Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →
9 marca zmarła 26-letnia mieszkanka Nowego Jorku Elizabeth Joice. Jej córeczka Lily miała w tym czasie 6 tygodni. Podczas ciąży zdiagnozowano u Elizabeth nowotwór płuc. Kobieta nie zgodziła się na chemioterapię, która jej samej mogła uratować życie, ale jest prawie pewne, że uśmierciłaby dziecko. Dziewczynka urodziła się przed terminem przez cesarskie cięcie, jej matka miała już wtedy liczne przerzuty. Ojciec dziewczynki powiedział, że żona nie brała innej możliwości pod uwagę.
Można wskazywać inne heroiczne matki: Agata Mróz – polska siatkarka, zmarła 4 czerwca 2008 r., która ze względu na ciążę odwlekała przeszczep szpiku kostnego; Anna Radosz z Żarek, która o złośliwym nowotworze dowiedziała się w szóstym miesiącu ciąży – zmarła w wieku 27 lat, pół roku po porodzie; Joanna Beretta Molla (1922-62), włoska lekarka, która podczas ciąży odmówiła leczenia raka macicy – w 2004 r. kanonizowana przez Jana Pawła II.
Jak sądzę, dodaje nam otuchy fakt, że dla nich ich wybór był oczywisty, zatem jest coś cenniejszego od trwającego życia, które przecież i tak się kiedyś skończy – np. życie własnego dziecka.
Ale ta otucha może się okazać naiwna, gdy na tym poprzestaniemy. Owszem, oddanie życia za życie ukazuje głębszy wymiar rzeczywistości. Co jednak w sytuacjach, gdy stajemy przed wyborem bez wyjścia: śmierć dziecka albo śmierć obojga?
Niedawno na łamach „TP” opisana została właśnie taka sytuacja: w 8. tygodniu ciąży zdiagnozowano ostrą białaczkę; chemioterapia spowoduje w tym przypadku poronienie i wykrwawienie się chorej na śmierć; jedynym życiem, które ma szansę zostać uratowane, jest życie kobiety, pod warunkiem jednak dokonania aborcji. W takim przypadku możemy się jedynie uciekać do Bożego miłosierdzia.