Życie bez Gewerby

Największym rarytasem jest upolować prawdziwego Niemca. Prawdziwych Niemców już podobno nie ma, ale ci, którzy zostali, płacą minimum 10 euro na godzinę, dają jedzenie i nie odliczają posiłku przy wypłacie.

04.08.2009

Czyta się kilka minut

Stójka to umiejętność kynologiczna. Psy stoją, warują albo tkwią w półsiadzie. W martwym geście psy potrafią tkwić piekielnie długo. Gra nerwów. Gra na czas. Dobra intuicja. Stojąc, poluje. Będąc psem, czuje się myśliwym.

Nie wiadomo, kiedy pojawiła się frankfurcka stójka. Najstarsi stójkowicze mówią, że była od zawsze. Ojcowie założyciele są mityczni, a ich korzenie sięgają zapewne jednej z mrocznych zim początków lat 80. Pierwsza deportacja? Weterani milczą i nie są wylewni; tajemnicę noszą w sobie, a swoją legendę tworzą na niedomówieniach.

Na miano "stójkowicza" trzeba zasłużyć. Trzeba wykazać się hardością ducha, siłą perswazji, cierpliwością. Na stójce trzeba też dobrze wyglądać. Wygląd budzi zaufanie pracodawcy lub zniechęca. Są to wyjściowe i nabyte drogą doświadczenia cechy, które pozwalają zaistnieć we wspólnocie "liczących samochody" - jak się mówi niekiedy o ludziach z Polski czekających na pracę. Stoją po obu stronach arterii w grupkach i pojedynczo. Każdy ma ulubiony rewir. Poza rewirem wpływy się kończą, a pole manewru zawęża się do słupa, do drzewa, do latarni.

Tak naprawdę to eksterytorium i strefa próżni miejskiej. Czasami wygląda jak milczący bazar. Można związać się z nią na długo. Wtedy mówi się, że człowiek jest "skazany na stójkę". Bo stójka to masochistyczne doświadczenie. Jest jak narkotyk, który obiecuje szybkie pieniądze, a w gruncie rzeczy uzależnia niepozornie i banalnie. I właśnie ta banalność przygody pociąga ludzi. Mieć w ciągu roku stu pracodawców i od żadnego nie być uzależnionym to jest coś! Można stać miesiąc, pół roku, rok, pięć lat, potem dziesięć... Możliwość założenia Gewerby, czyli działalności gospodarczej, wydaje się być wtedy ruchem nudnym i mało opłacalnym. Za dużo obowiązków, za dużo komplikacji. Niektórzy mają filozofię, aby nie pracować u pracodawcy dłużej niż jeden dzień i rozstać się w miłej atmosferze.

Trzeba kontrolować przebieg sytuacji na ulicy. Wyłapać dyskretne kiwnięcie kierowcy czy wyłowić jego zaciekawiony wzrok. To duża umiejętność.

Na przykład taki "Szczupak". Pochodzi spod Wałbrzycha i jest najlepszy w tego typu manewrach. Co tydzień wysyła do żony ciężko zarobione pięniądze. Cztery lata stażu stania. Bierze tylko najcięższe roboty - kopanie, noszenie, skuwanie. Zielona kurtka, bystre piwne oko, chłodne spojrzenie, podchodzący pod sześćdziesiątkę były marynarz i górnik dolnośląskich kopalń. W charakterystycznej szarej bejsbolówce ubiega zamiary swoich współkolegów w czekaniu, którzy stają jakby zamrożeni marzeniem o kursie. Nie obserwują ulicy, nie śledzą jej prostopadłej dynamiki i nie jadą.

Ci najbardziej czujni potrafią czekać na kurs również w deszczu i jest to nie lada poświęcenie, tylko odważni decydują się na taki ruch. Można wtedy najlepsze "branie" wyłapać, gdyż konkurencja jest mała, a kierowca widzi prawdziwą i niekłamaną determinację. I często okazuje wyrazy podziwu dla stojącego, oferując z reguły nieco zawyżoną stawkę.

Najwytrwalszym "człowiekiem deszczu" jest "Tosiek", osiem lat na ulicy. Przyjechał aż z Białegostoku. Potężny, prawie dwumetrowy, rzeźnik, któremu upadł interes. Mówi prawie po białorusku. Podobno z wiadra chleje wódę. Do domu wraca zawsze z milionem fantów z wystawek - dla całej rodziny. Zamawia prywatnego busa na te wszystkie prześcieradła, koce, ciuchy, a potem, wio, do domu. Dłonie "Tośka" już przy przywitaniu mówią bardzo wiele. Są twarde i nieufne w uścisku. I wielkie jak bochen chleba.

Ci, co stoją w deszczu, są również najbardziej wytrwali, traktując stójkę jak przyjście do pracy. Stanie zaczynają o siódmej i potrafią stać do czternastej, nawet do piętnastej. Są przewierceni klaksonami i warkotem koni mechanicznych, które wibrują im w brzuchach już do końca dnia.

W niedziele stoją kamikadze. Jest ich niewielu i są najniższą kategorią stójkowiczów. Ulica nabiera wtedy eschatologicznych wymiarów, królują nicość i pustka. Po obu stronach jezdni panuje cisza, która usypia nielicznych uczestników tej heretyckiej summy. To rozbitkowie życiowi czekający na swojego niedzielnego Godota; chcą przyjąć bluźnierczą komunię z rąk nieznanego kapłana. Białe linie na czarnej tafli asfaltu wyznaczają granicę ich możliwości.

Bojaźń stojących jest większa niż w środku tygodnia. To już nie tylko doświadczenie zarobkowe, to już jawna konfrontacja z losem. Doświadczenie niedzielnego stania roztapia sens nawet najlepszego kursu, atrakcyjna praca staje się w mgnieniu oka przebrzmiałym snem, zużytą możliwością. I potem można już tylko wsiąść bez większych emocji na drobną przeprowadzkę do anonimowego Turka, Murzyna czy Jugola, którzy podjeżdżają najczęściej w te rozleniwione przedpołudnia.

Z niedzielnego stania słynął "Seba". Około trzydziestki, o urodzie południowca, zawsze elegancko ubrany, markowe ciuchy. Jakby szedł na dyskotekę. W jednej wersji biografii z łódzkiego Widzewa, w drugiej - z Grudziądza. Ćpał na rachunek frankfurckiego magistratu, który prewencyjnie inwestuje swoje fundusze na "cywilizowanie" narkomanii. Był też miłośnikiem i wysokiej klasy fachowcem od "krojenia" kolorowych metali. Celował w kursach do Murzynów, z którymi później robił drobne interesy. "Seba" marzył o podróży do Indii i spotkaniu z Sai Babą. Jako jedyny na stójce stał, czytając książki o Wschodzie. O coś mu chodziło. Po pięciu latach stania słuch o nim zaginął.

Bez emigrantów Frankfurt nad Menem stałby się patetyczny, poważny i mroczny, tracąc coś ze swojego kontrolowanego szaleństwa. A stojący są mobilni, pomysłowi i energiczni; są witalną częścią pejzażu miasta. Na stójce można pomyśleć, że w Niemczech zostało mało Niemców. Jakby się pochowali i zastawili swój kraj w administrację zaufanym zarządcom bez papierów, nielegalnym fachowcom od wszystkiego.

Sama ulica wygląda banalnie. Dwupasmówka z dziurami, stare krawężniki. Szaro i smutno od spalin. Nawet wróble są jakby pijane i latają po stójkowemu. Aż nie chce się wierzyć, że to środek bogatej Europy Zachodniej. Przypomina się raczej jakaś zapyziała ulica Europy Środkowej. Na jej wysokości gdzieniegdzie stoją opuszczone przez tutejszych konserwatorów zabytków kamienice. Trzon arterii jest chłodny i bez oblicza. Kilka kafejek, burdel, sklepy Turków czy Hindusów. Na rogu, po lewej stronie stójki, w kierunku wylotówki na sąsiedni Offenbach, mieści się kafejka "Scorpion", przy której stoją weterani. Zawsze pijani, głośni, agresywni. Można ich rozpoznać po niechlujnym ubiorze i niewyspaniu. Większość dojrzałego życia przestali na ulicy.

Lokalizacja jest wymarzona. Blisko do Esbahnu. Blisko do wystawek w bogatej dzielnicy Ostend. I blisko do polskiej Trinkhalle, prowadzonej przez miłego Pakistańczyka. A w soboty, nad Menem, na tle szklanych banków, rozkłada się miejscowy flomark. Tak więc wszystko, co potrzebne do życia, jest w zasięgu ręki.

Na tle ulicy majaczy czerwień Gross Markt Halle. Centralnym punktem jest zegar umieszczony na niewielkiej wieżyczce, który wymierza rytm życia stójkowiczów. Nawet gdy nie chodzi. Wcześniej, w latach II wojny światowej, naziści topili przy hali ludzi. W latach powojennych w hali zaopatrywał się cały warzywno-owocowy Frankfurt. Ale niedawno miejscowa elita zdecydowała, że w starej hali powstanie Centralny Bank UE.

Czy stójka jest więc skazana na zagładę? Czy można likwidować miejsce obrosłe taką tradycją? Miejsce budujące tak bardzo złożone metafory i symbolizujące tak jaskrawo przemiany ostatnich dziesięcioleci w Europie?

Z wsiadaniem do auta związana jest hierarchia rytualnych pytań. Zanim stójkowicz rozsiądzie się wygodnie bądź wręcz przeciwnie, ściśnięty jak sardynka na tylnym siedzeniu, musi dokonać rozpoznania pracodawcy. Ważne, aby ktoś podjechał. Klasa auta też wiele mówi, a odgłos zamykanych drzwi to już naprawdę jawna informacja o właścicielu: im bardziej matowy i stłumiony dźwięk towarzyszy zamykaniu drzwi, tym większa ufność i szacunek do kandydata na pracodawcę. Czasami podjeżdża dwóch i trzeba wtedy spoglądać podwójnie. Łypie się wtedy dyskretnie, czy jest szansa na codzienną wypłatę. To jest najważniejsze. Stójkowicz ma bardzo mało czasu na ułożenie scenariusza wydarzeń, na antycypację, na rozpoznanie rysu psychologicznego pracodawcy. Wytrawni stójkowicze potrafią w kilka sekund, zanim wsiądą do auta, oszacować wiarygodność i prawdziwe zamiary z reguły uśmiechniętego kierowcy. Taka wiedza pozwoliłaby zapewne niejednemu stójkowiczowi otworzyć w rodzinnych stronach prywatny punkt usług terapeutycznych. Staliby się lekarzami skołatanych dusz. A wszystko dzięki staniu. Dzięki pytającym mantrom: Jaka to robota? W mieście? Poza miastem? Pośrednik? Pośrednicy są naprawdę niebezpieczni. Potrafią w mig ulotnić się, "umyć ręce", oczywiście w chwili obiecanej wypłaty, i bęc. Czy praca jest prywatna, czy na dużej budowie? Duże budowy są anonimowe, pełne ludzi milczących albo udających milczących. Rozmyślne rozmywanie kompetencji. Czasami bywa, że jest trzech szefów, a na koniec zero pieniędzy. Ryzyko zawodowe. Wtedy podstęp jest jawny, wtedy nie ma żartów, gdy połowa z tych kierowników to łapanka najtańszej siły roboczej, opłacanej za udawanie kierowników.

Filozofia stójki odzwierciedla w pewnym rejestrze gen polskiej anarchii; rozumienie wolności jako chaosu zmieszanego z marzycielstwem, gdy brak dbałości o zbiorowy interes, zaciera umowę społeczną. Dlaczego np. ostał się tutaj "Cichy", facet nie wiadomo skąd, fest po czterdziestce, o chodzie słonia, mruk uliczny, często zaśliniony nie wiadomo z jakiego powodu? (Jego ksywka wzięła się z niedobrego zwyczaju pracy za 5 euro u gości, którzy proponują na wstępie 7). Albo dlaczego są tolerowani stojący, którzy zanim zapytają o charakter i miejsce pracy, bez odruchu najmniejszego zaciekawienia podejmują decyzję o pracy?

Pojechać na przeprowadzkę poniżej 10 euro to dla niektórych kompromitacja. Ale już praca za 9 euro u Niemca z obiadem to oferta całkiem, całkiem. Praca w ogrodzie u Marokańczyka za 6 euro to tak, jakby pojechać na malowanie do Jugola za 7 euro. Wszystkiego nie można tłumaczyć względami zarobkowymi czy indywidualną sytuacją życiową. To jedna z zagadek stojących Polaków; działanie wbrew swoim interesom.

Stawki negocjowane są łamanym niemieckim. W szarpanej ulicznej rozmowie taryfa usług jest wyrafinowana i rozbudowana, a wszystko zależy od kontekstu i tupetu. W rozmowach i tak więcej gestykulacji i pantomimy niż rozmowy w języku niemieckim.

Mistrzem negocjacji jest "Widawa". Niewysoki, bez dwóch przednich zębów, zawsze w małym rozkroku, z grzywką ? la Bryan Ferry z najlepszego okresu. W trakcie rozmowy z kierowcą tańczy, podskakuje i śpiewa, co wygląda jakby opowiadał o wczorajszej katastrofie samolotu. Stoi od 1989 r., a podjeżdżający to "łajniarze najwyższej klasy", żeby zacytować jego ulubione powiedzonko. O dziwo, ekspresja "Widawy" okazuje się skuteczna, gdyż stał się jednym ze stójkowych liderów.

Ale technika i ekspresja negocjacji w ogólnym rozrachunku schodzą zawsze na drugi plan. Liczy się skuteczność. Najpierw patrzy się w oczy najczęściej jednodniowego pracodawcy. Samochód na dalszym planie. Akcent i karnacja kierowcy też nie o wszystkim mówią. No i szybkie, przecież nie bez ryzyka bolesnej pomyłki, oszacowanie wiarygodności przyszłego pracodawcy.

Wypłacalny?

Rozbrajające są podchody w zgadywanie narodowości. Największym rarytasem jest kurs do prawdziwego Niemca, do prawdziwego, bo we Frankfurcie każdy auslander udaje Niemców, którzy płacą minimum 10 euro na godzinę, dają jedzenie, nie odliczając posiłku przy wypłacie. I generalnie są mili. U Niemca można dobrze zarobić. Nawet jak podjeżdżają rzęchem, to i tak jest to niemiecki, solidny rzęch.

Większość przybyszów z byłej Jugosławii to emigranci wojenni: mają opinię najbardziej nieobliczalnych. Kręcą, ile wlezie, i zawsze w swoich oczach uchodzą za tych najbardziej w porządku. Jugole lubią podszywać się pod Niemców. Ich słynne bałkańskie "internacional" wróży wtedy jak najgorzej. "Internacjonala" rozgryźć najtrudniej. No bo jak to jest np. z Serbem, który twierdzi, że jest Niemcem, ma korzenie bośniackie, a jego matka jest Czeszką? Co innego mówią, co innego robią, a jeszcze co innego myślą. Masz pracować w ogrodzie, ale trafiasz do centrum miasta, aby wyrywać kępki traw ze szczelin w bruku. Opanowali sporą liczbę budów. Przeprowadzki też są ich specjalnością. Wszystko, co mówią, należy pomnożyć, podzielić i sprowadzić do wspólnego mianownika, którym jest ściema. Od takich wydobyć pieniądze to prawdziwa sztuka, której trzeba się po prostu nauczyć tam, na stójce.

O wiele prostsze są relacje z Turkami. Z Turkami jest fajnie do momentu ramadanu. Ramadan to okres zwiększonej nerwowości i Turków ponosi wtedy metafizycznie, więc lepiej kurs odpuścić. Ale mają ustaloną stałą stawkę, 7-8 euro na godzinę, której się nie przeskoczy, bez względu na rodzaj pracy, jaki ma się wykonać. I zawsze są wypłacalni.

Wszystkich i tak przebijają Cyganie. Może są to niemieccy Cyganie Sinti, może są to szczepy międzynarodowe. W każdym razie tak się wycwanili, że wysyłają na stójkę swoje żony, matki, córki. Że praca niby nie u nich. To już rodzaj perwersyjnego rytuału z ich strony, zapowiedź stuprocentowej gry, gdyż Cyganie wiedzą, że stójkowicz wie, ale udają, że nie wiedzą nic, a potem dziwią się zdziwieniu stójkowiczów. Przybywają na tablicach z Hanau lub Offenbachu. Kredyt zaufania stracili do tego stopnia, że prawie nikt do Cygana już nie chce wsiadać. Jeśli jakiś naiwny stójkowicz, ze znikomym jeszcze stażem, wsiądzie już do samochodu cygańskiej kobiety i nie rozpozna jej nacji, to koronnym dowodem pochodzenia wysłanniczki jest rodzaj proponowanej pracy: coś przykręcić, lampkę zreperować, montaż szafki w kuchni, drobne przemalowanie... Wszystkie tego typu zabiegi mieszczą się w konwencji "godziny Cyganów", wyruszających na łowy gdzieś w okolicach wczesnego popołudnia, aby zebrać niedobitki z porannych godzin stania. Co prawda niektórzy starsi stójkowicze wsiadają do "znajomych" Cyganów i mocą intuicji, popartą wieloletnim doświadczeniem, czasem dla rozrywki, wyłapują "złote fuchy" - zastrzelić psa, przenieść trumnę do kaplicy, skubnąć trochę miedzi... Tego typu "prace" są raczej dobrze płatne, mało czasochłonne i z bonusami w postaci wódki albo wypasionego, prawdziwie cygańskiego obiadu.

Istota stójki jest uderzająco podobna do trybu życia samych Cyganów. Stanie jest uboższą formą cygańskiej egzystencji. Stójkowicze są jak Cyganie - radośni, dzicy i nieprzewidywalni. Zadziwiająco impregnują się przed tutejszymi obietnicami cywilizacyjnymi i kontestują wszystko, co się rusza. Stojący pochodzą najzwyczajniej z innej bajki. Są realną krainą kitu, mitycznych kursów, miliona niestworzonych opowieści. Są odcinkiem rzeczywistości Frankfurtu poza legalną weryfikacją.

Stójkowicze pilnują jak skarbu swoich wywrotowych rytuałów. Obnoszą się z nimi dumnie. Z wielodniowym zarostem, w brudnych portkach i z przetłuszczonymi włosami oznajmiają całemu nowoczesnemu światu z West Endu prawdziwą naturę człowieka. Są często pijani, prowokacyjni i bardzo pobożni w niedzielę. Cygan rozbraja Polaka. Polak rozkłada na łopatki Cygana. Liczba kombinacji jest nieograniczona. Mentalna gra odbywa się codziennie z udziałem graczy z całego świata. Zawody nabierają tempa, a brak zwierzchników i międzynarodowy charakter zawodów potęguje atrakcyjność dyscypliny.

Pojedynki polsko-cygańskie, rosyjsko-tureckie, bałkańsko-bułgarskie, Polska-reszta świata.

Stanie, podjeżdżanie, wsiadanie.

Andrzej Ficowski (ur. 1971) jest absolwentem Akademii Teatralnej w Warszawie. Stały współpracownik pisma "Rita Baum", organizator festiwali teatralnych, założyciel Stowarzyszenia "Nikt" Ruch Kulturotwórczy. Mieszka we Wrocławiu.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 32/2009