Gruczoł miłości

MARIA KONWICKA, graficzka: Po śmierci mamy nie wolno było zamykać drzwi do jej pokoju, miały być ciągle uchylone. Kiedy ojciec przechodził korytarzem, to zawsze mamę pozdrawiał.

08.04.2019

Czyta się kilka minut

 / MAREK SZCZEPAŃSKI / PRZEKRÓJ / FORUM
/ MAREK SZCZEPAŃSKI / PRZEKRÓJ / FORUM

KATARZYNA KUBISIOWSKA: Przyśnił się Pani ojciec, Tadeusz Konwicki?

MARIA KONWICKA: Śniła mi się tylko mama.

To może Pani z ojcem jakoś rozmawia?

Z całą rodziną rozmawiałam przez półtora roku, kiedy pisałam moje o nich wspomnienie: „Byli sobie raz”. Szperałam po szufladach, czytałam ich listy, przeglądałam zdjęcia.

I?

Było mi smutno, ale jednocześnie wiedziałam, że muszę przez ten proces przejść. Więc czytałam listy mamy do ojca, ojca do mamy, babci do dziadka, dziadka do mamy, wujka do mamy... Przeważnie narzekania, bo oni ciągle mieli jakieś problemy. A to wujka Lenicę wymeldowali z mieszkania w Warszawie, kiedy w latach 60. wyjechał do Paryża, gdzie dostał zamówienie na jakąś okładkę. A to mama nie mogła czegoś kupić, by zadbać o rodzinę. A to brakowało jej papieru do rysowania. Gdy już po transformacji można było dostać coś w sklepie, to z kolei była przerażona „Dzikim Zachodem”, który tu zawitał. Ciągle do ojca mówiła: „My się nie nadajemy”.

On mówił to samo.

Ojciec mówił trochę inaczej: „To nie jest mój świat”. Lub: „Czuję się, jakbym żył zanurzony w oceanie głupoty”.

Z rzeczy ojca zostawiłam sobie zegarek, który dostał podczas podróży do Japonii. Przez ostatnie lata życia rozkład dnia odmierzał co do minuty: kawa u Bliklego o 11, obiad w Czytelniku o 12, spacery: o 14.20 i 17.20, po „Teleexpresie”. Codziennie wieczorem sprawdzał zegarek przed dziennikiem telewizyjnym, do którego rozpoczęcia odliczał sekundy.

Jak w wojsku.

W ostatnich latach często towarzyszyłam ojcu w wieczornym spacerze. Rozmawialiśmy o jego lekturach, a czytał co najmniej jedną książkę tygodniowo. Choć okulistka powiedziała, że ma tak słaby wzrok, że już nawet okulary nie pomogą. Ale on pomagał sobie lupą, którą odziedziczył po teściowej, Janinie Lenicowej.

O czym jeszcze rozmawialiście?

Kiedyś przechodziliśmy koło Czytelnika – na Frascati w latach 50. rodzice mieszkali w jednym pokoju, a ja byłam wtedy malutka. I ojciec się rozpromienił: „Ja tu wszystkie drzewa wokół zasadziłem”. Chyba miał dobre wspomnienia z tym miejscem. Myślę, że tamte lata musiały być dla niego fajne: był młody, zrobił debiut filmowy, zaczął wydawać książki. Wtedy był najbardziej optymistyczny. Bo kiedy zaczął być w opozycji, to optymizm coraz bardziej tracił.

Bo?

Bo łatwiej być za dobrem niż przeciwko złu.

Czytała Pani wszystkie książki ojca?

Dopiero w Stanach przeczytałam ,,Małą apokalipsę”, tylko dlatego, że znajoma strasznie się tym zachwycała. Przedtem nie czytałam jego książek, bo kompletnie by mnie ojciec sobą przytłoczył. On emanował tak silną energią psychiczną, że gdyby mi telepatycznie kazał wyskoczyć przez okno, pewnie bym to wbrew sobie zrobiła.

Jak Pani mama radziła sobie z tą jego energią?

Mama była silna i umiała mu się postawić. Ojcu bardzo się podobało, że nie wymagała od niego większego mieszkania, samochodu, luksusów, bo jak twierdził, musiałby się wtedy pewnie zeszmacić. Chociaż mama pasowała do luksusu. Zawsze elegancka, zadbana, wyglądała, jakby wyszła prosto od fryzjera, a sama się strzygła; pamiętam, jak zakręcała lokówki. Na początku małżeństwa szyła nawet sobie ubrania. Makijażu nie robiła prawie w ogóle – ojciec był dumny z tego, że jest piękna w naturalny sposób. Dla mnie pasowała do bardziej eleganckiej scenerii niż ta, w której przyszło jej żyć. Ojciec z kolei był kompletnym ascetą. Mówił, że 59-metrowe mieszkanie na Górskiego jest dla niego za duże, i nie żartował. Nawet gdy rodzice jeździli na wycieczki do Paryża, to brakowało im pieniędzy – mieszkali na szóstym piętrze w hoteliku bez windy.

Z Gustawem Holoubkiem w Czytelniku, 2005 r. / Fot. Andrzej Rybczyński / PAP

Ojciec w dodatku lubił wszystko rozdawać. Jeszcze przed moimi narodzinami dostał nagrodę, to były spore pieniądze, i od razu kupił znajomym meble. A gdy zaczął wydawać książki w drugim obiegu i wiadomo było, że nie będzie z czego żyć, biznesmen Mieczysław Wilczek przyznał mu nagrodę, którą tata natychmiast oddał młodemu pisarzowi. Mówił, że trzeba wspierać młodych. Przed śmiercią powiedział mi: ,,Ja nie potrzebuję pieniędzy, ty ich potrzebujesz”. Albo kiedy się wściekałam, że znów nie przyjął jakichś pieniędzy, które mu się należały: „To nie mój styl”.

To właściwie jakim mężem był Tadeusz Konwicki?

Rodzice poznali się jako dzieciaki – mama była po maturze, ojciec niewiele starszy... 50 lat byli ze sobą, zrośli się. Ojciec mamę bardzo szanował, a mama szanowała ojca. I chociaż ona nie uczestniczyła w jego pisaniu, nie recenzowała, nie wtrącała się w to, co robił – była jego muzą. Najlepszy dowód, że po jej odejściu przestał pisać. Jej piękno i kobiecość – za tym tęsknił strasznie.

Pani mama zmarła w 1999 r. Pani ojciec nie mógł się z tym pogodzić.

Gdy mama chorowała, schudł 16 kilo. I nigdy nie doszedł do siebie, wciąż powtarzał: „Żyję już tyle i tyle lat bez pani Konwickiej. Jak to możliwe?”. Nie tylko przestał pisać, ale też gotować – zamknął gaz w kuchni, bo to było mamy królestwo. Wodę gotował w elektrycznym dzbanku. Gdy przez ostatnie lata przychodziły święta, to nie było gdzie podgrzać barszczu. Ojciec mówił: „Ascetycznie, nie za dużo na święta...”. Więc jedliśmy na zimno bliny ze śledziem.

Przytacza Pani w książce znaleziony w szufladzie wiersz ojca: „kto jest tym żartownisiem / wesołkiem / szydercą / który kazał nam / spożywać trawy i drzewa / zjadać ryby i ssaki / zżerać bliźnich i samych / siebie / żeby przeżyć jeszcze jeden dzień / żeby przybliżyć się do / nieskończoności”.

Dopiero niedawno odkryłam, że tych wierszyków, bo jest ich więcej, ojciec użył w książce ,,Rzeka podziemna, podziemne ptaki”. Tylko tam przypisał ich autorstwo anonimowi, z którego twórczości drwią sobie bohaterowie powieści. Ja te karteczki włożyłam w tekst mojej książki. Bo mi się bardzo podobają.

Ojciec byłby z tego zadowolony?

Nie wiem. Ale ja je użyłam jako wizualne ozdobniki, wiązki energii, bo w piśmie odręcznym jest energia. Ojciec sam mawiał, że pisze energią. Wszystko, co wrzuciłam do mojej książki – zdjęcia, notatki, listy – ma jakiś związek ze mną, albo jako wspomnienie, albo klimat, w którym się wychowałam. Tak jakbym zaprosiła do siebie do domu. Przecież jak goście przychodzą, to nie chowam pamiątek, których pełno u mnie stoi. Poza tym ojciec w „Zwierzoczłekoupiorze” też się posłużył moim dzienniczkiem, w którym jako dwunastolatka pisałam o swojej nieodwzajemnionej miłości do chłopca z podwórka. Więc jesteśmy teraz kwita.

To jakim był ojcem?

Narzekał, że „odziedziczyłam po nim najgorsze cechy” i w związku z tym nawzajem się denerwujemy. Kiedy byłam dzieckiem, ciągle go nie było w domu, był kierownikiem literackim Zespołu Filmowego Kadr, sam robił filmy. I w tym wszystkim prowadził bogate życie towarzyskie – bywał w SPATiF-ie, Kameralnej, Czytelniku. Mnie to wtedy nawet imponowało, że był taki zajęty.

Podobno wszystkim opowiadał, jak mnie strasznie kocha i jaką ma cudowną córeczkę, ale mnie tego nie okazywał. No i nasza rozłąka – 30 lat mieszkałam w Stanach – też nie pomagała w budowaniu zażyłości. Kiedy wyjechałam pod koniec lat 70., listy szły miesiącami, telefon zamawiało się na kilka dni naprzód. Rozmawiałam głównie z mamą.

Ale ostatnie pięć lat spędziła Pani z ojcem już sam na sam. Dla niego wróciła Pani do Polski.

W 2008 r. zmarła moja młodsza siostra. Został sam. Dla mnie to było bardzo ważne, żeby być wtedy z nim, wreszcie się zbliżyć. Ojciec nie był tym zachwycony, nie chciał, by się nim zajmowano, chciał być samodzielny. W „Byli sobie raz” wrzuciłam lizusowski list ojca, który do mnie napisał na żądanie mamy. Kiedy odwiedziła mnie w Nowym Jorku w latach 80. – sama, bo ojciec wtedy nie dostał paszportu – poskarżyłam się jej, że w dzieciństwie brakowało mi jego czułości. Tak mnie nagle naszło na obczyźnie. Mama go tłumaczyła: „Też nigdy nie powiedział, że mnie kocha, ale przecież ja wiem, że mnie kocha”.

Ważne, że ten list napisał.

Jego ojciec go osierocił, gdy miał trzy lata. Jego mama po śmierci męża musiała wynajmować się do pracy. Więc ojciec przez rodziny bliższe i dalsze był przekazywany z rąk do rąk – jak twierdził, miał ADHD, i nikt dłużej nie mógł z nim wytrzymać. W końcu na dobre przygarnęli go Malwina i Przemysław Blinstrubowie, cioteczni dziadkowie... Dlatego mówił, że nie zdążył wyrobić w sobie gruczołu miłości.

Anna, Tadeusz, Danuta, Maria Konwiccy z kotem Iwanem w mieszkaniu przy ul. Górskiego w Warszawie, 1975 r. / Fot. MICHAŁ BROWARSKI / FORUM

A Pani siostra? Proszę o niej opowiedzieć.

Mam wyrzuty sumienia, że nie miałyśmy takiej siostrzanej przyjaźni, jaką mogłybyśmy mieć. Ania była siedem lat ode mnie młodsza, wtedy wielka różnica wieku... Gdy wyjechałam z Polski, to Ania miała lat 15 – ja miałam swoje sprawy, ona swoje. Ania założyła rodzinę, ja nie. Dopiero potem, gdy przylatywałam ze Stanów, początkowo rzadko, bo nie miałam paszportu, potem częściej, to z Anią spędzałyśmy czas – spacerowałyśmy i rozmawiałyśmy. A zaraz po śmierci mamy Ania dostała diagnozę, że ma białaczkę. Siedem lat z nią żyła.

Czym się zajmowała?

Pracowała w Urzędzie Miasta Warszawy przy Nowogrodzkiej i, jak na złość, na co dzień stykała się z tą straszną, potransformacyjną biedą. Może nie miała siły przebicia, ale za to miała olbrzymią empatię. Z jednej strony widziała ludzi zwracających się o zapomogi, z drugiej bogaczy, których fortuny powstały nie wiadomo z czego. Zwłaszcza potem, już w chorobie, mówiła mi, że wysłuchiwanie tych skarg bardzo ją męczy. Pewnie powinna iść wtedy na zwolnienie... Ale z drugiej strony, tak wtedy z ojcem myśleliśmy, lepiej by była wśród ludzi – ona była bardzo lubiana. Wciąż spotykam kogoś, kto z nią pracował, i wspomina ją wyłącznie w ciepłych słowach. Na naszym rodzinnym grobie na wojskowych Powązkach zawsze jest pełno zniczy – to głównie od jej znajomych. Ania odeszła w miesiąc po Gustawie Holoubku.

Przez ćwierć wieku niemal dzień w dzień Konwicki z Holoubkiem spotykali się u Bliklego.

A wcześniej, w latach 60., w Czytelniku. Gustaw był z Krakowa, ojciec z Wilna – obaj mieli przedwojenną kindersztubę, te maniery były ważne. No i podobną inteligencję. Gustaw nawet dostosowywał próby, by móc się z ojcem spotkać. Magda Zawadzka pisała w swojej książce, że gdy byli na wycieczce w Norwegii, to Holoubek cały czas się pytał o powrót, bo on „z Tadziem musi się spotkać”.

Pani ojciec przyjaźnił się też ze Stanisławem Dygatem. Ale nieprzychylnie go sportretował w „Kalendarzu i klepsydrze”. Dlaczego?

Kiedy pisał ten fragment, wydawało mu się, że to będzie zabawne. Ojciec był wtedy jeszcze bardzo zadziorny, ten gruczoł miłości był jednak słabo wykształcony.

Dygat się na Pani ojca obraził.

Nie dziwię się, oni przecież byli bardzo blisko. I nagle ten złośliwy portrecik, więc się pan Staś obraził. Ale po roku, jakby nigdy nic, odnowili przyjaźń. Gdyby się razem zestarzeli, to może ojciec byłby dla niego bardziej czuły. Bo Dygat zmarł stosunkowo młodo, miał zaledwie 64 lata. Z Gustawem Holoubkiem ich przyjaźń miała czas ewoluować.

Piękna sprawa ta ich przyjaźń.

Polska się bardzo zmieniła – są piękne nowe drogi i odnowione kamienice, ale życie towarzyskie zanika, wszyscy są zajęci – nie odpowiadają na telefony i maile. A mój ojciec napisał 17 książek, nakręcił siedem filmów, był kierownikiem literackim, pomagał ludziom w debiutach, a mimo to zawsze odbierał telefony. Dla każdego miał czas i uwagę. I codziennie miał czas, żeby o 11 wypić kawę z panem Gustawem.

A co Pani ojca u schyłku życia potrafiło ucieszyć?

Natura, pejzaże. W czasie naszych spacerów siadaliśmy na ławeczce na Okólniku z widokiem na Tamkę – tam tworzą się dziwne perspektywy, szybko zmienia się oświetlenie, raz jest cień, raz słońce. Ojciec się tym nasładzał.

Tę słabość do pięknych kadrów widać w jego filmach.

Lubił też patrzeć na piękne kobiety. Była w nim tęsknota za kobietami z lat 50. i 60., ubranymi w ładne sukienki, z wcięciem w talii, w pończoszkach i kapelusiku... Piękno go cieszyło. Na kilka dni przed jego odejściem, w dzień sylwestrowy, zaprosiłam do domu kilka znajomych pań, żebyśmy wszyscy razem napili się szampana. Ojciec już pić nie mógł, piekł go przełyk, ale się zmusił i powiedział coś w tym stylu, bo dobrze nie pamiętam: „Wznoszę toast za panie – ozdobę i istotę wszelkiego istnienia i wszechświata”.

Ten toast chyba też wyraża tęsknotę za Pani mamą.

Ciągle powtarzał: „Pamiętaj, jak do ciebie będą dzwonić z prośbą o wywiad na temat mamy, to zawsze dawaj”. Był zdumiony, że mama zrobiła setki ilustracji, 20 książek zdążyła zilustrować, w tym „Zwierzoczłekoupiora” ojca. Ja najbardziej lubię pierwsze wydanie „Dlaczego kot jest kotem” – też z ojca tekstem, ale mamy koty są najpiękniejsze. Potem zrobiła drugą wersję, lecz ja wolę tę pierwszą.


Czytaj także: Nyża na sprzedaż - Marek Bieńczyk o mieszkaniu Tadeusza Konwickiego


A po śmierci mamy ojciec nic nie zmienił w jej pokoju. Nie wolno było zamykać drzwi, miały być ciągle uchylone. Jak ojciec przechodził korytarzem, zawsze mamę pozdrawiał. Gdy umarła Ania, to pozdrawiał „moje drogie panie”.

Tadeusz Konwicki przeżył żonę o piętnaście lat, córkę o sześć.

On też chciał odejść od dawna, wciąż to powtarzał: „Co ja tu jeszcze robię?”. W ostatnich miesiącach przestał chodzić do Czytelnika na obiad. I zrezygnował ze spacerów. Kiedyś wracaliśmy taksówką od okulisty. Kazał się zatrzymać przed Czytelnikiem i poszedł się pożegnać ze wszystkimi, już wiedział, że tam nie wróci.

Teraz bardziej Pani rozumie rodziców?

Chyba w taki sposób, że znajduję ich cechy w sobie, podobne doświadczenia. W mojej książce to chciałam pokazać – jak się nasze życia w gruncie rzeczy zazębiają. Naukowcy zaczynają już przebąkiwać, że dziedziczymy nie tylko cechy psychofizyczne, ale również pamięć tego, co wydarzyło się przodkom.

Gdy wyjechałam do Ameryki, stałam się zupełnie anonimową osobą z anonimowego kraju, bo przed Solidarnością mało kto się Polską interesował... Jasne, były enklawy inteligenckie, które ojca znały. Kiedy jego książki zaczęły w latach 80. wychodzić w Stanach, korespondowałam z Philipem Rothem, a na przyjęciu u Josipa Brodskiego pisarz Siergiej ­Dowłatow, kiedy usłyszał, czyją jestem córką, padł przede mną na kolana z okrzykiem: „U nas w Leningradzie Konwicki był legendą!”.

To były takie miłe przerywniki, ale ja raczej od tego uciekałam. Żyłam trochę jak pustelnik. Lubiłam studiować religio­znawstwo, pisma mistyczne, alternatywną historię i archeologię. Po powrocie do Warszawy w Dedalusie na Chmielnej znalazłam niektóre pozycje ­popularno-naukowe, które już znałam tłumaczone na polski, i kupowałam je dla ojca, by go odciągnąć od tej rzeczywistości, którą chłonął z dzienników telewizyjnych. Czytał je z zainteresowaniem, ale i tak jego ulubioną książką było „Jak zostać człowiekiem – przepis ewolucyjny” Marcina Ryszkiewicza. Kiedy przeczytał „Homo sapiens. Meandry ewolucji”, następną pozycję tego autora, dał mi zadanie, by Ryszkiewicza odnaleźć w internecie i przekazać wiadomość, że to najważniejsza książka w jego długim życiu.

A opowie Pani jeszcze ten sen o mamie?

To już było po jej odejściu. Ojciec i ja jesteśmy w pustym i ciemnawym pokoju. Na zewnątrz piękne słońce. Szykujemy się do wyjścia, ale jakoś niemrawo. Zjawia się mama i dziwi się, dlaczego on jeszcze „tkwi w tych ciemnościach”, przecież tam, gdzie ona jest, „świetnie by sobie dał radę”. ©

MARIA KONWICKA jest graficzką. Córka graficzki Danuty Konwickiej oraz pisarza i reżysera Tadeusza Konwickiego. Studiowała na warszawskiej ASP. Wyjechała do Stanów Zjednoczonych w 1977 r., wróciła do Polski w 2010 r. Pracowała jako animatorka m.in. dla studiów Disney i Universal. Współautorka filmu „Aktorka” o Elżbiecie Czyżewskiej. Nakładem Znaku ukazuje się właśnie jej książka „Byli sobie raz”.

Tadeusz Konwicki (1926–2015)

DEBIUTUJE POWIEŚCIĄ produkcyjną „Przy budowie” (1950). Książka doczeka się dodruków i wznowień, autor zaś – łatki „pryszczatego” socrealisty. Cztery lata później wydaje kontrowersyjny romans „Godzina smutku” oraz „Władzę”, w której krytycy zobaczą kontynuację „Popiołu i diamentu” Jerzego Andrzejewskiego. W czasie odwilży po 1956 r. przychodzi kolej na partyzanckie „Rojsty” – wcześniej zatrzymane przez cenzurę.

Te juwenilia od właściwej, bogatej i wielopłaszczyznowej twórczości Konwickiego dzieli dystans ogromny. Mimo prób samego autora, nie bardzo też dają się zintegrować z późniejszymi utworami, które zwykł układać Konwicki w trójczłonowe cykle: rekreacyjnosmętkowy: „Dziura w niebie” (1959), „Zwierzoczłekoupiór” (1969), „Kronika wypadków miłosnych” (1974); egzystencjalny: „Sennik współczesny (1963), „Wniebowstąpienie” (1967), „Nic albo nic” (1971); polityczno-paszkwilancki: „Kompleks polski” (1977), „Mała apokalipsa” (1979), „Rzeka podziemna, podziemne ptaki” (1985) oraz cykl „tego nie dowiecie się w szkole”: „Kalendarz i klepsydra” (1976), „Wschody i zachody księżyca” (1982), „Nowy Świat i okolice” (1986).

Jego kinowy debiut jako reżysera filmowego „Ostatni dzień lata” (1958) – laureat Grand Prix w Wenecji – uprzedzi o rok artystyczną realizację postulatów Nowej Fali.

Najważniejszym tematem twórczości Konwickiego są pożegnania i powroty. Silnie obecna jest nostalgia za młodością i domem – Litwą, doliną Wilejki. Ale równie istotnym miejscem i tworzywem jest Warszawa, jej ulice, targowiska, dworce. Do zdjęć Konwicki pozuje na balkonie z widokiem na fronton Pałacu Kultury. I kotem Iwanem.

Często nie wiemy, co jest u niego jawą, a co snem. Bohaterowie są nieintegralni z rzeczywistością, udręczeni i wyobcowani, świat mroczny i groteskowy, a konstrukcja utworów – kapryśna i niekonsekwentna.

Sytuuje siebie obok Witolda Gombrowicza w szeregu wyrazicieli ciemnej strony narodowej podświadomości. Lubi z czytelnikiem igrać. Autotematyczny, sensacyjny i pełen anegdot „Kalendarz i klepsydrę” kończy właściwą sobie prowokacją i kokieterią: „omnis moriar”.©(P)

MO

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Dziennikarka działów Kultura i Reportaż. Biografka Jerzego Pilcha, Danuty Szaflarskiej, Jerzego Vetulaniego. Autorka m.in. rozmowy rzeki z Wojciechem Mannem „Głos” i wyboru rozmów z ludźmi kultury „Blisko, bliżej”. W maju 2023 r. ukazała się jej książka „Kora… więcej

Artykuł pochodzi z numeru Nr 15/2019