Antonówki kontra magnolie

Stoję w drzwiach podrzędnej knajpy opodal Wisły. I co? Nic zupełnie! Bunin Iwan Aleksiejewicz nauczał, że nie jest istotne, o czym się pisze. Niech to będzie cokolwiek – ławka, koń, a choćby i drzewo. Niech tylko będą jedyne na świecie.

17.01.2016

Czyta się kilka minut

Paweł Reszka /  / Fot. Grażyna Makara
Paweł Reszka / / Fot. Grażyna Makara

Stoję w chłodzie. Bo nasz styczeń jest miesiącem wrogim człowiekowi. Późne popołudnia przemieniają się w wieczory. Wieczory w noce – głębokie i smutne. A noce nie chcą się kończyć. W pośpiechu witają się z wypełnionymi wiecznym bólem głowy porankami. Te zupełnie niezauważalnie stają się późnym popołudniem.

Ale gdzie się podziewają dni? Nie wiem. Wiem, że styczeń mógłby nie istnieć. Gdy patrzysz sobie ot tak, zwyczajnie, mierzi cię i przeraża. Myślisz: trzeba go obserwować przez jakiś pryzmat. Może przez wypełnione szkło? Tak żeby zamknąć w nim promienie bladego słońca i próbować rozszczepić biel na różne kolory?

Właśnie dlatego stoję w drzwiach. Na granicy dwóch światów. Tamten wewnątrz wypełniają secesyjne rośliny. Kręcą się tam fantastyczne duchy. Magnolie pochylają kielichy nad głowami biesiadników. Zewsząd słychać wesołe chichoty i szepty, delikatne jak powiew wiosennego wiatru. „Jak dobrze, że wróciłeś”, „Donikąd już nie odchodź”, „Zostań z nami”, „Czy ten świat nie jest lepszy?”, „Wyjedźmy, już teraz! Daleko stąd. Na zawsze...”.

Chodnik mokry. Ja zdziwiony. Bo przecież wiem, że to wszystko jest złudzeniem.

Realne są tylko zapachy. One porządkują rzeczywistość. Od knajpy ciągnie wódką i garmażerką. Od Wisły wilgotną, zimową stęchlizną. Zapachy mieszają się, zmieniają w woń codzienności. Przywracają niechcianą trzeźwość. Jaki powiew wiosennego wiatru? Dookoła lodówka. Kielichy magnolii? Tam w środku są tylko czerwone z przepicia kaskaderskie gęby. A tu, na zewnątrz, bryja, roztopy i nocne posiedzenia Sejmu.

Nie da się uciec!

Nie? Chyba że stanę sobie z Iwanem Aleksiejewiczem ramię w ramię. Spojrzymy śmiało w pochmurne pole. Pustka! Tylko w dali za mgłą, na szarosinym horyzoncie światełka. Andersenowsko-dickensowskie wnętrza czterech ścian. Wystarczy tylko przebrnąć śniegi. Gorsze jeszcze, bardziej przygnębiające i bezkresne niż nasze.

Wchodzisz do takiego domu. Najpierw zapach jabłek. A potem już inne wonie: stare meble, suszony kwiat lipy. Jakie to były jabłka?

Zgubiłem książkę Iwana Aleksiejewicza, w której wyjaśniał tę kwestię. Szukałem wzrokiem w bibliotece. Próżno. Brak niektórych książek pod ręką, w zimie, napawa mnie przerażeniem. Czułbym się bezpieczniej, gdybym ją miał. Choćby ten fragment o muzyce, która się śni. Gdy nagle pola za oknem ruszają. A dom zmienia się w pędzący pociąg. I choć wiadomo, że to sen, to nie można się obudzić. Chciałoby się spuścić nogi z łóżka, wstać i rozpalić ogień, ale na nic.

Niedobra muzyka – i piękna, i jak bestia zakręca w głowie. Już nie wiadomo, gdzie jest sen, a gdzie nie. Co realne, a co przyśnione.

Ale nie mam nic! Ani prozy, ani pół wiersza. W historii literatury znalazłem tylko nieistotne cytaty i, naturalnie, dwie fotografie autora. Jedna w towarzystwie pisarzy i artystów. Z Moskwy, jeszcze sprzed rewolucji. Wstali po obfitym śniadaniu w angielskiej knajpie i poszli do atelier się fotografować. Obok Iwana Aleksiejewicza poznaję jeszcze dwóch. Maksym Gorki – został w czerwonej Rosji, przez jakiś czas był jej obrońcą i kronikarzem, ale potem wyjechał. I Fiodor Szalapin – w rozchełstanej koszuli. Wielki śpiewak, został, ale też nie wytrzymał długo z sowietami. Za bardzo kochał siebie i pieniądze. Szalapin (to słowa Bunina!) jak ognia unikał udziału w imprezach charytatywnych. Mawiał: „Za darmo to śpiewają ptaszki!”. A gdy kiedyś na rosyjskiej prowincji z powodu braku gwoździ nie powiesili afiszy zapowiadających jego występ, mruknął: „A gdybyście krzyżowali Chrystusa, to gwoździe by się znalazły!”.

Spotkali się potem w Paryżu, do którego Iwan Aleksiejewicz uciekł pierwszym możliwym statkiem – z Odessy do normalności. On nie miał żadnych złudzeń, co przyniesie nowe. Nie chciał patrzeć, jak chłopi, żołnierze – oraz idący na ich czele futuryści, którzy wychynęli z eleganckich restauracji w Petersburgu – urządzają ogólnokrajową demolkę w imię zmiany na lepsze. Uśmiechnięci i zawsze gotowi za wszelkie niedogodności obwinić ancien régime.

Na drugiej fotografii jest on sam, bez żadnego towarzystwa. Zdjęcie zrobiono już na Zachodzie, ale jeszcze przed wyróżnieniem literackim Noblem. Wąsik, kozia bródka. Patrzy wprost na mnie. Jakby zaraz miał zapytać z wyrzutem: „Więc zapodziałeś moje »Antonówki« Paszszszka? I nie Iwanie Aleksieiczu to, ani Iwanie Aleksieiczu tamto! Bardzo proszę! Tylko gdzie są »Antonówki«?”.

A więc to były antonówki! Nie magnolie!

Co za różnica? Jedne i drugie są mirażem. Realna jest tylko – i Bunin by tego nie wymyślił – stęchlizna i garmażerka. Tyle zostaje z marzeń. Przynajmniej w styczniu. ©℗

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, felietonista i bloger „Tygodnika Powszechnego” do stycznia 2017 r. W latach 2003-06 był korespondentem „Rzeczpospolitej” w Moskwie. W latach 2006-09 szef działu śledczego „Dziennika”. W „Tygodniku Powszechnym” od lutego 2013 roku, wcześniej… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 04/2016