Armia na niewielką wojnę

Wojsko świętowało w specyficznej sytuacji. Zmieniła się strategia, wyznaczono nowe priorytety w rozwoju armii, a dowództwo czeka prawdziwa rewolucja. Po drodze okazało się jednak, że MON musi oddać pieniądze – bo w budżecie mamy wielką dziurę.

19.08.2013

Czyta się kilka minut

Prezydent Bronisław Komorowski z szefem sztabu generalnego gen. Mieczysławem Cieniuchem i ministrem obrony Tomaszem Siemoniakiem. Odprawa kierownictwa MON i Sił Zbrojnych, Warszawa, 27 marca 2012 r.  / Fot. Adam Chełstowski / FORUM
Prezydent Bronisław Komorowski z szefem sztabu generalnego gen. Mieczysławem Cieniuchem i ministrem obrony Tomaszem Siemoniakiem. Odprawa kierownictwa MON i Sił Zbrojnych, Warszawa, 27 marca 2012 r. / Fot. Adam Chełstowski / FORUM

Pewne jest jedno. Finansów armii jak niepodległości broni prezydent Bronisław Komorowski. Podkreślał to w świątecznym przemówieniu 15 sierpnia w Warszawie i namawiał rząd do realistycznego konstruowania ustaw budżetowych.

DOPUST BOŻY

Wypowiedź nie była przypadkowa. Z naszych informacji wynika, że premier podczas jednego z tegorocznych spotkań sondował prezydenta w sprawie długoterminowego ograniczenia wydatków na obronę.

Donald Tusk tłumaczył, że kryzys jest głęboki i rząd myśli o zmniejszeniu zapisanych w ustawie nakładów na obronność wynoszących 1,95 procenta PKB, nie tylko w tym roku, ale i w latach następnych. „Przepraszam, ale nie widzę takiej możliwości” – usłyszał natychmiast w odpowiedzi.

Źródło w Pałacu Prezydenckim: – Przekaz był prosty: nawet nie przynoście takiego projektu; wetuję z automatu. Premier zrozumiał, że bez konfliktu z głową państwa nic tu nie urwie.

W tym roku jednak prezydent nie ma wyjścia i musi przełknąć gorzką pigułkę. Pieniędzy będzie mniej i współczynnik nie zostanie utrzymany.

Pałac traktuje to jako incydent. Dopust boży. Mówi o tym wyraźnie „Tygodnikowi” szef prezydenckiego Biura Bezpieczeństwa Narodowego, gen. Stanisław Koziej: – Na brak pieniędzy w tym roku nic nie poradzimy. Jednak powiem jasno: prezydent nie zaakceptowałby prób generalnego podważania zasad finansowania obronności. Nie godzi się na jego zmniejszenie, na wykreślenie z ustawy wskaźnika 1,95. Będzie on broniony za wszelką cenę.

Informacja o tym, że resort obrony będzie musiał za chwilę oddać 3,2 mld zł, by zasypywać dziurę w budżecie, przyszła w kiepskim momencie. Te pieniądze to blisko 10 procent tego, co miał do dyspozycji min. Tomasz Siemoniak. Podobno ciągle trwają boje, żeby „odzyskać” 200-300 mln zł, ale rezultat jest niepewny.

Moment jest kiepski, bo prezydent przy wsparciu rządu promuje nową strategię dla polskiej armii – wyznaczając priorytety w uzbrojeniu. Za chwilę ma się rozpocząć rewolucja w systemie dowodzenia, a w zanadrzu czekają jeszcze konsolidacja uczelni wojskowych (dziś szkół wyższych mamy więcej niż dywizji) oraz odpowiedź na pytanie, co zrobić z niezbyt udanym projektem Narodowych Sił Rezerwowych.

DOKTRYNA KOMOROWSKIEGO

Zacznijmy od najważniejszego.

Szef BBN nową strategię z dumą nazywa „doktryną Komorowskiego”, co budzi uśmiechy wśród posłów opozycji.

O co chodzi?

Zarysy nowej strategii wojskowej prezydent przedstawił już w marcu, na odprawie kadry kierowniczej MON i sił zbrojnych.

Ma ona zmienić polską armię z ekspedycyjnej na taką, która będzie zdolna – przynajmniej przez pewien czas – bronić terytorium naszego kraju. A to przecież jej podstawowy konstytucyjny obowiązek.

Także podczas święta Wojska Polskiego Komorowski grzmiał o konieczności zerwania z polityką ekspedycyjną. To echo jego dawnego sporu z 2007 r. z minister spraw zagranicznych Anną Fotygą. Użyła ona na posiedzeniu sejmowej komisji takiego określenia, a Komorowski, wówczas marszałek Sejmu, żarliwie polemizował z nią na sali plenarnej.

Teraz ma w ręku wszystkie instrumenty, by ogłosić zwrot. Do tej pory mieliśmy w stutysięcznej armii kilka tysięcy fachowców, których można było posłać w dowolne miejsce na świecie. Teraz zdolnych do walki ma być więcej, ale będą przygotowywani głównie do działań wewnątrz kraju.

Tomasz Siemoniak, szef MON, mówi „Tygodnikowi”: – Misje takie jak Irak czy Afganistan to było wypełnianie sojuszniczych zobowiązań. Budowaliśmy pozycję w Sojuszu, pomagaliśmy, licząc na to, że gdy będziemy w potrzebie, także alianci pomogą nam. Z czasem zaczęliśmy się nakręcać. Pojawiły się nadzieje na korzyści finansowe, kontrakty na ropę. Wielkie ambicje, polskie strefy w krajach, w których działały nasze wojska...

Gen. Koziej: – Po wstąpieniu do NATO byliśmy w okresie młodzieńczym. Cieszyliśmy się, że jesteśmy w klubie. Teraz dorośliśmy i zaczynamy działać jak pozostali członkowie klubu. Tak jak wszyscy, myślimy kategoriami własnego interesu narodowego. Misje zagraniczne oczywiście są nadal w planach, ale jako dodatek, a nie podstawa. Na zewnątrz będziemy dawali tylko to, co przygotujemy na potrzeby obronne kraju.

NATO SIĘ ZANOSI

Zwrot strategiczny wynika z kilku założeń.

Pierwsze jest takie, że w wojnie totalnej, która obejmie cały kontynent, albo której celem będzie zajęcie Polski, i tak nie mamy szans z ogromną armią (wiadomo którego) mocarstwa.

– Możemy tylko próbować wygrać czas, potrzebny na reakcję sojuszników. W takim przypadku byliby także zagrożeni i dlatego wojna na dużą skalę byłaby z pewnością wojną sojuszniczą. Jednakże zakładamy, że taki konflikt nie wybuchnie z dnia na dzień. Nie jest to sytuacja z czasów zimnej wojny, gdy wrogie armie stały na linii Łaby i do siebie celowały – mówi Stanisław Koziej.

NATO jest więc ciągle podstawą i największą gwarancją. Jednak w samym Sojuszu zachodzą niepokojące zmiany. Stany Zjednoczone tracą zainteresowanie Europą, widzą swoje strategiczne interesy w Azji i na Pacyfiku. Sama Unia Europejska coraz mniej myśli o obronie, a coraz bardziej o oszczędnościach.

Jeśli mamy uzasadnione nadzieje, że w przypadku wielkiego konfliktu Sojusz ruszy nam na pomoc, to w przypadku konfliktu lokalnego może być różnie. Przykład?

– Spadają trzy bomby na naszą rafinerię. Agresor się nie przyznaje. Pytanie, co robi NATO? Zacznie się dyskusja: „Kto zrzucił? Ale czy na pewno? Zaatakować go po fakcie? Może już więcej nie zrzuci? Może jakoś się z nimi dogadajcie?” – opowiada generał Koziej. – W takich sytuacjach w Sojuszu trudno byłoby o konsensus co do wspólnych działań. Spójrzmy, jak długo trwały dyskusje w sprawie kryzysu libijskiego: ci, którzy mieli tam interesy, byli za szybką odpowiedzią, ci, którzy byli daleko, namawiali do umiarkowania. Tak samo będzie i w naszym regionie. Dlatego z małymi konfliktami musimy radzić sobie sami, własnymi siłami.

Takich hipotetycznych sytuacji można sobie wyobrazić więcej: atak rakietowy, groźba takiego ataku, rajd śmigłowcowy i szybkie wycofanie się, zrzucenie bomb, dywersja. Wszystko, by wywrzeć presję, zastraszyć, wymusić jakieś decyzje.

POLSKIE KŁY

Co robić, żeby sobie poradzić? Minister Siemoniak mówi o broni, która ma odstraszać przeciwnika. Wymienia pociski JSSM, które mamy kupić od Amerykanów, wojska specjalne, bezzałogowe samoloty bojowe oraz Nadbrzeżny Dywizjon Rakietowy, który w czerwcu został przyjęty na uzbrojenie Marynarki Wojennej i do którego jeszcze wrócimy. Szumnie to wszystko nazywa się „Polskie kły”.

Dużo ciekawsza jest inna sprawa. Programy modernizacyjne polskiej armii zostały dokładnie określone i podporządkowane nowej doktrynie.

Po pierwsze, mamy inwestować w obronę powietrzną, a zwłaszcza przeciwrakietową. Chodzi tu o to, by nic niespodziewanie nie spadło nam na głowę. Cały program to 8-12 mld zł.

Po drugie, inwestycja w mobilność wojsk lądowych. W planach jest zakup 70 śmigłowców za ok. 9 mld zł, które pozwolą sprawnie przerzucać szczupłe siły.

Trzecia sprawa to systemy rozpoznania – żeby nie dać się zaskoczyć.

Generał Koziej: – To powinna być polska specjalność jako kraju, który jest na obrzeżach Sojuszu. Powinniśmy stawiać na wszystkie systemy, które minimalizują możliwość zaskoczenia.

MOŻE NASZE MORZE

Wszystko to razem brzmi dość rozsądnie. Zdaniem resortu obrony, oporu materii ze strony wojskowych nie ma. Nawet opozycja nie krytykuje szczególnie pomysłów – choć nie stroni od złośliwości:

– Nazywanie zwiększania zdolności obronnych polskiej armii „doktryną Komorowskiego”, to oczywiście zabawny pomysł. Ten punkt jest od lat zapisany w programie PiS – zauważa Mariusz Antoni Kamiński, wiceprzewodniczący Komisji Obrony Narodowej.

Oczywiście diabeł tkwi w szczegółach. Bo niby opór nie jest duży, ale jednak każda formacja dba o swoje. Ku zaskoczeniu wielu obserwatorów, nagle prezydent Komorowski do trzech priorytetów rozwoju armii dorzucił czwarty, malutki: modernizacja sił morskich.

Źródła w MON tłumaczą, że prezydent nie mógł marynarzom odmówić: – Każdy rodzaj wojsk coś dostaje. To myśliwiec, to rosomaka. A marynarze nic. Ostatni nowy okręt kupiliśmy im w 1985 r.

Faktem jest, że mieli dostać korwetę Gawron, ale budowano ją ponad 10 lat, a koszty szacowano na 1,5 mld zł. Siemoniak zdecydował, że program zostanie przerwany.

Marynarze więc na pewno coś dostaną, tylko nie wiadomo, czy będą zadowoleni. Do unowocześniania marynarki wojennej dopisano wspomniany Nadbrzeżny Dywizjon Rakietowy – z którego da się strzelać, ale nie da się na nim pływać.

Czy dostaną coś więcej? Generał Koziej mówi, że wielkiej floty pływającej po morzach i oceanach nie będzie: – Jestem zwolennikiem inwestowania w pływające środki bezzałogowe, kierowania się strategią przeskoku generacyjnego. Jeśli nie, to za 10 lat będziemy żałowali. Wydamy pieniądze na rzeczy, które są bliskie sercu marynarzy, ale nie są operacyjnie optymalne. Moim zdaniem już jedną taką szansę przepuściliśmy. Kiedyś zamiast inwestować w samoloty wielozadaniowe, trzeba było zainwestować w bezzałogowe. Pisałem o tym już w 2002 r.

KTO TU DOWODZI

Na razie wielki zwrot strategiczny zaczął się od potężnej awantury. Chodzi o ustawę zmieniającą system dowodzenia siłami zbrojnymi.

Tym razem opozycja nie patrzy na zmianę z tolerancją. Dwie największe partie opozycyjne, PiS i SLD, atakują pomysł rządu i prezydenta. PiS mówi o skardze do Trybunału Konstytucyjnego.

Autor koncepcji, gen. Koziej, tłumaczy, że wszystko jest konsekwencją zmiany strategii: „Temu jest podporządkowany nowy system dowodzenia”.

Dotychczas było tak, że minister obrony dowodził wojskami poprzez Szefa Sztabu Generalnego. Ten miał do dyspozycji dowódców poszczególnych rodzajów wojsk: lądowych, sił powietrznych, marynarki wojennej, wojsk specjalnych oraz dowódcę operacyjnego sił zbrojnych (odpowiedzialnego za misje wojskowe).

Teraz Sztab Generalny ma być organem doradzającym ministrowi i zajmującym się wizjami przyszłości armii. Poseł Kamiński mówi z przekąsem: – Zmieniają Sztab Generalny w think tank.

Utworzone nowe Dowództwo Generalne ma się zajmować wojskiem w czasie pokoju – w jego skład wejdą dawne dowództwa rodzajów sił zbrojnych (nazywać się będą inspektoratami), zaś przygotowaniem armii na czas wojny się zajmie Dowództwo Operacyjne. Na czas wojny będzie też wyznaczany przez prezydenta (na wniosek premiera) Naczelny Dowódca Sił Zbrojnych – logika wskazuje, że powinien to być właśnie dowódca operacyjny. Jeśli nie, przynajmniej powinien być szefem sztabu wojennego.

Nowy system dowodzenia odpowiada temu, jak dowodzone jest NATO. Podobno będzie można oszczędzić na ok. pięciuset etatach i uniknąć tego, żeby struktury w dowództwach, sztabach i ministerstwie się dublowały.

Złośliwi mówią jednak, że geneza zmian jest inna: gen. Koziej chronicznie nie znosił Sztabu Generalnego i przekonał prezydenta do tego, żeby sztabowi przetrącić kręgosłup. W każdym razie nowy szef sztabu generalnego czwartej gwiazdki na pagony nie dostał. Podobno musi sobie na nią zasłużyć, a druga wersja mówi, że ma mieć tyle gwiazdek, ile dowódca operacyjny i dowódca generalny – żeby pierwszy żołnierz Rzeczypospolitej nie czuł się za bardzo wyróżniony.

TRYBUNAŁ NAD REFORMĄ

To plotki, ale problem jest, i to poważny, bo konstytucyjny. Art. 134 ustawy zasadniczej mówi, że „Prezydent Rzeczypospolitej mianuje Szefa Sztabu Generalnego i dowódców rodzajów Sił Zbrojnych”.

Tłumacząc pokrótce: PiS – uzbrojony w opinie ekspertów – twierdzi, że skoro nie będzie już dowódców rodzajów Sił Zbrojnych, to projekt jest sprzeczny z konstytucją. Można wprowadzić reformę dowództwa, ale zaczynając od zmiany ustawy zasadniczej.

MON i BBN mówią, że konstytucja nie precyzuje, co to są rodzaje Sił Zbrojnych. Skoro tak, to nowymi dowódcami nowych rodzajów Sił Zbrojnych będą Dowódca Operacyjny i Dowódca Generalny.

Obie strony są pewne swego. Tomasz Siemoniak podkreśla, że rząd ma swoje ekspertyzy, a te stwierdzają, że wszystko jest w porządku. Jeśli będą zastrzeżenia, to drobne, i da się je naprawić nowelizacją.

Jak będzie? Po podpisaniu ustawy przez prezydenta w BBN korki od szampana nie strzelały.

– Niby wszystko jest OK, ale z Trybunałem różnie bywa – mówi urzędnik Biura.

Także były wiceminister obrony, wieloletni szef Komisji Obrony Janusz Zemke (dziś patrzący na polskie sprawy z boku, jako lewicowy europoseł) uważa, że rząd nie ma prawa spać spokojnie: – Po pierwsze, sama reforma dowództwa jest moim zdaniem wątpliwa i niepotrzebna. Po drugie, argumenty przemawiające za tym, że projekt jest niezgodny z konstytucją, są przekonujące.

Poseł Kamiński mówi, że tym razem prezydent i MON zachowali się mało rozsądnie: – Ustawa wchodzi w życie w styczniu 2014 r. Co będzie, jeśli TK w marcu powie, że jest niezgodna z konstytucją? Jaki chaos czeka armię?

Zapytałem ministra Siemoniaka, czy się nie boi, że gdy PO odda władzę, następcy wywalą ich reformy do kosza.

– Nie sądzę. Reforma jest dobra, a opozycja nie „robiła Rejtana” – odpowiedział. – Skarżą do TK, mają prawo, ale nie sądzę, by zawracali kijem Wisłę.

Zdaje się, że minister ma rację, bo PiS niczego nie przesądza: – Jeśli się okaże, że ustawa jest zgodna z konstytucją, przyjrzymy się, jak działa w praktyce. Nerwowych ruchów nie będzie. Armii potrzebny jest spokój, a nie rewolucje – zapewnia Kamiński.

Na razie znów płyną głosy niezadowolenia ze strony marynarzy. Nie chcą, by likwidowane Dowództwo Marynarki Wojennej – już jako Inspektorat MW – przenosić do Warszawy. Namówili do poparcia swoich próśb posłów, i komisja obrony przyjęła w tej sprawie odpowiedni dezyderat. Nie przeszkodziły ostre słowa wiceszefa MON Czesława Mroczka, który tłumaczył, że pozostawienie inspektoratu w Gdyni rozbija całą koncepcję reformy i dezyderat nie będzie mógł być wzięty pod uwagę.

W rządzie mówią, że to ręka Leszka Millera – lidera SLD. Ma okręg wyborczy w Gdyni i zrobi wszystko, by Gdynia go kochała.

ARMIA NA KREDYT

Prezydent, szef BBN i minister obrony mimo trudności nie chcą tracić impetu. Po wakacjach biorą się do konsolidacji wyższych szkół wojskowych. Ma powstać jeden uniwersytet – najpewniej na bazie WAT – oraz Akademia Obrony. Tu należy spodziewać się jeszcze większego oporu i rozdzierania szat.

Potem rewolucja czeka Narodowe Siły Rezerwy, w 2014 r. zaś – wycofanie wojsk z Afganistanu.

Programy są ambitne, ale zależne od pieniędzy. Plan modernizacji technicznej wojska na lata 2013-22 ma kosztować budżet 140 mld zł (łączna suma wydatków na obronę w tym czasie to 310 mld zł).

Pieniądze imponują, ale oczywiście są wirtualne. W tym roku zostaną ścięte – bez oglądania się na programy i ustawy. Zwyczajnie nie ma ich w kasie. Minister dostał dyrektywy z Pałacu, żeby ciąć, jak chce, byle nie naruszać priorytetów. Na razie to łatwe – bo ani kupowanie systemu obrony powietrznej, ani śmigłowców nie było przewidziane w tym roku.

A dalej? Będziemy próbowali kupować na kredyt, może na raty.

A dalej?

A dalej kryzys w końcu zelżeje – innej koncepcji nie ma.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 34/2013