Bez kultury, bez nauki

Nawet odarty ze stalinowskich skojarzeń, warszawski Pałac Kultury w 60 lat po otwarciu jest emanacją złej mocy. W cieniu zgotowanej mu fety dogorywa zabytek o wiele bardziej wart naszej pamięci.

27.07.2015

Czyta się kilka minut

Wystawa „W sercu kraju – kolekcja Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie” w pawilonie Emilia, maj 2013 r. / Fot. Agata Grzybowska / AGENCJA GAZETA
Wystawa „W sercu kraju – kolekcja Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie” w pawilonie Emilia, maj 2013 r. / Fot. Agata Grzybowska / AGENCJA GAZETA

W czwartkową noc fasada Pałacu Kultury zamieniła się w upiorny ekran do gry komputerowej „Tetris”: chętni ścigali się w sterowaniu ruchem spadających z góry na dół różnokształtnych figur tak, by składały się w zwartą całość. Polacy nie Czesi, a szkoda: rzadko wpadali dotąd na podobne, radosne i purnonsensowe pomysły; tylko one pozwalają nam na moment wypchnąć poza granice świata przeżywanego absurd lub cierpienie, ten stan bezradności wobec życia, który Camus jakże słusznie opisał przez porównanie z psem wyjącym do ściany. Oswoić się Pałacu Kultury nie da, tak samo jak nie da się go ani odchorować, ani zapomnieć: zbyt jest ogromny, zbyt emanuje wiekuistością, zbyt silne rozpina wokół siebie pole pustki.

Puste miejsce

Odłóżmy na bok kwestię gustów, można całkiem szczerze lubić mechaniczne repliki krasiczyńskich attyk czy oszukiwać się wynajdowaniem parenteli z chicagowskimi drapaczami chmur – choć trudno przecież uciec od skojarzenia, że towarzysze z Moskwy wcale nie wysotkę (wysokościowiec) nam przywieźli, lecz wyszkę, wieżę strażniczą, z tą różnicą, że nie na obrzeżu nam ją wbili, a w środku zony. Zawieśmy też na moment dyskusje o sprawiedliwym osądzie lat Peerelu, w których pałac nieraz służy jako prosty liczman, „przeklęty dar Stalina” albo „niejednoznaczny znak trudnych czasów”. Sporo w tych rozmowach syndromu sztokholmskiego – skoro pozostawili nam niezmazywalne piętno gwałtu, to zróbmy z tego cnotę – i sporo ciągotek do nakładania dobrej aury własnej młodości na szpetotę dekoracji, w której się rozegrała. Jako szesnastolatek w tamtejszym kinie oglądałem po raz pierwszy Antonioniego i tam właśnie, w trzecim rzędzie siedzeń twardych jak d... ruskiego pioniera, Monica Vitti, wychylając się z okna pociągu w „Przygodzie”, ukąsiła mnie na zawsze melancholią. Cóż za rzewny paradoks, prawda?

W dniach między 22 lipca a 1 sierpnia zostawmy innym niewyczerpany spór o jednoznaczne oceny dziejowych momentów. Nawet odarty ze stalinowskich skojarzeń, pałac w 60 lat po inauguracji jest emanacją złej mocy, jak wysłannik z krainy deszczowców. „Nie ma tego miasta / puste miejsce” – pisał Herbert, a witalność Warszawy dawno zadała kłam jego słowom, z wyjątkiem przestrzeni wyznaczonej przez czworobok placu Defilad.

Ta wyrwa w przestrzeni ludzkich spraw i przebiegów, która stanowi prawdziwą tkankę miasta, boli, szkodzi i psuje znacznie bardziej niż sam kamienny kloc z wypucowaną jak złoty kieł iglicą. I nie zmienią tego skutecznie żadne leżaki, stoły, lampiony i drzewka, biesiady na sto osób i recitale w podcieniach, potańcówki i popijawki, jakie toczą się na placu, zajmując jakieś dwa procent jego bezbrzeżnej pustki. To wszystko przyjemne i zabawne, a nawet – jak koncerty Marcina Maseckiego – artystycznie wybitne. Ale pozostanie tylko tym, czym jest w istocie – efemerydą na kroplówce reklamowego budżetu bawarskiego producenta samochodów.

O skutecznym promieniowaniu estetycznej antymaterii świadczy choćby pobliskie miejsce, gdzie skupia się spontanicznie prawdziwe, nie imprezowe, ludzkie mrowie – na tzw. patelni, przy wyjściu z metra. Nie zna pulsu współczesnej Warszawy i jej dusznego romansu z brzydotą, pospolitością i niedorobieniem, kto nie spędził tam nigdy choćby paru minut.

Cud Emilii

W sumie nie jest ważne, jaki magiczny taniec wokół pałacu odtańczymy: ani to nie zaszkodzi, ani nie pomoże, skoro zburzenie jest chyba zbyt kosztowne, a przemalowanie na różowo i oddanie za półdarmo artystom i uczonym nie mieści się w głowach merkantylnych cyborgów z ratusza. Nie będzie za to problemu ze zburzeniem stojącego po sąsiedzku pawilonu Emilia, jednego z najładniejszych modernistycznych obiektów handlowych; te kameralne relikty Peerelu bywały znacznie ciekawsze artystycznie od blokowisk, ale to one idą pod kilof – łatwiej zburzyć nierentowny sklep, niż wysiedlić tysiąc mieszkań.

Przez splot przypadków Emilia na trzy lata dostała się we władanie Muzeum Sztuki Nowoczesnej i wydarzył się istny cud: dawny zakurzony salon meblowy okazał cały swój wystawienniczy i kulturotwórczy potencjał. Deweloper ma święte prawo przystąpić za rok do budowy i żadne tyleż serdeczne, co żałosne kwilenie na Facebooku go nie zatrzyma – jest po prostu za późno.

A można było, jak sugeruje niebanalnie wicedyrektor Muzeum, poszukać i zachęcić inwestora, gotowego kupić i odnowić Emilię po to, by wynająć ją potem, po rozsądnych stawkach, puchnącemu w Warszawie sektorowi nowych rzemiosł, kreatorów dóbr wszelakich i start-upów niekoniecznie informatycznych. 50 milionów zł, tyle mniej więcej musiałby wyłożyć taki cudotwórca. Tak, bo szukanie złotego środka między pełną kasą a tworzeniem podglebia dla kultury jest u nas nadal chyba w sferze publicznej zjawiskiem równie rzadkim jak cud.

Zostaniemy więc z wiecznym, szkodliwym i niepotrzebnym pałacem oraz kolejnym, równie niepotrzebnym biurowcem na miejscu, gdzie mógł powstać pałac kultury i nauki, nieledwie większy od kiosku, ale za to prawdziwy. Ostatni cud nad Wisłą wydarzył się prawie sto lat temu, na razie nie zanosi się na nowy. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 31/2015