Znów o polskim raju

05.01.2003

Czyta się kilka minut

W polskim raju paradygmatem wszelkich stosunków międzyludzkich jest rodzina. Rodzina wielka, jak największa, przy czym pokrewieństwa od strony ojca i od strony matki są całkowicie równouprawnione. Doszukiwanie się pokrewieństwa jest pierwszym wyrazem sympatii, najpełniejszym zaś wyrazem przezornej życzliwości - usynowienie, ewentualnie przyjęcie do herbu. Czyż Gerwazy nie radzi Tadeuszowi i Zosi, aby miast uwłaszczać chłopów - uszlachcili ich, uczynili „wielmożnymi, herbowymi”? ,,Sejm potwierdzi” - dodaje. Jednostka widzi się zatem jako „zrobiona” z przodków. Jeszcze w „Dolinie Issy” narrator, odsłaniając różne strony charakteru Tomasza, przypisuje je niejako jego przodkom...

Sąsiedztwo jest konstelacją rodzin, związanych nie tyle interesem (bo interesy muszą być różne i nieraz sprzeczne), ile pragnieniem bycia razem, celebracją codzienności, która nie przestaje umacniać wzajemnych związków. Wspólnie się jada, bawi, przechadza, poluje, przede wszystkim zaś rozprawia. Tematem zaś rozważań jest głównie samo istnienie tej społeczności, a więc obowiązujące obyczaje, reguły postępowania, a także wszelkie zmiany, które w niej zachodzą - rodzinne albo polityczne. Konflikty ,,uciera się” cierpliwie, zmierzając wyraźnie do jednomyślności. Stąd - paradoksalnie - minimalizowanie różnic, tolerancja dla dziwactwa czy oryginalności, prędkie wybaczanie występków... Objawia się to zwłaszcza wtedy, gdy do sporu wtrąca się obcy, co może spowodować naruszenie spójności sąsiedztwa.

Ledwie major Płut wtrąca się w nie swoje sprawy, już go poszkodowany Sędzia przekonuje, że ,,tu nie zaszła żadna bitwa krwawa (...) to tylko były zwykłe sąsiedzkie zatargi”. O trupach wszyscy jakby nagle zapomnieli, łącznie z poetą. Gdy tylko znaleziono sposób zażegnania sporu Sopliców z Horeszkami, szlachta zgodnie przebacza przewiny Jackowi (i Sędziemu!): pierwszy zdaje się „świętym w ognistej koronie”, drugi - nieposzlakowanym patriotą... Nic w Soplicowie bardziej obcego niż starorzymska maksyma pereat mundus fiat iustitia.

Bo też zwyczaj jest w tej Polsce ważniejszy niż prawo, dobro społeczności niż abstrakcyjna cnota i naczelną wartością jest nieobecna zresztą w polszczyźnie convivialite, to biesiadne współżycie, które najlepiej określa zachowanie bohaterów „Pana Tadeusza”... Ivan Illich czułby się w Soplicowie doskonale i prędko zapomniałby o swoich lewicowych faramuszkach.

Te konwiwialne rysy widoczne są jeszcze dobrze we współczesnych powieściach. W „Kronice wypadków miłosnych” Konwickiego miłości licealistów - zarówno wzniosłe, jak trywialne - są wspólną sprawą środowiska i chociaż najwyraźniej grzeszne, cieszą się zatroskaną albo rozbawioną tolerancją: proszę pamiętać, że nieszczęścia nie spowodował groźny pułkownik (strzelał na postrach!), ale sam bohater; nie zdał matury i tym samym niejako ,,wypadł” ze swego światka. W „Rozmowach polskich” Rymkiewicza odbudowa politycznej nadziei (lub przynajmniej mikrospołecz-nej równowagi) zdaje się dokonywać za sprawą wakacyjnego współżycia, przyjaznego uczestnictwa w codziennych troskach:wszyscy bowiem znaleźli się wreszcie wśród swoich.

Od rodziny i sąsiedztwa bardzo daleko do wielkiego społeczeństwa. Nieporównanie bliżej jest przyroda, która obejmuje jakby i odgranicza od świata tak Soplicowo, jak doliny Niemna i Issy. Nawet Kolonia Wileńska zdaje się za górami, za lasami, od Wilna, choć wedle mapy nie dalej ono niż dwanaście kilometrów. Bo też Arkadię, aby była Arkadią, otaczać muszą niezgłębione bory...

Pisarze podkreślają pierwotność, nieprzenikalność otoczenia naturalnego, chociaż -nawet w czasach Mickiewicza - wszystkie te litewskie kraiki były i łatwo dostępne, niestety...! i, choć nieżyzne, przyjazne człowiekowi. Ale znowu przyjazne tylko dla domowych, dla swoich. Poruszają się oni w znajomym, zagospodarowanym kręgu, wewnątrz którego przyroda jest jakby ku nim zwrócona, dla nich stworzona. Uprzytomniają nam to lipa dla dzieci, ogródek Zosi, warzywnik, sad, las myśliwych. Powstajetak swoista poetycka osmoza między ludźmi a naturą.

O przyrodzie w „Panu Tadeuszu” napisano tomy, podkreślając jednak zawsze skłonność do antropomorfizacji. Można by też dopowiedzieć: socjalizacji przyrody, w tym sensie, że widziana jest często na kształt rodziny (drzew, krzewów, grzybów) lub sąsiedztwa, małej społeczności (drzew, zwierząt zwłaszcza). Powstaje tak - najzupełniej spontaniczne - wrażenie paralelizmu, odpowiedniości stosunków panujących w rodzinie, społeczności i naturze. Jest to fundament przyrodzonego ładu, który naruszyć może tylko złośliwa interwencja z zewnątrz. ,,Jak świat jest boży, tak on (kraj lat dziecinnych) był nasz własny”.

Zasadna jest więc myśl, że ,,Pan Tadeusz” jest ,,w istocie” poematem metafizycznym, choć może sam poeta nie umiał by go tak określić... Godne jednak uwagi, że ten ład nie jest hierarchiczny i autorytarny, ale wspólnotowy. Bóg, jak mądry ojciec, pozostawia swoim dzieciom swobodę, musząone same dopracować się reguł dobrego życia... Ale jeśli tak, ludzkie grzechy są z reguły powszednie, i nawet za śmiertelne czas zawsze odpokutować. Co do Zła przez wielkie Z, to krąży ono zwykle po obrzeżach Soplicowa. Zło przychodzi zwykle z zewnątrz, ponieważ litewski raj jest światem naturalnie dobrym. Stworzenie jest dobre, stąd - mimo złych wieści zza granicy -metafizyczny optymizm. Schopenhauer nigdy do Soplicowa nie dotrze.

Możliwe jednak, że poszczególne egzemplarze zabłąkały się z Gdańska nad Issę, w tym bowiem punkcie Miłosz istotnie modyfikuje mickiewiczowski schemat. Tylko w „Dolinie Issy” poznanie zła dokonuje się przez poznanie natury, przede wszystkim za sprawą leśniczego Baltazara (polowanie i las, silva obscura, symbol piekieł). Można tam więc mówić o walce domu i lasu, obyczaju i przyrody, świata ludzkiego i naturalnego.

Wszędzie indziej diabeł rzadko pojawia się na widnokręgu. Nosi cudzoziemski fraczek albo - najczęściej - moskiewski mundur (Rosja jest biegunem Soplicowa, jak świadczą jeszcze - w „Dolinie Issy” - słowa Józefa, Litwina przecież!... Na wiadomość, że Wackonis strzelał z ukrycia do domu polskich dziedziców: ,,Chcesz zabijać i palić jak Ruski?”). Cudzoziemszczyzna jest najprostszym - i najczęstszym - z podstępów zła. Wyrzeka na nią już na początku „Pana Tadeusza” Podkomorzy. Jest jednak zwykle chorobą powierzchowną (Hrabia) lub możliwą do ograniczenia (Telimena). Gorzej, kiedy jak u Różyca czy Zygmunta Korczyńskiego - w „Nad Niemnem” - prowadzi do wyobcowania i pogardy dla rodzimej społeczności, dla ,,głuchej i nudnej pustyni”. Straszniej jeszcze, gdy Dominik Korczyński - zesłaniec! -wybiera państwową służbę carską, czyli przechodzi, choćby pośrednio, na służbę przeciwnika.

W tych wszystkich przypadkach ambicja albo interes jednostki (albo małej rodziny) godzi w interes i trwanie dużej rodziny i sąsiedztwa. Bo ojczyzna (Polska) może nawet istnieć będzie dalej, ale już nie tu nad Niemnem czy Switezią, w kręgu swojskości. Decyzje takie odbierane są nie tylko jako zaprzaństwo narodowe: łamią moralny kod kresowej społeczności i odrzucają winnego w zewnętrzne ciemności, odsyłają go do ,,obcych”.

O szczególnej odmianie tej postawy świadczą powieści Konwickiego (z wyjątkiem właśnie „Kroniki”, która cała dzieje się pod Wilnem). Oparte są one zawsze na porównaniu - czy przeciwstawieniu - wspomnienia i widzenia, przeszłości i teraźniejszości. Teraźniejszość jest zazwyczaj warszawska, ale szczególna to Warszawa, miasto wielkiej porażki czy wielkiej frustracji. W Warszawie nikt nie jest ,,sobą” i zapewne dlatego nic tam nie można zrobić. Akcja rysuje się zwykle niewyraźnie, polega na nieokreślonej wędrówce, która kończy się szyderczą apoteozą (wyjazdem na szczyt Pałacu Kultury) albo prowadzi do punktu wyjścia. Mityczne Wilno zjawia się we wspomnieniu narratora jako miejsce, gdzie wszyscy czuli się u siebie, ponieważ panował w nim właściwy ludzki porządek...

Oznacza to, że - mówi expressis verbis Konwicki - wszyscy mieli tam wyraźne role społeczne: chłopa, kupca czy oficera, ale także i przede wszystkim, rodziców i dzieci, mężczyzny i kobiety... że role te brali poważnie, identyfikowali się z nimi.Kto jest kim w Warszawie (=we współczesnej Polsce) nikt nie wie i dlatego też nic nie dochodzi do skutku. Poczucie zupełnego wyobcowania, spowodowane zapewne przejściem ze społeczności swojskiej i uporządkowanej do anonimowej i pozbawionej struktury. Konwicki dorzuca, że „tamta enklawa (=wileńska) nie mogła się różnić wiele od innych enklaw, na które podzieliło się stare gniazdo ludzkości, odwieczna Europa” („Kompleks polski”). Bo we wszystkich ,,starych gniazdach” ludzie żyli w zgodzie z przyrodą, w zgodzie z sąsiadami, umieli sami oddzielać dobro od zła i trzymać się ról, które wyznaczała im tradycja... Idealizacja porządku stanowego (bo takie jest oczywiście źródło tej utopii) była, jak wiadomo, dziełem romantycznego konserwatyzmu i doprowadziła do znanego rozróżnienia między ,,Gemeinschaft” i ,,Gesellschaft”, rozpracowanego socjologicznie przez Toenniesa. W tej pierwszej człowiek sam zna swoje miejsce i dlatego pozostaje ona - w głębszym sensie - nieproblematyczna. Zaburzenie porządku przychodzi zawsze z zewnątrz i wyraża się agresją czy najazdem. Konwicki, który - rzecz jasna i na szczęście - nigdy o niemieckiej socjologii nie słyszał, dotyka tu intuicyjnie palcem fundamentu litewskiego raju.

Jak się on rozpada - trwając jednak w ludzkiej świadomości - mówi najlepiej „Nad Niemnem”. Jest dziś ta powieść bardzo płytko rozumiana, nie bez winy samej Orzeszkowej. Uczniom z liceum wyjaśnia się zwykle szyfr, który - spętana rosyjską cenzurą - stosowała Orzeszkowa, aby przypomnieć czytelnikom powstanie 1863 roku, oraz wskazuje na „tendencję” powieści, którą jest naturalnie obrona polskości na kresach. Ale to jest właśnie najmniej ciekawe, choć pisarka miała na pewno i takie cele.

Jedyna w naszej ówczesnej literaturze, Orzeszkowa umiała pokazać, jak niewola (szczególnie surowa i bezwzględna niewola kresów) niszczy od środka rodzinę. Powiedziałbym nawet więcej, dostrzegła związek politycznego z seksualnym. Administracyjny nacisk (misterna sieć przepisów, ograniczających obywatelskie uprawnienia szlachty) rozkłada stopniowo więzi sąsiedzkie, będące treścią codziennego życia polskiej społeczności; nie może ona nawet podołać swoim funkcjom gospodarczym, ograniczając się do beznadziejnej obrony status quo ante. Najbardziej poszkodowane okazują się kobiety, strażniczki obyczaju i wychowawczynie dzieci (stąd zdumiewająca kolekcja nerwic seksualnych, godzących w rodzinę Korczyńskich); osamotnione i nawet w swoim cichym heroizmie bezradne...

A przecież w pamięci wszystkich trwa jeszcze wspomnienie kresowego raju. Odradza się on - w całej swej urodzie - w sielankowej miłości Justyny i Janka Bohatyrowicza. Odnawia się więź sąsiedzka (dworu z zaściankiem), zażyłość z przyrodą (zdegradowaną już prawie do roli narzędzia), ożywa tradycja przodków... Słowem, odnajdujemy to poczucie przyrodzonego ładu, znane nam dobrze z „Pana Tadeusza”, co zresztą rozpoznała od razu ówczesna krytyka. Orzeszkowej to można tylko zarzucić, że nie zawsze umiała utrzymać epicki dystans, który „Panu Tadeuszowi” nadaje zdumiewającą wieloznaczność. Bo przecież swoim Soplicowem Mickiewicz zachwyca się i jednocześnie z niego trochę pokpiwa...

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]

Artykuł pochodzi z numeru TP 1/2003