Atmosfera okazjonalnie toksyczna

Brytyjskiej lewicy trudno odciąć się od postaw antyżydowskich. Wygląda na to, że dopóki Partią Pracy będzie kierował Jeremy Corbyn, brytyjscy Żydzi będą uznawali ją za formację skażoną antysemityzmem.

18.06.2018

Czyta się kilka minut

Demonstracja środowisk żydowskich przeciwko antysemityzmowi w Partii Pracy,  Londyn, marzec 2018 r. / BEN CAWTHRA / EYEVINE / EAST NEWS
Demonstracja środowisk żydowskich przeciwko antysemityzmowi w Partii Pracy, Londyn, marzec 2018 r. / BEN CAWTHRA / EYEVINE / EAST NEWS

Przez sporą część XX stulecia brytyjscy Żydzi głosowali na Partię Pracy. Wydawało się to naturalnym wyborem – zwłaszcza dla tysięcy biednych Żydów, którzy przybywali do Wielkiej Brytanii z Rosji na przełomie XIX i XX w. Wszak labourzyści wspierali imigranckie mniejszości, bronili praw robotników i – jak na czasy, w których otwarty antysemityzm był normą w Europie – wykazywali nadzwyczajną tolerancję wobec Żydów.

Po II wojnie światowej i Holokauście anty­semityzm stał się w Wielkiej Brytanii postawą nieakceptowalną publicznie – co nie znaczy, że nieobecną. W napisanym w 1945 r. eseju „Antysemityzm w Wielkiej Brytanii” George Orwell opisywał podskórny antysemityzm wśród Brytyjczyków. Twierdził, że wyrasta on na dwóch stereotypach. Pierwszy to przypisywanie Żydom cech wyzyskiwaczy i krwiopijców, drugi – określanie ich mianem wrogów lokalnej kultury, kosmopolitów i lekkoduchów, niepewnych zwłaszcza w sytuacji zagrożenia państwa, w którym żyją.

Pierwszy stereotyp bazował na sukcesie materialnym, jaki odnosili brytyjscy Żydzi. W ciągu kilku dekad zmienili też swoje preferencje polityczne: o ile pół wieku temu ponad 60 proc. z nich głosowało na Partię Pracy, to dziś prawie 70 proc. wybiera Partię Konserwatywną, a na tę pierwszą głos oddaje regularnie tylko nieco ponad 20 proc.

W ostatnich dwóch latach proces odchodzenia Żydów od Partii Pracy nabiera przyspieszenia. Winą za to obarczają człowieka, który od czasu, gdy został jej liderem, wyciągnął Partię Pracy znad politycznej przepaści.

Ekscentryczny paleosocjalista

Jeremy Corbyn to niezwykła postać – nawet jak na brytyjską politykę, w której od ekscentryków roi się w każdym pokoleniu. Od 1983 r., gdy został posłem Izby Gmin, regularnie buntował się przeciw oficjalnej linii Partii Pracy. W okresie, gdy labourzyści modernizowali swój program, aby przypodobać się centrowemu elektoratowi, i uciekali jak najdalej od posądzeń o sympatię do socjalizmu, Corbyn nawoływał do renacjonalizacji przemysłu i podniesienia podatków dla najbogatszych.

Był też otwarcie antyamerykański, opowiadał się za jednostronną likwidacją brytyjskiego arsenału nuklearnego, wspierał ideę zjednoczenia Irlandii (kontrwywiad MI5 otworzył dochodzenie w sprawie związków Corbyna z członkami IRA). Był też otwarcie antyizraelski: nazywał „przyjaciółmi” aktywistów palestyńskiej organizacji Hamas i libańskiego Hezbollahu. Po latach wielokrotnie przepraszał i zapewniał, że nie użyłby znów takiego określenia. Co nie przeszkadzało mu – także współcześnie – brać udziału w marszach u boku osób związanych z organizacjami uznawanymi przez Londyn za terrorystyczne.


Czytaj także: Patrycja Bukalska: Corbyn, modny outsider


Corbyn nie zmienił poglądów wraz z upadkiem komunizmu na świecie – tkwił w paleosocjalizmie i nie chciał tego zmieniać. Nie zamierzał też reformować swych poglądów na temat Izraela, którego był otwartym wrogiem.

Mimo to, dzięki wsparciu szeregowych członków partii – zmęczonych plastikową polityką Tony’ego Blaira i Gordona Browna – w 2015 r. wygrał rywalizację o szefostwo partii. Zaś w wyborach parlamentarnych w 2017 r. – wbrew przewidywaniom – partia pod jego wodzą uniemożliwiła torysom zdobycie większości parlamentarnej, co umocniło jego pozycję.

Partyjny przegląd postaw

Tymczasem rok wcześniej, w 2016 r., dwa wydarzenia zmusiły go do konfrontacji ze zjawiskiem antysemityzmu w Partii Pracy.

Najpierw Naz Shah, posłanka z Bradford, zaproponowała na swoim profilu na Facebooku „przeniesienie” Izraela do USA – jako sposób na rozwiązanie konfliktu bliskowschodniego. Przy okazji światło dzienne ujrzały jej inne posty, w których porównywała Izrael do nazistów. Corbyn jednoznacznie skrytykował posłankę, zawieszono ją w prawach członka partii.

Na nieszczęście dla labourzystów do debaty włączył się były burmistrz Londynu Ken Livingstone, znany z poglądów skrajnie lewicowych i antyizraelskich. Livingstone bronił Shah, twierdził, że w Partii Pracy nie ma żadnego antysemity, i dorzucił, że Hitler był syjonistą, bo przez pierwsze lata po objęciu władzy miał opowiadać się za relokacją Żydów do Palestyny, „zanim zwariował i wymordował 6 mln Żydów”.

W partii zawrzało. Kilku labourzystów wzywało Corbyna, by wyrzucił Livingstone’a za słowa, które niektórzy rozumieli jako usprawiedliwienie Hitlera. Corbyn nie wyrzucił, ale zawiesił swego wieloletniego politycznego przyjaciela – i w kwietniu 2016 r. zarządził wewnątrzpartyjny przegląd postaw członków partii wobec Żydów i antysemityzmu.

Przegląd poprowadziła Shami Chakrabarti, była dyrektor organizacji Liberty, broniącej praw człowieka. W końcowym raporcie stwierdzono, że w Partii Pracy nie ma systemowego antysemityzmu, ale występuje „okazjonalnie toksyczna atmosfera”. Przy okazji pojawiały się kolejne przykłady tych „toksyn”: członkowie klubu Partii Pracy na uniwersytecie w Oxfordzie dyskutowali, czy przypadkiem Żydzi nie sfałszowali brytyjskich wyborów, i uznali, że ataki na Żydów w Europie to usprawiedliwiona reakcja na izraelską blokadę Strefy Gazy.

Mimo rekomendacji Chakrabarti, by członkowie partii unikali stosowania antysemickich klisz i porównań sytuacji Izraela i Palestyńczyków do okresu II wojny światowej, w kolejnych miesiącach pojawiały się nowe kompromitujące wypowiedzi. Jeden z członków został zawieszony po stwierdzeniu, że „Żydzi finansowali handel niewolnikami i cukrem”. Inny rozpowszechniał antysemickie treści na Facebooku. Na jednej z lokalnych konferencji partyjnych mówca wzywał do dyskusji, czy Holokaust naprawdę się wydarzył.

Wymiar polityczny

Swoistą wisienką na torcie okazała się historia, która wyszła na jaw trzy miesiące temu. Dotyczy graffiti, które ukazało się w 2012 r. na jednym z budynków osiedla Tower Hamlets w Londynie. Jak przyznał sam autor graffiti, Mear One, przedstawiało ono grupę bankierów grających w „Monopol” na plecach ciemiężonych robotników. Autor dzieła o tytule „Wolność ludzkości” zaklinał się, że mural nie ma wymowy antysemickiej. Ale z jakichś powodów bankierzy wyglądali jak żywcem wyjęci z przedwojennych antysemickich karykatur, a ciała ciemiężonych – zapewne dla podkreślenia efektu – były czarne i brązowe.

Po publicznych protestach mural został szybko usunięty – na co oburzeniem zareagował ówczesny szeregowy poseł Jeremy Corbyn. Pocieszył autora muralu, porównując jego cierpienie do meksykańskiego malarza-komunisty Diego Rivery, którego obraz zniszczył Rockefeller, „bo był na nim Lenin”.

Po ujawnieniu tej sprawy – dopiero w marcu tego roku – Corbyn wykonał to, co zwykle w podobnych wypadkach: przeprosił za błąd przeszłości i zadeklarował, że w Partii Pracy nie ma miejsca na antysemityzm. Jednak wielu brytyjskich Żydów nie do końca to przekonuje. Przed parlamentem odbyła się demonstracja przeciw przejawom antysemityzmu w Partii Pracy, kilka organizacji żydowskich też wyraziło dezaprobatę dla Corbyna i wezwało go do autentycznego zmierzenia się z problemem.

Tym bardziej że sprawa ma wymiar nie tylko społeczny, ale też polityczny: w majowych wyborach lokalnych zdecydowana większość brytyjskich Żydów, otwarcie zachęcanych do tego przez swych przywódców, oddała głosy na torysów i liberałów. Symbolem tych wyborów stała się londyńska dzielnica Barnet. Jeszcze kilka tygodni przed głosowaniem zdawało się, że zdobycie kontroli nad nią przez radnych Partii Pracy jest osiągalne, ale wskutek kampanii środowisk żydowskich (Żydzi stanowią kilkanaście procent mieszkańców okręgu) labourzyści przegrali z kretesem – i przyznali potem, że powodem klęski były przejawy antysemityzmu w partii oraz niejednoznaczna reakcja jej władz.

Teraz atmosferę ma oczyścić odejście Livingstone’a. Były burmistrz stwierdził, że mógłby udowodnić, iż nie jest antysemitą, ale wciągałoby to labourzystów w nową debatę na temat, którego najchętniej by nie poruszali. A może znając nastroje w partii Livingstone odszedł sam, aby uniknąć wyrzucenia, co byłoby dla niego upokorzeniem.

Lewica i antysemityzm

To po części paradoks, że tak silnie nacechowana emocjami debata na temat anty­semityzmu toczy się akurat w Wielkiej Brytanii. Bo historia Żydów w tym kraju – żyje ich tu 260 tys. – jest zapisem ogromnego sukcesu integracyjnego: większość to dobrze sytuowani przedstawiciele klasy średniej, profesjonaliści znakomicie osadzeni w społeczeństwie.

W przeciwieństwie do Francji czy Belgii wyjście dziś na ulicę w kipie czy tradycyjnym ubraniu religijnym nie wiąże się tu z ryzykiem pobicia czy ataku terrorystycznego. Mimo sporej liczby brytyjskich muzułmanów (prawie 2,8 mln), nie dochodzi do motywowanych religijnie ataków na Żydów. Nie ma też – jak np. w Niemczech – ataków dokonywanych przez muzułmanów, którzy przybyli po 2015 r. wraz z falą uchodźców. W takich londyńskich dzielnicach jak Golders Green czy Stamford Hill religijnych Żydów widać na ulicach i nikomu to nie przeszkadza.

Antysemityzm Partii Pracy jest więc elementem szerszego zjawiska – wrogości do Żydów części lewicy, która nie potrafi i niespecjalnie się stara odróżnić krytykę Izraela od antysemityzmu. Europejska lewica od wielu dekad próbuje wcisnąć syjonizm w ramy kolonializmu i rasizmu, gdzie Palestyńczycy mogą występować tylko jako ofiary, a Żydzi wyłącznie jako kolonialiści i imperialiści.

Dla zwolenników tego poglądu odwoływanie się do II wojny światowej, porównywanie Żydów do nazistów, a Izraela do państwa realizującego apartheid, czy stosowanie karykaturalnych stereotypów o bogactwie Żydów jest konsekwencją przekonania, że syjonizm to rasizm, a Izrael dokonuje systemowej eksterminacji Palestyńczyków.

Wielu ludzi lewicy autentycznie nie rozumie, dlaczego zarzuca im się antysemityzm – przecież, jak tłumaczą, oni krytykują państwo Izrael, a do Żydów nic nie mają. A wystarczyłoby wrócić do eseju Orwella z 1945 r. – i zapytać, jak proponuje autor, „dlaczego antysemityzm wydaje mi się atrakcyjny?”. Dlaczego tak łatwo krytykować Żydów, odwołując się do antysemickich stereotypów i porównań z nazistami?

Jednak, aby zadać takie pytania, lewica musiałaby przemyśleć swoje podejście nie tylko do Żydów i Izraela, lecz także do kapitalizmu i rasizmu. A na to się nie zanosi.©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dariusz Rosiak (ur. 1962) jest dziennikarzem, twórcą i prowadzącym „Raport o stanie świata” – najpopularniejszy polski podkast o wydarzeniach zagranicznych (do stycznia 2020 r. audycja radiowej „Trójki”). Autor książek – reportaży i biografii (m.in. „Bauman… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 26/2018