Komisja Nadzoru Fikcyjnego

Kontrola nad rynkiem finansowym w Polsce jest czysto fasadowa, a zajmująca się nią Komisja to ostatnie miejsce, gdzie poszkodowany przez dużą instytucję mógłby szukać pomocy.

20.11.2018

Czyta się kilka minut

 /
/

Właściwie to jest ich dwóch. Mariusz Zielke i Jakub Zimny. Zielke nigdy nie potwierdził, że Zimny to on, ale też nikt dotąd nie pytał, może prócz znajomych z mediów, którzy dostrzegli w redaktorze Zimnym literackie alter ego redaktora Zielkego. Jakub Zimny, główny bohater wydanego w 2012 r. „Wyroku”, w trakcie rutynowej dziennikarskiej roboty trafia na trop afery wiodącej na szczyty władzy i do międzynarodowej finansjery. Thriller polityczny, jakich wiele w każdym kraju z wolnorynkową gospodarką, giełdą i walką o pieniądze oraz wpływy. Z tą różnicą, że – jak zapewnia Zielke – większość wątków w „Wyroku” to prawdziwe wydarzenia, z którymi zetknął się podczas dziesięciu lat pracy publicysty specjalizującego się w rynku kapitałowym, ale nie mógł opisać za pomocą standardowego warsztatu dziennikarskiego.

– Jeśli komuś wydawało się, że przesadzam w opisie patologii, to po ostatnich doniesieniach mediów o nagraniach w siedzibie Komisji Nadzoru Finansowego zapewne zmienił zdanie – uśmiecha się Zielke.

Satysfakcja? Autor „Wyroku” zapewnia, że towarzyszą mu zgoła odwrotne emocje: – Książka, którą napisałem w 2010 r. i wydałem dwa lata później, idealnie pasuje do opisu realiów polskiego rynku kapitałowego z końca 2018 r. Jeśli zatem nic nie uległo zmianie, to znaczy, że się przeliczyłem, bo miałem nadzieję, że coś jednak tym pisaniem zmienię.

Nic. Coś. Większość. Odrobina. Zielke unika konkretów. Nauczyło go tego doświadczenie. W 2009 r. opublikował tekst, w którym zarzucił Markowi Falencie (temu samemu, który pojawi się potem w aferze taśmowej), że kieruje spółką Electus pomimo wyroków sądowych, które mu wówczas tego zakazywały (dziś tamten wyrok uległ już zatarciu). Spółka pod kierownictwem Falenty szykowała się wówczas do emisji obligacji. – Zawiadomiłem o sprawie Komisję Nadzoru Finansowego – wspomina Zielke. – Do emisji obligacji ostatecznie nie doszło i wtedy Falenta i jego firmy wytoczyły mi pięć procesów, w których domagały się miliona złotych odszkodowania za uniemożliwienie emisji. Przez trzy lata prawie mieszkałem w sądach, pozywano mnie w taki sposób, żebym jednego dnia zeznawał w Gdańsku, a nazajutrz w Lubinie.

Ostatecznie Zielke wygrał prawomocnie wszystkie procesy, ale – jak mówi – wygranym się nie czuje. Firmę Electus KNF ukarała… podaniem do publicznej wiadomości informacji, że złamała prawo.

– Ta sprawa uzmysłowiła mi, że nadzór nad rynkiem finansowym w Polsce ma charakter czysto fasadowy, a sama KNF to ostatnie miejsce, gdzie obywatel poszkodowany przez dużą instytucję mógłby szukać pomocy – dodaje mój rozmówca. – Dlatego nie zdziwiła mnie treść rozmowy nagranej w gabinecie prezesa Komisji przez Leszka Czarneckiego. Wątek osób poszkodowanych w aferze GetBack nie pojawia się w niej właściwie wcale, rozmowa toczy się za to wokół problemów biznesmena, który może przez nią stracić dużo pieniędzy.

Mądry nadzór po szkodzie

Powstała w 2006 r. Komisja Nadzoru Finansowego miała połączyć kompetencje rozproszone wcześniej pomiędzy Komisją Papierów Wartościowych i Giełd, nadzorem bankowym i regulatorem rynku ubezpieczeniowego. W teorii pełni również funkcję swoistego bufora, który ma chronić obywateli przed powierzeniem pieniędzy naciągaczom. Do tego służy tzw. lista ostrzeżeń publicznych, na której KNF podaje informacje o złożonych przez siebie zawiadomieniach o podejrzeniu popełnienia przestępstwa. Aktualnie lista składa się z 225 pozycji.

– Nie potrafię jednak zrozumieć – ciągnie Zielke – dlaczego KNF nigdy nie pomyślała o stworzeniu zestawienia, na którym będzie zwracać uwagę na konkretne konstrukcje czy instrumenty finansowe potencjalnie groźne dla klientów.

Pytanie o takie zaniechanie wydaje się retoryczne w kontekście listu, który pod koniec 2016 r. przesłał posłom ustępujący wówczas z fotela szefa KNF Andrzej Jakubiak. Pytany wówczas, dlaczego Komisja w żaden sposób nie wsparła na czas milionów klientów namówionych do zainwestowania ok. 50 mld zł w tzw. polisolokaty (lokaty połączone celowo z polisą w taki sposób, że rezygnacja z ubezpieczenia wiązała się z utratą nawet 90 proc. kwoty zdeponowanej na lokacie), przewodniczący odpisał, że Komisja „nie posiada kompetencji do rozpatrywania skarg w znaczeniu polegającym na badaniu zasadności zarzutów dotyczących wadliwego zawarcia czy wykonywania przez zakład ubezpieczeń umowy z klientem i wypowiadaniu się w przedmiocie zasadności roszczeń klientów w indywidualnych przypadkach. (...). Skargi są jednym z istotnych źródeł informacji o sposobie funkcjonowania rynku i problemach tamże występujących”.

Słowem – to nie KNF ma być dla obywateli źródłem informacji o potencjalnym ryzyku czyhającym na rynkach finansowych, lecz odwrotnie.

Rzecz w tym, że przeciętny klient banku czy firmy ubezpieczeniowej coraz rzadziej potrafi przejrzeć samodzielnie konstrukcję nowoczesnych produktów finansowych i ocenić ryzyko inwestycyjne. To nie tylko kwestia edukacji ekonomicznej, która wciąż pozostawia w Polsce wiele do życzenia. Poziom skomplikowania produktów finansowych bywa czasem nieodgadniony nawet dla dyplomowanych ekonomistów i bankowców, a ocenę ryzyka utrudnia dodatkowo opis, który specjaliści od marketingu modelują w taki sposób, by uwypuklić korzyści i ukryć czynniki ryzyka. Taka oferta bywa często po prostu pułapką, a złapany w nią klient musi jeszcze tłumaczyć się z rzekomej niekompetencji.

– Zapomnijmy o Amber Gold i obietnicach złotych gór, tu naprawdę wystarczyła odrobina zdrowego rozsądku – kiwa głową Zielke. – Ale co mają powiedzieć wrobieni w obligacje GetBack, które nazywano lokatami, albo ci, którzy wiedzieli, że kupują obligacje, ale zamydlono im oczy ich sfałszowanymi raportami finansowymi i wycenami, które nie zapowiadały kłopotów?


Czytaj także: Rafał Matyja: Krajobraz po remisie


Istotnie. „W latach 2018–2019 będzie miała miejsce ekspansja GetBack połączona ze wzrostem przychodów (…), przy jednoczesnym utrzymaniu zadłużenia na poziomie uzasadniającym wyższą ocenę” – tak jeszcze 19 lutego pisali analitycy renomowanej agencji S&P w uzasadnieniu decyzji o podniesieniu ratingu kredytowego polskiego windykatora. Dwa miesiące później, pod koniec kwietnia, GetBack nie był już w stanie wykupić zapadalnych obligacji na 88 mln zł, ani nawet wypłacić 3 mln zł odsetek.

Audytorzy S&P mogą usprawiedliwiać swoją wpadkę tym, że mieli do dyspozycji tylko to, co udostępnił im ówczesny zarząd GetBack, na którym ciążą obecnie zarzuty prokuratorskie. KNF miała jednak o wiele większe możliwości, ale i tak nie zareagowała na czas. Kiedy pod koniec 2017 r. pierwsze biura maklerskie zaczęły cofać windykatorowi pozytywne rekomendacje, przewidując nadchodzące problemy spółki, Komisja dopinała właśnie na ostatni guzik kampanię ostrzegającą Polaków przed… ryzykiem inwestycji w bitcoiny.

W sprawie SK Banku, z którego wyparowało łącznie 2,7 mld zł i depozyty klientów musiał ratować Bankowy Fundusz Gwarancyjny (czyli zrzucili się na nie klienci innych banków), Najwyższa Izba Kontroli z kolei zarzuciła KNF interwencję spóźnioną o „co najmniej trzy kwartały”.

– W historii praktycznie każdej dużej afery finansowej w Polsce niczym refren powraca wątek bezczynności Komisji, która wkraczała do akcji dopiero na etapie liczenia strat i poszkodowanych – mówi autor „Wyroku”.

Kibic, nie arbiter

Czy politycy, którzy powołali do życia KNF, nie zdają sobie sprawy z jej słabości, czy z premedytacją wyrwali jej zęby? ­Przeglądając biogramy osób desygnowanych do kierowania Komisją, łatwiej uwierzyć w to drugie. – Na jej czele nigdy nie stanął polityk z dorobkiem i zapleczem, które gwarantowałyby mu posłuch wśród rządzących – mówi Zielke. – A mówimy przecież o instytucji, która ma pod kontrolą rynek wart przeszło 3 biliony złotych.

Wśród prezesów Narodowego Banku Polskiego, który stoi na straży inflacji i obiegu monetarnego wartego obecnie ok. 200 mld zł, po 1989 r. pojawia się były premier (Marek Belka), dwóch eks-ministrów (Leszek Balcerowicz i Adam Glapiński) oraz Hanna Gronkiewicz-Waltz, której kierowanie NBP otworzyło drogę do skutecznego ubiegania się o politycznie istotną prezydenturę Warszawy. Dla Stanisława Kluzy, pierwszego szefa KNF, i dla jego następców kierowanie Komisją było tymczasem pierwszym poważnym stanowiskiem w karierze. Trudno oprzeć się wrażeniu, że nominaci o większym politycznym ciężarze gatunkowym trafiają nawet do Najwyżej Izby Kontroli.

Czym innym jest jednak odpowiedź na pytanie, dlaczego rządzący, bez względu na ideologiczną proweniencję, wolą taką bezzębną wersję KNF-u? Raczej nie chodzi o obawę przed zarzutem upolitycznienia ważnej instytucji, bo urzędy centralne, jako instytucje powołane do realizacji polityki rządu, upolitycznione są niejako z definicji, nie mówiąc już o tym, że wyborcy w Polsce przywykli do administracji, która nie wstydzi się partyjnej odznaki w klapie. W grę wchodzić może zatem jeszcze głęboko zakorzenione w polskiej klasie politycznej przekonanie, że państwo w miarę możliwości winno jak najmniej mieszać się do gospodarki. Władza w roli życzliwego kibica z pewnością pasuje do neoliberalnych wzorców politpoprawności. Szkopuł w tym, że kibic nigdy nie będzie bezstronnym arbitrem.

Nic też dziwnego, że KNF z tą bezstronnością problemy ma od zarania.

Zielke: – W 2006 r. pojawiła się informacja, że szefem nowo powstałej Komisji zostanie Stanisław Kluza. W jego oświadczeniu majątkowym znalazłem informację, że dysponuje majątkiem wartym około 10 mln zł, do tego zdeponowanym na rachunku inwestycyjnym w domu maklerskim IDM SA, w sprawie którego KNF miał właśnie prowadzić pierwsze oficjalne postępowanie. Prezes nominat rozwiązał ten problem, przelewając pieniądze na tzw. ślepy rachunek, który oficjalnie nie dawał mu wglądu w transakcje, w jakie dom zarządzający angażował jego fundusze, nie mógł więc również wykorzystać informacji poufnych do własnych inwestycji. Obiecał też, że w sprawach dotyczących IDM SA będzie wstrzymywać się od głosu. Do dziś nie rozumiem jednak, dlaczego w 38-milionowym kraju z nieźle już rozwiniętym rynkiem kapitałowym nie udało się znaleźć na to stanowisko bardziej neutralnego kandydata.


Czytaj także: Marek Rabij: Duży może wszystko


Obrotowe drzwi łączące świat finansów z kontrolującą go Komisją kręcą się nadal. Jerzy Pruski, były szef Bankowego Funduszu Gwarancyjnego, dziś pełni funkcję wiceprezesa Idea Banku. Pracę dla tego banku ma w zawodowym życiorysie również Łukasz Dajnowicz, wieloletni rzecznik prasowy KNF. Jarosław Ostrowski, szef jednego z kluczowych departamentów Komisji, sprawował funkcję wiceprezesa Polskiego Domu Maklerskiego – tego samego, który pojawia się w aferze GetBack w roli jednego z głównych dystrybutorów obligacji windykatora.

Najbardziej symptomatyczne pod tym względem są jednak dalsze kariery dwóch poprzednich szefów KNF, którzy po zakończeniu kadencji szybko trafili do biznesu: Stanisław Kluza – jako prezes Banku Ochrony Środowiska, Andrzej Jakubiak zaś na stanowisko zastępcy dyrektora działu prawnego mBanku.

– Dla pełnego obrazu dorzućmy szkolenia, które m.in. agencja Support, spółka zależna IDM SA, oferowała w poprzedniej dekadzie firmom wybierającym się na giełdę – zauważa Zielke. – Zajęcia prowadzili kluczowi urzędnicy poprzedniczki KNF, Komisji Papierów Wartościowych i Giełd, którym za dzień takiej pracy oferowano wielokrotność miesięcznej pensji. Współpracę domu maklerskiego, który pomaga w wejściu na giełdę, z urzędnikami, którzy taki debiut kontrolują, trudno moim zdaniem nazwać przejrzystą. Zwłaszcza gdy mowa nie o jednym przypadku, ale o 44 szkoleniach zrealizowanych w ciągu zaledwie 10 miesięcy.

▪▪▪

Budżet KNF w 2017 r. wyniósł ponad 239 mln zł. Przeciętne miesięczne wynagrodzenie brutto – 10 538 zł. Z danych firmy Sedlak&Sedlak z początku tego roku wynika, że mediana zarobków w całej administracji rządowej sięgnęła w tym czasie 3851 zł brutto. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Historyk starożytności, który od badań nad dziejami społeczno–gospodarczymi miast południa Italii przeszedł do studiów nad mechanizmami globalizacji. Interesuje się zwłaszcza relacjami ekonomicznymi tzw. Zachodu i Azji oraz wpływem globalizacji na życie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 48/2018