Zostaję w OFE

Od kwietnia do końca lipca możemy zdecydować, co się stanie z naszymi oszczędnościami z OFE. W funduszach chce zostać zaledwie 13 proc. Polaków.

07.04.2014

Czyta się kilka minut

Warszawa, kwiecień 2011 r. / Fot. Piotr Małecki / NAPO IMAGES
Warszawa, kwiecień 2011 r. / Fot. Piotr Małecki / NAPO IMAGES

Przeczytałem ostatnio o sobie, że wpłacając pieniądze do Otwartych Funduszy Emerytalnych, poszedłem na lep „neoliberalnej ideologii”, że wziąłem udział w demontażu systemu, który zakłada „solidarność międzyludzką i międzypokoleniową”. Takie mniej więcej tezy wypowiedziała prof. Leokadia Oręziak z SGH, dodając, że najlepiej byłoby, gdyby „w OFE nie został nikt”.

Jak rozumiem, pani profesor w nieco mniej dyplomatycznych sformułowaniach wyraża to, co miał na myśli rząd, który wyjął z prywatnych instytucji ponad 150 mld zł i przeniósł je na konta ZUS-u. Działanie to zostało, jakżeby inaczej, podjęte dla mojego dobra. ­Żebym nie stracił zbyt wiele, żebym nie obudził się jako emeryt bez grosza przy duszy.

Mimo to zaryzykuję i to, co mogę, zostawię w OFE, przy całej świadomości, że nie jest to instrument idealny. Działania rządu w tej sprawie to nic innego jak pogwałcenie swobód obywatelskich. Weźmy chociażby ten wybór: mogę przerzucić swoje środki do ZUS-u, ale w drugą stronę już nie. To się nazywa wolność po polsku! Albo jeszcze inny szczegół: jeśli decyduję się zostać w prywatnym funduszu, muszę dostarczyć do ZUS-u­ deklarację (jeśli chcę się przenieść, żadnej deklaracji dostarczać nie muszę). Ustawodawca, jak widać, maksymalnie ułatwia życie, szkoda tylko, że nie wszystkim. Zapomniałbym jeszcze o słynnym „suwaku”, który sprawi, że pozostawione w OFE pieniądze i tak wcześniej czy później przejdą na konta ZUS-owskie. Sąd sądem, ale sprawiedliwość musi być po naszej (czytaj: rządu) stronie.

Zwolennicy rozwiązań, które weszły w życie, twierdzą, że mają one chronić durnowatych obywateli przed sytuacją, kiedy inwestowanie w prywatne fundusze kończy się klapą, ergo: świeżo upieczony emeryt zostaje z niczym. Być może jest ziarno prawdy w tym, że pierwszą instancją, do której zwróci się człowiek, którego składki zostały zjedzone przez bessę, będzie państwo. Ale próby przekonywania, jak czyni to w wywiadzie dla „Krytyki Politycznej” prof. Oręziak, że ci, którzy wybierają OFE, są w gruncie rzeczy wrogami państwa, to czysta demagogia. Powszechny system emerytalny w polskim wydaniu jest instytucją z gruntu niesprawiedliwą, budowaną na fałszerstwach. Z solidarnością społeczną nie ma nic wspólnego, jest narzędziem dyktatu silniejszych grup społecznych nad słabszymi. Ja z taką sprawiedliwością chcę mieć jak najmniej wspólnego.

Przykłady? Proszę bardzo, przyjrzyjmy się emeryturom górniczym. Nawet oficjalne wyliczenia, wedle których każda wpłacona przez górnika do ZUS złotówka zwiększa zobowiązania wobec niego o 1,5-1,8 zł (w zależności od rodzaju wykonywanej pracy), jeżą włos na głowie. W systemie powszechnym ten współczynnik powinien wynosić 1:1 (piszę „powinien”, bo nadchodzące dekady mogą zweryfikować tę proporcję, na niekorzyść wpłacających składki oczywiście). Górnik, w przeciwieństwie do piekarza, nauczycielki, robotnika, pielęgniarki, dostaje więcej. A są to wyliczenia bardzo konserwatywne: lada chwila ukaże się raport ekonomicznego think tanku WISE, w którym specjaliści wyliczają, że w 2013 r. pokrywana przez państwo różnica wyniosła znacznie więcej, bo aż 152 grosze. Taki jest efekt niskiego wieku emerytalnego górników (przypomnę: 48 lat) oraz dłuższego okresu pobierania świadczeń (średnio 9 lat różnicy w porównaniu z systemem powszechnym). 6,5 mld zł rocznie wydajemy na dopłaty emerytalne dla ludzi, których duża część jest w pełni sił zawodowych. To ma być sprawiedliwość? To ma być przeciwwaga dla „neoliberalnej ideologii”? Ile takich dziur jest w systemie ubezpieczeń?

Rząd postanowił zwalczyć dżumę cholerą. Nierozwiązane kwestie demograficzne, rozdęte przywileje kilku grup społecznych i potężny dług publiczny zostały zasypane na chwilę górą pieniędzy odłożonych przez Polaków. Problem wróci, kiedy góra stopnieje, a wtedy być może po raz kolejny usłyszymy o zarazie „neoliberalizmu”, chciwych prywaciarzach i konieczności radykalnego rozwiązania problemu.

Dopóki tak się jednak nie stanie, pozostanę przy kulawej namiastce swobody, którą rząd i część ekonomistów tak bardzo próbuje zohydzić.

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarz, reportażysta, pisarz, ekolog. Przez wiele lat w „Tygodniku Powszechnym”, obecnie redaktor naczelny krakowskiego oddziału „Gazety Wyborczej”. Laureat Nagrody im. Kapuścińskiego 2015. Za reportaż „Przez dotyk” otrzymał nagrodę w konkursie… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 15/2014