4.30

Znowu zbliża się termin. Pojutrze mam wysłać felieton. Nerwowo rozmyślam nad tematem. Wszędzie tematy. Gdzie się nie obejrzysz. Tematów jest jak psów.

01.05.2015

Czyta się kilka minut

Nigdy tylu nie było. Tematyczny zgiełk. Poszczekują, żeby tylko się nimi zająć, przygarnąć, opiekę, choćby i chwilową, roztoczyć. Wstaje człowiek o świcie i już są. Przychodzą do głowy, napływają z szerokiego świata. Nie ustrzeżesz się tematu. Nie skryjesz przed nim. Dopadnie cię. Na przykład okrąglutki androgyn w różowej mycce z esesowskimi runami, którego chcą skazać na ciężkie więzienie w towarzystwie niewyżytych facetów. Piękny temat, ale jakoś nic nie mogło mi przyjść do głowy, poza lekką melancholią.

Wziąłem się więc za sprawy międzynarodowe, czyli za motocyklową inwazję ze Wschodu. W sensie teoretycznym lubię motocykle, zwłaszcza cruisery. Gdy widzę podstarzałych, weekendowych jeźdźców z powiewającymi frędzlami i ogonami jakichś biednych, futerkowych zwierząt, to uprzejmie zjeżdżam im z drogi. Właściwie sam chciałbym być jednym z nich. Ale nie mam kasy na taką maszynę, nie mam kasy na skórzane portki, nie potrafię jeździć na dwóch kołach i w ogóle nie lubię przebywać w grupie. Jednak tym ze Wschodu zazdrościłem naprawdę. Jechało ich ze trzydziestu, a kraj prawie czterdziestomilionowy zamarł w przerażeniu. Stężał, jakby Godzillę w Bezledach ujrzał. Wzmożył się na przedśmiertny bój. Kraj, który w 1410 r. pogonił kota Zakonowi Szpitala Najświętszej Marii Panny Domu Niemieckiego w Jerozolimie i który w 1920 r. z pomocą, tej samej zresztą, Marii Panny spuścił manto Tuchaczewskiemu i Budionnemu, teraz trząsł gaciami przed paroma podstarzałymi facetami w kolczykach i z kalkomaniami zamiast tatuaży. Nawet ruskiego sprzętu nie mieli. Żadnych T90, żadnych BTR, czy nawet starożytnych „katiusz”. Na amerykańskich motorach jechali, w gruncie rzeczy nieco pacyfistycznych i trochę hipisowskich. Tego im zazdrościłem: że środkami soft reakcję hard w lokalnym mocarstwie potrafili wywołać i chyr przed nimi szedł, jak przed hordami Batu-chana. Ale i ten temat mnie odstąpił, bo cóż to w końcu za radość dla patrioty w duchowej klęsce własnego narodu znajdować zadowolenie.

Zwróciłem się tedy ku sprawom bieżącym i wewnętrznym w najbliższej okolicy ich poszukując, ponieważ felietonista ma czerpać z życia codziennego. Ale w gminie odnalazłem tylko dwa plakaty wyborcze. Wisiały krzywawo na płotach i przedstawiały tego samego kandydata. Minę miał dziwną i tajemniczą. Chociaż płci męskiej, Monę Lizę dość wyraźnie przypominał: ten półuśmiech, to spojrzenie ciut nieśmiałe i z lekka wyzywające. Trochę na nierozgarniętego wyglądał, a zarazem na powiatowego spryciarza. Wizerunek niósł jasny przekaz: tylko mi pozwólcie, a ja już wam taką ojczyznę urządzę, że z podziwu przez całą kadencję nie wyjdziecie. Wiatr nim powiewał i trochę już się strzępił, chociaż do pierwszego starcia pozostawało jeszcze dziesięć dni. I już się miałem tematem zająć, ale uczciwość publicystyczna oraz obywatelska zwyciężyła, ponieważ skonstatowałem, że nic o tym ewentualnym przedstawicielu mojego narodu nie wiem. Po prostu. Nic. Z braku telewizora jestem jakimś elekcyjnym lumpenproletariatem. Zwyczajnie politycznie jestem wykluczony, niczym mieszkaniec Liberii z postnowoczesnego świata konsumpcji.

Cóż miałem zrobić. Wyszedłem przed dom. Zawsze tak robię, gdy nic nie przychodzi mi do głowy, albo gdy przychodzi zbyt wiele. Była 4.30. Wiał chłodny wiatr ze wschodu. I jasno się robiło od tamtej strony. Znaczy się zimny blask powoli wstawał. Zza chmur świeciło szkliście, srebrno i niebieskawo. Spod ziemi jakby świeciło. Spod horyzontu. Ale ptaki już śpiewały. I poczułem coś w rodzaju radości, że dwadzieścia parę lat temu zasadziłem kilkaset drzew na nagim zboczu i teraz te ptaki miały gdzie śpiewać i zakładać gniazda. Ledwo się przejaśniło, a one już były na nogach. Na widok tego zimnego światła, na przekór temu chłodnemu wiatrowi. Jedno i drugie zjawiało się ze wschodu, spod ziemi, spod horyzontu. I że to się nigdy nie zmieni. A w każdym razie przetrwa wszystkie tematy. I pomyślałem, że już o 4.00, o 3.30 powinienem był zacząć nasłuchiwać i wyglądać, jak to nadciąga, zamiast jak dziecko we mgle błąkać się w tematycznych otchłaniach. No ale niezwykle trudno być felietonistą i panteistą zarazem.
W każdym razie owce jeszcze spały. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 19/2015