(A)moralista naszych czasów

Marías jest kimś na kształt moralisty – a może raczej amoralisty? Rozważania, którym oddają się bohaterowie jego powieści, nie są oderwanymi od życia spekulacjami, lecz naszymi, realnymi codziennymi dylematami.

01.12.2013

Czyta się kilka minut

Javier Marías w swoim domu w Madrycie, kwiecień 2011 r. / Fot. Francis Tsang / GETTY IMAGES / FPM
Javier Marías w swoim domu w Madrycie, kwiecień 2011 r. / Fot. Francis Tsang / GETTY IMAGES / FPM

Pozwolę sobie na krótki akcent osobisty. Otóż jako student czwartego roku krakowskiej iberystyki otrzymałem propozycję tłumaczenia na żywo prelekcji ówczesnego ambasadora Hiszpanii w Polsce poświęconej hiszpańskiej polityce kulturalnej. Zżerał mnie stres powodowany tremą przed publicznym występem, brakiem doświadczenia i poczuciem niedostatecznych kompetencji językowych. Nasza pani promotor – profesor Jadwiga Konieczna-Twardzikowa – widząc moją niezbyt dziarską minę, postanowiła mnie pocieszyć. „Gdyby rzeczywiście źle ci szło – powiedziała – zawsze możesz zrobić jak w tej scenie z »Serca tak białego« Maríasa”. Niewielką to jednak okazało się pociechą, bo powieści tej wtedy nie znałem. Moje tłumaczenie wysoce specjalistycznej prelekcji okazało się, zgodnie z przewidywaniami, katastrofą, z której wyniknęły dwie konsekwencje: po pierwsze, nigdy więcej nie brałem się za ustne tłumaczenia; po drugie – przy pierwszej okazji przeczytałem „Serce tak białe”.

Serce

Przywołana przez profesor Twardzikową scena pojawia się na początku powieści. Juan Ranz, główny bohater i narrator, tłumacz z zawodu, dostaje zlecenie szczególne: ma obsłużyć spotkanie w cztery oczy hiszpańskiego premiera i szefowej angielskiego rządu. Wszystko wskazuje na to, że będzie to wyjątkowo nudne i jałowe czterdzieści pięć minut. Dlatego nagle Ranz, zamiast przełożyć uprzejme pytanie Angielki o herbatę, zadaje pytanie zupełnie odmienne: czy jest pan w swoim kraju kochany? Ta skandalicznie łamiąca zawodową etykę interwencja doprowadza do tego, że to, co zapowiadało się na nudny small talk, zmienia się w zaskakująco szczerą i głęboką rozmowę. A sam Ranz poznaje tak przyszłą żonę, która asystuje przy tym spotkaniu. (Podobno pomysł na ten epizod podsunął Maríasowi Eduardo Mendoza, który rzeczywiście długie lata pracował jako tłumacz).

Czytałem tę powieść tylko raz, piętnaście lat temu, ale do dziś scenę tę pamiętam doskonale. W tym właśnie tkwi moc – a ściślej: jedna z mocy – pisarstwa Maríasa: jego powieści składają się z nielicznych, doskonale opisanych, z niezwykłą precyzją i drobiazgowością, ale ponad wszystko pełnych emocji scen. „Serce tak białe” to właśnie epizod z tłumaczeniem, ale także scena z mężczyzną w Hawanie patrzącym przez okno i wreszcie dramatyczna, czytana na bezdechu finalna sekwencja powieści, w której żona Ranza rozmawia z jego ojcem.

„Jutro w czas bitwy o mnie myśl” to przede wszystkim scena niespodziewanej śmierci kobiety w trakcie randki i wynikające z niej dylematy mężczyzny w cudzym domu i z absurdalnym trupem na kanapie. A z pierwszych dwóch tomów „Twojej twarzy jutro” także zapamiętamy przede wszystkim sceny: tę z plamą krwi na schodach, wizytę kobiety z psem czy wreszcie niezwykle gwałtowny epizod w dyskotece. Przy czym – i rzecz to fundamentalna – dzieła hiszpańskiego prozaika bynajmniej nie są jakimiś zlepkami obrazków: to najprawdziwsze i spójne powieści z akcją, bohaterami, napięciem.

„Serce tak białe” (1992, pol. wyd. 2000) to bez wątpienia moment przełomowy w karierze Maríasa: to tą powieścią zdobył międzynarodową renomę, a w ojczystym kraju status autora zarazem bestsellerowego, jak i wybitnego. Przy czym nie była to inicjacja: od niezwykle wczesnego debiutu („Los dominios del lobo”, „Wilcze włości”, ukazały się w 1971 r., kiedy pisarz miał raptem dwadzieścia lat) Marías zdążył ogłosić sześć powieści, a do tego zasłynąć jako wybitny tłumacz literatury angielskiej. To jednak w „Sercu...” odnalazł właściwy sobie głos: mamy tu sensacyjną de facto akcję, w której przeczucie nieuchronnej i niesprecyzowanej katastrofy prowadzi nas do dramatycznego finału, wyjaśniającego zagadkę samobójczej śmierci młodej dziewczyny (a o tragedii tej powiadamia nas już pierwsze zdanie, jedno z tych jakże Maríasowskich pierwszych zdań...), ale wszystko opowiedziane jest w niezwykle sugestywnej i charakterystycznej stylistyce długich, piętrowych wręcz, ale niezwykle precyzyjnych fraz oraz owych scen tak doskonale nasyconych detalem.

Plecy

Niektórzy jednak za początek sukcesów Maríasa uznają raczej wcześniejszą jego powieść. „Wszystkie dusze” (1989, pol. wyd. 2001) wpisują się w konwencję powieści akademickiej i w zawoalowany, acz wyrazisty sposób opowiadają o doświadczeniu samego pisarza, który przez dwa lata wykładał w Oksfordzie. Autobiografizm tej powieści jest zresztą kwestią bardzo ciekawą, bo czytelnicy oczywiście uznali, iż jej bohater, Jacques Deza, to po prostu z lekka tylko zamaskowany Javier Marías. Ów balast okazał się dla autora bardzo inspirujący i stał się zarzewiem późniejszej, moim zdaniem absolutnie fenomenalnej – i wciąż nieobecnej po polsku – książki: „Negra espalda del tiempo” („Czarne plecy czasu”, 1998). Marías opisuje całą masę zabawnych i czasem niezręcznych sytuacji, które zdarzyły mu się po wydaniu „Wszystkich dusz”: niektórzy znajomi się ucieszyli, inni obrazili, jeden z przyjaciół autora został omyłkowo uznany za zmarłego – być może dlatego, że utożsamiono go z pewną zmarłą postacią z książki... Wszystko to znakomicie pokazuje, jak – mimo teoretycznej wiedzy, że literatura to fikcja – wciąż bierzemy to, co napisane, za prawdę.

Jednak granica między rzeczywistością i fikcją faktycznie jest złudna i im głębiej wchodzimy w lekturę „Czarnych pleców czasu”, tym mniej śmieszą nas pomyłki znajomych pisarza, bo sami nie wiemy, co myśleć. Marías relacjonuje historie rodzinne, ale też opowiada o historycznych, choć zupełnie nieznanych postaciach, jak angielski poeta Gawsworth (jedyna autentyczna osoba z „Wszystkich dusz” i jedyna, której nikt za taką nie uznał) czy Wilfrid Ewart, zabity przypadkiem w Meksyku. Wszystko to doprowadza do opowieści o Redondzie, bezludnej karaibskiej wysepce, której Marías, w wyniku przedziwnego splotu wydarzeń, został... królem (sic!) i teraz obdarza szlacheckimi tytułami kolegów po piórze (jak choćby Vargasa Llosę czy Umberta Eco). Wyświechtana fraza o rzeczywistości przerastającej fikcję nabiera tu wyjątkowego sensu. Choć może wcale nie, może to jednak wspaniała literacka mistyfikacja?

Marías ma wyraźną słabość do takich praktyk, dobrym tego przykładem może być przełożona przezeń antologia przedwojennych brytyjskich opowiadań fantastycznych „Cuentos únicos” („Wyjątkowe opowiadania”, 1995): jedno z nich jest falsyfikatem, dziełem samego Maríasa, który jednak nie zamierza psuć sobie – i nam – zabawy i nie zdradza, które to.

Najnowsze „Zakochania” (2011, wyd. pol. 2013) przywodzą na myśl klasyczne powieści autora, choć kiedy książka ukazała się w Hiszpanii, wywołała coś w rodzaju radosnego zaskoczenia. Po pierwsze dlatego, że wcale nie było pewne, czy – a już na pewno: kiedy – Marías ogłosi kolejną powieść. Jak sam deklarował – po zakończeniu ogromnego dzieła „Twojej twarzy jutro” był tak wyczerpany, że nabrał wstrętu do formy powieściowej. Drugim zaskoczeniem było to, że narratorem powieści jest, po raz pierwszy, kobieta.

Jednak już od pierwszego zdania (tak, to kolejne z tych zdań) wiemy, że znów znajdziemy się w literackim uniwersum Maríasa. Bohaterka i narratorka tej historii, María Dolz, pracuje w wydawnictwie, co zresztą staje się okazją do zabawnych opisów współpracujących z nią literatów. (Zastanawiam się, czy postać Garaya Fontiny, przekonanego, że jego Nobel to tylko kwestia czasu, nie jest przypadkiem prztyczkiem w nos dla nas wszystkich, którzy uporczywie powtarzamy mantrę o nieuchronności tego wyróżnienia dla samego Maríasa). To rzecz ważna, bo Marías obdarzony jest poczuciem humoru i w jego tekstach zawsze znajduje się miejsce na wyrafinowane, ale wybitnie komiczne passusy. Sama jednak fabuła charakter ma poważny i zaczyna się, jak zwykle, mocnym akcentem: od śmierci mężczyzny, którego María widywała regularnie w kawiarni, niemal każdego ranka. Tragiczny zgon sprawia, że bohaterka postanawia zbliżyć się do młodej wdowy, Luisy (i tu znów wprawiony czytelnik uśmiecha się lekko, bo z jakiegoś powodu Luisy pojawiają się w większości książek autora). W wyniku tego zbliżenia nawiązuje romans z jej znajomym Díazem-Varelą, a to z kolei doprowadza ją do odkrycia ponurej tajemnicy kochanka.

Tu muszę się zatrzymać: „Zakochania”, wzorem wcześniejszych powieści, nie są wprawdzie thrillerem czy kryminałem, ale cechują się doskonale utrzymanym suspensem. Historia Maríi i Díaza-Vareli okazuje się opowieścią o miłości, zazdrości i pamięci, co brzmi bardzo sztampowo, tyle że hiszpański prozaik daleki jest od klisz, a jego postaci cechują się wyjątkowym autentyzmem.

Jednak prawdziwym arcydziełem pozostanie już pewnie na zawsze jego dzieło wcześniejsze – trylogia.

Twarz

To tak naprawdę jedna powieść, tyle że podzielona na trzy tomy z przyczyn, jak sądzę, głównie praktycznych: polskie wydanie „Twojej twarzy jutro” ma łącznie 1500 stron. Kolejne tomy – „Gorączka i włócznia”, „Taniec i sen” oraz „Trucizna, cień i pożegnanie” – ukazywały się po hiszpańsku w latach 2002, 2004 i 2007, a w Polsce, odpowiednio, 2010, 2011, 2013. Jeśli ktoś przegapił dwa pierwsze, to tak naprawdę dobrze, bo powieść najlepiej czytać jednym ciągiem. Tak, rozmiar może odstraszać, ale proszę mi wierzyć: warto. Bardzo rzadko ukazują się dziś dzieła z jednej strony tak literacko wybitne, z drugiej zaś tak pochłaniające czytelniczo.

Narratorem tej historii jest Jacques Deza, znany nam z „Wszystkich dusz”. Jego małżeństwo (którym kończy się tamta powieść) właśnie się rozsypało. Luisa i dzieci zostają w Madrycie, a Deza wyjeżdża do Londynu, gdzie otrzymuje pracę w dość niesprecyzowanej instytucji należącej do brytyjskiego wywiadu. Zadaniem zespołu, do którego Jacques dołącza, jest obserwowanie wskazanych osób i dokonywanie analizy ich osobowości na podstawie najdrobniejszych detali – sposobu mówienia, gestów, mimiki – by przewidzieć ich „jutrzejszą twarz”, czyli przyszłe zachowania.

W tomie pierwszym Deza zostaje poddany próbie takiej analizy, w tomie drugim sam takie obserwacje przeprowadza – m.in. na osobie południowoamerykańskiego oficera, który szykuje polityczny pucz. To niezwykle sugestywne sceny (należy być bardzo ostrożnym w rozmowach z osobami, które są w trakcie lektury „Twojej twarzy…”: mania drobiazgowej interpretacji zachowania rozmówców niezwykle łatwo się udziela). Doskonale pasują do Maríasowskiej stylistyki, ale też obudowane zostają zestawem powracających motywów: odpowiedzialności za słowa (wątek wojennych plakatów ostrzegających przed plotkowaniem, bo „wróg czuwa”, znajduje w finale przełożenie na losy bohaterów), odpowiedzialności za czyny, relacji między bliskimi (fundamentalne dla opowieści są dwie rozmowy bohatera – z umierającym ojcem i z sędziwym brytyjskim przyjacielem, ale także – a może nade wszystko – relacja z żoną) i wreszcie przemocy (przejmująca scena drugiego tomu, w której pewien hiszpański dyplomata zostaje skatowany przez szefa Dezy, w jego obecności, w toalecie nocnego klubu). Ale wszystko to, dwa pierwsze tomy, to rozpęd i przygotowanie gruntu pod tom trzeci, w którym tak naprawdę ta powieść się staje.

Niecierpliwy czytelnik, który może narzekać na nadmierną drobiazgowość stylu spowalniającą tempo akcji, przy lekturze „Trucizny, cienia i pożegnania” przeżyje spore zaskoczenie: fabuła rusza z kopyta, a emocje sięgają zenitu. Wirtuozeria w kreowaniu postaci sprawia, że wciągamy się w ich losy, a to, co wyprawia Deza, naprawdę przyprawia o ciarki, jest straszne i wspaniałe.

Ale chodzi, rzecz jasna, o coś więcej.

Marías jest bowiem nie tylko mistrzem literatury, ale i czujnym obserwatorem naszych czasów. Zaryzykowałbym nawet twierdzenie, że jest kimś na kształt moralisty – a może raczej amoralisty? To nie są oderwane od życia spekulacje; problemy poruszane w tej powieści to nasze realne, codzienne dylematy: związki kobiet i mężczyzn, zazdrość, kwestia prawa do ingerowania w cudze życie, przemoc. To właśnie ona staje się głównym tematem powieści i potraktowana zostaje wbrew typowym tendencjom. Maríasowi daleko od popkulturowej i płaskiej fascynacji przemocą, ale też nie raczy nas klasyczną lekcją o tym, jak to się gwałt gwałtem odciska, a czynienie innym krzywdy oraz zemsta są złe. Moralny wydźwięk tej powieści okazuje się niepokojący i niełatwy. To nieczęsty chyba przypadek poważnego zmierzenia się z moralnym relatywizmem, tradycyjnie odsądzanym od czci i wiary, a przecież tak naprawdę powszechnym.

Jan Józef Szczepański w „Przed nieznanym trybunałem” pisał, jak to znajomość losów Lorda Jima, opisanych przez Conrada, przestrzegała młodych ludzi czasów wojny przed możliwymi moralnymi błędami. Śmiem twierdzić, że „Twoja twarz jutro” jest dziś tego rodzaju lekturą: fascynuje, ale też każe przemyśleć pewne fundamentalne sprawy i może odcisnąć na czytelniku trwały ślad. Tyle że znacznie mniej bezpieczny i oczywisty niż „Lord Jim”. Takie czasy?


TOMASZ PINDEL jest pracownikiem Instytutu Książki, tłumaczem literatury hiszpańskojęzycznej, ze szczególnym wskazaniem na latynoską. Publicysta, autor jednej powieści i jednej książki literaturoznawczej. Niebawem ukaże się jego biografia Maria Vargasa Llosy.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 49/2013