Obóz nie śpi

Nie chcemy żebrać, tylko żyć jak ludzie. Nie boimy się pracy – mówią koczujący we Wrocławiu Romowie. W oparciu o polskie prawo trudno im pomóc. Grozi im zarówno eksmisja, jak i atak skrajnej prawicy.

13.05.2013

Czyta się kilka minut

Powyżej oraz na okładce tego wydania: zdjęcia z projektu fotograficznego „Stigma” Adama Lacha (więcej informacji na końcu tekstu) / Fot. Adam Lach / NAPO IMAGES
Powyżej oraz na okładce tego wydania: zdjęcia z projektu fotograficznego „Stigma” Adama Lacha (więcej informacji na końcu tekstu) / Fot. Adam Lach / NAPO IMAGES

Napięcia w Białymstoku, niepokoje we Wrocławiu... Od czasu do czasu słyszymy, że wkrótce Polacy będą się musieli nauczyć życia w społeczeństwie wielokulturowym. Otóż nieprawda: życia w wielokulturowym społeczeństwie od dawna mieliśmy szansę uczyć się razem z Romami. Wygląda na to, że ją zmarnowaliśmy. Romowie albo kłują nas w oczy, albo ich nie dostrzegamy. A ponieważ zaakceptowanie odmienności wymaga wysiłku, wolimy sięgać po gotowe klisze. Np. powtarzać, że „wszyscy Cyganie kradną” albo że „nie chcą się uczyć”, a równocześnie wyobrażać sobie Polskę jako kraj gościnny i otwarty.
Łatwo ten nasz optymizm zweryfikować. Wystarczy uczciwie sobie odpowiedzieć na pytanie, czy chciałbym mieć sąsiada Roma.
REDAKCJA



We Wrocławiu przy ul. Kamieńskiego, w prowizorycznych barakach nieopodal szpitala, od lat mieszka kilkudziesięciu rumuńskich Romów. Wcześniej rozbili się przy Paprotnej, niedaleko centrum handlowego Marino, gdzie nadal przebywa część z nich. Przyjechali z Siedmiogrodu, z okolic miasta Fagaras. I koczują.

Na Kamieńskiego zajęli – nielegalnie – miejską ziemię niczyją, gdzie znajduje się – również nielegalne – wysypisko śmieci. Śmietnisko od głównej ulicy oddzielone jest budynkami mieszkalnymi, a od tyłu halami przemysłowymi. Niegdyś mieściły się tu ogródki działkowe.

Romowie poprzesadzali drzewka owocowe między swoje baraki, by żyło się przyjemniej. Mówią, że na śmietniku mają swoje eldorado, bo w Rumunii było im jeszcze gorzej – bez pracy, a żebranie zakazane. Więc kto może, to ucieka.

W Polsce jakoś sobie radzą. Pomieszkiwali już w Zabrzu, Warszawie, Częstochowie i Toruniu. Mówią, że na naszych śmietnikach można znaleźć wszystko: deski, sienniki, lustra, meblościanki, fotele, wersalki. No i dywany, znak rozpoznawczy ich chatek – rozkładane na dachach, ścianach, pod sufitem.

Na tle względnie sytej miejscowej ludności Romowie wyglądają jak obce ciało. Żyją bez bieżącej wody, prąd mają z agregatów. Opowiadają, że utrzymują się ze zbierania złomu i żebrania, które łatwe nie jest. Co niedziela jedni chadzają pod okoliczne kościoły, inni wybierają centra handlowe, a indywidualiści – solowe występy na ulicy.

Wrocław się w kwestii Romów podzielił. Każda z zaangażowanych w problem stron używa innego języka, przytacza inne argumenty, a rozwiązania jak nie było, tak nie ma. Urząd miasta oznajmia: damy lokale socjalne pod warunkiem, że Romowie zarejestrują swój pobyt. Urząd marszałkowski: brakuje procedur. Romowie: chcemy odmienić swój los. Stowarzyszenie „Nomada”, najbardziej zaangażowane w pomoc: zacznijmy rozmawiać.


MIESZKAŃCY SWOJE WIEDZĄ


W nocy na koczowisku nie wszyscy śpią. Romowie czują zagrożenie, a otwarta wrogość niektórych mieszkańców dzielnicy i zapowiadające „zlikwidowanie” koczowiska organizacje skrajnej prawicy pogłębiają lęk. Odkąd pod osłoną nocy teren próbowano podpalić, mężczyźni czuwają na zmianę. W pobliskich Karłowicach podwojono policyjne patrole.

Do urzędu miasta od miesięcy trafiają skargi na nachalne żebractwo, nagabywanie, drobne kradzieże, nękanie, zanieczyszczanie klatek schodowych. Argumentem za deportacją może być wszystko. Chore na odrę dzieci (zagrożenie epidemiologiczne), rzekomy spadek cen okolicznych nieruchomości, palenie odpadami, smród, zanieczyszczenie i dewastacja zajmowanego terenu, kradzieże czy natarczywa żebranina. Ale zwykli ludzie przybyszów starają się zrozumieć i w koczowniczy romski worek nie zawsze wrzucają swoje lęki i kompleksy.

– Oni mają przecież urodzone w Polsce dzieci, które mówią po polsku. Owszem, w ubiegłym roku smrodzili na całą dzielnicę ze swoich palenisk – relacjonuje mieszkaniec jednego z bloków na Kamieńskiego. – Prawdą jest też, że szpital przeżywał momentami istne oblężenie, a lekarze nie wiedzieli, co robić. Ale Romowie przyjechali tu zadłużeni po uszy i nie mają gdzie wrócić.

Do niedawna nikomu nie przeszkadzali. Ludzie z bloków przynosili wodę, nawet jakieś jedzenie. Wszystko dobrze się układało, dopóki koczowisko nie zaczęło się powiększać. Dzisiaj część mieszkańców Kamieńskiego ma dość takiego sąsiedztwa i oczekuje od władz miasta radykalnych kroków, łącznie z likwidacją koczowiska i deportacją jego mieszkańców. Przy okazji zapominając, że Romowie mają inne standardy życia, a nasza mała stabilizacja wyparła obrazy prawdziwej biedy.

Koczowisko jest dla wrocławian tajemniczym i, jak się okazuje, trudnym do zdefiniowania lądem.


Z PUNKTU WIDZENIA PRAWA


W Polsce, zgodnie z przepisami, kwestiami cudzoziemców zajmują się MSZ, MSW i Urząd ds. Cudzoziemców. Na miejscu ramieniem służb państwowych jest Dolnośląski Urząd Wojewódzki i jego Wydział Spraw Obywatelskich i Cudzoziemców, w którego kompetencjach są sprawy obcokrajowców.

Najważniejszy jest fakt, że mieszkańcy koczowiska są obywatelami Unii, przebywającymi na terenie Polski ponad trzy miesiące. Zgodnie z prawem takie osoby mają obowiązek zarejestrować swój pobyt w urzędzie wojewódzkim i wyrobić kartę stałego pobytu. Podczas takiej procedury powinni również przedstawić dowód ubezpieczenia zdrowotnego, wyjaśnić cel pobytu i przekonać urzędników, że mają środki na utrzymanie. Urzędnicy zaś mają ograniczone możliwości manewru: za niedopełnienie obowiązku rejestracji grozi jedynie grzywna, ale nie deportacja.

Dariusz Tokarz, pełnomocnik wojewody ds. mniejszości narodowych i etnicznych, twierdzi, że Polacy mają bardzo optymistyczne wyobrażenie o swojej wielokulturowości i nie są przygotowani na takie sytuacje. Pełnomocnik jest nastawiony sceptycznie do rzuconego przez miasto pomysłu mieszkań socjalnych i ironizuje, że gminni prawnicy pracują teraz nad pismem niepiśmiennych Romów, ale tak naprawdę chowają głowę w piasek. I podkreśla, że ważniejsza jest praca: mimo że teoretycznie Romowie muszą się zarejestrować w urzędzie pracy, to w praktyce każdy, kto prowadzi działalność gospodarczą, może Roma zatrudnić bez tych formalności.

– Nie ma obecnie wystarczających przesłanek prawnych do deportacji rumuńskich Romów z Polski – mówi Dariusz Tokarz. – Ewenementem jest to, że koczująca grupa nie jest jedną rodziną, oraz to, że Cyganie z Siedmiogrodu mówią po polsku. Fenomenem jest również, że po całym dniu żebrania wracają do baraków i uczą się języka, aby polepszyć swój los. Już wiedzą, że piszą o nich w gazetach. Romowie muszą zacząć żyć „od zera”, trzeba na nowo „sprzedać” ich wartość. To długi i uciążliwy proces, a propozycja miasta wzbudza u najbiedniejszych wrocławian awersję.


SAMI SOBIE WINNI


Niewątpliwie: Romowie, mimo że zdecydowali się zamieszkać w Polsce, nie przestrzegają przepisów kraju, w którym się osiedlili. Pozbawiają się w ten sposób praw, które rejestracja by im dała. Instytucje państwowe i samorządowe tracą możliwość udzielenia im pomocy. Krąg niemocy się domyka.

Anna Bytońska z urzędu miejskiego we Wrocławiu podkreśla, że rumuńscy Romowie nielegalnie zajmują należący do miasta teren, popełniając w ten sposób wykroczenie.

– Wrocław, tak jak każdy inny samorząd, nie ma żadnych kompetencji w tym zakresie – tłumaczy. – Sytuacja jest do rozbrojenia przez odpowiednie służby, nie przez prezydenta czy samorząd, które nie mają narzędzi prawnych do zwalczenia problemu, z którym się borykają. Romowie z koczowiska przy ul. Kamieńskiego wielokrotnie płacili grzywny nałożone przez wojewodę za niedopełnienie obowiązku rejestracji, jednak nadal się nie rejestrowali. Zaproponowaliśmy również korzystanie z bezpłatnych posiłków od MOPS-u, których nie chcieli.

Miasto, ze względów humanitarnych i epidemiologicznych, dostarczyło koczownikom czystą wodę i toalety. Gdy dzieci romskie zachorowały na odrę i trafiły do szpitala, zorganizowano i częściowo opłacono akcję szczepień.

Stanowisko miejskich urzędników wydaje się logiczne, tym bardziej że we Wrocławiu żyje już legalnie społeczność romska, która sobie radzi. To grupa Romów karpackich i Lowarów, od lat mieszkająca na tutejszym Brochowie. Są zasymilowani z lokalną społecznością, coraz więcej zdarza się małżeństw mieszanych, kobiety farbują włosy i często rezygnują z tradycyjnych długich spódnic. Kiedyś utrzymywali się głównie z handlu i hodowli koni, teraz najczęściej są na zasiłkach, a ich dorosłe dzieci za lepszym losem wyemigrowały na Zachód.

W sumie w mieście żyje ich ponad dwa tysiące. Pracują, a ich dzieci się uczą. Wobec koczujących sympatii raczej nie odczuwają, gdyż na ulicy nie zawsze rozróżnia się Roma z Siedmiogrodu od tego „rdzennie wrocławskiego”.


POSTAWMY NA EDUKACJĘ


Maria Łój, wrocławska nauczycielka od 30 lat pracująca z uczniami romskimi, podkreśla, że najważniejsza jest edukacja.

– Prowadzę w świetlicy środowiskowej warsztaty dla służb publicznych i policjanci często pytają, jak mogą pomóc Romom, jak się mają wobec nich zachować – opowiada. – Sukcesem jest to, że chcą się czegoś dowiedzieć. Nie zapominajmy, że Romowie we Wrocławiu już nie są gośćmi, lecz mieszkają razem z nami. Skoro już ich oswoiliśmy, musimy teraz podlewać ten owoc, żeby coś z niego wyrosło.

Dzisiaj dzieci romskie stoją przed szansą ukończenia więcej niż kilku klas podstawówki albo – jak bywało najczęściej – szkoły specjalnej. Między innymi dzięki Stowarzyszeniu na Rzecz Integracji Społeczeństwa Wielokulturowego „Nomada” mają większy dostęp do edukacji od podstaw. Po nieudanej próbie zbudowania na koczowisku szkoły trzy nauczycielki, które nie chcą podawać nazwisk z uwagi na emocje wokół tej sprawy, założyły w jednej z wrocławskich szkół nieformalną klasę dla dzieci z koczowiska: dwa razy w tygodniu uczą systemem szybkiego czytania piętnaścioro małych Romów.

Agata Ferenc, jedna z założycielek „Nomady”, marzy, aby Wrocław stał się prawdziwym wielokulturowym miastem i w niedalekiej przyszłości, przy pomocy organizacji międzynarodowych i Amnesty International, planuje złożyć jego władzom ofertę negocjacji ze wszystkimi zainteresowanymi stronami.

Przekonuje, że przepędzanie Romów z jednego miejsca na drugie problemu nie rozwiązuje.

– Aby dziecko wysłać do szkoły, rodzice najpierw muszą zrozumieć, po co jest szkoła. Romów staramy się uczyć precyzji, samodzielności i konsekwencji w działaniu, bo w urzędach panują strach i niechęć do obcych. Mieszkania socjalne nie są dobrym wyjściem, potrzebna jest praca, aby poczuli odpowiedzialność za swoje życie – wylicza Agata Ferenc. – Propozycja dotycząca lokali socjalnych jest nie do zrealizowania, chociażby z tego powodu, że miejskie procedury precyzują warunki, jakie należy spełnić, by taki lokal otrzymać. Miasto chciało nawet sprzedać tę działkę, dla świętego spokoju, deweloperowi, ale ten w ostatniej chwili się wycofał.


PIERWSZY W ŻYCIU AKT OBYWATELSKI


W marcu Romowie z Kamieńskiego otrzymali od magistratu pismo, że łamią prawo zajmując nielegalnie teren miejski; niedawno podobne otrzymali koczownicy z Paprotnej. W ślad za nimi przyszły kolejne, wzywające do opuszczenia obozowiska w ciągu 14 dni. Teraz w każdej chwili miasto może skierować do sądu wniosek o eksmisję.

O wstrzymanie likwidacji obozowisk do czasu, aż zostaną spełnione międzynarodowe standardy praw człowieka, zaapelował do prezydenta Wrocławia prezes Stowarzyszenia Romów w Polsce Roman Kwiatkowski.

– Już nie chcemy żebrać, ale żyć jak ludzie. Musimy z tym skończyć, chcemy gdziekolwiek pracować, żadnej pracy się nie boimy – mówi łamaną polszczyzną Ita Stoica, jeden z trzech mężczyzn, który w imieniu wspólnoty złożył podpis w piśmie skierowanym do prezydenta Rafała Dutkiewicza. – Może być na budowie, w ogrodzie, gdziekolwiek. Chcemy się czuć jak Polacy. Lubimy to miejsce, nam jest tutaj dobrze.

W petycji, przy której pisaniu pomogły zaprzyjaźniona „Nomada” oraz Dom im. Angelusa Silesiusa, Romowie proszą o doraźną pomoc w znalezieniu tymczasowej pracy, np. przy sprzątaniu ulic czy innych zajęciach, których nie chcą podjąć się polscy bezrobotni. Tym samym, w obecności mediów, potwierdzają, że we Wrocławiu zamierzają zamieszkać na stałe.

Zabranie głosu we własnej sprawie było ich pierwszym w życiu aktem obywatelskim. Do tej pory o ich losach decydowano ponad i poza nimi. Teraz, prosząc władze miasta o szansę i wyrozumiałość, chcą te losy odmienić.

Dzień po wręczeniu nakazu opuszczenia terenu Romom z Paprotnej w pobliskim szpitalu zmarł romski chłopiec, od urodzenia przebywający w krytycznym stanie w inkubatorze, bez prawidłowo wykształconych narządów. Decyzją sądu syn 17-letniej Rusaliny i 23-letniego Trajana miał po wyjściu ze szpitala trafić do domu dziecka. Teraz problemem stał się jego pogrzeb. Kto przeprowadzi ceremonię? W jakim obrządku? Czy dlatego, że szpital nie ma obowiązku jej organizowania i finansowania, czeka nas bezimienny pochówek?

Dla wielu z nas wygodniejsze byłoby nieudzielanie odpowiedzi na te pytania.


STIGMA: PROJEKT FOTOGRAFICZNY ADAMA LACHA
Mówi Autor: Ten projekt to do tej pory półtoraroczna obserwacja codzienności ludzi, których nikt nie chce. Ograniczając miejsce fotografowania do obszaru zajętego przez slumsy romskie przy ul. Kamieńskiego we Wrocławiu, ukazuję Romów innych od stereotypowych wyobrażeń Polaków. Tu nie ma taborów, ognisk, śpiewów. Są ludzie o niezwykłych wnętrzach, skrzywdzeni przez wszystkich, których spotykają na swej drodze.
Inne projekty Adama Lacha: www.lachadam.com.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 20/2013