Bałagan i koniec

To koniec, już dłużej tak się nie da, trzeba posprzątać papiery i książki.

23.08.2015

Czyta się kilka minut

Wbrew pozorom nie nawiązuję do wywiadu z Agatą Bielik-Robson („TP”, nr 31/15), w którym ta wyjątkowo przenikliwa komentatorka spraw wiecznych i bieżących oznajmiła kres inteligencji (co – nawiasem mówiąc – jest gestem na wskroś inteligenckim), lecz do stanu pomieszczenia, w którym pracuję, a raczej – targany przez sprzeczne podniety – usiłuję pracować.

Żeby skończyć, trzeba zacząć, zdobyć przyczółek, powiedzmy: czterdzieści centymetrów wolnego miejsca na stole. Tu położymy Wojaczka i wojaczkofiołów. Czuję się jednym z nich, choć mniej interesuje mnie życie poety, bardziej zaś jego wiersze. Frapuje zapisana w nich wola mocy, skrywająca kruchość, wola formy, powiedziałbym, że nieco podobna do mojego pragnienia uporządkowania biurka, rozpaczliwa, podmyta przez świadomość tymczasowości ewentualnych sukcesów: „Patrzy na mnie moja twarz odbita w chmurze / mgły, co wyszła mi z ciała przez szpary w powiekach”. W zakresie egzystencji i ładu w pokoju nie osiągniemy zbyt wiele, musimy jednak próbować, albo możemy próbować się tą niemożnością bawić, albo nawet liczyć, że coś z tych prób wyniesiemy: „Dysonans / w walencji uranu / doprowadził do odkrycia // Dysonans / (jeśli chcesz wiedzieć / prowadzi do odkrycia)”. To z W.C. Williamsa, którego wiersz znalazłem w pracy Franka Kermode’a „Znaczenie końca”, kapitalnej, przełożonej przez Olgę i Wojciecha Kubińskich.

Zatem pozbierać w jedno miejsce książki przyjaciół i rzeczy podarowane. Podzielić na słupki. W pierwszym staną teksty aktualnie czytane i podczytywane, nieraz z mozołem, z których należy się uczyć: „Czas wiersza”, „Widmontologie...”, „Esej o formie życia”, „Znaki szczególne”. W pisaniu Dariusza Czai szepce czas, moda (intelektualna) nie liczy się zbytnio, ceni się współczucie i dreszcz bliskości. Humanistyka to dla niego po staremu ćwiczenie duchowe: „Jesteśmy tu może tylko po to – cytuje Rilkego – by powiedzieć: dom / most, studnia, brama, dzbanek, owocowe drzewo, okno”. Demonstracyjny anachronizm tego podejścia okazuje się zaskakująco ciekawy.

W drugim słupku rzeczy pożyteczne do zajęć ze studentami i nie tylko: „Poezja przyziemna” Marcina Kurka, choć o autorze hiszpańskim, przyda się na pewno, podobnie Seweryny Wysłouch „Narracje małe i duże”. Postawię je na książkach Iwony Gralewicz-Wolny, Agaty Stankowskiej, Eli Winieckiej, jeszcze nieodłożonych na miejsce – wzmocni się filar polonistyki.

Powieści na kaloryferze. Conrad? Co mnie napadło? Ale „Jądro” jednak wielkie, wcale nie alegoryczne (alegorie są wredne i w większości prostackie), zakotwiczone w detalach i minimalnych uchybieniach stylu. Houellebecq, „Platforma” i „Cząstki...”, ale dlaczego tutaj? To z powodu pana Marcina, który napisał o francuskim moraliście licencjat błyskotliwy, choć całkowicie obcy mojemu przekonaniu o marności tego pisarstwa. Wystarczy skubnąć parę akapitów „Kuratora” Kruszyńskiego (skąd to skojarzenie, może przez typ bohatera?), żeby odczuć różnicę między prozą, która ma język, i prozą bez języka. Powieść bez języka wyląduje w szafce z drzwiczkami.

Tomiki na parapecie i podłodze, dziesiątki. Wziąć do ręki, dmuchnąć na okładkę, przed ulokowaniem na półce otworzyć na chybił trafił: „ja cierpnę / ty cierpniesz / ty już / ja jeszcze” (Mikołajewski), „Tekst jest naszym pastwiskiem. Zestaw chwytów ten sam” (Pasewicz), „Idziemy przez most, w dole gondola / z kamerą i kimś z kolorowych pism, / pytasz, / co zrobię, / jak już się skończysz, / wrzucę do rzeki kamień, mówię i / pokazuję, i wszystko jest ważne, / gnoju! – krzyczy ten z kolorowych pism” (Bierut). Z okładki patrzą pani Krystyna i Stefan; „rzezią ryb / ludzie witają / narodziny Dziecka” (Krystyna Lars). Trzy zbiorki Samanthy Kitsch. Ulokuję blisko, może zdarzy się jeszcze okazja do powiedzenia, że to niebanalna poetka pod zbędnym pseudonimem.

Piketty, oczywiście. Podobno czytają go Bill Gates, Barack Obama, Jarosław Kaczyński i koledzy, którzy coraz usilniej szukają algorytmu (alegorii?) zdolnego (zdolnej) objaśnić i ulepszyć nasz zawstydzająco niedoskonały świat. Czy taki algorytm, uchwyt na wszystko, przekonanie prawie tak silne jak prawda, pewność słuszności wreszcie zdobyta – mogą coś pomóc w kwestii biurka? Bo jeśli nie, to biada, żadnej już wiary; bo jeśli nie, to bieda, znikąd pomocy; bo jeśli nie, to bomba, mój jest ten kawałek podłogi. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 35/2015