Pamiętaj, to dla wroga!

Wkładam drelichowe spodnie na szelkach, flanelową koszulę w kratę, buty BHP firmy Black Knight. Łzy stają mi w oczach. Po siedmiu latach studiów i wzorowych obronach dwóch prac dyplomowych staję się gastarbeiterem.

25.11.2008

Czyta się kilka minut

Pisuary w „polskiej” toalecie /fot. Tomasz Czech /
Pisuary w „polskiej” toalecie /fot. Tomasz Czech /

Kiedyś kontrakty podpisywało się w busie pod dworcem Opole Główne, teraz firma ma już biuro. No to jesteśmy, pięćdziesiąt chłopa i ja. Oni w powyciąganych swetrach w serek, wytartych jasnoniebieskich dżinsach, w rękach żółte reklamówki z Biedronki albo białe z Reala. Ja w modnych ciuchach z czasów pracy w knajpie gejowskiej, stylowych okularach i fryzurze z salonu o francuskiej nazwie. Szybko stawiamy parafki, umów nie czytamy. Moja firma to duży pośrednik. Ma kilka biur w Polsce i Niemczech, kilkanaście busów, "starego", "tych z biura" oraz nas, kilkuset niewolników.

Podnajmuje nas głównie do robót wszelakich w fabryce pana G. Fabryka leży blisko granicy z Holandią, jest znana w regionie, część produkcji idzie do znanego na całym świecie potentata z branży logistycznej.

28 lutego

Na wstępie koledzy mnie uświadamiają: - Nasza polska firma to złodzieje. Wypłata jest na czas, ale ile zarobisz, nigdy nie wiesz. Bo tu im więcej godzin przerobisz, tym stawka za godzinę mniejsza. To znaczy: firma dostaje od Niemców, ale biorą dla siebie. Ty tej kasy nie zobaczysz.

Na razie robię swoje, naparzam młotkiem dzień w dzień, łapa boli, że ruszyć nie mogę. Przydałby się młotek automatyczny, z napędem, co by sam walił. Kumpel: - To jest właśnie młotek napędzany białym murzynem. Młotek jest niemiecki, murzyn polski.

Kali nie lubić Ulricha

"A miało być tak pięknie / A miało nie wiać w oczy nam" - na kuchni króluje Happysad. W oparach 38-procentowej wódki za 4,99 euro. Łukasz wyjaśnia: - Wszystko przez Jagiełłę, że tak sp... po Grunwaldzie. Mógł ich dobić, teraz by tu była Polska. Bylibyśmy u siebie. A tak, to oni się na II wojnie chcieli zemścić, tylko im nie wyszło. A właściwie to wyszło, bo teraz mają nas do roboty.

W robocie od pierwszego dnia słyszę co krok: - Dobra, zostaw, nie musi być tak super zrobione. Pamiętaj, to dla wroga. To wszystko dla wroga!

A ja byłem taki naiwny. Myślałem, że dla Niemców tutaj szacunek, że zgodę mamy. Robotę nam dają. Auta niemieckie najlepsze. RTV i AGD. Wojna to stare dzieje, list biskupów, Viadrina. Ale nie. Jednak kosa.

W naszym nowym busie są dwie pary tylnych drzwi, po prawej i lewej stronie. Kolega: - To po to, że jak będziemy nim jechać przez krzyżacką wioskę, stanowiska cekaemów ustawimy po obu stronach.

Albo: do czego służy siekiera za 15 euro w promocji w Aldiku? Do posyłania Krzyżaków 2 m 10 cm pod ziemię.

5 marca

Dziś dostaliśmy nowe identyfikatory. Z chipem. Od poprzednich różnią się tym, że otwierają "niemiecki" kibel. "Niemiecki" kibel jest w nowej hali, lśnią kafelki, mydło, ręczniki, ciepła woda. "Polski" jest na zewnątrz. Syf. Podobno co jakiś czas sprzątają go Turcy. Czyli awans w hierarchii narodów.

Kopiemy albo będziemy kopani

Hierarchia tu jest taka: najgorsi są oczywiście Niemcy, wiadomo - "dobry Niemiec to martwy Niemiec".

Ale jeszcze gorsi od nich są ruscy peowcy, czyli z podwójnym obywatelstwem. Koledzy tłumaczą, w czym rzecz: rok temu Ruski z pługiem za koniem dreptał po kazachskich stepach, ale teraz to on już Aryjczyk najprawdziwszy. Dyscypliny i porządku nas będzie uczył. I że w robocie się nie pije. Ruski tak mówi! Napuszona świnia bolszewicka.

Ale jeszcze gorsi od nich są polscy peowcy. Wyjechał taki dwa lata temu do Reichu, a już do ciebie po szwabsku mówi, "my, Niemcy", i że "nasze BMW to i tamto".

Ale jeszcze gorsi od nich są Polacy. Bo nikt ci tutaj tak w d... nie da jak drugi Polak.

Niemieckie zagrożenie to przecież tylko odgrzewany resentyment. Bezrefleksyjna retoryka. Niekiedy sposób komunikacji, czasem metoda radzenia sobie z kompleksami. Za to Polak potrafi w d... kopnąć naprawdę. Zamordyzm to niemal oficjalna polityka szefostwa. Nie ma dialogu, współpracy i solidarności. Robola odzierają z godności, bo do niego jak do głupka, jak do dziecka. Z pogardą, z lekceważeniem. Zawsze z pyskiem, żeby zaszczuć. Czujesz się jak śmieć.

15 marca

Wykonuję tu roboty ślusarskie. Jak mój ojciec przez ponad 30 lat. Po 26 latach wiem w końcu, jaki zawód wykonywał. To dla mnie ważne.

Polańscy i Fryce

Od zdecydowanej większości kolegów różnię się tym, że nie mam żony, małego dziecka i domu w budowie. Nie szukam fury po autohausach i nie chcę kupić telewizora Full HD. Ani plazmy, ani LCD. Dla wielu praca tu to sposób na życie. Młodzi - bo mają kupę kasy, pod nosem krainę tulipanów z polami "maryśki", dobre fury, ruskie dziwki i zdjęcie polskiej dziewczyny przy łóżku. Starsi - bo mają święty spokój, dzieci nie płaczą, stara nie zrzędzi, skrzynka piwa w pokoju, na kaca, po codziennej wódeczce.

Czyli jest tu dobrze, mimo że jest źle. Wszystko jest tu do d..., wszystko jest przeciwko nam. A najbardziej przeciwko nam jest to, że musimy pracować. Człowiek się namęczy przed śmiercią. Ale zawsze można się rozerwać. Z rozrywek jest tu wódka. Przy wódce słucha się VIVY albo empetrójek ze starym polskim rockiem.

- Te grzybki, co tu nimi wódeczkę zagryzamy, zrobiła jeszcze moja była - tłumaczy Marek, młodziutki ojciec świeżo po rozwodzie. - Szmata! Ja się tu zaharowuję, a ona baluje za moje pieniądze i się puszcza.

Krzysiek, kiedyś zadymiarz, teraz chce się ustabilizować: - No, już za dwa tygodnie wyjazd na święta! Ale do domu od razu nie wracam. Dzwonię do żony, że jeszcześmy w drodze, a ja już z kolegami siemanko przy browarze. Ale ona znów będzie drzeć mordę: "Do dziecka przyjechałeś czy pić?". A ja jej powiem: "Odstresować się przyjechałem!". Czasem się nawet cieszę, że tu do was wracam, można dać ognia!

W domu już nie mogą wytrzymać. Z żoną i dziećmi się nie dogadują. Już inny język, inne nawyki. Wszystko denerwuje. Kuba wraca do Niemiec po dwumiesięcznej przerwie, odwiedzam go wieczorem. Ma na sobie wygodny dres i miękkie kapcie. W pokoju leci cicho VIVA, przygaszone światło. Lekko "zrobiony" alkoholem, wyluzowany. - Jak w domu! - śmieje się.

Ale nie wszystkim tutaj tak dobrze. Władek (przed pięćdziesiątką, po studiach) średnio co tydzień powtarza: - Cały czas mam wrażenie, że tu jestem za karę.

- 25 lat przepracowałem w kopalni w bardzo trudnych warunkach - opowiada jednak Tadek, miłośnik muzyki operowej. - Mógł-

bym spokojnie siedzieć na emeryturze, ale robię tu, żeby syn miał na studia. I każdemu mówię - tutaj się da normalnie funkcjonować! Na początku zapijałem codziennie jak inni. Ale powiedziałem: stop! Żonie mówię, że biorę auto, bo bez samochodu to na tym zadupiu jesteś niewolnikiem. No i teraz nad jeziorko, na basen, do sauny, do większego miasta. Na zakupy, pozwiedzać. Jak człowiek.

30 marca

Polskie identyfikatory przestały otwierać niemiecki kibel. Halt! Polańscy kradli srajtaśmę, to zamknęli. Polak jednak w kaszę se nie da pluć. Kumpel pokazuje dziurkę w zamku: - Wziąłem w nocy wiertarkę, wywierciłem dziurkę, wkładasz drucik, "ważysz" w prawo i open, willkommen. Krzyżaki się nie zorientowały.

Ale nie wszyscy się na włam wysilają, bo oni "i tak z Frycami szczać nie będą".

Młotek antropologiczny

Pierwsze dni to zjazd psychiczny niesamowity. Jeszcze mam w pamięci ostatnie zajęcia z ontologii. A więc tam Heidegger, a tu drze na mnie ryja jakiś idiota. I nie chodzi o to, że on po podstawówce, że mi każe ciężko pracować. Bo on do mnie jak do psa, z pogardą, chce zaszczuć i zgnoić. No, ale o ile do takiego chama mogę mieć dystans, o dystans do walenia młotem trudno. Mogłem na poważnie zacząć karierę. Za 1500 zł brutto, ale w kraju, przy najbliższych. Mogłem chodzić na wernisaże, na Wisłę, na żywca. Czytać "Wyborczą" albo "Fakty i Mity". Ale mogłem. Dumnie, z podniesioną głową. A jestem młotkowym. Mam swoje stado ogrów, kołchoz i wrednego kapo.

Bliscy pocieszają: - Zarobisz i wrócisz. Maksimum rok. Potraktuj to jako ciekawe doświadczenie, obserwację socjologiczną. Bądź antropologiem wśród klasy robotniczej!

Tak, brzmi sensownie. Ale w tym hałasie, w tym pocie czoła, z drącym mordę brygadzistą nad uchem i młotkiem w ręku, dwudziestosześcioletni magister z ambicjami czuje wyłącznie swój upadek.

- Przed robotą byliśmy w banku - opowiada Marcin z kieliszkiem w ręku. - Na zakładzie nawet się nie przebieraliśmy, podpisało się nas kilku, kartkę zatytułowaliśmy "CH... WYPŁATA", zanieśliśmy do biura i pojechaliśmy na hotel. Robić na złodziei nie będziemy!

- A ja prosto z banku poszedłem do Aldika - Heniek jest już właściwie spakowany. - Kupiłem dwie flaszki na pożegnanie. W biurze grzecznie powiedziałem "Auf Wiedersehen". Obiecywali, że przeliczą, wyrównają, w pierś się bili. Ale tak nas zwodzą od lat i nic się nie zmienia.

A kolegę Mariana karetka spod zakładu zabrała, zasłabł w biurze, do którego poszedł wprost od bankomatu.

Wypłaty tu to osobna kwestia. Za odkrycie algorytmu, według którego naliczane są pieniądze, ktoś kiedyś dostanie Nobla. W umowie jest podana kwota, ale nikt się jej nie trzyma, już z minimalną oferowaną przez firmę stawką powinno się zarabiać dużo więcej. A bywa, że dostaniesz mniej niż w umowie. Nie ma odcinków, pasków, żadnego kwitka. Nigdy nie wiesz, ile zarobisz. Przez cały miesiąc wykańcza cię niepewność.

Do tego atmosferę podgrzewają plotki. Kto i ile? I dlaczego ten kutas tak dużo?! Nieustanne mielenie jęzorami. Bo faceci to ploty cholerne, zakrztusisz się zupą, najpóźniej do deseru wie o tym cała fabryka. A przy wódce to dopiero spektakl, po kilku głębszych podnosi się bunt, krzyki, że za psie pieniądze tyrać nie będą, drą wyciągi bankowe, na biuro z pałami będą szli, po sądach ciągać będą!

Wytrzeźwieją, łeb spuszczają i pokornie, w równym szeregu do "obozu".

18 lipca

Muchy żyć nie dają. Na hali i na hotelu.

- Niemcy wynaleźli tyle przemyślnych sposobów zabijania ludzi, ale nie wynaleźli sposobu zabijania much - ocenia Zbyszek.

System ósemkowy

Są tu rolnicy, piekarze, zbankrutowani drobni handlowcy, studenci. Jest rzeźnik, pielęgniarz, wuefista, były dealer. Furorę robi artysta malarz - kiedyś miał wystawy i stronę internetową, ale popadł w długi i skończył u nas na pile.

Są inżynierowie i magistrzy. Kiedyś był doktorant z Uniwersytetu Opolskiego. Często z jednej wioski połowa jej mieszkańców. Śmieją się, że tylko proboszcza brakuje.

Co niedzielę busy wiozą z Opola kolejnych śmiałków. Połowa wróci do kraju zaraz w piątek. Bo tu rotacja i przemiał niesamowity. Przyjeżdża wystraszony chłopaczek w niedzielę wieczorem na deszczowe niemieckie zadupie i na drugi dzień rano dostaje normę do wyrobienia jak stary spawacz.

- Co to ja jestem, szkółka niedzielna?! - rzeknie ten stary spawacz, gdy się dowie, że przydzielony mu compadre w życiu spawarki w ręku nie trzymał. Są trzy scenariusze: nowy nauczy się i zostanie (rzadkość), nauczy się, ale załamie psychicznie i zjedzie (częściej), albo nie nauczy się, załamie psychicznie i zjedzie (prawie reguła).

Na "polskich" stanowiskach przepisy BHP nie obowiązują. Jeden z pracowników biura: - Proszą mnie czasem z inspekcji pracy o zdjęcia. Ale co ja im mogę wysłać, żeby nas nie powsadzali? Nawet się nie da tak ustawić, żeby wyglądało, że jest ok.

Po raz pierwszy nie wytrzymałem po czwartej wypłacie. No to do biura, po swoje. Młodziutki pan Władziu podłącza magicznego pendrive’a z wypłatami całej firmy w Excelu. - Pan przepracował cały miesiąc? Hm, niemożliwe, musiał być pan na urlopie, bo tu jest wpisane 220 godzin. - Ile? Za cały miesiąc - mówię - jak łatwo policzyć, wypadają 274 godziny, jak byk!

- Hm, to znaczy tak, bo 274 to godziny nominalne, to znaczy, jak by to wytłumaczyć, hm, bo to jest tak, że te godziny idąc do Warszawy są jeszcze przeliczane, znaczy naliczane trochę inaczej, w systemie ósemkowym, jak by to wyjaśnić, hm…, no ale z naszej strony nie ma błędu, bo tu są naprawdę wpisane 274 godziny.

Cholera, łże jak pies, ale laptopa mu nie wyrwę.

- Dlaczego ktoś pracujący na tym samym stanowisku co pan zarobił kilkaset euro więcej? Wie pan, to zależy od wielu czynników, są różne stawki. Czy może pan uzyskać oficjalny wykaz stawek? He, he, no wie pan, nie za bardzo, jak mówię, no jest różnie i się zmienia, no i to zależy od wielu jeszcze innych czynników.

7 października

Po paru miesiącach wiem - praca fizyczna to nie darmowa siłownia. To powolna degradacja ciała. Naciągnięcia, nadwyrężenia, kręgosłup, korzonki, stawy. Mnóstwo pracowników na chorobowym i przynajmniej połowa to nie symulacje.

Ruskie burdele i turaskie kebaby

Antek: - Była taka akcja rok temu: przyjechali Ruscy w nocy na hotel, jeden wszedł do naszego pokoju. Chciał nazwiska osób, które okradły im samochody. My, że nic nie wiemy, a on wyciąga giwerę i krzyczy, że nas wystrzelają jak kaczki. Dostałem kolbą w ramię, kolegę - młodziutki, ledwo co przyjechał - wyprowadzili na dwór i przystawili mu dwie "klamki" do głowy. Podpici byli, niech by się któremuś pociągło niechcący. Świeżak zjechał od razu, ja zostałem.

Wszyscy wiedzą, że tu Ruscy rulez. Przyjechali z byłego NRD, ściągnęli rodziny zza Uralu. Pracują w fabrykach i na kasach w Aldiku albo kręcą własne interesy. Przede wszystkim burdele. Mafia. Nikomu na własny biznes nie pozwalają, tylko Turkom na kebaby. Jak kumpel dostał w pracy od Ruskiego kopa, nasze kierownictwo co prawda kazało się "Rusom" nie dawać, ale od razu go ostrzegło, żeby na nich uważać, bo wczoraj trupa w rowie znaleźli z poderżniętym gardłem. Ruscy z pracy nie lubią mówić o Rosji i historii. Wolą mówić o nowej niemieckiej ojczyźnie. Jeden z pianą na ustach przekonuje, że w Katyniu Polaków zamordowali Niemcy i że 17 września Rosja Polski bratersko broniła. A zdradziła to Polska Rosję, jak wstąpiła do NATO.

21 października

Dzisiaj pierwszy raz powiedziałem "poszłem".

Picie to życie

Na miejscowej "tankszteli" polskie paliwo: soplica, żubrówka, tyskie, strong. Na zagrychę "Fakt" i "Angora".

- Picie w pracy to głupota - ostrzegają starzy wyjadacze. - Złapią cię i wyrzucą, albo jak jakiś wypadek, to zero odszkodowania. Dlatego pijemy tylko zerosiódemkę na trzech.

Panuje tu ogólne zdziwienie, że w pracy trzeba pracować. Króluje, nawet wśród małolatów, peerelowskie przekonanie, że pracować powinno się w przerwach między jedną a drugą fajką, między pogawędkami, kawami, między kolejnymi zerosiódemkami. Ludzie, którzy pracują tu od kilku lat, są jak zombie. Przekrwione oczy, wiecznie niedospani, przytłumieni. Przepici albo niedopici. Co jakiś czas mówią: - Ja już więcej alkoholu nie piję. Tylko piwo.

15 listopada

Staszek ma dość, dzwoni do rzeszowskiego Autosanu. Tak, przyjmą od zaraz, 1200 zł na rękę.

Rżnięcie

Kumpel dobrze zorientowany: - Najpierw jest ustalona kwota, którą musi dostać "stary". To jest święte. Później jest kierownictwo, poplecznicy i pociotkowie. Sobie nie zabiorą, wiadomo. A im więcej nam zabiorą, tym więcej dla nich. Nosisz na sobie mnóstwo pasożytów, nawet nie wiesz ile.

Proces naliczania wypłaty wygląda mniej więcej tak: najpierw majstrowie na hali wpisują pewną liczbę godzin, według uznania, często liczba ta ma niewiele wspólnego z ilością rzeczywiście przepracowanych godzin. Drugi etap to szefostwo w biurze - dodają swoim, tną tym bez "pleców". Na końcu warszawskie kierownictwo daje "premie uznaniowe". Czyli niby tylko dodają, ale przecież nie z własnej kasy, żeby komuś dać, innemu trzeba uwalić.

Podczas ostatniej wizyty w biurze spodziewam się już systemów szesnastkowych, ale pan Władziu oznajmia, że mnie orżnięto. Nie wiem, z którego regionu Polski pan Władziu pochodzi, pewnie gdzieś z pogranicza Kaszubów, Podhala, Warmii i Śląska, bo w jego ustach słowo "orżnięcie" brzmi mniej więcej jak: "prawdopodobna pomyłka majstrów". Kilka dni później oficjalnie, w biurze, widzę dowody oszukiwania nas - kartę godzin sporządzoną przez majstrów: pracujemy po 11,5 godziny, a wpisują nam 10, czasem 8, a czasem 0.

I za tyle naliczają wypłatę.

Rafał tęskni za rodziną: - Kiedy w końcu euro spadnie do 1 zł i będziemy mogli stąd sp...?

A ja największego doła łapię przy kontenerach na śmieci. Nie wszystkie chcą same wylecieć, niekiedy trzeba głęboko wsadzić rękę do kosza i oderwać przyklejone odpady. Przed oczami staje mi wtedy ulubiona profesorka ze studiów. Patrzy na mnie i jest mi wstyd.

Chłopaki na kuchni zawodzą gromkim, nietrzeźwym chórem: "Nie wolno wznosić się za wysoko!". Pijani i niestrudzeni. Niestrudzenie pijani.

Wyjeżdżam. Wiem, że tu już nie wrócę. A polubiłem tę krainę deszczu, te śmierdzące naturalnymi nawozami pola po horyzont, te wzorowo zorganizowane niemieckie wioski. Ten Ordnung. Melancholia.

Stefan: - Nie martw się, kiedyś tu wszędzie będzie Polska!

Tomasz Czech (ur. 1981) studiował dziennikarstwo i filozofię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Przed laty redaktor "Biuletynu Fotograficznego", obecnie mieszka i pracuje w Barcelonie.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 48/2008