Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
W dniu, w którym Leon dostał „głupiego Jasia”, żeby można mu było zrobić prześwietlenie – bo inaczej wyrywał się, drapał i gryzł – straciłem apetyt i ochotę do jakiejkolwiek aktywności. Leżałem tak, jak on leżał, apatyczny i bez humoru, unikając jego spojrzeń, bo wydawały mi się pełne wyrzutu. Sparaliżowany „Jasiem” przez długie godziny nie mógł zrobić dwóch kroków, żeby się nie przewrócić, w dodatku wymiotował i to z kolei wprawiało go w zawstydzenie, bo zwykle starał się podobne sprawy rozwiązywać w kuwecie. Czułem niemal fizycznie jego bezsilną złość, która stapiała się z moją własną bezsilnością, aż do czasu, kiedy po raz pierwszy wstał i samodzielnie chlipnął odrobinę wody.
Kotek Leon wyzdrowiał, ale zrobił się ostrożniejszy. Przedtem polegiwał chętnie na stole i krzesłach, teraz wynajduje sobie rozmaite kryjówki, ucieka też przed wyciągniętą ręką, bo ta sprowadziła nań ból i kłopoty, i nieufnie obwąchuje jedzenie. Nic już nie będzie takie jak było, ale do jakiej takiej przyjaźni wracamy, żyć bez siebie nie mogąc. Odkrycie moje jest następujące: człowiek jest bestią, ale jednak bestią współczującą. Współczuje zwłaszcza temu, co nie może mu zrobić krzywdy.
Tak jest, macie rację, nigdy wcześniej nie pisałem w ten sposób. Ale ostatnio, jak wielu moich znajomych, znów czytam Lema i o Lemie, i zarażam się. Nie da się wejść do wody i się nie zamoczyć. Lem to jest potężna dawka antropologicznego pesymizmu, niczym, poza humorem, nie łagodzonego. Nie ma tam, jak na przykład u Dostojewskiego, nadziei, że pokuta coś naprawi. Kiedy jeden Raskolnikow bije się w piersi i całuje ziemię, zaraz na jego miejsce zjawia się inny, żeby z drewutni podprowadzić siekierę w niecnym celu. Nie znaczy to, że nie należy próbować tego procesu powstrzymać, ale to, że lekarstwo za każdym razem sprowadzi na ludzkość kolejne choroby, jest prawie pewne.
Wynotowałem sobie przed laty, co o autorze „Solaris” napisał Kurt Vonnegut. „Lem nie chce, byśmy współczuli rodzajowi ludzkiemu, i dlatego wśród jego bohaterów nie ma kobiet i dzieci”. Vonnegut pisał to na podstawie znajomości siedmiu książek Lema wydanych w Ameryce. „Mężczyźni z jego powieści są łysi, kościści, zezowaci, mają obwisłe podgardla, gnijące zęby i cierpią na artretyzm – krótko mówiąc, są odrażający. Wyjątek stanowią załogi statków kosmicznych, których śmierć [jednak] waży nie więcej niż utrata pionka w szachach. Nikogo nie poznajemy na tyle dobrze, by go polubić. Umiera, i po krzyku”.
Biografia Lema dowodzi zresztą, że pesymizm co do ludzkiej natury może iść w parze ze zdolnością do nawiązywania głębokich i wiernych przyjaźni, i to mimo różnic temperamentów i poglądów. Nie wiem, czy Lem napisał kiedykolwiek coś na ten temat wprost. Poszperam. Jeśli napisał, to zapewne w jakimś cudzysłowie. To na przykład, że współczucie i przyjaźń opłacają się nam ewolucyjnie, mogło mu przyjść do głowy.
Tym samym zjawiskom można, jak wiadomo, nadawać różne nazwy i różne interpretacje. W czasie, kiedy pisałem ten felieton (a robotę przerywały mi liczne telefony), kotek Leon wyszedł z dziury pod łóżkiem i poszedł drzemać w którymś z pokoi na górze. Miła dla mojego samopoczucia interpretacja jest taka, że uznał, iż nie należy przeszkadzać mi w pracy (chociaż leżąc w dziurze, bynajmniej mnie nie angażował). Niemiła jest taka, że po prostu ma mnie gdzieś.©