Autem drożej

Dużo bardzo detali towarzyszy wydarzeniom ostatnim, związanym z podróżą posłów PiS-u i ich żon do Madrytu.

10.11.2014

Czyta się kilka minut

Absolutnie nie chcemy tu w żaden szczególny sposób piętnować akurat tych posłów i tych żon, bowiem zjawisko dotyczy wielu reprezentantów narodu naszego, od lewa do prawa, i od dołu do góry. Pierwej wydawało się bowiem nam wszystkim, że mamy do czynienia jedynie z tradycyjnymi objawami lęku, który uruchamia się jakże często u naszych ludzi władzy w samolotach i na lotniskach. Nie ma najmniejszego powodu, by tym wspaniałym ludziom nie wierzyć czy np. śmiać się z nich do rozpuku, że oto zachowują się tak akurat, jak ich nauczono, gdy wieje grozą: że piją wtedy wódę nie zakąszając, że zwieracze narzucone przez poprawność im wtedy puszczają i tragedia się rozlewa na pasy startowe, pomiędzy śmigła i w salonikach dla VIP-ów. Niechybnie potrzebna jest w parlamencie poradnia, z zespołem medyków, którzy powinni zajmować się ludźmi latającymi w interesach państwowych. Niechybnie politycy nasi powinni w kasach firm lotniczych pokazywać opieczętowany papier, na którym by stało czarno na białym, że są zdolni do powietrznych podróży bez komplikacji. Gdy zaś są niezdolni, ale niezbędni na posiedzeniach plenarnych, do biletu powinni dostawać dyskretny kaftanik bezpieczeństwa, albo choćby obróżkę z poręcznym łańcuszkiem, który mogłaby – dajmy na to – trzymać stewardesa.

No więc wydawało się, że tylko z lękiem mieliśmy do czynienia, gdyśmy znudzeni czytali w tabloidach, że oto żony posłów ciągnęły z gwinta, z własnych flaszek, na pokładzie samolotu. I wydawało się, że to koniec, że jest to po prostu zwykła przygoda celebrytów polskiej polityki. A jednak nie. Historia ta bowiem, jak wiemy, rozwinęła się pięknie jak pąk, a wewnątrz kielicha zobaczyliśmy coś jeszcze, i nie była to pszczółka. Oto pojawił się motyw (absolutnie niesprawiedliwy, jak czytamy w oświadczeniu zainteresowanych) wyłudzenia z okazji tej podróży publicznego grosiwa, co już nie jest błahostką w rodzaju zataczania się, chlania i wycia w środkach komunikacji zbiorowej. Początkowo poseł Błaszczak rzecz próbował wyjaśniać, jak to on – bez wdzięku, czucia i pomyślunku, więc koniec końców sprawą zajął się sam prezes. Ów zmiótł z wizji posła Błaszczaka wrzącą lawą swej logiki i zasad. Inkryminowani posłowie zostali błyskawicznie nabici na pal opinii publicznej i poddani najwyszukańszym łaskotkom. Pięknie, ale mimo to sprawa wydaje się wciąż nie dość objaśniona.

Otóż – jak słyszymy – posłowie mieli pierwej jechać do Madrytu samochodami (trzema?). Dziś jest tylko jeden argument za jechaniem autem na drugi koniec Europy, albo dwa: a jest to kliniczny lęk przed lataniem właśnie albo zwiedzanie europejskich piwiarni, chlewni lub zlewni. Żaden inny powód jest nie do przyjęcia. Benzyna, autostrady, nocleg – to wszystko jest niesłychanie drogie wobec ceny samolotu, nie mówiąc już o bilecie tanich linii lotniczych. Słowem: zgoda, dla każdego patrioty jest jasne, że służbowa obecność posłów PiS w Madrycie była absolutnie konieczna i bezdyskusyjna. To, że nie odnotowano ich czynnego udziału w tamtejszych pracach, nie ma nic do rzeczy, bowiem – jak napisał zatroskany obserwator w jednym z portali niezłomnych – i tak większość ważnych spraw politycznych załatwianych jest w kuluarach. A zatem skoro posłowie PiS-u byli kuluarom madryckim konieczni, mogli byli, skoro latanie ich męczy, w istocie jechać autem. Tłuc się drogo po szosach Europy dwa albo i trzy dni, ku chwale ojczyzny. Problem jednak jest taki, że lęk przed lataniem mają żony posłów, dwie albo jedna, a nie mężni posłowie. Żony owe wciąż jeszcze nie są – Bóg dał – reprezentantkami narodu, i są z naszego – obywateli – punktu widzenia absolutnie zbędnym balastem w podróży służbowej swych mężów. Były tym samym zbędne w Madrycie, jakkolwiek by to nie brzmiało seksistowsko, brutalnie i bezwzględnie.

A zatem to zalęknione żony mogły pojechać prozdrowotnie i rozrywkowo, ale za swoje, a nie za publiczne pieniądze. Mężowie zaś powinni polecieć osobno, tanio, prędko, za nasze wspólne, do roboty, a nie na piwo, bowiem trudno uwierzyć, że lecieli do Hiszpanii na wino. Wniosek jest zatem taki, że już samo pobranie zaliczki na podróż samochodową do Hiszpanii, zaliczki – jak wiemy – już zwróconej pod wpływem zainteresowania opinii publicznej, wydaje się pomysłem od początku podejrzanym. Chodziło być może po prostu o wypad rodzinno-przyjacielski, za nieswoje pieniądze, o przejazd przez Niemcy, krainę piw wszelakich, osładzających nużący pobyt służbowy w Hiszpanii, w krainie win kwaśnych.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Felietonista „Tygodnika Powszechnego”, pracuje w Instytucie Literackim w Paryżu.

Artykuł pochodzi z numeru TP 46/2014