Batonik z celulozy

Paczkowany tarty ser do makaronu: jeśli jesteśmy w Europie, to nazwa „parmezan” gwarantuje nam pochodzenie. Ale czy chce nam się doczytać, że dosypano nam do paczki wiórów?

09.04.2016

Czyta się kilka minut

 / Fot. GETTY IMAGES
/ Fot. GETTY IMAGES

Denormalizacja. Nie, nie wracam z konferencji prasowej w resorcie kultury, chociaż to tam ostatnio produkują takie potworki językowe, z ukochanymi przez niemiłościwie zmarszczonego wicepremiera „defaworyzowanymi” artystami na czele. Mam nadzieję, że jako powstała z kolan wspólnota narodowa znajdziemy w sobie tyle dumy, żeby poddać sprawców takiego gwałtu na językowym spoiwie rychłej dezaktualizacji. Tymczasem denormalizację wymyślili sobie rycerze zgoła innej słusznej sprawy – brytyjscy zwolennicy wyrugowania z rynku słodyczy i pokrewnych jedzeniowych śmieci.

Tamtejszy kanclerz skarbu zapowiedział, że w ciągu dwóch lat wprowadzi „podatek cukrowy”, czyli opłatę nakładaną na napoje zawierające co najmniej 5 g cukru na 100 ml. Łapią się w te sidła wszystkie największe i ugruntowane w kulturze masowej marki, których nazwy pominiemy tu milczeniem, tak jak pobożni ludzie unikający nawet w żartach przywoływania imienia diabła. „Pięcioletnie dzieci rocznie pochłaniają u nas tyle cukru, ile ważą” – mówił George Osborne posłom. Laikowi trudno ocenić, czy to efektowne równanie nie zawiera sprytnej manipulacji (bo któż z nas wie, ile kilo cukru rocznie to jest dobra ilość), ale już następne zdania miały jasną i prostą wymowę: w ciągu jednego pokolenia połowa chłopców i 70 procent dziewczynek na Wyspach będzie cierpiała co najmniej na nadwagę, jeśli nie wręcz chorobliwą otyłość. Analogiczne dane opublikował kilka dni później prestiżowy „Lancet”: za 10 lat otyła będzie jedna trzecia brytyjskiej i jedna piąta globalnej populacji; liczba osób otyłych na świecie przekroczy liczbę tych o chorobliwej niedowadze.

Pomysł z podatkiem dodał wigoru lekarzom i działaczom przekonującym, że słodycze to nowe papierosy i że tak jak przez ostatnie ćwierćwiecze nie patyczkowano się w obrzydzaniu życia palaczom (szkoda, że nie aż tak bardzo koncernom tytoniowym), tak teraz trzeba planowo „denormalizować” cukier. Prawem, perswazją, wychowaniem. Mam liberalny odruch niechęci przed tym, żeby państwo kładło mi do głowy, co jeść, dokąd chodzić i jak się kochać. Ale kiedy czytam raporty o zwyczajach jedzeniowych bogatego świata, już ze mnie wyparowuje liberał.

Żeby pozostać wśród świeżych danych z Wysp: w mieście Bradford badacze przyjrzeli się, czym karmione jest ponad tysiąc niemowląt i dzieci w drugim roku życia. Napoje gazowane w butelce ze smoczkiem i batoniki w buziach maluchów, co ledwo potrafiły je rozgryźć, okazały się na porządku dziennym. Zresztą w poradniku dla rodziców, rozdawanym w szpitalu w innym pobliskim mieście, wymieniano z nazwy konkretne batony jako pomocne w ćwiczeniach dla dzieci mających problemy z gryzieniem. I jak tu się spodziewać, że wynik referendum w sprawie Brexitu wypłynie z choćby odrobinę racjonalnego namysłu nad jasno wyłożonymi argumentami?

Stopień niewiedzy i podatności elektoratu na przypadkowo sklejone, często sprzeczne głupoty jest nieraz zestawiany z nieprzemakalnością na informacje z dziedziny nauk ścisłych. Pewien amerykański uniwersytet prowadzący cykliczne, szanowane w branży badania postaw konsumenckich, obok pytania o to, czy ludzie życzą sobie czytać na etykietach informację o zawartości składników GMO, dopisał też pytanie o zawartość DNA. Ponad 80 procent odpowiedziało, że tak.

Niedouczeni albo po prostu nieufni, zajmujemy zrozumiałą wobec chaosu informacyjnego postawę „obronnej niewiedzy”, przez co ignorujemy dane, które już mamy dostępne na etykiecie, albo odwrotnie: wpadamy czasami w śmieszną panikę. Na przykład paczkowany tarty ser do makaronu: jeśli jesteśmy w Europie, to nazwa „parmezan” gwarantuje nam pochodzenie (w Ameryce wcale nie, parmezanem można nazwać byle co), ale czy chce nam się doczytać, że dosypano nam do paczki wiórów? Przesadzam trochę, ale nigdy przecież nie wiadomo, z czego akurat wyprodukowano celulozę, dodaną pod kryptonimem E460 do sera jako środek przeciwzbrylający, a przy okazji „pompujący” objętość. Raz na jakiś czas ktoś „odkrywa” tę celulozę (także w lodach, sosach…) i podnosi larum, bo jest to istotnie substancja, której nasze kiszki strawić nie umieją. Tyle że sama niestrawność to jeszcze nie powód do obaw – lekarze określają normy nieszkodliwego spożycia celulozy. Tylko czy – abstrahując od zdrowia – opłaca się nam ta oszczędność drobnego wysiłku włożonego w ręczne starcie prawdziwego sera?

Widzę w każdym razie możliwość pewnej pozytywnej inicjatywy obywatelskiej. Drogi ministrze środowiska – jak już porąbiesz Puszczę Białowieską na deski, nakaż tartakom, żeby wióry przekazały sektorowi spożywczemu. Zjemy jej chociaż po kawałeczku i wspólnym wysiłkiem rozniesiemy po kraju. ©

Tarty paczkowany ser do spaghetti uchodzi co najwyżej na biwaku. W domowych warunkach zasada jest prosta: dowolny ser w kawałku, nawet formalnie gorszej marki, będzie lepszy od tartego lepszej marki. Zwłaszcza że sama nazwa nie daje żadnej gwarancji – i np. Grana Padano z dobrej mleczarni, a przede wszystkim świeżo odcięty, nieprzeleżały w chłodni, może być lepszy, bogatszy od „prawdziwego” Parmigiano-Reggiano, który wyszedł z wielkiej fabryki, został pocięty i opakowany pół roku temu. Już nie wspominając o wartych próbowania, podobnych serach z naszych stron – od świetnej polskiej Emilgrany po litewskiego Dziugasa. Z zaskakujących a prostych zastosowań parmezanu radzę spróbować kiedyś zrobić słodko-słone crème brûlée: postępujemy wedle ulubionego przepisu, tylko nie dajemy cukru, zamiast tego, po zmieszaniu ciepłej śmietanki z ubitymi żółtkami, dosypujemy tarty ser (ok. 70–80 g na pół litra) i szczyptę gałki muszkatołowej. Pieczemy normalnie – i tak samo normalnie robimy potem skorupkę z karmelu!

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Zawodu dziennikarskiego uczył się we wczesnych latach 90. u Andrzeja Woyciechowskiego w Radiu Zet, po czym po kilkuletniej przerwie na pracę w Fundacji Batorego powrócił do zawodu – najpierw jako redaktor pierwszego internetowego tygodnika książkowego „… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 16/2016