Gdy wieje wiatr

Wypuszczam je koło siódmej. Idą w poprzek długich cieni rzucanych przez modrzewie. Niebo jest błękitne i od świtu wieje z południa. Dzisiaj wybierają parów, gdzie rośnie dzika jabłoń, ostrężyny, mięta, oset i sto innych roślin, których nazw nie znam.

20.09.2015

Czyta się kilka minut

Andrzej Stasiuk / Fot. Grażyna Makara /
Andrzej Stasiuk / Fot. Grażyna Makara /

Zapadają w gąszcz i już ich nie widać. Po sianokosach odrasta trawa, ale one wolą chaszcze. Nadchodzi jesień i chyba im smakują te wszystkie dzikie owoce, nasiona, strączki, jagódki, szyszeczki i co tam jeszcze przyroda wytwarza, żeby przetrwać. A one w przeczuciu zimy szukają czegoś tłustszego, bardziej treściwego niż podszyta wiatrem trawa. Po jakimś czasie wynurzają się i suną przez łąkową rówń drobnymi, płynnymi kroczkami, z pyskami przy ziemi, ale tylko w przelocie coś skubną, bo ciągnie je do zagajnika po drugiej stronie pastwiska.
W końcu idę ich poszukać. Kto wie, co im przyjdzie do ich owczych głów, od tego wiatru, w tym niespokojnym czasie zmiany pór. Gdzie je poniesie owczy pęd. Ale nie, są. Tkwią po brzuchy wzaroślach. Ich wełna pełna jest zielonych kulek. Zwłaszcza Sierotka wygląda niezwykle strojnie. Jak jakaś wschodnia, kruczoczarna piękność w szmaragdowych klejnotach i cekinach. Jest największa i najpiękniej beczy. Aż wiadra dzwonią.

Mania jak zwykle trzyma się trochę z boku. Zapewne z racji subtelnej mądrości oraz doświadczenia. Jest najstarsza i widziała kawał świata. Przyjechała tutaj aż spod Tylicza. Podchodzi i patrzy wyczekująco. Przepraszam, mówię, zapomniałem. Coraz częściej zapominasz, odmekuje półgębkiem. Wiem, odpowiadam. Chyba się starzeję. Coś tam podskubuje od niechcenia i udaje trochę obrażoną. No tak. Nie wziąłem suchego chleba. A bez chrupiących skórek nie ma przecież rozmowy. Nie ma nawet co zaczynać. Odwraca się i udaje, że odchodzi. Słuchaj, mówię, znowu miałem ciężką noc. Ach, te twoje ciężkie noce, rzuca przez owcze ramię. Co tym razem? O narodzie swoim rozmyślałem, odpowiadam. Całą noc. Jak już wydawało mi się, że zasypiam, to mój naród mi się zjawiał i sen od wezgłowia odpędzał. Jakbyś o czymś mniejszym myślał, tobyś lepiej sypiał. A ty nigdy nie myślisz o swoim narodzie, zapytałem. Czasami. Ale zanim zdążę pomyśleć o wszystkich owcach na świecie, już śpię. No tak, mówię. Ludzie też tak robią. No widzisz. Myśl o owcach, odpowiada z lekką wyższością. Nie mogę. Przestaje skubać, patrzy mi prosto w oczy i pyta: No dobrze. Co ten twój naród znowu ci zrobił?

Maniu, mój naród tchórzy i ma pełno w gaciach, mówię dobitnie. Patrzy mipoważnie w oczy i przestaje poruszać pyszczkiem: Trudno mi jako owcy wypowiadać się w sprawach odwagi. Zwłaszcza jeśli idzie o twój naród, który wielekroć dowiódł swojego bohaterstwa. Tak mi kiedyś opowiadałeś. No opowiadałem, opowiadałem, ale tym razem nie dowodzi. Pokonywał wszechświatowe potęgi, tyranów obalał, a teraz portkami trzęsie przed paroma tysiącami głodnych i biednych głównie. Z pochodniami chodzi i niejakiego Hitlera na pomoc wzywa mój naród, a przynajmniej jego część.

Wiatr nieco ustaje. Cichnie szum drzew. Reszta stada gdzieś zniknęła i Mania rozgląda się wokół trochę niepewna, czy podążyć za nimi, czy też zostać i toczyć dalej nielekką rozmowę. Ale znamy się już tyle lat, więc wzdycha i mówi: Nie chciałabym się mądrzyć i doradzać twojemu narodowi, ale może jednak wezwaliby kogoś innego. Ale oni nikogo innego nie mają, odpowiadam. Owszem, jest jeszcze Matka Boska, Jan Paweł, ale ci co najbardziej gaciami trzęsą, to jednak zawsze Hitlera wzywają. A czemu właściwie tak trzęsą, pyta. Oni trzęsą, że Polakami przestaną być na skutek znalezienia się w towarzystwie nie-Polaków. Jako owca być może czegoś nie rozumiem, ale my ze strachu przed wilkiem nie wzywamy przecież wilka, mówi jakby trochę do siebie. Poza tym nie mogę sobie wyobrazić, że przestaję być owcą. No chyba że przychodzi Hitler, znaczy się wilk, mówi w pewnej zadumie. A potem, odchodząc w ślad za stadkiem, rzuca na pożegnanie: Następnym razem nie zapomnij, dobrze?

I zostaję sam we wrześniowym niskim słońcu, na wietrze, ze swoim narodem. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Urodził się w 1960 roku w Warszawie. Mieszka w Beskidzie Niskim. Prozaik i eseista. Autor Murów Hebronu, Dukli, Opowieści galicyjskich, Dziewięciu, Jadąc do Babadag, Taksimu, Dziennika pisanego później, Grochowa, Nie ma ekspresów przy żółtych drogach, Wschodu… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 39/2015