Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
Jak co roku, jestem z młodymi łodzianami w Taizé. Z Polski jest nas setka. Z całej Europy – trochę ponad tysiąc (połowa to Niemcy). Tak jest tutaj każdego tygodnia – chociaż liczby nie osiągnęły jeszcze tych sprzed pandemii, przez same tylko wakacje przez burgundzką wieś przewinie się tego roku do piętnastu tysięcy młodych Europejczyków.
CZYTAJ TAKŻE:
Trzy razy w ciągu dnia przychodzą do kościoła na modlitwę, w której centrum znajduje się Słowo Boga, a momentem najważniejszym jest medytacja w ciszy. Rano: komunia (dla tych, którzy nie mogą jej przyjąć, pobłogosławiony chleb). Wieczorem: możliwość spowiedzi. Wielu korzysta – również z tych krajów, o których mówimy, że „tam już nikt się nie spowiada”. Między modlitwami – spotkania biblijne w małych grupach. Są też duże warsztaty i katechezy – miałem jedną z nich: półtorej godziny – wielu stawia pytania, niektórzy już po zakończeniu spotkania, prywatnie. I praca: wszystkie możliwe rodzaje wolontariatu. Student teologii z Lublina mówi na spotkaniu z entuzjazmem: „Trzy godziny dziennie segreguję śmieci. Temperatura 35 stopni, rozdzielam resztki po bananach od plastikowych opakowań. W smrodzie, który czuję na swoim ubraniu i skórze jeszcze długo później… Dzięki nam Taizé jest czystsze!”.
Doświadczenie wspólnoty: bycia przyjętym i przyjmującym. Różnice wyznaniowe? Wiadomo, że są. Jednak przeżywane w takim doświadczeniu jedności, budzą zainteresowanie, a nie ucieczkę czy wykluczenie lub zamknięcie. To, co nas łączy, jest na pierwszym miejscu. To otwiera na spotkania jeszcze mniej oczywiste. Od wczoraj jest tu z nami grupa muzułmanów. Dzisiaj ktoś pytany podczas śniadania o doświadczenie Taizé przyznaje naraz, że jest ateistą.
Na modlitwie południowej siada przede mną para młodych: ona – raczej nie pierwszy raz w Taizé; on – raczej przeciwnie. Ona – śpiewa z zaangażowaniem, a kiedy przychodzi czas milczenia, skupia się na proklamowanym Słowie (na koniec robi notatki); on – kiedy przychodzi czas medytacji, obraca się, chwyta mocno jej dłoń; najwyraźniej to, co jest między nimi, jest dla niego w tej chwili ważniejszym (jedynym?) punktem odniesienia. Może jeszcze nic więcej nie wie, ale chce być z nią. Takich jak on jest tu wielu. Są na początku drogi – Drogi! Właśnie na Nią wchodzą – w czasie, w którym ponoć tak wielu z Niej rezygnuje…
Wszystko to są ludzie z grupy wiekowej uważanej za sekularyzującą się w najgwałtowniejszym tempie. Przyjeżdżają z nadzieją i z otwartością na Boga, z gotowością budowania głębokich relacji. Z radością podejmują się odpowiedzialności i współdziałania. I z… lękiem, że po powrocie do siebie nie znajdą tego wszystkiego w „normalnym” Kościele.
CZYTAJ TAKŻE:
Co ich tu trzyma? Niektóre racje wypowiadają wspólnie: wolność, prostota i piękno form modlitwy, zaufanie, jakim się czują obdarzeni, podmiotowość (ich obecność, pytania, wypowiedzi są tu ważne), szacunek i cierpliwość. Czy bez tego można zbudować normalny Kościół? ©