Pogromca prezydentów

Jako początkujący dziennikarz działu miejskiego doprowadził do ustąpienia Richarda Nixona. Pół wieku później, jako uznany pisarz i nestor dziennikarstwa, Bob Woodward może zmusić do wyprowadzki z Białego Domu kolejnego prezydenta.
w cyklu STRONA ŚWIATA

18.09.2020

Czyta się kilka minut

Bob Woodward, Nowy Jork, styczeń 2017 r. / Fot. Pool / ABACA / EAST NEWS /
Bob Woodward, Nowy Jork, styczeń 2017 r. / Fot. Pool / ABACA / EAST NEWS /

Wściekłość. Tak brzmi tytuł najnowszej książki Woodwarda, która w tym tygodniu trafiła do amerykańskich księgarń. Jej premiera miała miejsce niespełna dwa miesiące przed wyborami prezydenckimi, w których urzędujący prezydent będzie ubiegał się o reelekcję. Zdaniem recenzentów, którzy przeczytali książkę przed premierą, „Wściekłość” może zniweczyć szansę Donalda Trumpa na kolejną kadencję i zmusić do wyprowadzki z Białego Domu znacznie szybciej, niż zamierzał to uczynić.

Zabójcza książka

„Trump się do tej roboty po prostu nie nadaje” – pisze Woodward, uchodzący wśród amerykańskich dziennikarzy za wzór rzetelności i skrupulatności. W „Strachu” – poprzedniej książce o gospodarzu Białego Domu, wydanej przed dwoma laty – o tym, że Trump nie nadaje się na prezydenta opowiadają jego współpracownicy. Nazywają go notorycznym kłamcą, krętaczem, chwalipiętą, pyszałkiem, skończonym leniem, dyletantem i narcyzem. Opowiadają, jak chowają przed prezydentem ważne dokumenty w obawie, że jeśli jakimś cudem je przeczyta (twierdzą, że prezydent czerpie wszelką wiedzę z prawicowej telewizji Fox), może mu przyjść do głowy, by coś zrobić, a to groziłoby całkowitą katastrofą.

We „Wściekłości” Trump sam opowiada Woodwardowi o sobie. Udzielił dziennikarzowi prawie dwudziestu dłuższych i krótszych wywiadów, podczas bezpośrednich spotkań i przez telefon, między grudniem 2019 a lipcem 2020 roku. Prezydent we własnej osobie opowiedział więc, że już w styczniu wiedział doskonale, jak zabójczy jest koronawirus, a mimo to w publicznych wystąpieniach powtarzał, że nie ma się czym przejmować. „Żeby nie siać paniki” – tłumaczy Trump, któremu dziś gazety, stacje telewizyjne i rozgłośnie radiowe zarzucają, że bagatelizując niebezpieczeństwo przyczynił się do śmierci prawie 200 tysięcy ludzi.

Dla wielu Amerykanów (według rozmaitych sondaży – jednej trzeciej) Trump wciąż pozostaje wyrocznią: biorą sobie jego słowa do serca. „Prezydent nie tylko dopuścił się z premedytacją kłamstwa, ale zamiast chronić, wystawił swoich obywateli na śmiertelne ryzyko. Nie poradził sobie z zadaniem, nie sprawdził się jako przywódca” – podnoszą się więc zarzuty. „Przez niego zginęli ludzie” – mówi Woodwardowi były prezydencki doradca ds. bezpieczeństwa John Bolton, zapewniając, że w listopadzie nie odda swojego głosu na Trumpa. Żal do prezydenta mają nawet jego wyznawcy, którzy przeciwstawiali go rządzącym wcześniej politycznym elitom i przekonywali, że w przeciwieństwie do nich Trump przynajmniej „mówi, co myśli”. Książka Woodwarda ujawnia, że tak nie jest, a prezydent z wyrachowaniem kłamie jak najęty. Także prezydencki zięć Jared Kushner, „szara eminencja” w Białym Domu, przyznaje Woodwardowi, że jego teść „nie jest poślubiony prawdzie” i woli raczej „przesadę”, i to na niej „polega jego styl”.

Do kłopotliwych wyznań o wirusie doszły inne: o „nowej, potężnej broni atomowej, o której jeszcze nikt nie wie, ani Putin, ani Chińczyk”, zachwyty nad swoim wyjątkowym darem nawiązywania przyjaźni z dyktatorami („paradne, ale im są gorszymi tyranami i wredniejszymi ludźmi, tym lepiej mi się z nimi układa”). Ale doszły także nowe opowieści współpracowników o chaosie w Białym Domu. Były sekretarz obrony, emerytowany czterogwiazdkowy generał piechoty morskiej James Mattis opowiada, jak przesiadywał na modlitwach w katedrze i sypiał w ubraniu, obawiając się, że awantura, w jaką Trump wdał się z tyranem z Korei Północnej – szczeniacka i niebezpieczna, zdaniem generała – może się zakończyć atakiem atomowym na Amerykę.

„To niebezpieczny człowiek” – mówi Woodwardowi Mattis, nie próbując nawet skrywać niechęci do prezydenta i rozczarowania jego postawą. „Nie uznaje żadnych zasad moralnych i niszczy Amerykę, skłóca nas z sojusznikami i pokazuje wrogom, jak najłatwiej nas zniszczyć. To pierwszy za mojego życia prezydent, który nie jednoczy wokół siebie Amerykanów, ale dzieli. Nawet nie próbuje udawać, że jest inaczej. Musimy go odrzucić i ukarać za to, że zrobił kpinę z konstytucji”.

Dan Coats, były dyrektor wywiadu, zwierza się Woodwardowi, że „Ruscy muszą coś na niego mieć”, bo „inaczej nie da się wytłumaczyć” politycznych decyzji i zachowań Trumpa. „On nie wie, co to kłamstwo, nie rozumie różnicy między kłamstwem a prawdą” – dodaje, a rywal Trumpa do prezydentury, Joe Biden, powołując się na książkę Woodwarda, przekonuje, że Trump nie jest zdolny pełnić obowiązki szefa państwa.

Carl Bernstein, który wspólnie z Woodwardem ujawnił aferę Watergate, twierdzi dzisiaj, że „zabójcze zaniedbanie” wirusowego zagrożenia przez Trumpa jest cięższym przestępstwem, niż niegdysiejsze nadużywanie władzy przez Nixona.

Bohaterowie z Watergate

Mieli niewiele ponad 30 lat i niewielki staż pracy w dziale miejskim „Washington Post”, gdy naczelny Ben Bradlee polecił im zająć się sprawą tajemniczego włamania do siedziby Partii Demokratycznej w biurowcu Watergate. Ich żmudne, dziennikarskie śledztwo, prowadzone pod kierownictwem, nadzorem i opieką Bradlee’ego, dowiodło w końcu, że włamania dokonano na zlecenie Nixona, który starając się o reelekcję, nie cofnął się przez nadużywaniem władzy, kazał zakładać podsłuchy, przeglądać korespondencję i fałszować dokumenty, byle tylko pogrążyć politycznych przeciwników.

Ujawnienie przez dziennikarzy afery Watergate zaprowadziło na ławę oskarżonych współpracowników Nixona, a w końcu, żeby uniknąć upokarzającego odsunięcia z urzędu i procesu, sam prezydent w 1974 roku podał się do dymisji. 


Czytaj także: Bestseller po latach - Lektor o "Wszystkich ludziach prezydenta"


Bernstein i Woodward zdobyli Nagrodę Pulitzera, najwyższy dziennikarski laur w Ameryce, a ich książka „Wszyscy ludzie prezydenta” – kronika śledztwa w sprawie afery Watergate – stała się bestsellerem i „biblią” sztuki dziennikarskiej. A kiedy w jej filmowej adaptacji z 1976 roku, w reżyserii Alana Pakuli, w postacie Woodwarda, Bernsteina i Bradlee’ego wcielili się Robert Redford, Dustin Hoffman i Jason Robards, reporterzy i redaktor „Washington Post” zapisali się w świadomości jako wzór dziennikarstwa najwyższej próby i symbol tego, na czym ten zawód powinien polegać.

Zmarły w 2014 roku Bradlee do ostatnich dni życia pozostał związany z „Washington Post”. Carl Bernstein to odchodził (już w 1976 roku zamienił redakcję na telewizję ABC), to wracał do „Washington Post”. Napisał książkę o papieżu Janie Pawle II, a ostatnio pracuje dla telewizji CNN. Woodward również pozostał związany z „Washington Post”, ale z reportera coraz bardziej przemieniał się w redaktora, nadzorującego cudze teksty i śledztwa. Razem z Bradlee’em przeżyli swoją największą zawodową klęskę i upokorzenie, gdy w 1981 roku wyszło na jaw, że Janet Cooke, która za napisany pod okiem Woodwarda reportaż o uzależnionym od heroiny ośmiolatku zdobyła Pulitzera, zmyśliła całą historię i redakcja musiała zwrócić nagrodę.

Sam Woodward, dziś dobiegający powoli osiemdziesiątki, pisał już głównie książki – napisał ich dwa tuziny – i niemal wyłącznie o kolejnych gospodarzach Białego Domu, kuluarach wielkiej polityki, wojen i tajnych operacji. Krytycy doceniali skrupulatność autora, ale nie uważali jego książek za wielką literaturę. Są dokładnym zapisem zdarzeń i rozmów, których był świadkiem, a ich największą zaletą, a także zasługą Woodwarda, jest fakt, iż dzięki swojej zasłużonej renomie był wtajemniczany w sprawy, do których inni nie mieli dostępu.

Wielce szanowany redaktor

Amerykańscy dziennikarze nie mogą się nadziwić, co strzeliło Trumpowi do głowy, że zgodził się na tyle rozmów z dziennikarzem: że tyle mu powiedział, nie licząc się, jak to on, ze słowami? Na co liczył, skoro już po lekturze „Strachu” musiał wiedzieć, że Woodward nie ma o nim wysokiego mniemania?

„Trump lubi markowe rzeczy, a Woodward wśród dziennikarzy to marka najlepsza” – uważa były rzecznik Białego Domu Anthony Scaramucci. Powiernik Trumpa, senator Lindsey Graham, twierdzi, że to on namówił prezydenta na rozmowę z Woodwardem. „Kiedy Woodward pisał poprzednią, tak bardzo krytyczną książkę, Trump nie chciał z nim rozmawiać” – opowiada senator. „Powiedziałem mu więc, żeby tym razem pogadał z Woodwardem i sam przedstawił sprawy, jak on je widzi”. „Z takimi jak Woodward nie sposób nie rozmawiać” – twierdzi z kolei Robert Gibbs, były rzecznik prezydenta Baracka Obamy. „To świetny dziennikarz, wszystko wie, wszystkich zna, wszystko rozumie. Zna odpowiedzi, zanim zada pytania”.

Obama, mistrz retoryki, spotkał się z Woodwardem raz i poświęcił mu nieco ponad godzinę. Trump, opętany obsesją Obamy i przekonany, że od poprzednika jest we wszystkim sto razy lepszy, rozmawiał z nim Woodwardem prawie 20 razy. Był pewny, że dziennikarz nie oprze się jego czarowi, a wszystko, co mu powie, weźmie za dobrą monetę. „Już samo nazwisko Boba Woodwarda budzi szacunek” – zwierzał się Trump. „Spotkałem się z nim z ciekawości”.

Kiedy dziennikarze poznali fragmenty książki i rzucili się na wyznania Trumpa w sprawie epidemii, Trump zmienił zdanie zarówno o Woodwardzie, jak jego dawnym „towarzyszu broni” Bernsteinie. „Bernstein to nudziarz i głupek” – powiedział swojej ulubionej telewizji Fox: „A książkę Woodwarda przeczytałem za jednym posiedzeniem i mogę wam powiedzieć, że to nie jest to coś wagi ciężkiej. Jeśli mam być szczery, to nigdy ich za bardzo nie szanowałem”.

Obrona Woodwarda

Niespodziewanie dla Woodwarda dziennikarze krytykowali nie tylko Trumpa, ale również jego samego. Stawiali pytania, czy skoro już na początku roku wiedział, że prezydent kłamie w sprawie epidemii, to nie powinien tego natychmiast ujawnić, a nie czekać ponad pół roku, aż do wydania książki? Może udałoby się ocalić chociaż część ofiar?

Woodward odpierał zarzuty, twierdząc, że nie jest już dziennikarzem, lecz pisarzem i że umawiał się z Trumpem na rozmowę do książki, a nie do gazety. Poza tym, wierny staromodnej szkole sprawdzania informacji na wszystkie możliwe sposoby, nie mógł tak po prostu opublikować nawet najbardziej skandalizującej wypowiedzi Trumpa, nie będąc pewnym, czy jest ona prawdziwa. A zważywszy na niebywałą wprost ilość kłamstw i bzdur opowiadanych przez prezydenta było to zadanie niełatwe i czasochłonne.

Niektórych przekonał. „Czy kto słyszał, żeby cokolwiek zmusiło Trumpa do zrobienia czegoś, na co nie ma ochoty?” – napisała jedna z recenzentek. „Przyłapano go już tysiąc razy na kłamstwie i nigdy się nie zmienił”. Redakcja „Washington Post” uznała jednak za stosowne ogłosić, że pracując nad książką, Woodword o niczym jej nie informował i nie miała pojęcia, o czym pisze.

Atak Trumpa

Trump szybko przeszedł do kontrnatarcia. „Skoro Bob Woodward uważa, że to, co sądziłem o wirusie, jest złe, to dlaczego od razu o tym nie powiedział? Może byśmy wszyscy sobie z tym lepiej poradzili?” – powiedział w jednym z wywiadów. „Ale nie! On wcale tak nie uważał!”.

W innej rozmowie, z telewizją ABC, zaprzeczył swoim własnym, nagranym przez Woodwarda słowom i zapewniał, że wcale nie pomniejszał niebezpieczeństwa związanego z pojawieniem się wirusa, ale przeciwnie: wyolbrzymiał je i zabronił podróży do Francji i Chin.


Polecamy: "Strona świata" - specjalny serwis z reportażami i analizami Wojciecha Jagielskiego


Powiedział, że jak zwykle gazety głównego nurtu go nie lubią i piszą o tym, co powiedział pół roku temu, a nie wspominają słowem o tym, jak zaprowadza pokój na Bliskim Wschodzie, i że znów go zgłoszono do Pokojowej Nagrody Nobla. To, co napisał Woodward – skomentował prezydent – jest jedynie kolejnym, „wymierzonym przeciwko niemu uderzeniem na polityczne zlecenie”.

Na koniec sięgnął po swoje najbardziej niezawodne zaklęcie i nazwał książkę Woodwarda „fałszywą wiadomością”. „To wszystko fake news” – powiedział. Odkąd zaklęcie to trafiło do powszechnego użytku, Trump i wszyscy zajmujący się polityką na całym świecie zbywają nim wszystkie pretensje, podejrzenia i krytyki. Żeby zarzucić im kłamstwo, potrzeba kompetencji, a także cywilnej odwagi, gdyż takie oskarżenie powinno skończyć się rozprawą w sądzie. Skwitowanie wszystkiego zaklęciem fake news nie tylko nie pociąga za sobą żadnej odpowiedzialności, ale nawet obowiązku dowodzenia racji.

Najnowsza książka Woodwarda może być więc także przyczynkiem do zadumy nad czasami minionymi i dzisiejszymi, nad dziennikarstwem, polityką i politykami, czytelnikami, wyborcami, którzy na najwyższe urzędy wynoszą ludzi, w których wierzą, a niekoniecznie, którym wierzą. „Kiedy już się okaże, że to ja miałem rację, a mam ją zawsze, książka Woodwarda wyda się wam strasznym nudziarstwem” – zapewnia Trump.

Nixon, gdyby żył (umarł w 1994 r.), mógłby mu tylko zazdrościć. Dziś pewnie nie musiałby się tak bardzo obawiać Woodwarda z Bernsteinem ani nawet Bradlee’ego, i może wcale nie złożyłby urzędu. Rozbroiłby artykuły „Washington Post” zaklęciem fake news. Ci, którzy by w niego wierzyli, uwierzyliby także w jego słowa, a pozostali i tak nie daliby mu się do niczego przekonać. Tak czy siak, wszystko rozeszłoby się najpewniej po kościach.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Reporter, pisarz, były korespondent wojenny. Specjalista od spraw Afryki, Kaukazu i Azji Środkowej. Ponad 20 lat pracował w GW, przez dziesięć - w PAP. Razem z wybitnym fotografem Krzysztofem Millerem tworzyli tandem reporterski, jeżdżąc wiele lat w rejony… więcej