Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Rzadko w polskim kinie trafia się tak bezlitosny opis naszych przywar. Przed kilku laty Wojciech Smarzowski w "Weselu" bez taryfy ulgowej sportretował polską prowincję, która tańczy swój chocholi taniec na gruzach dawnych wartości, zaprzedanych w myśl zasady "zastaw się, a postaw się". Tym razem oglądamy na ekranie ludzi spełnionych i sytych, willową "warszawkę", która zatraca się w konsumpcji, a zarazem desperacko próbuje podtrzymać swój wizerunek rodziny idealnej.
Nie ma lepszej scenerii dla tego rodzaju festiwali hipokryzji, jak wielkie uroczystości rodzinne. W filmie Drozdowicza jest to przyjęcie z okazji pierwszej komunii chłopca. Do podwarszawskiego domu dziadków zjeżdża się rozproszona rodzina. Rozstawiony w ogrodzie obrotowy stół ugina się od jadła. Króluje obowiązkowy rosół, sałatki, mięsiwa z grilla. Pan domu prezentuje gościom najwyższej klasy sprzęt z sektora "dom, hobby, ogród". Chwali się zautomatyzowaną kosiarką do trawy i spłuczką na fotokomórkę. Nikt już za bardzo nie pamięta, z jakiej okazji znalazł się na party. Trwa licytacja na prezenty i drobne docinki przy stole. Wraz z wypitym alkoholem napięcie powoli rośnie. Czekamy tylko, aż wybuchnie bomba - dosłownie i w przenośni.
Drozdowicz powoli przekłuwa balon rodzinnego zakłamania. Wychodzą na wierzch zamiatane pod dywan kłamstwa i wstydliwe sekrety. Po zakończeniu przyjęcia nikt już nie będzie miał wątpliwości, że dziadek to snobistyczny nuworysz, zaś drugi, który dorobił się znacznie mniej, jest złośliwcem zadręczającym rodzinę inżynierskimi obsesjami. Jeszcze gorzej z młodszym pokoleniem. Ojciec chłopca jest nieudacznikiem na utrzymaniu żony, zapijającym frustracje z nieodłącznej piersiówki. Matka (rewelacyjna Agnieszka Wosińska), redaktorka prasy kobiecej z wyższej półki, płaci za życiowy sukces uzależnieniem od narkotyków. Wujek jest ukrytym homoseksualistą, ciocia - podstarzałą nimfomanką, inny wujek za pieniądze jest gotów zrobić wszystko.
Jedyną zdrową częścią rodziny wydają się być dzieci, które jakoś instynktownie czują, że tak beznadziejnie urządzony świat należy czym prędzej wysadzić w powietrze. Najbardziej zdumionym widzem tego cyrku jest Olenka, ukraińska służąca (Roma Gąsiorowska), pobożna i oddana chlebodawcom. Wiszącą w powietrzu katastrofę odroczy jeszcze na moment wizyta młodziutkiej katechetki (Karolina Gruszka), której naturalna prostota i otwartość w stosunku do kwestii religijnych zderzy się z zaściankową, czysto obrzędową wersją katolicyzmu w wydaniu gospodarzy.
Film Drozdowicza mógłby być filmem na miarę wczesnych dzieł Pedro Almodóvara, wadzącego się z podwójną moralnością i fałszywym porządkiem. Tymczasem "Futro" jest przede wszystkim dobrą komedią satyryczną, szytą grubym ściegiem, momentami przypominającą nieocenzurowaną wersję telenoweli "Klan". Niepotrzebnie wrzucono doń tyle wątków: jak ten z psychopatycznym sąsiadem, strzelającym do ogrodowych krasnali, czy z niemieckim szefem firmy, który z okazji komunii chce podarować wnukowi swego pracownika ściągnięty z własnej ręki zegarek.
Film ma jednak swój pazur - i bynajmniej nie dlatego, że jak na polskie warunki prezentuje wyjątkową śmiałość obyczajową. Ten pazur przejawia się przede wszystkim w odwadze pokazania ogromnego rozziewu pomiędzy tym, jacy jesteśmy, a jakimi chcielibyśmy być. Wartości deklarowane przez większość Polaków jako te najważniejsze: rodzina, wiara, miłość, okazują się w filmie żałosną fasadą skrywającą kompleksy i pustkę.
"FUTRO" - reż.: Tomasz Drozdowicz, scen.: Beata Hyczko, zdj.: Damian Pietrasik, muz.: Bartłomiej & Marcin "Brat" Oleś, wyst.: Leszek Piskorz, Teresa Budzisz-Krzyżanowska, Agnieszka Wosińska, Grzegorz Damięcki, Witold Dębicki, Janusz Chabior, Dorota Segda, Michał Czernecki, Magdalena Boczarska, Roma Gąsiorowska, Anna Romantowska, Karolina Gruszka i inni. Prod.: Polska 2007. W kinach od 25 kwietnia.