Artysta odchodzi

Stanisław nie musiał spoglądać na Krzyż, bowiem sam był Krzyżem. Przyjmując cierpienie, jakby zmniejszał jego dawkę przeznaczoną dla innych.

07.04.2009

Czyta się kilka minut

Czwartego kwietnia odprowadziliśmy na cmentarz w Sławkowie Stanisława Dróżdża. Nieczęste są takie pogrzeby, w których miasto i jego mieszkańcy czczą swojego poetę: szliśmy konduktem za orkiestrą ochotniczej straży pożarnej wąskimi ulicami starego Sławkowa - rodzina, sąsiedzi Stanisława, władze miasta, kuratorzy i dyrektorzy galerii - czując, że uczestniczymy w obrządku pożegnania tego, który chociaż od dawna mieszkał we Wrocławiu, jak mało kto tworzył przestrzeń tego właśnie miejsca.

Długa była odczytana w kościele p.w. Podwyższenia Krzyża Świętego lista nazwisk i wspólnot sąsiedzkich, które w intencji Stanisława zamówiły Msze święte, tydzień w tydzień, aż po koniec czerwca. Ten przysłowiowo "trudny", "hermetyczny" artysta był "ich" poetą. To największy zaszczyt, jaki może spotkać artystę. Poeta niewielkiego polis (lecz czy Grecy nie nalegali, aby miasto prawdziwie demokratyczne było małe, nie większe niż 5 tysięcy dusz?), ze starym rynkiem z austerią, barokowym kościołem i uliczkami łagodnie zsuwającymi się ze zbocza wzniesienia.

Stanisław Dróżdż był poetą polis. A przecież jego prace zachwycały galerie największych metropolii. "Między" do dziś pozostaje niedościgłym wzorem sztuki konkretnej i pokazywane (a raczej rekonstruowane) było w najlepszych salach wystawowych świata. "Alea iacta" reprezentowało Polskę na Biennale weneckim, zyskując świetne recenzje. Trudno zliczyć międzynarodowe antologie poezji konkretnej, w których odnajdziemy dzieła Dróżdża, a on sam, jakby chcąc uchronić ulotną sztukę kolegów przed zapomnieniem, niestrudzenie gromadził teksty, urządzał wystawy, wydał wreszcie pierwszą i chyba ostatnią do dziś antologię polskiej poezji konkretnej.

Dzięki jego wysiłkom poznaliśmy niezrównane wiersze-obrazy-przedmioty Iana Hamiltona Finlaya i Ernsta Jandla. Świat należał do Stanisława Dróżdża, a jednak w Tokio czy Los Angeles był on poetą Sławkowa. Był poetą swojego polis nie tylko dlatego, że tu pokazywał swoje prace, ale przede wszystkim dlatego, że wiedział, iż aby być poetą miejsca i jego mieszkańców, trzeba pozostawić innym przestrzeń do zaistnienia, nie narzucać siebie i swoich wypowiedzi, nie zapełniać nimi miejsca.

Wycofać siebie oznacza nie unikać swojego losu. Zwykle ścigamy się z przeznaczonymi nam wydarzeniami, usiłując wymknąć się temu, co nieprzyjemne, groźne, niekorzystne; zwłaszcza zaś chcemy uniknąć cierpienia. Wszyscy, którzy znali Stanisława, mówili to samo: oto człowiek mężny, który twarzą w twarz spotyka swoje cierpienie. Trafnie spostrzegł ksiądz celebrujący ofiarę Mszy żałobnej, że Stanisław nie musiał spoglądać na Krzyż, bowiem sam był Krzyżem. To pierwsze wycofanie siebie: przyjmując cierpienie, jakby zmniejszał jego dawkę przeznaczoną dla innych.

Zaznajomieni z jego sztuką spostrzegali łatwo, że to ona była drugim i głównym sposobem umniejszania siebie. Inaczej niż spodziewalibyśmy się po poecie, jego teksty były ascetyczne, jedno, dwa słowa zespolone tak, aby dawać do myślenia, niekiedy znaki matematyczne, żadnej euforii metafor, długich medytacji. Nie inwentaryzować rzeczywistości ani swoich o niej spostrzeżeń, nie gromadzić przedmiotów, nie dostawiać ich jeden do drugiego, raczej odejmować, studiować miejsca, w których się pojawiają. Ująć przedmiot znaczyło w tej sztuce: uszczuplić rzecz, spróbować dotrzeć "przed" nią, zobaczyć, jak świat przygotowuje się na jej przyjęcie, jak wprowadza ją w już istniejący pejzaż innych przedmiotów.

Nawet najbardziej pieczołowicie przygotowany słownik wymieniający wszystkie możliwe do pomyślenia rzeczy nie jest w stanie wytyczyć dróg w stronę świata, bowiem świat nie jest zbiorem gotowych obiektów, lecz konstelacją relacji. Przedmiot odgrywa w świecie i dla świata wielką rolę, ale świat wykracza poza przedmiot. Nim zaistnieje przedmiot, związki wyznaczają okolicę, w której będzie mógł się pojawić.

Przedmiot wkracza zawsze już w jakieś "nad" i "pod", jakieś "blisko" i "daleko", jakieś "tu" i jakieś "tam". Przyimek, przysłówek, zaimek poprzedzają rzeczownik. Taka jest filozoficzna gramatyka prac Stanisława Dróżdża. Człowiek nie jest "imieniem"; towarzyszy mu jedynie, stoi przy nim bez prawa do dyktowania mu swoich warunków. Dlatego przy-imek tak bardzo frapował Stanisława: nie trzeba się panoszyć w salonach bycia, trzeba spokojnie usiąść na jego "przy-zbie".

W kulturze, w której przedmiot wyznacza ambicję filozofów pragnących (jak Husserl) powrócić do rzeczy oraz ustanawia trajektorię życia społecznego i ekonomicznego (już Locke wywiódł, że własność jest ostoją naszego systemu), odwrót od rzeczownika ma szczególną wartość. Pokazuje, że przedmiot nie występuje w stanie "czystym"; gdy pojawia się, coś jest "obok" niego i nie da się przedmiotu pomyśleć bez owego związku. Przedmiot jest zawsze "związany". "Związanie", bez którego nawet Bóg nie może się obyć, jest domeną przyimków. Trzeba zatem podjąć studia nad "pod" i "nad", nad "przed" i "za".

Napisawszy to zdanie widzimy, jak bardzo i niepostrzeżenie uwikłaliśmy się w przyimkowe "związanie": podejmujemy studia "nad" "nad". Przyimek wnika głęboko w naturę myślenia. Nie można badać, studiować bez natychmiastowego zanurzenia się w relację; trzeba pochylić się "nad" "nad". Jakby przed "nad" było już jakieś inne "nad", ale przecież już znowu napisałem "przed". Nie można myśleć poza przyimkiem, ponieważ to on wyznacza pokorę myślenia (nie zaczynamy od rzeczownika, co najwyżej do niego dochodzimy, zbliżamy się). Jestem "przed" i "za" sobą.

Jeden z tekstów Stanisława Dróżdża przyjął taką postać: na dużej karcie papieru widnieją trzy słowa "co przed za". Na sąsiedniej karcie czytamy: "co za przed". Gdy wycofam siebie i swoje mniemania o przedmiocie, pozostaje wielka zagadka przedmiotu. Przecież "przed" "za" musi być "coś", bowiem inaczej "przed" nie byłoby "przed", a "za" traciłoby sens. Ale ów przedmiot pozostaje nienazwany, zbliżamy się do niego tylko jako do "coś". "Przed" i "za" Dróżdża to rozwinięcie idei słynnej instalacji "między": tak jak ona mówią o "związaniu" przedmiotu, którego nie możemy, mimo pokusy, nazwać "fundamentalnym", bo przecież przedmiot "związany" nie posiada "swojego" fundamentu, lecz wraz z innym przedmiotami "unosi się" lub "spada" w horyzoncie bytowania.

Ale prace te stanowią krok dalej: "przed" i "za" zagęszczają jeszcze "związanie" przedmiotu, który nie spoczywa tylko "między", lecz wybiega ("przed") lub wycofuje się ("za").

"Nie ustać się w sobie" to sposób bycia przedmiotu, ale przede wszystkim sposób istnienia człowieka, który nie zawłaszcza świata dla siebie. Człowieka, który się umniejsza. Nie należy tylko do "teraz", ale do "wczoraj" (przed dwoma dniami, na przykład) i jutro (za dwa dni).

Na "początku" jest słowo. Ale w zasadzie całe rozumowanie Dróżdża prowadzi do wniosku, że słowo, które jest na "początku", czuje się w tej roli nieswojo. Odnosi się do siebie z dystansem. Po pierwsze dlatego, że wie, że jako przedmiot i znak jest słowem już "związanym", a w tym splocie naprawdę trudno znaleźć "początek".

Jeden z jego "klasycznych" tekstów mówi: "samo słowo". Ale to zapis zdradliwy; mówi nieprawdę. W świecie, który stwarza Dróżdż, samotność jest pozorna; samotność w sieci relacji. Po drugie, dlatego, że przedmiot może zaistnieć jedynie jako pewna zjawa, odległy, niewyraźny zarys, a zatem, że "kończy się" już na samym "początku".

Chociaż w głębszej analizie okaże się, że w świecie przedmiotu "związanego" nie ma prawdziwego "poza"; wszystko pozostaje w związku. To już teologia, której szkic znajdujemy w tezie Nietzschego, że Bóg potrzebuje człowieka. Najwyższy byt nie jest teraz czystym duchem znajdującym się poza światem; nie jest rozstrzygającym wszystko duchem. W teologii przyimków, którą proponuje nam Stanisław Dróżdż, Bóg, uwolniony od "przywiązania" do wszechwładnej i bezdusznej pewności, staje się ucieleśnionym świadectwem "związania". Nie jest "poza". Jest "przed" i "po", "na" i "pod". Jest przy-imieniu, czyli przy-nas.

Stanisław Dróżdż (1939-2009) był twórcą poezji konkretnej (artyści zajmujący się tą dziedziną tworzą poematy w postaci kompozycji wizualnych, zbudowanych z układów liter i znaków typograficznych, niepodporządkowanych żadnym związkom semantycznym czy syntaktycznym). Związany z Galerią Foksal, a następnie z galerią Appendix2, miał w swoim dorobku ponad 300 wystaw w Polsce i na świecie, reprezentował nasz kraj na Biennale w Wenecji w 2003 r. Ciężko chorował, większość życia spędził na wózku inwalidzkim.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Literaturoznawca, eseista, poeta, tłumacz. Były rektor Uniwersytetu Śląskiego. Stale współpracuje z „Tygodnikiem Powszechnym”. Członek Komitetu Nauk o Literaturze PAN, Prezydium Komitetu „Polska w Zjednoczonej Europie” PAN, Prezydium Rady Głównej Szkolnictwa… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2009