"Alianccy zbrodniarze"

Kto zrzuca bomby, ten - choćby i wyzwalał - czyni nieprawość - takie zdanie kończy nową publikację historyka Jörga Friedricha. Brzmi jak wyrok - i taka też jest wymowa książki, której autor oskarża aliantów, że bombardując podczas II wojny światowej niemieckie miasta wzięli na swe barki ogromną winę: że także oni byli zbrodniarzami, a mieszkańcy bombardowanych miast ich ofiarami. Tak łatwo przychodzi dziś (niektórym!) Niemcom relatywizowanie niemieckich zbrodni wojennych i Holocaustu.

09.11.2003

Czyta się kilka minut

---ramka 317750|prawo|1---Niemal rok mija od chwili, gdy Jörg Friedrich - do tamtej pory znany tylko w wąskim kręgu historyków - wywołał spór nie tylko o wymiarze niemieckim, ale międzynarodowym, prowokując do zabrania głosu głównie Brytyjczyków. W książce “Pożoga. Niemcy pod bombami 1940-1945", poświęconej temu rozdziałowi wojny, a zwłaszcza cierpieniom cywilnej ludności z niemieckich miast, Friedrich podjął próbę “włączenia" aliantów, szczególnie Brytyjczyków z Bomber Command (strategiczne lotnictwo bombowe) do grona zbrodniarzy wojennych - relatywizując tym samym niemiecką winę. Także Churchill był zbrodniarzem wojennym - brzmiało przesłanie Friedricha, które w Wielkiej Brytanii wywołało gwałtowne protesty (zob. “TP" 1/2003).

Natomiast jeśli chodzi o reakcje Niemców, Friedrich najwyraźniej trafił we właściwy ton: “Pożoga" przez wiele miesięcy figurowała na listach bestsellerów, wydawnictwo (Propyläen Verlag) nie nadążało z dodrukami, a Friedrich ruszył w (trwającą właściwie nadal) podróż autorską po Niemczech, odwiedzając miasta i miasteczka. Jego emocjonalne prelekcje o “Niemcach pod bombami" gromadziły rzesze słuchaczy, bynajmniej nie tylko starszych wiekiem. Sprawiało to wrażenie, jakby w kraju oprawców chciano teraz, prawie 60 lat po wojnie, poczuć się wreszcie także ofiarami. Teraz, punktualnie na wielkie Targi Książki we Frankfurcie nad Menem, Jörg Friedrich zaprezentował kolejną książkę na ten sam temat. Tym razem to album z kilkuset czarno-białymi fotografiami, pogrupowanymi w dziesięciu rozdziałach oraz z autorskimi komentarzami do zdjęć.

Powiedzmy od razu: autor tej książki - której niemiecki tytuł (“Brandstätten. Der Anblick des Bombenkriegs", wyd. Propyläen Verlag) w wolnym, ale oddającym sens tłumaczeniu można przełożyć jako: “Miejsca kaźni. Obraz Niemiec pod bombami" - nie zawahał się popełnić całego szeregu poważnych fałszerstw historycznych. Już w pierwszym akapicie pierwszego rozdziału (pod tytułem “Zanim"), w którym pomieszczono fotografie niemieckich miast, zanim spadły na nie alianckie bomby, czytamy: “Zabijania na masową skalę i przy pomocy bomb lotniczych doświadczyły, jako długotrwałego przeżycia, jedynie dwa społeczeństwa: japońskie przez sześć miesięcy i niemieckie przez pięć lat".

Niesłychane zdanie. Jaka liczba zabitych w nalotach wystarcza, aby można było mówić o “zabijaniu na masową skalę"? Czy 1200 polskich kobiet, dzieci i starców, którzy zginęli w pierwszej godzinie wojny w bezbronnym Wieluniu, zaatakowanym przez niemieckie bombowce, to za mało? A 2200 mieszkańców Belgradu, zabitych przez niemieckie bomby w jedną kwietniową noc 1941 roku? Może wystarczy 20 tys. warszawiaków, którym samoloty Luftwaffe odebrały życie we wrześniu 1939 r.? Albo 35 tys. cywilów ze Stalingradu, zrównanego z ziemią przez lotnictwo 6. Armii? To może choćby 40 tys. londyńczyków, zabitych w niezliczonych niemieckich nalotach?

Ale nie koniec na tym. Podobnie jak w pierwszej książce, również w “Miejscach kaźni" Friedrich pomniejsza przyczyny, które doprowadziły do tego, że Brytyjczycy, a potem także Amerykanie rozpoczęli tzw. naloty dywanowe na niemieckie miasta. Tylko jeden jedyny raz w całej książce, dopiero w trzecim rozdziale - i to w formie raczej uwagi na marginesie - autor odnosi się do faktu, że to niemiecka agresja była przyczyną “wojny w powietrzu". Friedrich pisze lapidarnie: “Luftwaffe rozpoczęła naloty dywanowe na cele cywilne atakami na Wieluń i Warszawę. Naloty przeciw Anglii koncentrowały się od 1939 r. na celach militarnych". Dalej czytamy następującą bzdurę: “W lutym 1942 r. Royal Air Force planują zabicie 900 tysięcy ludzi, zranienie miliona i zamienienie w perzynę sześciu milionów mieszkań". W innym miejscu intencje Friedricha widać jeszcze wyraźniej, gdy pisze on: “Państwo Hitlera czy państwo Churchilla, to nie ma znaczenia" - stawiając tym samym na jednej płaszczyźnie kraj zaatakowany (i demokratyczny) z państwem atakującym (będącym totalitarną dyktaturą).

Również dzieląc swój album na rozdziały i nadając im tytuły, Friedrich stawia historię kompletnie na głowie. Po wspomnianym już rozdziale “Zanim" (z idyllicznymi obrazami nieistniejących już dziś centrów niemieckich miast) następuje rozdział “Atak". Nie chodzi jednak o atak Niemiec na Polskę, Holandię czy inne kraje Europy, ale o “atak" brytyjskiego Bomber Command na niemieckie miasta. “Co noc będę zabijać tysiące ludzi" - tak brzmi podpis pod zdjęciem, pokazującym marszałka Arthura Harrisa, głównodowodzącego Bomber Command, w otoczeniu lotników. Obok premier Churchill ogląda bombowiec typu “Halifax"; podpis: “Maximum use of fire - Maksymalna siła ognia". Dalej następują zdjęcia alianckich nalotów na kolejne miasta, detonacje, płonące domy i zestrzeleni brytyjscy piloci - przedstawieni jak przestępcy z listu gończego. W kolejnym rozdziale (“Obrona") oglądamy pilotów niemieckich myśliwców, niemieckie baterie obrony przeciwlotniczej albo akcje gaszenia pożarów, rękami chłopców z Hitlerjugend...

Publikując ten album, Jörg Friedrich i wydawnictwo Propyläen postąpili, oględnie mówiąc, lekkomyślnie. Wyobraźmy sobie współczesnych młodych Niemców, maturzystów czy studentów, których poziom ogólnego wykształcenia i posiadanej wiedzy - a raczej jej skąpość - wykazały ostatnio międzynarodowe studia porównawcze (tzw. PISA-Studie), wprawiając zresztą w lekki szok starszą wiekiem część społeczeństwa (i polityków odpowiedzialnych za edukację). Wyobraźmy sobie, że to oni sięgają po nową książkę Friedricha. Czego dowiedzą się z tych zdjęć i z fałszujących przebieg tamtej wojny podpisów? Ano tego, że oto po alianckim “ataku" Niemcy zostali poniekąd zmuszeni do “obrony". Bo cóż innego mówi na przykład zdjęcie, obrazujące darmowe rozdawanie chleba ludziom ocalałym z nalotów na starówkę w Bremie, które podpisano: “Brema. Liczba ludności: 320 tysięcy. Liczba członków NSDAP: 8 tysięcy". Mówi ono tyle: tak niewielu nazistów było w tak wielkim mieście, a mimo to alianci zamienili je w ruinę.

Najobszerniejszy rozdział (“Ofiary") dowodzi, o co tak naprawdę chodzi Friedrichowi w jego dokumentacji okropieństw i cierpień, które dotknęły niemiecką ludność cywilną. Na 45 stronach rozpościerają się obrazy, których nie sposób oglądać obojętnie: przerażające zdjęcia okaleczonych i uduszonych ludzi, zwęglone zwłoki, ludzkie resztki zrzucone na stosy. Jednak to, co Friedrich prezentuje, to coś więcej niż - utrzymany w takiej estetyce - fotograficzny zapis tego, co obiektywnie miało miejsce. To obrazy, które siłą rzeczy przywołują z naszej pamięci inne zdjęcia: straszliwe zdjęcia ofiar z Auschwitz czy Buchenwaldu. Friedrich kontynuuje w ten sposób to, o czym pisał już w swej pierwszej książce, gdy do opisu nalotów używał pojęć, jakimi opisywano dotąd tylko najgorsze zbrodnie niemieckie: zrównuje historie jednych i drugich ofiar. Niemcy jako ofiary alianckiego “gazowania" (takie słowo pada w “Pożodze" w odniesieniu do faktu, że 70 proc. ofiar nalotów zatruło się w schronach tlenkiem węgla, wyzwolonym przez pożary) zostają usytuowani na jednej płaszczyźnie z ofiarami niemieckich zbrodni, zagazowanymi cyklonem B.

Taki właśnie dobór zdjęć i towarzyszące im komentarze autora wywołały w Niemczech krytykę. Dyrektor Instytutu Badań nad Antysemityzmem, Wolfgang Benz, powiedział w wywiadzie prasowym, że książka Friedricha to inscenizacja, która budzi zastrzeżenia. “Pokazując takie fotografie, można mieć różne intencje - powiedział Benz. - Kto pokazuje stosy trupów w kacetach, ten chce przedstawić dowody. Chce pokazać tym, którzy negują Holocaust, iż zbrodnia ta faktycznie miała miejsce. Tymczasem nikt dotąd ani nie kwestionował, ani nie marginalizował faktu, że alianckie naloty miały miejsce, nawet jeśli wydawca książki reklamując ją posłużył się używaną w takich momentach sloganem, że fotografie te dopiero teraz »zostały ocalone od zapomnienia«".

Z kolei Julius H. Schoeps (historyk i niemiecki Żyd) pisze, że w książce tej brakuje umiejscowienia fotografii w kontekście historycznym - czyli że, mówiąc wprost, przemilcza ona przyczynę i skutek. W ten sposób album może łatwo przyczynić się do daleko idącego relatywizowania niemieckich zbrodni wojennych. “Niemieckie zbrodnie i niemieckie cierpienia to nie zjawiska rozdzielne - pisze Schoeps - ale nie można ich zrównywać".

Wraz z publikacją albumu Friedricha niemiecka dyskusja o własnych ofiarach - która rozpoczęła się kilka lat temu publikacją powieści Grassa “Rakiem", a której przejawami była kontrowersja wokół pierwszej książki Friedricha i trwający spór o berlińskie “Centrum Wypędzonych" - osiągnęła punkt kulminacyjny. Niestety, mało chwalebny.

Co dalej? Wydaje się, że pragnienie wielu (bo nie wszystkich) Niemców, aby konstruować swój własny obraz jako ofiar wojny, długo jeszcze nie zostanie zaspokojone.

Przełożył Wojciech Pięciak

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
(1935-2020) Dziennikarz, korespondent „Tygodnika Powszechnego” z Niemiec. Wieloletni publicysta mediów niemieckich, amerykańskich i polskich. W 1959 r. zbiegł do Berlina Zachodniego. W latach 60. mieszkał w Nowym Jorku i pracował w amerykańskim „Newsweeku”.… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 45/2003