Po co harcerz Kaczyńskiemu

Zgłoszenie kandydatury Andrzeja Dudy na prezydenta może odciągnąć uwagę wyborców PiS nie tylko od afery madryckiej.

15.11.2014

Czyta się kilka minut

Andrzej Duda / Fot. Darek Golik / FORUM
Andrzej Duda / Fot. Darek Golik / FORUM

Gdy pod koniec października Jarosław Kaczyński zdecydował, że PiS zamknie tegoroczną kampanię wyborczą ogłoszeniem kandydata na prezydenta RP, nastroje w partii odrobinę się polepszyły. Kampania szła tak sobie, nie brakowało wpadek: warszawski rywal Hanny Gronkiewicz-Waltz Jacek Sasin musiał się tłumaczyć z niepłacenia w stolicy podatków. Podróże Kaczyńskiego po Polsce nie przynosiły wzrostu poparcia (w ciągu ostatnich dwóch miesięcy PiS stracił między 2 a 4 proc.). Pomysł z Andrzejem Dudą wydawał się sposobem na przejęcie politycznej inicjatywy.

– Zakładaliśmy, że ostatnie dni kampanii to będzie chwalenie się przez rząd miliardami z Unii. Chcieliśmy zaproponować coś własnego. Dyskusje trwały od dwóch miesięcy, ale decyzja, by zrobić to 11 listopada, zapadła ponad dwa tygodnie temu – zapewnia nowy rzecznik PiS Marcin Mastelarek.

Jednak między podjęciem decyzji a jej ogłoszeniem PiS doświadczyło trzęsienia ziemi, poważniejszego niż wszystkie wstrząsy, które partia przeżywała w ciągu ostatnich lat.

Awantury podróżne

Zaczęło się niewinnie: 5 listopada jeden z tabloidów opublikował zdjęcia z podróży żon polityków PiS tanimi liniami lotniczymi do Madrytu. Na pokładzie doszło do przepychanki ze stewardesą, bo panie sączyły przyniesiony ze sobą alkohol.

Ale to był dopiero początek: dziennikarze ustalili, że trzej posłowie – dotychczasowy rzecznik PiS Adam Hofman, Adam Rogacki i Mariusz Antoni Kamiński – wzięli niemal 20 tys. zł zaliczki na podróż samochodami na madryckie posiedzenie komisji Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy, lecz polecieli tanimi liniami za kilkaset złotych. Posłów dodatkowo pogrążył komunikat sekretariatu Rady, że trzy razy z rzędu przyjeżdżali na posiedzenia, podpisywali listy obecności i znikali. Kiedy jeszcze się okazało, że bilety na lot kupiono przed wzięciem zaliczek na podróż samochodem, ich postępek stał się nie do obrony.

7 listopada trzech podróżników zawieszono, zaś 10 listopada władze partii jednogłośnie zdecydowały o ich wyrzuceniu na wniosek Jarosława Kaczyńskiego. PiS popadł w wizerunkowe tarapaty i stracił trzech aktywnych posłów, przede wszystkim rzecznika, który uchodził za sprawnego technologa politycznego. Afera zdominowała ostatni tydzień kampanii, a liderzy partii zorientowali się, że mogą nie podnieść się po ciosie, który prawdopodobnie odebrał im szanse na zwycięstwo w wyborach.

– Kaczyński był przybity: miał świadomość, że może się to przyczynić do porażki – mówi nam jeden z jego współpracowników. Prócz nieuczciwości podwładnych, kontrastującej z moralizatorskim przekazem partii, lidera PiS miało oburzyć również to, że posłowie szaleli w Madrycie (ekscesy Hofmana nagrali na wideo polscy turyści), podczas gdy miliony Polaków ruszało na groby bliskich i pogrążało się w zadumie.

Prezes szczególnie przeżywał też fakt, że kłopoty partii przyniósł Hofman, którego on sam zrobił szefem jednego z regionów i rzecznikiem prasowym. – Zemściły się na nim felery moralne ludzi, na których sam postawił – opowiada osoba, która rozmawiała z szefem PiS w ubiegłym tygodniu.

Współpracownicy Jarosława Kaczyńskiego przekonują, że szybko zareagowali, wyrzucając z partii oskarżonych o wyłudzenie publicznych pieniędzy – ich zdaniem, po aferze taśmowej Platforma nie ukarała zamieszanych w nią polityków. Prócz wyborców PiS mało kto jednak wierzy, że chodzi o więcej niż tylko minimalizowanie rozmiarów katastrofy, jaką była afera w kulminacyjnym okresie kampanii.

Lepiej bez prawyborów

Czy pomogło im ogłoszenie kandydatury Andrzeja Dudy w majowych wyborach prezydenckich? Część naszych rozmówców zżyma się, że – podobnie jak cała kampania wyborcza – ta akcja była źle przygotowana.

– Impreza w Krakowie, na której to ogłaszano, odbywała się późno. Nie uprzedzono dziennikarzy, nie było transmisji na żywo, nie trafiła więc na odpowiednim miejscu do wieczornych serwisów ani środowych gazet – narzeka jeden ze współpracowników szefa PiS. – W dodatku dzień później Andrzej poleciał do Brukseli i zamiast budować efekt, udzielając dziesiątek wywiadów, zniknął z mediów – dziwi się nasz rozmówca.

Zarzuty te odpiera rzecznik PiS. – Wcześniej był marsz prezydencki, więc nie dało się tego zrobić. Nie zależało nam na jednorazowym niusie, lecz na organizacji wydarzenia, do którego będziemy się długo odwoływali. Hala „Sokoła”, Kraków, 11 listopada, po wizycie na Wawelu: to wszystko ma znaczenie – przekonuje Mastelarek.

Kaczyński zrezygnował z pomysłu, by zorganizować prawybory. – Najpierw prezes się zgodził, mówił o tym nawet na komitecie politycznym, ale eksperci zaczęli go przekonywać, że PiS na tym straci – opowiada osoba dobrze zorientowana w pisowskich realiach. – Przekonał go argument, że PO zyskała na prawyborach w 2010 r., bo media lubią Platformę. Nas nie lubią, więc może się to skończyć klęską.

Nawet pomysłodawca prawyborów, europoseł Ryszard Czarnecki, broni decyzji Kaczyńskiego. – Prawybory trwałyby zbyt długo. Ogłosiliśmy kandydata szybko i mamy teraz pół roku na kampanię – przyznaje.

Prawda jest jednak taka, że Kaczyński obawiał się sytuacji, w której na skutek prawyborów w partii urosną w siłę frakcje. O kandydowaniu na prezydenta myślał sam Czarnecki, legendy krążyły także wokół senatora Grzegorza Biereckiego, milionera, założyciela i długoletniego szefa SKOK-ów. Po drugiej stronie byli stronnicy Joachima Brudzińskiego, który rządzi aparatem partyjnym i zdobywa coraz więcej wpływów w partii. To oni forsowali kandydaturę Dudy, uważając go za outsidera, który im nie zagrozi.

Skądinąd wiadomo, że z Brudzińskim od dawna konkurował Hofman. – Decyzja prezesa oznacza, że w PiS nie będą liczyły się żadne frakcje. Urośnie tylko Brudziński, który po wyrzuceniu Hofmana staje się osobą drugą po szefie – opowiada jeden z posłów PiS.

Efekt świeżości

Dlaczego Kaczyński postawił na Dudę? – Bo Duda nie ma własnych ambicji politycznych, nie buduje frakcji – tłumaczy inny nasz rozmówca.

– Nie stoi za nim żadna grupa, nad którą Kaczyński bałby się, że straci kontrolę, jak to się teraz dzieje z Biereckim. Dla aparatu partyjnego to ciało obce. Z punktu widzenia prezesa tak jest wygodniej – opowiada kolejny polityk prawicy.

– Szczytem jego marzeń jest posada ministra sprawiedliwości w rządzie PiS. Startując, niewiele ryzykuje, a przeciwnie: może się wypromować. Tym bardziej że ostatnio się wyrobił, coraz lepiej przemawia – mówi jeden z posłów PiS.

Jakie były atuty Dudy? – To najlepszy z możliwych kandydatów – chwali poseł Zbigniew Girzyński.

– Inteligent, pracownik naukowy, człowiek umiarkowany – wtóruje Czarnecki.

– Duda jest autentycznym, stuprocentowym pisowcem – opisuje Jarosław Gowin, szef Polski Razem, która wystawiła z PiS wspólne listy w wyborach samorządowych i będzie współpracować w wyborach prezydenckich i parlamentarnych. – On naprawdę wierzy w linię partii, myśli w ten sposób. Tu nie ma żadnej gry. Dla kandydata to cechy pozytywne. Daje też PiS-owi nową jakość, polepsza wizerunek tej partii, bo ma dobre cechy: wiek, maniery i wykształcenie.

Wystawienie Dudy ma więc dać PiS-owi efekt świeżości. Przyznaje to zresztą sam kandydat. – Zdecydowano, że trzeba człowieka o nowym spojrzeniu. Kogoś, kto wchodził w dorosłość po 1989 r. – mówi nam Andrzej Duda.

42-letni Duda to krakus. Skończył prestiżową Dwójkę – liceum Sobieskiego, potem studiował prawo na UJ, gdzie się doktoryzował i przez kilka lat wykładał (po ogłoszeniu decyzji o jego starcie dziennikarze na Twitterze zaczęli wspominać, jaką ocenę dostali od niego z prawa administracyjnego). Uformowało go m.in. harcerstwo. – Do dziś pozostał trochę harcerzem. Nie tylko dlatego, że chodzi w święta na harcerskie msze w kościele św. Idziego w Krakowie – tłumaczy Wojciech Kolarski, który Dudę poznał 30 lat temu na zimowisku, a dziś kieruje jego biurem poselskim.

Rodzice polityka to profesorowie na Akademii Górniczo-Hutniczej. Znajomi podkreślają, że widać w nim góralską krew – jego dziadek urodził się koło Zabrzeży nad Dunajcem. Proponowano mu nawet członkostwo w Związku Podhalan. – To prawda – śmieje się Duda. – Nie zdecydowałem się, ale utrzymuję ze Związkiem kontakty – dodaje. W górach mieszka jego stryj.

Jak na kandydata na prezydenta przystało, ma żonę i dzieci. W jego politycznym życiorysie najważniejsze są dwie daty. Pierwsza to rok 2005, kiedy trafia do polityki, druga – pięć lat później, gdy dochodzi do katastrofy smoleńskiej.

Blisko Lecha, z Jarosławem

– W 2005 r., gdy zostałem posłem, klub PiS zlecił mi przygotowanie ustawy lustracyjnej – opowiada poseł Arkadiusz Mularczyk, niegdyś w PiS, a od 2011 r. wraz ze Zbigniewem Ziobrą budujący Solidarną Polskę. – Tworzyłem zespół i kolega polecił mi znajomego z harcerstwa. Włączył się chętnie i przygotowaliśmy ustawę, uchwaloną wspólnie przez PiS i PO – wspomina Mularczyk. Potem Duda był prawnym ekspertem klubu parlamentarnego PiS, okazał się sprawny w pisaniu ustaw. Przez Mularczyka poznał Ziobrę, ówczesnego ministra sprawiedliwości, i w 2006 r. trafił do resortu na stanowisko wiceministra. – Po przegranych wyborach w 2007 r. Zbyszek zarekomendował go Lechowi Kaczyńskiemu do Kancelarii Prezydenta – mówi nam Mularczyk. Tak Duda został prezydenckim prawnikiem w randze ministra. Kolejnym przełomem okazał się 10 kwietnia 2010 r. – W katastrofie stracił szefa, a zarazem mistrza, bliskich przyjaciół i współpracowników – opowiada jeden ze znajomych dzisiejszego europosła PiS. To wtedy Duda emocjonalnie mocniej związał się z partią Jarosława Kaczyńskiego.

– Rzeczywiście, najważniejszy był dla mnie okres pracy z prezydentem, a potem Smoleńsk. Dopóki mnie polityka nie odrzuci, będę chciał w niej realizować testament Lecha Kaczyńskiego. Gdy tamta prezydentura została przerwana, dopiero poczułem się politykiem – opowiada były prezydencki prawnik.

Kiedy w 2011 r. jego polityczni promotorzy, Ziobro i Mularczyk, odeszli z PiS, Duda został przy Jarosławie Kaczyńskim. – Uważał, że byłoby to nie fair względem śp. prezydenta – słyszymy od jego sojuszników.

– Ale było w tym też trochę oportunizmu: zostać z silniejszym – dorzuca jego krytyk.

– Uważam się za politycznego ucznia Lecha Kaczyńskiego – tłumaczy swą decyzję Duda. – Gdybym to zrobił, sumienie nie pozwalałoby mi iść na jego grób. Po drugie uważałem, że to polityczny błąd i dzielenie naszego ugrupowania.

W 2011 r. Duda dostał się do Sejmu – wcześniej, jesienią 2010 r., bez powodzenia ubiegał się o prezydenturę Krakowa (został radnym). Wiosną 2014 r. zdobył mandat europosła.

– Mimo młodego wieku, ma duże doświadczenie. Był naukowcem, samorządowcem, ministrem, współpracował z prezydentem Kaczyńskim – mówi Marcin Mastelarek. Rzecznik PiS podkreśla, że wątek kontynuacji prezydentury Lecha Kaczyńskiego będzie jednym z filarów kampanii.

Rywal zastępczy

Wystawienie Dudy pozwala Kaczyńskiemu upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Po pierwsze, sam prezes PiS nie chce startować, bo boi się porażki, która mogłaby podkopać jego pozycję w partii (choć oficjalna wersja jest inna: – Prawdziwa władza w Polsce jest w rządzie, Kaczyński będzie się ubiegał o urząd premiera, to oczywiste – tłumaczy Kolarski). Po drugie, skoro wie, że PiS nie wygra przyszłorocznych wyborów prezydenckich, stawia na kandydata, który może pomóc poszerzać elektorat przed jesiennymi wyborami parlamentarnymi.

Duda jest do tego bardzo wygodny. Z jednej strony twardy elektorat PiS będzie zadowolony: były prawnik Lecha Kaczyńskiego występuje w dokumentalnym filmie „Mgła” Joanny Lichockiej, w którym sugeruje się, że katastrofa smoleńska była czymś więcej niż wypadkiem lotniczym. Zresztą jako poseł dzisiejszy kandydat na prezydenta regularnie chodził na posiedzenia zespołu Antoniego Macierewicza.

Z drugiej strony stratedzy PiS uważają, że Duda pozwoli partii przyciągnąć nowych wyborców: młodszych, z większych miast, lepiej wykształconych i bardziej centrowych. Choć to partia starego Kaczyńskiego, zgłasza młodego kandydata. Kojarzy się z wyborcami mniej wykształconymi – stawia na dobrze wyglądającego młodego naukowca. – W tym sensie to będzie trudniejszy rywal dla Bronisława Komorowskiego – ocenia Gowin.

Co na to Pałac Prezydencki? – Podchodzimy do tego z pokorą – mówi anonimowo jeden ze współpracowników Bronisława Komorowskiego, przypomina jednak ostatni sondaż, z którego wynika, że obecnemu prezydentowi ufa ponad 80 proc. Polaków. – W dodatku zadowolonych jest z niego ok. 60 proc. wyborców PiS – zauważa nasz rozmówca. I dodaje: – Gdyby w wyborach wystartował Kaczyński, wyborcy jego partii mogliby się od prezydenta odwrócić. Ale Andrzej Duda, jako kandydat zastępczy, będzie miał znacznie mniejszą możliwość mobilizacji pisowskiego elektoratu.

Współpracownik obecnej głowy państwa jest również spokojny o przebieg kampanii. – Choć prezydent jeszcze nie ogłosił startu, jest w różnych sondażach faworytem. A to pozostali kandydaci dostosowują się do tego, kto ma największe szanse – podkreśla.

Buława i pałeczka

– Zwracam pana uwagę, że decyzja Jarosława Kaczyńskiego o postawieniu na Dudę jest dalekosiężna – mówi Arkadiusz Mularczyk. – Może to jemu kiedyś zechce przekazać pałeczkę.

– To zbyt daleko idąca interpretacja – protestuje Duda. – A poza tym prezydent nie może być szefem partii – dodaje żartem.

Znajomi twierdzą, że Duda startuje z przekonaniem. – Wierzy, że wygra, nie dlatego, że jest naiwny. Uważa, że jak coś robi, to robi na serio. Startuje również na serio – mówi Kolarski.

– To prawda – przyznaje Duda. – Nie umiem niczego robić na pół gwizdka. Staram się działać rozsądnie. Robiłem już kilka kampanii. I zawsze walczyłem o zwycięstwo. Dla mnie to nie jest zabawa, tylko służba. Uważam, że Polska powinna mieć innego prezydenta, który inaczej podchodzi do swego urzędu i do społeczeństwa. Ale wiem, że będzie trudno.

Na przejęcie partii Duda może rzeczywiście nie mieć szans: Kaczyński ostatnio zapowiadał, że zamierza prowadzić partię w kolejnych, następnych, a może i jeszcze kolejnych wyborach.


Autor jest dziennikarzem „Rzeczpospolitej”.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 47/2014