Polityka po resecie

Ostatnie wydarzenia wstrząsnęły naszym systemem politycznym. Rozhermetyzował się układ, który jeszcze w lutym wyglądał na bardzo stabilny.

18.05.2020

Czyta się kilka minut

Opole, 28 kwietnia 2020 r. / MARIUSZ PRZYGODA / FORUM
Opole, 28 kwietnia 2020 r. / MARIUSZ PRZYGODA / FORUM

Zaczynamy od nowa. Z pozoru sporo rzeczy wygląda po staremu – mogą być ci sami kandydaci ze starymi podpisami. Życie zbliża się do normy sprzed pandemii, coraz odważniej wychodzimy na zewnątrz. Ale wiemy, że to będzie wyjście do nowej rzeczywistości. Wszystko wskazuje, że tak samo będzie w polskiej polityce.

Pierwszy reset w życiu publicznym wywołała pandemia. Drugi reset zdarzył się dlatego, że zaczęła się gra o majowe wybory. Trzeci reset jest rezultatem jej wyniku: przegranej Jarosława Kaczyńskiego. Paradoksalnie nieprzeprowadzenie wyborów było i tak dla niego mniej bolesnym rozwiązaniem niż zderzenie jego planów z rzeczywistością – wybory rozpoczęte, lecz niedokończone na skutek niewyobrażalnego chaosu.

Zrzucanie winy za swoje niepowodzenie na sabotaż opozycji i opór samorządów jest przyznaniem się do porażki. Od początku PiS wysyłał przecież komunikat: zrobimy to na przekór wam, nie mamy o czym rozmawiać, nie bierzemy jeńców. Mało jest bardziej żenujących obrazków niż przegrany bezwzględny gracz narzekający na zbyt małą uległość przeciwnika.

Procedury i realia

Gdzieś na dalszym planie toczy się gra o rozliczenie tego, co się dotychczas zadziało – tyle że można będzie do niej wrócić dopiero po rozstrzygnięciu wyborów. Pewnie trudno, żeby opozycja, która odniosła pierwszy od dawna sukces, już teraz odmawiała sobie tej przyjemności. Za nami seria przypadków łamania prawa i procedur na niespotykaną wcześniej skalę. Czy jednak nacisk na rozliczenie nieczystych chwytów pomaga w o wiele ważniejszej grze o wybory? Nawet jeśli opinia publiczna popierała opozycję w sprawie majowego terminu, to nie znaczy, że teraz będzie chciała rozliczać winnych. Ludzie nie chcieli tych wyborów, bo mają inne problemy na głowie, do których teraz mogą wrócić. Można powiedzieć: zasłużyliście na czerwoną kartkę, ale mecz już się skończył – waszą porażką. Czy kogoś się zdyskwalifikuje na dłużej, to się okaże po finale.

Po drodze czeka nas jeszcze gra o sposób przeprowadzenia nadchodzących wyborów. Ona akurat może okazać się najmniej emocjonująca. Koniec czerwca jest terminem dla wszystkich do przyjęcia. Rozwiązanie znalezione przez Państwową Komisję Wyborczą (bez stwierdzenia nieważności przez Sąd Najwyższy) przeszło jednogłośnie, także głosami ludzi z opozycji. Jest też na rękę partii rządzącej. W dziurawym prawie znalazł się wytrych akceptowany przez wszystkich.

Na niuanse prawne trzeba spojrzeć z perspektywy obywatela, zwłaszcza jeśli chodzi o uznanie już zebranych i złożonych w marcu podpisów. Przypomina to sytuację, gdy obywatel składa pismo do urzędu, a ono nie zostaje rozpatrzone w terminie – czy obywatel ma je napisać jeszcze raz? Prawo jest od rozwiązywania problemów, a nie ich tworzenia. Powinniśmy więc się razem zastanowić, jak poradzić sobie z problemem, którego prawo nie przewidziało – zamiast uznać, że nic się nie da zrobić, skoro prawo nie daje narzędzi. W takim przypadku lepiej stworzyć z tego, co mamy, jakiś zgrabny wichajster prawny.


Czytaj także: Paweł Bravo: Ustrój Kaczyńskiego


Termin „wybory hybrydowe” to nazwa handlowa użyta po to, by PiS nie było przykro, że stosujemy de facto rozwiązanie, które PO przyjęła za swoich rządów i zostało zastosowane w wyborach prezydenckich 2015 r. Jakieś różnice, owszem, są. Nie da się obecnie potwierdzać osobiście odbioru pakietów wyborczych, co było dawniej ważnym elementem. To otwiera drogę do głosowania za domowników – starczy, by jedna aktywna osoba w domu zwróciła się do gminy z prośbą o wysłanie pakietów np. za syna na studiach w Anglii.

Warto jednak chwilę się zastanowić, zanim zaczniemy komplikować procedurę, żeby się przed tym obronić. Wybory korespondencyjne jako procedura trudniejsza prowadzą do zwiększenia liczby głosów nieważnych. Przy dużym zainteresowaniu takich głosów będzie sporo i pewnie tym więcej, im bardziej skomplikujemy procedurę. Stąd już blisko do kolejnego kryzysu, podobnego do tego po wyborach samorządowych 2014 r. Byłoby więc dobrze, żeby gra o reguły zakończyła się polubownie. Lepiej chyba spuścić na problem zasłonę milczenia, z cichą nadzieją, że zjawisko nie okaże się masowe i nie będzie faworyzować żadnej ze stron. Może akcja „zamów babci pakiet” pozostanie marginesem.

Nie wiemy, czy nasz system będzie przygotowany na wzmożone zainteresowanie głosowaniem korespondencyjnym, zwłaszcza w dużych miastach. Przed pięciu laty rekordzistą był Kraków i oddano w nim… 538 głosów korespondencyjnych – a co się stanie, jak ich będzie 50 tysięcy? W odróżnieniu od poprzedniej ustawy, przepychanej kolanem i pełnej niedorzeczności, wracamy w stare koleiny. Wiemy, że pandemia może wystawić na próbę stare procedury, lecz przy zgodnej współpracy PKW i samorządów można szukać rozwiązania problemów. Tak właśnie dotąd doskonalił się proces wyborczy. Obywatele i urzędnicy już nie są pod taką presją obaw jak dwa miesiące temu, łatwiej więc będzie wszystko ­przemyśleć w ciągu najbliższych kilku tygodni.

Gra o zwycięstwo

Niestety, minione miesiące zniszczyły do reszty zaufanie stron sporu do siebie. Cały czas trzeba uważać na dopiski drobnym druczkiem czynione w ostatniej chwili – ale nie widać interesów, które mogłyby jakoś dzielić strony. Jedyny problem w miarę czytelny – choć niejednoznaczny – to sprawa rejestracji nowych kandydatów. Co przenosi nas do najważniejszej z czterech gier – o zwycięstwo w wyborach.

Trudno przewidzieć, jak ułożą się sondaże w ciągu najbliższych tygodni, ale rozhermetyzował się układ, który jeszcze w lutym wyglądał na bardzo stabilny: elektorat każdej partii głosuje na swojego kandydata, a krążący od wyborów do wyborów elektorat TUP – Tymczasowego Ugrupowania Protestu – w liczbie około 10 proc. skupia Szymon Hołownia.

Ostatnie wydarzenia wstrząsnęły systemem, część wyborców deklarowała w sondażach brak chęci udziału w głosowaniu, więc ich kandydaci spadali w dół. Rozmaite okoliczności doprowadziły do roztrwonienia wyjściowego kapitału przez Małgorzatę Kidawę-Błońską. Decyzja o jej rezygnacji stanowi pierwszy akcent drugiej połowy tej niezwykłej kampanii – lecz nie jest to wcale rezygnacja faworyta, kandydatka PO nigdy nim nie była. Faworytem był i pozostaje urzędujący prezydent. Pandemia zmieniła jednak także jego sytuację.

Początkowo próbował grać rolę przywódcy narodu, nie tylko zatroskanego, lecz i aktywnie walczącego z zagrożeniem; doglądał nawet produkcji płynu odkażającego… Szybko się okazało, że nikt takich zabiegów nie traktuje poważnie – może poza opozycją, którą to bardzo kłuło w oczy. Decydentami podczas walki z pandemią okazali się minister Szumowski z premierem Morawieckim, prezydentowi pozostały trzeciorzędne aktywności. Andrzej Duda okazał się także statystą w rozgrywce o termin wyborów. Kluczowe porozumienie Kaczyńskiego i Gowina było negocjowane dokładnie wtedy, kiedy on przemawiał w studiu: żaden z Jarosławów tego nie oglądał, bo mieli ważniejsze sprawy do omówienia. Prezydent podpisał też ustawę o wyborach korespondencyjnych, o której było wiadomo, że w ciągu kilku dni idzie do kosza i służy tylko jako nagroda pocieszenia dla Kaczyńskiego po kompletnej porażce jego szalonej szarży.


Czytaj także: Antoni Dudek: Prezes, partia, państwo


PiS ma zatem taki problem, jak Komorowski w 2015 r., kiedy też się wydawało, że wybory wygra się z rozpędu. Nie ma planu B: kim miałby się stać teraz Duda, żeby zasłużyć na reelekcję? Cała sytuacja odebrała mu jeszcze więcej powagi niż „Ucho Prezesa”. Okazało się, że ważne sprawy rozstrzygają się na Nowogrodzkiej, a on jest tylko showmanem w telewizji. Ostatni raperski występ byłby może atutem, gdyby to były normalne czasy. Lecz nawet jeśli Polacy mają już dość słuchania o koronawirusie, to przecież jeszcze nie znaczy, że do wyborów nie podchodzą poważnie.

Dylematy Platformy

PO jak dotąd wyszła na Małgorzacie Kidawie-Błońskiej niewiele lepiej niż lewica na Magdalenie Ogórek – i to jedyne pocieszenie dla PiS. Była ona najwygodniejszym przeciwnikiem, ucieleśniała wszystkie słabości głównej siły opozycji. Pandemia zaciążyła też nad układem sił w PO, gdzie kilka konkurencyjnych ośrodków nie koordynuje do końca swoich ruchów. Grodzki, Budka, sztab Kidawy czy prezydenci wielkich miast – to różne spojrzenia, różne interesy i różne przekazy. To także przyczyniło się do sondażowego zjazdu kandydatki.

Kampanijny reset pozwolił PO na podmianę kandydatury, choć wiąże się to zawsze ze sporym ryzykiem. Nowy kandydat może się już nie przebić, potęgując tylko problemy. Po stronie PO pojawił się jednak argument, że nie można tych wyborów odpuścić – bo Unia Wolności w 2000 r. nie wystawiła kandydata i zniknęła ze sceny. Lecz przecież w tych samych wyborach Akcja Wyborcza Solidarność kandydata wystawiła, tyle że marnego – i też odeszła w niebyt.

PO nie jest bezsilna jak dawniej UW albo AWS – jest wielokrotnie mocniejsza. Ma marszałka Senatu, władzę w połowie województw i prezydentów większości wielkich miast. Przeżyła już kilka inicjatyw, które chciały ją zastąpić, lecz dziś są na marginesie – Ruch Palikota, Nowoczesną czy Wiosnę. To solidna baza przed przyszłymi wyborami, tyle że sejmowymi. Sytuację PO porównywać można z austriackimi chadekami – ich kandydat zajął piąte miejsce w wyborach prezydenckich w 2016 r. dostając marne 11 proc., ale to nie przeszkodziło, by ich nowy młody lider, Sebastian Kurz, wkrótce przejął inicjatywę i odbił od socjaldemokratów urząd kanclerski.

Na razie jednak konkurentami nowego kandydata PO będą w pierwszej kolejności ci, którzy skorzystali na problemach Kidawy-Błońskiej: Szymon Hołownia i Władysław Kosiniak-Kamysz. W porównaniu z nimi Rafał Trzaskowski nie jest Wunderwaffe, choć to bez wątpienia najmocniejszy z kandydatów, jakich mogła teraz wystawić PO. Jest uznawany przez partię za swojego, ma na koncie jednoznaczne zwycięstwo przed niecałymi dwoma laty. Jednocześnie nie jest symbolem rządów PO, tak jak to byłoby w przypadku Tuska czy Sikorskiego.

Nie znaczy to jednak, że nie ma słabości – on też wpisuje się w szereg negatywnych stereotypów Platformy. Jest – podobnie jak Kidawa-Błońska – bardzo warszawski. W walce o stołeczny ratusz sięgał po retorykę mocno postępową, co nie ułatwia przeciągania na swoją stronę wyborców centrum. Ma szansę na zmobilizowanie elektoratu zmiany, lecz cały czas nie wiadomo, jak ustawi sobie relacje z dwoma „czarnymi końmi” ostatnich tygodni.

Tym bardziej że teoretycznie istniała też opcja wycofania się kandydatki bez zgłaszania zmiennika, bo jest dwójka kandydatów z innych partii, którzy mają z punktu widzenia Platformy spore atuty. Po pierwsze Władysław Kosiniak-Kamysz, który na wiejskich płotach w Polsce toczy wyrównany pojedynek o poparcie elektoratu z Dudą. Jego wygraną można by uznać za zwycięstwo kandydata Europejskiej Partii Ludowej, do której wszak należą zarówno PO, jak i PSL. Wtedy nawet Angela Merkel czy Kurz mogliby Platformie pogratulować (warto przypomnieć, że Kosiniak-Kamysz już w zimie zgłaszał pomysł wspólnych prawyborów obu tych partii, ale PO go wówczas zignorowała).

W ubiegłorocznych wyborach senackich widać było dużą lojalność wyborców w ramach tzw. bloku senackiego: wyborcy PO głosowali na kandydata z PSL i na odwrót. Wygrana Kosiniaka-Kamysza – której wykluczyć nie sposób – może za to stanowić zagrożenie nie dla Platformy, ale dla PSL, bo po prostu nie miałby go kto w Sejmie zastąpić. Wtedy najważniejszym liderem sejmowej opozycji zostałby Borys Budka.


Czytaj także: Andrzej Stankiewicz: Wybory Jarosławów


Rezygnacja na rzecz kandydata ludowców oznaczałaby dla PO konieczność pożegnania się z nadziejami na własny triumf. Nie wydaje się to jednak tak bolesne, jeśli nagrodą byłaby porażka głównego przeciwnika. Dla PO sukces Kosiniaka-Kamysza jest przecież niewątpliwie lepszy niż sukces Dudy. Wygrana Dudy oznacza dla niej dużo większe tarapaty, niezależnie od tego, czy własny kandydat dostanie 15 czy 45 proc.

Szanse Hołowni

Okazało się, że także Szymon Hołownia radzi sobie lepiej, niż można było się spodziewać. Jego sytuacja jest podobna do sytuacji Pawła Kukiza – z tym że jest zdecydowanie poważniejszym człowiekiem. Nie może liczyć na młodzieżowy elektorat zgrywy, ale można go sobie wyobrazić w roli prezydenta. Może, jak kiedyś Kukiz, przyciągnąć osoby, które uważają, że PiS zasłużył na porażkę, ale PO nie zasłużyła na zwycięstwo. Może też rozhermetyzować elektorat Dudy – przejąć zawiedziony umiarkowany elektorat PiS. Części wyborców odpowiada jego bezpartyjność, co ułatwia transfery.

W tej grze możliwe są jeszcze inne gambity. A co, jeśli Kosiniak-Kamysz, nie ryzykując sondażowego zwrotu po pojawieniu się nowego kandydata PO, zrezygnuje na rzecz Hołowni? Ten ostatni mógłby wtedy wziąć jeszcze większy rozpęd. Wycofanie się dwóch z trójki najmocniejszych obecnie kandydatów mogłoby się wiązać z potężnym uderzeniem w Dudę. Byłaby to deklaracja: potrzebujemy prezydenta jako arbitra, a Hołownia mógłby się do tej roli nadać.

Ważne jest to, czy za miesiąc ludzie będą czuć wiatr zmiany i nadzieję, czy się zmobilizują – wtedy nowi wyborcy mogą przechylić szalę na rzecz kandydata opozycyjnego, a Hołownia jest znacznie bardziej przeciwny Dudzie niż komukolwiek innemu, choć dużo mówi o podważeniu duopolu. Może więc odegrać taką rolę jak Andrej Kiska w 2014 r. na Słowacji, kiedy kandydujący na prezydenta premier Fico był ucieleśnieniem obozu władzy. Miał za przeciwnika kilku słabych kandydatów wyłonionych przez skłócone opozycyjne partie i właśnie takiego kandydata „spoza sitwy”.

Kosiniak-Kamysz i Hołownia mają bardzo podobne wyniki w sondażach dotyczących drugiej tury. W badaniach robionych przed pandemią było widać, że wyborcy ich nie odróżniają, dziś jednak nie jest oczywiste, jakie mogą być między nimi przepływy. Potencjał obydwu urósł przez te miesiące, ale na innym nawozie. Hołownia ma niewątpliwie najbardziej skuteczną kampanię w internecie. Czy jednak aparat wyborczy Kosiniaka-Kamysza, uruchomiony przezeń w Polsce lokalnej, przestawiłby się i jego plakaty na płotach mogłyby zostać zastąpione plakatami Hołowni? Bo plakaty Dudy przed drugą turą będą tam wisieć dalej.

Dużo zależy od tego, jak by się takie wycofanie i „przekazanie pałeczki” rozegrało. Gdyby Kosiniak-Kamysz zdecydował się jednak zostać w Sejmie, gdyby zamiast być drugim Wojciechowskim, wybrał rolę Witosa, może to zaważyć na wyniku i stworzyć śmiertelne zagrożenie dla Dudy. Mógłby wystąpić na nowych plakatach obok Hołowni w roli kingmakera i gdyby Hołownia wygrał, Kosiniak-Kamysz mógłby to zdyskontować jako własny sukces. Trzaskowski zaś mógłby jedynie żałować, że podobne plakaty, tylko z nim i z Hołownią, nie wiszą na miejskich płotach.

Najciekawsze jest jednak to, czy i jak widoczny spadek epidemicznych obaw, w połączeniu z wystudzeniem politycznych emocji, rozhuśtanych przez grę o majowe wybory, przełoży się na stosunek do nadchodzących wyborów. W szczególności stosunek tej jednej trzeciej wyborców, która nie widziała dotąd życia politycznego jako nieustającego armegedonu. Być może, antycypując ich uczucia, kandydaci będą tonować nastroje. A może tym razem nawet oni już uwierzyli, że to naprawdę gra o wszystko? ©

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Socjolog, publicysta, komentator polityczny, bloger („Zygzaki władzy”). Stały współpracownik „Tygodnika Powszechnego”. Pracuje na Wydziale Zarządzania i Komunikacji Społecznej Uniwersytetu Jagiellońskiego. Specjalizuje się w zakresie socjologii polityki,… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 21/2020