz, że chcesz stąd wyjść?

– Tak.

– A pytałeś, dlaczego cię ciocia nie może odwiedzić?

– Bo twierdzi, że na mnie źle działa.

– Że ciocia źle działa?

– Tata tak twierdzi.

– Ty też tak uważasz?

– Nie.

– I bardzo tęsknisz za ciocią?

– Tak!

– Tata wziął cię kiedykolwiek na święta?

– Nie.

– I co mówił?

– Że tutaj jest najlepiej. Zawsze mówi, że tutaj jest najlepiej.

– A te osoby mogą sobie tutaj do ciebie wchodzić, jak chcą?

– A oni sobie tak wchodzą. Ja sobie tego nie życzę.

– Mówisz to?

– Mówię to bez przerwy.

– I? Działają?

– Nie działają.

– Co to dla ciebie znaczy, że jesteś ubezwłasnowolniony?

– Że nie wolno rządzić [podczas badania psychologicznego miesiąc później powie, że jest ono „potrzebne do orzeczenia o mojej egzystencji, żebym mógł sam o sobie decydować, o moim byciu albo niebyciu” – przyp. PW].

– Decydować o sobie?

– Tak.

– A jakbyś mógł podjąć jakąś decyzję o sobie?

– Żeby stąd odejść jak najszybciej.

Po kilkunastu minutach rozmowy idziemy na spacer. Po drodze zaczepia nas jedna z pracownic DPS-u.

– Pani ma chyba zakaz odwiedzin – słyszymy, jednak D. kontynuuje spotkanie. Do czasu, gdy przyjdzie inna pracownica DPS-u, by zabrać Marcina do środka.

„Nie wyrażam zgody, żeby mój syn był odwiedzany przez panią D. oraz członków jej rodziny, z uwagi na negatywny wpływ tych osób na samopoczucie mojego syna, a także rozpowszechnianie kłamliwych treści na temat mojej osoby” – czytamy w piśmie z połowy 2015 r., do którego wglądu żąda D. (w gabinecie dyrektorki placówki rozmawiamy jeszcze pół godziny, jednak nie wyraża ona zgody na publikację swoich wypowiedzi, odsyłając do opiekuna prawnego Marcina).

Drzwi zamknięte 

W połowie 2015 r. zakaz odwiedzin dostaje też ciocia Marcina. Zaś o całej sprawie – od jednego ze znajomych – dowiaduje się wspomniana szefowa stowarzyszenia. Emerytka, przed siedemdziesiątką, angażuje się w sprawę bez reszty: zaczyna odwiedzać Marcina, próbuje pomóc, zapoznając z historią m.in. RPO (rzecznik się w sprawę włączy, śląc pisma do sądów i służąc poradą). Proponuje też dyrektorce DPS-u pomoc dla Marcina.

Wspomina: – Powiedziałam, że załatwię wózek, bo mam bezpłatną wypożyczalnię. Zaproponowałam, że wyślę wolontariuszy, którzy się zaopiekują Marcinem, wyjdą na spacer, uprzyjemnią mu życie. „Super pomysł” – powiedziała pani dyrektor.

Ale po czterech dniach A. dostaje pismo. Odmowne, z listą imprez i inicjatyw kulturalnych podjętych przez DPS...

Mniej więcej w tym samym czasie cytowany już były znajomy profesora – mimo ochłodzenia między nimi stosunków – proponuje mu zmianę DPS-u dla syna. W tym, argumentuje, Marcin czuje się źle: od innych pensjonariuszy jest mniej sprawny fizycznie, za to bardziej umysłowo. Jadą razem do innej placówki, profesor zapala się do pomysłu.

Ale po kilku dniach zmienia zdanie.

Zakazy obejmują z czasem opuszczanie DPS-u na święta. Najpierw odmowa spotyka opiekunkę Marcina z czasów dzieciństwa, później byłego znajomego profesora. – Zaproponowałem przedświąteczne spotkanie, bo chciałem, by chłopcy spotkali się po latach – wspomina mężczyzna. – Reakcja była entuzjastyczna: „Może i ja bym przyjechał?”.

Ale po godzinie profesor mówi przez telefon: „Ja się na nic nie zgadzam, pan życzy źle i mnie, i Marcinowi”... A gdy słyszy w słuchawce pytanie, czy ma jeszcze jakichś przyjaciół, odpowiada: „Nie. I żona też mnie zostawi, jeżeli będę się z wami kontaktował”.

Były przyjaciel domu profesora dostaje zakaz odwiedzin w połowie tego roku (wedrze się jeszcze do placówki raz, nie mogąc się pogodzić z zerwaniem kontaktów z Marcinem – po kwadransie zostanie wyrzucony).

Wtedy też o przywrócenie kontaktów z Marcinem stara się od jakiegoś czasu – śląc pisma do sądu rejonowego – ciocia: – W odpowiedzi na wniosek dostałam pismo z prośbą o uzupełnienie uchybień formalnych. Zrobiłam to, ale sąd uchylił moją prośbę, argumentując, że nie dostarczyłam... adresu zamieszkania opiekuna.

Osobnym torem sprawa zaczyna toczyć się w sądzie okręgowym. Na początku tego roku Marcin (za radą RPO i przy pomocy A., szefowej stowarzyszenia) składa wniosek o uchylenie ubezwłasnowolnienia. Marcina – powtórnie – badają psycholog i psychiatra. We wnioskach z badania czytamy, że u Marcina występuje „upośledzenie umysłowe stopnia umiarkowanego” i że „wnioskodawca nie jest zdolny do samodzielnego zabezpieczenia własnych nawet podstawowych potrzeb”. Z dokumentu można jednak wyciągnąć i inny wniosek: w najważniejszych sprawach wyraża swoją wolę świadomie i konsekwentnie (mówi np. – nie po raz pierwszy – że chciałby mieszkać u cioci).

Rozmowa II 

Pytam profesora o czas po śmierci jego żony. Opowiada o swojej obecnej małżonce: że chciała początkowo „zaspokoić zachcianki Marcina”, że „robił jej wyrzuty”, że miała pretensje, iż nie będąc zań odpowiedzialną, „musi na niego łożyć”. Kiedy pytam o oddanie syna do DPS-u, przyznaje: chodziło między innymi o jego – ojca – stan zdrowia. A zapytany o podejrzenie przemocy w domu tuż przed oddaniem do DPS-u, kategorycznie zaprzecza.

– To był wstrząs – wspomina dzień podróży do DPS-u. – I ulga. Bo tam są ludzie, dużo ludzi: lekarz, pielęgniarki.

– Myślał pan, co by powiedziała mama Marcina? – pytam.

– Gdyby powiedziała, że nie, to ja bym na pewno... Ja w małżeństwach zawsze ulegałem. Jeśli to nie szkodziło komuś innemu. Razem uznaliśmy, że to będzie najlepsze dla nas i dla niego. Doszły do tego sprawy finansowe. Marcin jest współwłaścicielem mieszkania, które jest na sprzedaż. Żona powiedziała: „On ma wszystko, co z tego profituje, a czynsz my płacimy”.

– Nie przeszkadzało panu, że tak mówi o pana dziecku?

– Uważała, że będzie sprawiedliwiej, gdy tym dzieckiem zajmie się ktoś...

Dwugodzinna rozmowa będzie wyglądała z grubsza podobnie: profesor (ma problemy zdrowotne, ciężko porusza się nawet po mieszkaniu) odpowiada z trudem, czasami urywając wątki. Ale też z zaskakującą szczerością. Przyzna np., że jego syn od początku – mimo „podpisu” na dokumencie – nie zgadzał się na przejście do DPS-u...

Pytam o zakazy odwiedzin. – To ochrona, bo niektórzy przychodzą i robią brudną robotę – odpowiada. – Mówią mu, że nie powinien tam mieszkać, buntują, twierdzą, że ojciec go wsadził do więzienia! I próbują przekupić. Rozpuszczają lodami czy winogronami, a później opiekunowie się skarżą, że Marcin zrobił nadliczbową kupę.

Dlaczego nie zabiera syna na święta, a jednocześnie zabrania tego innym? Odwiedza go 24 grudnia, spędzając z nim więcej niż zwykle czasu. Zaś w domu byłej opiekunki jego syna, która chciała go zabrać na święta – twierdzi – pije się wódkę (nikt z rodziny ani znajomych tego mi nie potwierdzi).

– Na kogo pana syn czeka? – pytam.

– Na kogo on czeka... – powtarza profesor. – On czeka, żebym umarł. Żeby go przeniesiono gdzie indziej. Bo mu wmówili, że ja go osadziłem w DPS-ie i nie chcę wypuścić.

– On nie ma uczuć?

(Cisza)

– Na ciocię według pana nie czeka, inne wizyty są mu niepotrzebne, czeka na pana śmierć...

– On ma uczucia, które bym nazwał: egoistyczne.

– Trudno żeby człowiek, który leży przykuty do łóżka, miał inne – wtrąca się A., walcząca o Marcina szefowa stowarzyszenia, która przez godzinę przysłuchiwała się rozmowie.

– Ja mu tego nie mam za złe!

– Ja jestem szczęśliwa, chciałabym sprawić, żeby inni byli szczęśliwi. Ale nie można dzielić się czymś, czego się nie ma!

– Pani mnie uszczęśliwi, jeśli pani się przestanie zajmować Marcinem.

– Ale ja nie chcę pana uszczęśliwić. Chcę sprawić, by Marcin powiedział: „Jest mi dobrze”.

– Moim kosztem!

Sąd podjął czynności 

Co jeszcze jest do zrobienia w sprawie Marcina? A. uzyskała dla stowarzyszenia status uczestnika postępowania w sprawie uchylenia ubezwłasnowolnienia.

Co z nadzorem nad opiekunem prawnym, który sprawuje sąd rejonowy?

– Istnieje przepis kodeksu rodzinnego i opiekuńczego, który na opiekuna nakłada obowiązek uzyskania zgody sądu we wszystkich ważniejszych sprawach – mówi Michał Kubalski z zespołu prawa cywilnego RPO, który prowadził sprawę Marcina z ramienia Rzecznika. – Taką kwestią jest obecność w DPS-ie. Tyle że praktyka bywa często inna.

W czerwcu tego roku Trybunał Konstytucyjny wydał bezprecedensowe orzeczenie, które tę praktykę może zmienić: uznał, że przepisy dotyczące ochrony zdrowia psychicznego odnoszące się do umieszczonych w DPS-ach osób całkowicie ubezwłasnowolnionych są rażąco niezgodne z konstytucją. Zwłaszcza jeden z tych przepisów daje się odnieść do sprawy Marcina: osoba całkowicie ubezwłasnowolniona nie ma możliwości wnioskowania do sądu o kontrolę jej sytuacji w DPS-ie.

Co z zakazami odwiedzin? – Można – dodaje Kubalski – domagać się, by sąd rejonowy, w trybie nadzoru, wydawał opiekunowi zalecenia.

Czy sąd to robił? Czy proszono opiekuna prawnego o wyjaśnienie zakazów? A wcześniej: czy sąd, mianując go opiekunem, brał pod uwagę podejrzenie przemocy, której mógł nie zapobiec? Czy Marcina zapytano o zdanie w sprawie pobytu w DPS-ie?

W sądzie rejonowym nie otrzymałem odpowiedzi wprost na niektóre z tych pytań. Sędzia upoważniona do kontaktów z mediami zapewniła, że od października 2014 r. prowadzony jest „intensywny nadzór nad działalnością opiekuna”, a 16 lutego 2016 r. sędzia wizytator „przeprowadził kontrolę przestrzegania praw osób dorosłych niepełnosprawnych intelektualnie w DPS, nie stwierdzając nieprawidłowości”.

Trzy tygodnie temu sędzia poinformowała jednak „Tygodnik”, że „Sąd Rejonowy podjął czynności zmierzające do uzyskania stanowiska Pana [imię i nazwisko] w zakresie jego dalszego pobytu w DPS” („Prosiłam o to sąd przez rok – komentuje tę decyzję A., szefowa stowarzyszenia. – Bez skutku. Przez trzynaście miesięcy żadna instytucja nie zapytała Marcina o zdanie w żadnej sprawie!”).

Na pytanie, czemu służyło wymaganie od B. (cioci), chcącej uregulowania kontaktów z Marcinem, adresu opiekuna prawnego, skoro sąd ten adres ma, usłyszałem odpowiedź: – Wymagają tego przepisy. Wystarczy jednak, by wnioskodawczyni napisała, że adresu nie zna.

Tyle że dla B. i syna jej zmarłej siostry to kolejne miesiące bez możliwości widzenia...

Rozmowa III 

Kilka tygodni po rozmowie łączę się z profesorem. Chodzi o autoryzację jego wypowiedzi, które przesłałem mu wcześniej w formie maszynopisu.

– Wolałbym, żeby w ogóle nie było tej publikacji. Nie autoryzuję wypowiedzi, bo to niepełny opis – mówi. Gdy proponuję uzupełnienie tekstu wedle jego życzenia, zmienia zdanie. Pod warunkiem, że prześlę mu uzupełniony maszynopis. – Proszę dopisać, że okres 20 lat bycia z matką Marcina był bardzo trudny, choć cieszyliśmy się, że mamy dziecko – mówi. – Po jej śmierci nadal próbowałem być z Marcinem, ale nie mogłem mu wszystkiego zapewnić. Pytałem księdza, czy oddanie syna to grzech. Odpowiedział, że nie, jeśli uważam, że to dla niego lepsze.

Profesor chce skomentować przesłaną mu do autoryzacji – jako opiekunowi prawnemu – rozmowę z synem. – Cała ta niby-rozmowa wskazuje, jakbym go w tym DPS-ie trzymał siłą – mówi.

I dodaje: – Czuję się pokrzywdzony przez działalność osób walczących o Marcina. Próbują znaleźć jakieś inne rozwiązania, pomijając przy tym mnie. Ponadto próbuje się wmówić mojemu synowi, że jest całkowicie psychicznie zdrowy. A tak nie jest, o czym mówią dokumenty.

Wysyłam maszynopis wzbogacony o te wypowiedzi. Ale profesor zapada się pod ziemię... Nie odpowiada na telefony, esemesy, tradycyjne listy – dlatego decyduję się opisać historię bez nazwisk, a także zmieniając imię syna profesora i niektóre fakty z ich wspólnego życia.

Żaglówka 

W „Chce się żyć” świat dowiaduje się, jak bardzo mylił się co do Mateusza. „Nie-ja-roślina” – „mówi” w pierwszej rozmowie z matką, zaraz po odkryciu, że potrafi porozumiewać się za pomocą języka obrazkowego.

W historii Marcina – uważają jego przyjaciele – jest w jakimś sensie podobnie. Świat – mówią – ocenia go gorzej, niż na to zasługuje. Czego chcą? W wariancie maksimum uchylenia ubezwłasnowolnienia. A następnie tego, czego zechciałby on sam, np. przeniesienia do placówki bliżej cioci.

W wariancie minimum (gdyby sąd podtrzymał decyzję o ubezwłasnowolnieniu) mógłby zamieszkać w innym DPS-ie w pobliżu ojca. – Z osobami sprawnymi intelektualnie w stopniu co najmniej takim jak Marcin, w których towarzystwie by się dobrze i bezpiecznie czuł. Miejscu otwartym dla chcących go odwiedzać – precyzuje były znajomy profesora (obecnie – jak sam o sobie mówi – przyjaciel Marcina).

Od walczących o Marcina słyszę też jak refren: chodzi o czas, bo jego stan zdrowia się pogarsza. Zaś od szefowej stowarzyszenia, która zaangażowała się w sprawę kosztem rodziny i pomimo problemów zdrowotnych, słyszę: – W razie potrzeby zaprzedam duszę diabłu, by jeden dzień był szczęśliwy. Gdy to wszystko się skończy, zabiorę go na swoją żaglówkę, pokażę, jaki cudny jest świat. Wtedy niech się dzieje, co chce.

Dobry uczynek 

Podczas rozmowy telefonicznej zadałem profesorowi pytanie:

– Czym jest „najcięższy grzech” z wiersza?

– To wyrzeknięcie się syna. Oddanie go obcym.

– Pan tego nie zrobił?

– Chronienie dziecka przed ludźmi i ich manipulacjami miałoby być grzechem? Przeciwnie: to dobry uczynek. ©℗

Komentarz Marcina Szweda, prawnika Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka – czytaj TUTAJ >>>

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz działu krajowego „Tygodnika Powszechnego”, specjalizuje się w tematyce społecznej i edukacyjnej. Jest laureatem Nagrody im. Barbary N. Łopieńskiej i – wraz z Bartkiem Dobrochem – nagrody Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Trzykrotny laureat… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2016