Życie na pierwszej linii

Umarł Robert Fisk. Z jego śmiercią odchodzi cała epoka dziennikarstwa, którego stał się symbolem.
w cyklu Strona Świata

03.11.2020

Czyta się kilka minut

Robert Fisk na zniszczonych przedmieściach Damaszku, kwiecień 2018 r. / Fot. Bassem Mroue / AP Photo / East News /
Robert Fisk na zniszczonych przedmieściach Damaszku, kwiecień 2018 r. / Fot. Bassem Mroue / AP Photo / East News /

Przeżył 74 lata, z których ponad połowa, a więc niemal całe dorosłe życie, zeszła mu na dziennikarstwie, jego pierwszym i jedynym zawodzie oraz największej życiowej pasji. Był naocznym świadkiem większości najważniejszych i najbardziej dramatycznych wydarzeń, jakie złożyły się na historię przełomu wieków.

Weteran

Nie miał jeszcze trzydziestki, gdy jako reporter londyńskiej gazety „The Times” pojechał do Belfastu, pisać o trwającej tam wojnie domowej między katolikami i protestantami, a przede wszystkim miejscowymi Irlandczykami pragnącymi oderwania Ulsteru od Wielkiej Brytanii i zjednoczenia go z Irlandią.

Z Belfastu pojechał do Portugalii, gdzie „rewolucja goździków” obaliła wojskową dyktaturę i przywróciła w Lizbonie demokrację. Zaraz potem, w 1976 roku, zamienił Belfast i Londyn na Bejrut: jako korespondent „Timesa” pojechał do Libanu, by pisać o tamtejszej wojnie domowej i wszystkich innych konfliktach, wstrząsających Bliskim – i nieco dalszym – Wschodem. Miał tam spędzić resztę życia, a Liban, podobnie zresztą jak Irlandia, stał się jego przybraną ojczyzną. Nigdy nie wyprowadził się z mieszkania przy nadmorskim, wysadzanym palmami bulwarze w Bejrucie, a ostatnich dni dożył w swoim drugim domu pod Dublinem, w Irlandii, której przyjął obywatelstwo.

Jako bliskowschodni korespondent „Timesa” był więc naocznym świadkiem wojen i rewolucji, przełomowych elekcji i ulicznych buntów, jakie przez ostatnie dziesięciolecia przetaczały się przez Lewant, Maghreb, Półwysep Arabski, a także Azję Mniejszą, aż pod podnóża Hindukuszu. Libańska wojna domowa z lat 1975-90, muzułmańska rewolucja w Iranie, która obaliła szacha i wyniosła do władzy ajatollahów, palestyńskie powstania przeciwko Izraelowi na Zachodnim Brzegu Jordanu, w Strefie Gazy i we Wschodniej Jerozolimie, wojna iracko-irańska, wojna domowa w Algierii, zbrojne zajazdy Izraela na Liban, atak Iraku na Kuwejt i pierwszy najazd Amerykanów na Irak. Drugi najazd amerykański na Irak i obie obce inwazje na Afganistan: radziecka w latach 80. i ostatnia, amerykańska. Wreszcie Arabska Wiosna, wojna domowa w Syrii i powstanie dżihadystów z samozwańczego kalifatu, który po fiasku amerykańskiej inwazji na Irak rozpanoszył się nad Tygrysem i Eufratem, a w końcu zawładnął także jedną trzecią Syrii. A jakby tego było mało, był też korespondentem „Timesa” na Bałkanach i w latach 90. pisał o wojnach w Bośni i Kosowie.

Pacyfista

Pisał o wojnach, samemu będąc zaprzysięgłym pacyfistą. Wstrętem do przemocy zaraził się od ojca, weterana I wojny światowej, którego opowieści o wojennym okrucieństwie, cierpieniach i beznadziei (został m.in. wyznaczony do rozstrzelania dezertera, ale odmówił i poniósł za to karę), zapadły w pamięci i wyobraźni Fiska. Przyglądając się potem bliskowschodnim wojnom, wracał we wspomnieniach do ojcowskich opowieści i przypominał, że poza historią, przerwaną przez obce najazdy i podboje, jednym z przekleństw współczesnego świata arabskiego stały się m.in. sztuczne granice tamtejszych państw, wykreślone właśnie po I wojnie światowej przez europejskie metropolie kolonialne. Wojna iracko-irańska, jej przewlekły i pozycyjny charakter, a także setki tysięcy ofiar również przypominały mu opowieści ojca o walkach nad Sommą. 


Czytaj także: Pogromca prezydentów - Wojciech Jagielski o Bobie Woodwardzie


Do losów ojca i I wojny nawiązuje najważniejsza chyba książka Fiska „The Great War for Civilisation: The Conquest of the Middle East” z 2008 roku, będąca zarówno spisaną na grubo ponad tysiącu stron kroniką ostatnich stu lat dziejów Bliskiego Wschodu, jak podsumowaniem jego własnego życia i dziennikarskiej kariery.

„Rolą dziennikarstwa jest rzucać wyzwanie wszystkiemu, co mówią rządy – powiadał. – A zwłaszcza takie rządy i tacy politycy, którzy prowadzą nas ku wojnie”. O politykach miał, zdaje się, mniemanie jak najgorsze. Nawet o tych z Bejrutu, który wybrał na swoje miejsce do życia. Kiedy w sierpniu, wskutek zaniedbań rozmaitych władz, w tamtejszym porcie doszło do potwornego wybuchu, który zniszczył znaczną część miasta, Fisk nie krył wzburzenia i rozczarowania pychą i korupcją libańskich przywódców. „Oto jeden z najlepiej wykształconych ludów w całym regionie, utalentowany, odważny, szczodry i uprzejmy. Oto kraj obdarowany przez los ośnieżonymi górami, ruinami rzymskich budowli, cudowną kuchnią i tysiącletnią historią” – napisał w artykule dla londyńskiego „Independent”. „A jednak ten sam kraj nie potrafi zadbać o swoją walutę, zapewnić, by do domów docierał prąd i woda, nie potrafi ustrzec swojego ludu przed chorobą ani zagrożeniem”.


Czytaj także: Pływające nieszczęścia - Wojciech Jagielski po wybuchu w Bejrucie


Kiedy po inwazji amerykańskiej na Afganistan jesienią 2001 roku pojechał ponownie pod Hindukusz, żeby oglądać nową wojnę, na pograniczu, jeszcze po pakistańskiej stronie, został napadnięty i dotkliwie pobity przez afgańskich uchodźców. Rzucili się na niego, ponieważ niedługo przedtem tylko cudem udało im się ujść z życiem z pomyłkowego ataku amerykańskich samolotów, wskutek którego zginęli afgańscy wieśniacy. Od samosądu i śmierci uratowali Fiska inni uchodźcy, którzy powstrzymali napastników, kamieniujących dziennikarza. „Zrozumiałem, że stałem się symbolem nienawiści i wściekłości, jakie wyzwala ta brudna wojna” – napisał w artykule dla „Independent”. „Ci, którzy mnie zaatakowali, nigdy by tego nie zrobili, gdyby nie brutalność, jaką sami w nich żeśmy wyhodowali i wypielęgnowali. Sami wcisnęliśmy im karabiny do rąk, żeby walczyli z Rosjanami, a potem obojętnie, a czasem z szyderstwem przyglądaliśmy się im, gdy cierpieli podczas wojny domowej, jaką wywołali. A teraz znów wcisnęliśmy im karabiny do rąk i płacimy, żeby toczyli dla nas naszą Wojnę W Imię Cywilizacji, a kilka kilometrów dalej zrzucamy bomby, które burzą ich domostwa i zabijają ich rodziny. I mówimy, że są to skutki uboczne, jakie zdarzają się na każdej wojnie”.

Buntownik

Zarzucano mu, że pisząc o Bliskim Wschodzie, nazbyt wyrozumiale traktuje stronę arabską, zaś nazbyt krytycznie odnosi się do Izraela i jego najwierniejszych sprzymierzeńców i opiekunów, Amerykanów. Fisk krytykował jednak nie Izrael, lecz politykę izraelskich rządów, i nie Amerykę czy Amerykanów, ale zakłamanie i cynizm amerykańskiej polityki i w ogóle polityki światowych mocarstw na Bliskim Wschodzie. W książce „The Great War for Civilisation: The Conquest of the Middle East”, mnoży przykłady zachodnich zdrad i fałszywych obietnic, składanych Arabom, a także hipokryzji, przy pomocy której Zachód obsadzał się w roli Obrońcy Wolności i Nauczyciela Demokracji, wspierając jednocześnie najgorszych tyranów w rodzaju Saddama Husajna, którego najpierw namówiono do najazdu na Iran, by wkrótce okrzyknąć go diabłem wcielonym i uosobieniem wszelkiego zła.

W korespondencjach z Bliskiego Wschodu Fisk obnażał kłamstwa Amerykanów, którzy fałszywymi dowodami na to, że Saddam wszedł w posiadanie broni masowego rażenia i że zawarł przymierze z Terrorystyczną Międzynarodówką, al-Kaidą, przekonywali swoich zachodnich sojuszników, by przyłączyli się do ich inwazji na Irak, tak jak przyłączyli się do wcześniejszej inwazji na Afganistan.


Czytaj także: Zamikł głos Irańczyków - Wojciech Jagielski po śmierci Mohammeda Rezy Szadżariana


Nie pozwalał przełożonym tępić ostrości swoich korespondencji. Kiedy próbował to robić naczelny konserwatywnej gazety „Daily Express”, pierwszej redakcji Fiska, złożył wypowiedzenie i szybko znalazł angaż w „Timesie”. Rzucił i tam pracę, gdy Rupert Murdoch, wydawca gazety, próbował przerabiać jego artykuł o zestrzeleniu w 1988 roku przez Amerykanów irańskiego samolotu pasażerskiego, lecącego z Teheranu do Dubaju (zginęło prawie 300 pasażerów i członków załogi). W 1989 roku Fisk dołączył do redakcji powstałej w 1986 roku liberalnej gazety „Independent” (początkowo cieszyła się sporą popularnością, ale już od połowy lat 90. zaczęła przynosić straty, w 2010 roku kupił ją rosyjski oligarcha Aleksander Lebiediew, a od 2016 roku przestała ukazywać się w papierowej postaci i przeniosła do internetu).

Znajomy

Na Bliskim Wschodzie cieszył się niekwestionowaną opinią znawcy świata arabskiego i zawiłości tamtejszej polityki. Jego pozycja, staż pracy, a także biegła znajomość języka arabskiego sprawiały też, że znał i rozmawiał ze wszystkimi liczącymi się na Bliskim Wschodzie politykami, do których gabinetów próżno dobijali się korespondenci i wysłannicy innych gazet, stacji telewizyjnych czy radiowych. Fiska chętnie przyjmowali nawet ci z arabskich przywódców i polityków, których na Zachodzie wyklinano jako banitów.

Gościł go libijski dyktator Muammar Kadafi. Jako jedyny z zachodnich dziennikarzy aż trzykrotnie spotykał się też i rozmawiał z Osamą ibn Ladinem. Po raz pierwszy widzieli się na początku lat 90., po raz ostatni w 1997 roku, gdy Saudyjczyk wydał już świętą wojnę Zachodowi i zaszył się na pustyniach i w górskich kryjówkach w Afganistanie. Jedno ze spotkań, w Sudanie, aranżował wspólny znajomy Fiska i Osamy, saudyjski dziennikarz Dżamal Chaszogdżi, zamordowany dwa lata temu w saudyjskim konsulacie w Stambule.

W książce „The Great War for Civilisation: The Conquest of the Middle East” Fisk wspomina, że podczas jednego ze spotkań Osama próbował namawiać go do przejścia na islam. „Szejku, nie jestem muzułmaninem – powiedział na to Fisk. –  Jestem dziennikarzem, którego zadaniem jest mówić prawdę”. „Skoro tak, skoro mówisz prawdę i tylko prawdę, to jesteś jednak dobrym muzułmaninem” – odparł Saudyjczyk, który nieraz publicznie powtarzał, że gdyby w Białym Domu więcej i uważniej czytano korespondencje „Pana Roberta”, Ameryka i cały Zachód oszczędziłyby wielu tragicznych błędów zarówno sobie, jak Bliskiemu Wschodowi.


Polecamy: Strona świata - specjalny serwis "TP" z reportażami i analizami Wojciecha Jagielskiego


Koledzy po fachu i konkurenci mieli mu za złe już samą znajomość z saudyjskim banitą. A gdy po terrorystycznych atakach na Nowy Jork i Waszyngton z 2001 roku, które nazwał zbrodnią przeciwko ludzkości, Fisk namawiał świat zachodni, by zamiast dzielić świat według zasady „kto nie z nami, ten przeciwko nam”, zastanowił się nad pobudkami, jakimi kierowali się terroryści-straceńcy i zrewidował swoją politykę na Bliskim Wschodzie, zarzucono mu, że w tzw. wojnie z terroryzmem trzyma stronę dżihadystów.

Świadek

Fisk należał do odchodzącego powoli w przeszłość pokolenia stałych, zagranicznych korespondentów, utrzymywanych przez zachodnie redakcje w rozmaitych zakątkach świata. Był też symbolem dziennikarstwa przedkładającego głęboką znajomość rzeczy i osobiste doświadczenie nad komunikacyjną sprawność w poruszaniu się w wirtualnym świecie.

Nie korzystał – nieco ostentacyjnie – z portali społecznościowych, a jego londyńscy znajomi twierdzą, że unikał nawet poczty elektronicznej i telefonów komórkowych. W 1982 roku był jednym z pierwszych dziennikarzy, którzy przybyli do obozów uchodźców palestyńskich w libańskich Sabrze i Szatili, gdzie kolaborujące z Izraelem chrześcijańskie bojówki wymordowały kilkuset Palestyńczyków. W tym samym roku był pierwszym zagranicznym dziennikarzem w syryjskiej Hamie, gdzie wojsko ówczesnego prezydenta Hafeza Assada utopiło we krwi antyrządową rebelię (kilka tysięcy zabitych) i zrównało miasto z ziemią. Zawsze podkreślał wyższość osobistego doświadczenia i z ubolewaniem wypowiadał się o „dziennikarstwie hotelowym” oraz „internetowych surferach”.

Narastająca z wiekiem niechęć do nowych czasów przejawiała się też uporem i przekorą oraz ekscentrycznym upodobaniem do kontrowersji, jakie wywoływał. Walcząc z powierzchownością dziennikarskich relacji z wojny syryjskiej, dowodził, że wszystkie toczące ją strony, a także wszyscy ich zagraniczni mecenasi dopuszczają się zbrodni. Zarzucono mu wtedy nadmierną wyrozumiałość dla rządu Baszara Assada (syna Hafeza i jego następcy) i to, że mając, jako jeden z nielicznych zachodnich dziennikarzy, możliwość oglądania wojny od strony Damaszku, mimowolnie poddaje się rządowej propagandzie.

Mimo siedemdziesiątki na karku, miał zamiar znów wybrać się do Bejrutu. W piątek zasłabł jednak w swoim domu pod Dublinem, a w szpitalu, do którego go przewieziono, nie udało się go już uratować.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej