Czy za śmierć kobiet odpowiadają wyłącznie ci, którzy podjęli złe decyzje terapeutyczne?

To nie wyrok Trybunału Konstytucyjnego, lecz błąd medyczny sprawił, że w nowotarskim szpitalu zmarła 33-letnia ciężarna – przekonują rządzący. Takie tłumaczenie nie wytrzymuje konfrontacji z faktami.

23.06.2023

Czyta się kilka minut

„Ani jednej więcej” – demonstracja w obronie praw kobiet po śmierci Doroty z Nowego Targu. Kraków, 14 czerwca 2023 r.  / JACEK TARAN
„Ani jednej więcej” – demonstracja w obronie praw kobiet po śmierci Doroty z Nowego Targu. Kraków, 14 czerwca 2023 r. / JACEK TARAN

To jest jedno wielkie oszustwo z waszej strony” – słyszą dziennikarze 14 czerwca od przydybanego w korytarzu sejmowym prezesa PiS. Jarosław Kaczyński nazywa tak łączenie śmierci 33-letniej Doroty z wyrokiem Trybunału Konstytucyjnego Julii Przyłębskiej z jesieni 2020 r. „Ani we wniosku, ani w orzeczeniu dotyczącym aborcji nie było ani słowa o sprawie zagrożenia życia i zdrowia kobiet. Takiej sprawy nie ma, ona jest wymyślona przez propagandę, to jest część tej urojonej rzeczywistości” – mówi Kaczyński.

Dzień później w Sejmie trwa debata nad informacją rządu o dostępności aborcji w przypadkach zagrożenia zdrowia i życia kobiet. Przedstawiciele PiS jak mantrę powtarzają: „to nie kwestie ideo­logiczne, to nie wyrok TK, tylko błąd medyczny”. Zawinił czynnik ludzki, nie rząd. Nie posłowie, którzy zwrócili się do Trybunału, obalając trwający blisko trzy dekady tzw. kompromis aborcyjny. I nie sam Trybunał, który wyręczył Sejm, faktycznie zaostrzając ustawę antyaborcyjną.

Czy opozycja i media rzeczywiście dokonują „wielkiego oszustwa”? Czy rzeczywiście za śmierć Doroty (i kilku innych kobiet, o których wiadomo, że straciły życie w podobnych okolicznościach) odpowiadają wyłącznie ci, którzy podjęli złe decyzje terapeutyczne?

Ani jednej więcej

Poniedziałek, 12 czerwca. Minister zdrowia Adam Niedzielski w trybie pilnym zwołuje konferencję prasową. Mając u boku rzecznika praw pacjenta Bartłomieja Chmielowca i konsultanta krajowego w dziedzinie ginekologii i położnictwa prof. Krzysztofa Czajkowskiego trzy razy podkreśla, że w Polsce wystarczającą przesłanką dopuszczalności przerwania ciąży jest zagrożenie zdrowia kobiety, w tym: jej zdrowia psychicznego. – Przesłanki zagrożenia życia i zdrowia kobiety należy rozpatrywać rozłącznie – powtarza.

Minister informuje o powołaniu zespołu, który ma przygotować wytyczne postępowania dla placówek szpitalnych. Takie wytyczne jednak już są: po śmierci ciężarnej w szpitalu w Pszczynie (listopad 2021 r.) przygotowali je konsultanci krajowi w dziedzinach perinatologii oraz ginekologii i położnictwa. Wytyczne nie zapobiegły kolejnym zgonom ciężarnych. Zgonom, które – jak potwierdziły kontrole – były do uniknięcia. „Ani jednej więcej!” – to hasło protestów z końcówki 2021 r. „Przestańcie nas zabijać!” – to już lato 2023 r.

„Pan tak mówi, jakby tych kobiet umierały tysiące” – bagatelizuje nastroje wśród Polek jedna z posłanek PiS. „Za czasów PO też dochodziło do zgonów okołoporodowych” – wtórują inni politycy tej partii, w tym Mateusz Morawiecki, podpierając się danymi, według których takich zgonów było wręcz więcej, gdy rządziła obecna opozycja.

Oficjalnie i nie

Nie liczba zgonów okołoporodowych jest jednak problemem. Generalnie, statystyk śmiertelności okołoporodowej Polska nie musi się wstydzić, nie odbiegamy od średniej europejskiej. Co prawda po 2020 r. pogorszył się wskaźnik śmiertelności noworodków i niemowląt (wzrósł z 3,6 do 3,9 na tysiąc żywych urodzeń), ale rządzący ten scenariusz wręcz założyli. Już jesienią 2016 r., gdy Sejm debatował nad zaostrzeniem prawa antyaborcyjnego, Jarosław Kaczyński mówił w wywiadzie dla PAP: „Będziemy dążyli do tego, by nawet przypadki ciąż bardzo trudnych, kiedy dziecko jest skazane na śmierć, mocno zdeformowane, kończyły się jednak porodem, by to dziecko mogło być ochrzczone, pochowane, miało imię. Chcemy, by było to możliwe ze względu na realną pomoc, która będzie udzielana także ze środków publicznych. ­Oczywiście mowa tylko o tych przypadkach trudnych ciąż, gdy nie ma zagrożenia życia i zdrowia matki”.


Zuzanna Radzik: Dlaczego boimy się rodzić


 

Wyrok TK z października 2020 r. wybawił PiS z kłopotu: okazało się, że nie trzeba nowelizować prawa antyaborcyjnego, bo sędziowie uznali za niekonstytucyjną przesłankę mówiącą o dopuszczalności terminacji ciąży ze względu na wady płodu. Oficjalna liczba aborcji przed wyrokiem TK (lata 2016-2020) nie przekraczała 1,1 tysiąca rocznie. W 2021 r. przeprowadzono 107 aborcji – wszystkie z przesłanki dotyczącej ratowania zdrowia i życia kobiety. Przesłanka związana z czynem zabronionym (w tym gwałtem) nie miała zastosowania ani razu.

Czy rzeczywiście w Polsce wykonuje się tak mało zabiegów przerwania ciąży? Organizacje domagające się liberalizacji prawa aborcyjnego, ale też sami lekarze, mówią wprost: oficjalne dane to fikcja. Nie tylko dlatego, że naprawdę rocznie ciążę przerywa – najczęściej na bardzo wczesnym etapie, gdy wystarczy interwencja farmakologiczna – ok. 100-200 tys. Polek, z czego 20-25 tys. za granicą, głównie w Niemczech i Czechach. To oczywiście jedynie szacunki, bo danych brak.

Ale i w szpitalach wykonuje się – i wykonywało jeszcze wtedy, gdy obowiązywał tzw. kompromis aborcyjny z 1993 r. – więcej zabiegów przerwania ciąży, niż mówią oficjalne dane. Większość placówek, które nie odsyłają pacjentek, nie raportuje jednak zabiegów indukcji sztucznego poronienia, tylko np. poronienia samoistne lub krwawienia. Robią tak, choć nie łamią ustawy antyaborcyjnej, bo w grę wchodzi ratowanie życia ciężarnej.

Kara za ratowanie życia

Politycy obozu rządzącego nie tylko twierdzą, że werdykt z października 2020 r. nie wpływa na dostępność aborcji w przypadku ratowania życia i zdrowia kobiety, ale też przypominają, że gdy pod koniec roku Sejm zajmował się obywatelskim projektem zakładającym całkowitą penalizację aborcji, klub PiS opowiedział się za jego odrzuceniem w pierwszym czytaniu.

Projekt zakładał zrównanie aborcji z zabójstwem – przerwanie ciąży miałoby być zagrożone karą od 5 do 25 lat więzienia, a nawet dożywociem. Karze miałaby podlegać również kobieta, wobec której sąd mógłby odstąpić od wymierzenia kary. Przedstawiając stanowisko klubu PiS, Anita Czerwińska kilka razy przywołała prawo kobiety do postawienia własnego życia na pierwszym miejscu. Zarzuciła autorom projektu, że de facto działają po myśli ruchów proaborcyjnych, bo „propozycja karania kobiet za ratowanie własnego życia może doprowadzić, co jest oczywiste, do niepokojów społecznych, ponieważ to jest nieakceptowalne”. „Nigdy w naszym kręgu kulturowym nie było akceptowalne, żeby karać kogokolwiek za ratowanie własnego życia” – mówiła.

Czy wszyscy posłowie PiS podpisali się pod tymi słowami? Na 228 posłów klubu udział w głosowaniu nad wnioskiem o odrzucenie projektu wzięło 208. Z czego 155 ­zagłosowało za wnioskiem, przeciw 41, a 12 wstrzymało się od głosu. Liderzy klubu głosowali „za”, ale „przeciw” byli liczni posłowie ówczesnej Solidarnej Polski, a także poseł Bartłomiej Wróblewski, który rok wcześniej reprezentował wnioskodawców przed TK.

Debata nad projektem całkowicie penalizującym aborcję miała miejsce krótko po pierwszym głośnym przypadku śmierci ciężarnej kobiety. W szpitalu w Pszczynie lekarze powstrzymywali się od działania, czekając na obumarcie płodów (ciąża bliźniacza). Czy dlatego, że tylko przesłanka o ratowaniu życia – i to w przypadku jego bezpośredniego zagrożenia – jest uznawana na niektórych oddziałach położniczych za wystarczającą do podjęcia decyzji o terminacji ciąży?

Ironia profesora

Pewne światło rzuca oświadczenie Polskiego Towarzystwa Ginekologów i Położników z 12 czerwca. „W ostatnim czasie lekarze położnicy-ginekolodzy mierzą się z problemami wynikającymi z rozwiązań systemowych, które mogą oddziaływać zarówno w sferze psychologicznej, jak i prawnej na podejmowane decyzje i procesy lecznicze”. Przekładając na język zrozumiały: obawiamy się zarzutów prokuratorskich, dochodzeń w sprawie przeprowadzonych zabiegów terminacji ciąży, co sprawia, że przynajmniej część z nas podejmuje niewłaściwe decyzje, gdy stoimy przed koniecznością wyboru: zdrowie kobiety czy ochrona płodu.

Sęk w tym, że takiego dylematu – przynajmniej trzymając się litery prawa – w Polsce nie ma. Polska to nie Malta, gdzie aborcja jest nielegalna nawet wtedy, gdy w grę wchodzi zagrożenie życia matki (choć praktyka wskazuje, że w takich okolicznościach prokuratura nie rozpoczyna postępowania). Trzymając się litery prawa, jak powtarzają zgodnie minister zdrowia, rzecznik praw pacjenta i premier Morawiecki, zabieg przerwania ciąży może być wykonany zawsze wtedy, gdy zagrożone jest życie lub zdrowie kobiety, w tym – zdrowie psychiczne.

Zdarzają się szpitale, w których przepisy prawa traktuje się serio. „Podczas wczorajszego dyżuru w poradni patologii ciąży przyjęłam 10, może 11 pacjentek. Pięć z nich przyjechało na konsultacje w celu zakończenia ciąży” – mówi podczas posiedzenia parlamentarnego zespołu ds. praw reprodukcyjnych (tworzą go przede wszystkim posłanki i posłowie Lewicy) lek. Gizela Jankowska, specjalistka w dziedzinie ginekologii i położnictwa, zastępczyni dyrektora szpitala powiatowego w Oleśnicy (woj. dolnośląskie). Jak mówiła, żadna z kobiet, które badała w tym dniu, nie mieszka w Oleśnicy ani nawet w województwie dolnośląskim. Przyjechały z miast i miasteczek często odległych o kilkaset kilometrów. Dlaczego? „W moim oddziale, w momencie [wystąpienia] wskazań do zakończenia ciąży, bez względu na ich rodzaj, również wtedy, gdy zagrożone jest »tylko« zdrowie kobiety, ciąża jest przerywana”.

Jak przyznaje Jagielska, 90 proc. terminacji ciąż dokonywanych jest ze wskazań psychiatrycznych, a kobiety przyjeżdżają do Oleśnicy, bo wcześniej spotkały się w innych szpitalach z odmowami. „Niektóre z tych odmów są na piśmie” – podkreśliła.

Dlaczego szpitale odmawiają? „Według definicji Światowej Organizacji Zdrowia zdrowie to stan pełnego dobrego samopoczucia – fizycznego, psychicznego i społecznego. Wystarczy złe samopoczucie, aby zakwalifikować, że mamy do czynienia z zagrożeniem zdrowia, a co za tym idzie – zakwalifikować do dokonania tzw. aborcji ze względu na zagrożenie zdrowia matki” – ironizuje na początku 2022 r. na antenie Radia Maryja prof. Bogdan Chazan, jeden z największych autorytetów ruchów antyaborcyjnych w Polsce, były konsultant krajowy w dziedzinie ginekologii i położnictwa, publicznie posługujący się terminem „morderstwa prenatalnego”.

Prof. Chazan, mówiąc o „złym samopoczuciu”, odnosi się do konkretnej kwestii. W poszukiwaniu legalnych dróg obejścia werdyktu Trybunału pojawia się pomysł, by psychiatrzy wystawiali kobietom z rozpoznaniem ciężkich wad płodu zaświadczenia ze wskazaniami do przerwania ciąży z powodu pogarszającego się bądź złego stanu psychicznego. Ginekolodzy mówią wprost: kobieta, która dowiaduje się, że jej dziecko ma zespół Edwardsa [uwarunkowany genetycznie zespół poważnych wad wrodzonych – red.], naprawdę nie symuluje. Są matki, które chcą urodzić, by się pożegnać. Przekonane, że dopóki dziecko się nie urodzi, nie cierpi. Gotowe na nieprzedłużanie terapii po porodzie. Są jednak i takie, dla których każdy dzień po diagnozie to tortura. To nie jest kwestia „złego samopoczucia”.

Zgodnie z wyrokiem TK w tej chwili nie ma mowy, by przesłanką do przerwania ciąży była nawet wada letalna (śmiertelna) płodu. Prezydencki projekt ustawy z tzw. nowym kompromisem (aborcja byłaby dopuszczalna, gdy lekarze potwierdzą wadę lub wady, które powodują, że dziecko urodzi się martwe lub obarczone ciężką chorobą lub wadą prowadzącą bezpośrednio do śmierci dziecka, niezależnie od zastosowanych metod leczenia; przesłanka nie dotyczy zespołu Downa, ale już np. zespołu Edwardsa tak) leży od ponad dwóch lat w Sejmie, bo PiS przeszedł nad propozycją do porządku dziennego.

Wiedza medyczna

O błędzie medycznym mówią jednak nie tylko politycy. „To, co wydarzyło się w szpitalu w Nowym Targu i wcześniej w Pszczynie, jest sprzeczne nie tylko z prawem, ale przede wszystkim z wiedzą medyczną. Nikt nie podważa nadrzędności życia kobiety i konieczności jej ratowania. Wiadomo, że nie uda się opanować sepsy, zwłaszcza mającej źródło w narządach rodnych, bez opróżnienia jamy macicy, czyli zakończenia ciąży” – mówi podczas posiedzenia parlamentarnego zespołu ds. praw reprodukcyjnych prof. Przemysław Oszukowski, konsultant w dziedzinie położnictwa i ginekologii dla województwa świętokrzyskiego, członek zarządu Polskiego Towarzystwa Medycyny Perinatalnej. Akcentuje kilka razy, że niepotrzebne są rozporządzenia i ministerialne wytyczne, bo w zupełności wystarczy wiedza medyczna: „Wiadomo, że nie da się wyleczyć infekcji wewnątrzmacicznej, nawet najsilniejszymi antybiotykami, bez zakończenia ciąży”.

Kluczowe pytania o to, czy w nowotarskiej placówce żaden lekarz nie wiedział, jaką decyzję należy podjąć zgodnie z wiedzą medyczną, i czy lekarze powstrzymali się od działań z jakiegoś innego powodu, zadał Dominik Przeszlakowski, również specjalista w dziedzinie ginekologii i położnictwa, jeden z lekarzy zaangażowanych w promocję filmu „O tym się nie mówi”, przybliżającego historie kobiet i ich rodzin, które musiały się zmierzyć z konsekwencjami wyroku TK. Odpowiedź ze strony prof. Oszukowskiego nie padła, ale też trudno przypuszczać, by był on ich właściwym adresatem.

Matka czy dziecko

Drugie fundamentalne pytanie: czy można było uratować i matkę, i dziecko? Bezwodzie, nawet na tym etapie ciąży, jak mówią doświadczeni ginekolodzy, nie musi oznaczać zakończenia ciąży. Są przykłady szczęśliwie zakończonych ciąż, w których utrata wód płodowych nastąpiła na podobnym, co w przypadku pacjentki z Nowego Targu, lub nawet wcześniejszym etapie ciąży. To jednak pojedyncze przypadki, w których udaje się nie dopuścić do powstania infekcji. „Udaje się” to złe wyrażenie, ukrywające ogromny ładunek wiedzy, doświadczenia i wysiłku. Bo gdy zakażenie się pojawia, ciążę – niezależnie, na jakim by nie była etapie – trzeba natychmiast zakończyć, a szanse płodu na przeżycie determinuje w największym stopniu liczba zakończonych tygodni w łonie matki. Dlatego im wcześniej pojawia się bezwodzie, tym, statystycznie, mniejsze szanse na happy end.

Jednak w przypadku z Nowego Targu, jak wynika z kontroli przeprowadzonej przez rzecznika praw pacjenta oraz konsultanta krajowego w dziedzinie ginekologii i położnictwa, praktycznie nie było mowy o ratowaniu płodu. „Już na drugi dzień po przyjęciu lekarze powinni zaproponować pacjentce indukcję poronienia” – mówił Bartłomiej Chmielowiec. Rosły parametry zakażenia, podany antybiotyk nie działał, nie zmieniono go na mocniejszy. Czekano. Na co?

Ile, pytam!

Autorytetom w dziedzinie ginekologii i położnictwa nie w smak są zapowiedzi ministerialnych wytycznych, ale to właśnie deklaracja ich wypracowania (jak podkreślał Adam Niedzielski, z zachowaniem parytetu płci: na 13 osób powołanych do zespołu siedem stanowią kobiety, nie ma natomiast ani jednej przedstawicielki organizacji kobiecych) to najlepszy dowód, że problem jest systemowy.


Zuzanna Radzik: W centrum stoją embrion i płód, wymagające bezwzględnej obrony przed zagrażającym światem, w tym... przed matką. To zwycięstwo narracyjne zabija i okalecza kobiety.


 

A co z faktem, że Podhalański Szpital Specjalistyczny w Nowym Targu nosi imię św. Jana Pawła II i szczyci się posiadaniem jego relikwii? Czy rzeczywiście poprzedni dyrektor – niemal dwie dekady temu – ogłosił, że aborcji w placówce się nie wykonuje ze względu na imię patrona? A może to tylko legenda ex post? „Gazeta Wyborcza”, powołując się na dane z oddziału wojewódzkiego NFZ poinformowała, że w ciągu ostatnich sześciu lat w szpitalu ani razu nie wykonano aborcji. Na łamach „Rzeczpospolitej” nowotarska placówka broni się, że wykonuje wszystkie procedury medyczne, a NFZ nie ma danych na temat sztucznych poronień... ponieważ nie pyta o nie. Fundusz „pyta” o liczbę urodzeń, o odsetek porodów fizjologicznych, cięć cesarskich, poronień samoistnych, ale o aborcję – nie. Dlatego nie ma danych.

Wyjaśnienie zgrabne, tyle że nieprawdziwe. To nie NFZ pyta, ale szpital raportuje wykonane świadczenia – według kodów. Sztuczne poronienie ma swój przypisany kod, a NFZ dysponuje danymi (i wiedzą), gdzie takie świadczenia są – i w jakiej liczbie – wykonywane. Bo, jak podkreślają i rzecznik praw pacjenta, i minister zdrowia – szpital nie może się zasłaniać klauzulą sumienia. Klauzula sumienia dotyczy tylko osoby wykonującej zawód medyczny: lekarza, położnej, pielęgniarki.

To nie podoba się obrońcom życia. Zaledwie w marcu, podczas konferencji w toruńskiej szkole o. Tadeusza Rydzyka (który nota bene zamierza wkrótce kształcić przyszłych lekarzy), prof. Bogdan Chazan zastanawiał się, czy szpital albo poradnia mogą mieć sumienie: „Niektórzy mówią, że nie, inni twierdzą, że owszem, bo szpital ma własną tożsamość, ma patrona – najczęściej osobę świętą, np. św. Jana Pawła II lub Świętą Rodzinę; ma swoją misję i cele, które trwają pomimo zmian kadrowych. (...) Mówi tak również uchwała Zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy. Natomiast NFZ wcale się nie przejmuje postulowaną wolnością sumienia, ponieważ wszystkie szpitale mające oddziały położniczo-ginekologiczne mają obowiązkowo w swojej umowie numer statystyczny aborcji” (cytat za „Gazetą Wyborczą”, 7 marca 2023).

Na podstawie danych raportowanych przez szpitale do NFZ w 2019 r. rzecznik praw obywatelskich podjął interwencję i wystąpił z pytaniem do dyrektora oddziału NFZ na Podkarpaciu, gdy okazało się, że w całym 2017 r. nie wykonano tam ani jednego zabiegu aborcji”. Adam Bodnar pytał, jakie działania dyrektor podkarpackiego oddziału NFZ podjął „w celu zapewnienia realnego dostępu do zabiegów terminacji ciąży w województwie”. Pytał też, czy w związku z informacjami o niewykonywaniu zabiegów legalnej aborcji w województwie dyrektor kontrolował należyte wykonywanie umów w tym zakresie przez podmioty lecznicze, a jeśli tak, to czy stwierdzono naruszenie obowiązków kontraktowych i nałożono kary umowne.

***

Minęły cztery lata. „Ile szpitali straciło kontrakty, ponieważ nie wywiązywały się z obowiązku wykonywania wszystkich świadczeń z koszyka świadczeń gwarantowanych, w tym prawa do aborcji z powodu zagrożenia życia i zdrowia?” – pytała Ministerstwo Zdrowia i NFZ Marcelina Zawisza (Lewica), gdy Sejm debatował nad informacją rządu o wydarzeniach w Nowym Targu i dostępności zabiegu przerwania ciąży w okolicznościach, na jakie zezwala prawo. „Ile, pytam!”. Lewica i Koalicja Obywatelska chcą albo likwidacji, albo nowelizacji przepisów o klauzuli sumienia – projekty są już złożone w Sejmie.

Nie ulega wątpliwości, że na sytuację ciężarnych rzutują z jednej strony restrykcyjne przepisy antyaborcyjne, z drugiej – niedookreślone i łatwo poddające się nadinterpretacji przepisy umożliwiające lekarzom (i innym profesjonalistom medycznym) odmawianie wykonania niektórych świadczeń ze względu na przekonania. Klauzula sumienia jest, jak każde inne narzędzie, ani dobra, ani zła. Źle używana lub nadużywana – przynosi złe owoce. ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka specjalizująca się w tematyce medycznej. Studiowała nauki polityczne i socjologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. W 1997 roku rozpoczęła przygodę z dziennikarstwem, która trwa do dziś. Pracowała m.in. w „Życiu”, Polskiej Agencji Prasowej i… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 27/2023

W druku ukazał się pod tytułem: Prokurator i relikwie