Znak na niebie

Największą szkodą dla ojca Maksymiliana byłoby polukrować jego biografię mdłym, pobożnościowym cukrem. Bo w jego przypadku nie diabeł, ale świętość tkwi w szczegółach.

16.08.2011

Czyta się kilka minut

Od kilku lat zbieram mało znane relacje z obozów koncentracyjnych i zagłady. W zeszłym roku trafiłem na liczący nieco ponad sto stron zapis rozmowy byłego więźnia Bogusława Dąbrowskiego z synem Jackiem. Na początku dowiadujemy się, że nie było łatwo przekonać bohatera do tych wspomnień. Dobiegający dziewięćdziesiątki Dąbrowski twierdzi, że ludzie w jego historie nie uwierzą. Na przykład w to, co więźniowie opowiadali o śmierci o. Kolbego.

Dwie korony

Kilkuletni Rajmund ściąga wiszący na haczyku pasek - znowu coś przeskrobał i musi dostać lanie. Po wszystkim łyka łzy i dziękuje matce, że przez karę choćby w części odpokutował za swe grzechy. Potem idzie do kościoła w Pabianicach - prosić Maryję, by matka doczesna nie musiała z jego powodu już płakać. Matka Boża Zwycięska z obrazu ożywa i pokazuje chłopcu dwie korony: białą, oznaczającą czystość, i czerwoną, męczeńską. Pyta, czy Mundek chce dostać takie korony. Chłopiec przytakuje, Niepokalana znika.

Od tamtego wydarzenia nie minie wiele czasu, gdy Rajmund i jego starszy brat Franciszek kryją się w sianie, a chłop przewozi ich przez granicę Kongresówki i zaboru austriackiego. W Krakowie synów odbiera Juliusz Kolbe, franciszkański tercjarz, podobnie jak jego żona, i oddaje pod opiekę zakonników. W 1907 r. chłopcy zaczynają naukę w gimnazjum we Lwowie, stanowiącym przedsionek do seminarium. Dookoła wrze niepodległościowy ferment i Rajmund, zafascynowany Sienkiewiczem, waha się, czy iść do zakonu. Nie chce jednak robić matce przykrości. Przypomina sobie też św. Franciszka, który we śnie miał usłyszeć: "Niebiosa wyznaczyły tobie inne rycerstwo". W 1910 r. wstępując z bratem do nowicjatu, słyszy formułę: "Niech umrze Rajmund, a narodzi się Maksymilian". W 1912 r. zakon wysyła kleryka na naukę do Rzymu.

Tam poznaje historię Cudownego Medalika, który Matka Boża miała objawić Katarzynie Labouré. Rodzi się myśl, by założyć Militia Immaculatae, duchową Milicję, Rycerstwo zapatrzone w Niepokalaną. Stowarzyszenie powstaje w 1917 r., liczy siedmiu członków. Cel: "Starać się o nawrócenie grzeszników, heretyków, schizmatyków itd., a zwłaszcza masonów i o uświęcenie wszystkich pod opieką i za pośrednictwem Niepokalanej". Członkowie powinni nosić Cudowny Medalik, który o. Maksymilian będzie wręczał niemal każdemu - Żydom, ateistom, protestantom, niemieckim żołnierzom.

Kosmonauta albo szalony Maksiu

Rok 1927. W podarowanym przez księcia Jana Druckiego-Lubeckiego majątku Teresin, ok. 40 km od stolicy, rozpoczyna się budowa klasztoru, wydawnictwa i drukarni. Maksymilianowi potrzeba przestrzeni, bo założony przez niego w 1922 r. "Rycerz Niepokalanej" osiągnął nakład 50 tys. egzemplarzy, a Milicja Niepokalanej ma już ponad 40 tys. członków.

O. Maksymilian to nie tylko charyzmatyczny duszpasterz, ale też nieprzeciętny organizator. Ma zmysł techniczny, jest niezłym szachistą. W gimnazjum przezywają go "franciszkańskim kosmonautą", w Krakowie "szalonym Maksiem", bo fascynuje się aeroplanami, rakietami odrzutowymi i wizją lotu na Księżyc. Przekonuje, że możliwe byłoby zbudowanie urządzenia wychwytującego dźwięki z przeszłości - tak, by usłyszeć Kazanie na Górze. Ledwie w Niepokalanowie stanęły pierwsze drewniane budynki, a gwardian klasztoru i dyrektor wydawnictwa ma nowy pomysł: budowa pasa startowego dla samolotu, co przyspieszyłoby kolportaż "Rycerza".

Ale równoległe narasta w Maksymilianie inna potrzeba, zaszczepiona podczas Międzynarodowego Zjazdu Misyjnego w Poznaniu w 1927 r. Gdy w pociągu spotyka młodych Japończyków, którzy patrzą na wizerunek Maryi i pytają, co to za bogini - już wie, dokąd chciałby się udać. Języka uczy się na statku płynącym do Nagasaki. Miejscowy biskup jest w szoku - widzi grupę franciszkanów z Polski, którzy nie uprzedzili o swoim przybyciu i nie znają języka, ale twierdzą, że będą wydawali maryjną gazetę. Po miesiącu ukaże się pierwszy numer japońskiego odpowiednika "Rycerza" - "Seibo no Kishi". Nakład: 10 tys. egzemplarzy. Kiedy w 1936 r. przełożeni odwołają schorowanego Maksymiliana do kraju, już od kilku lat będzie działało Mugenzai no Sono: franciszkański klasztor z małym seminarium.

Tymczasem Niepokalanów rozwija się w zawrotnym tempie. Ponad 40 budynków, własna elektrownia, kolejka wąskotorowa, linia telefoniczna, straż pożarna, szpital, mennica bijąca Cudowne Medaliki, warsztaty mechaniczne, pracownia krawiecka, dentystyczna i szewska. Od 1935 r. franciszkanie wydają ogólnopolski "Mały Dziennik". O. Maksymilian postanawia założyć radio. Skoro nie ma szans na pozwolenie od władz, zapisuje się do Polskiego Związku Krótkofalowców. Amatorska rozgłośnia pokrywa zasięgiem niemal cały kraj. Marzy mu się katolicka telewizja. Pod koniec 1938 r. nakład "Rycerza" sięga miliona egzemplarzy, sobotnio-niedzielne wydanie "Małego Dziennika" - ponad 260 tys. "Mały Rycerzyk" - 170 tys.

1 września 1939 r. Niepokalanów to największy klasztor katolicki na świecie. Mieszka tam 13 ojców, 662 braci i 15 nowicjuszy.

Z lekkim garbem na nosie

Żyd. Żydek. Żydówka. Żydóweczka. Facet mojżeszowego wyznania. Syjonista. Rabin. Syn Izraela. Czytelnik żargonowej gazety. Faryzeusz. Czytelnik w języku hebrajskim. Izraelita. Pan z lekkim garbem na nosie. To lista wyrazów, których o. Kolbe używał w listach, notatkach, artykułach czy konferencjach, gdy mowa była o Żydach. To zaś epitety, którymi ich określał: Poczciwy. Zabłąkany. Cywilizowany. Nawrócony. Wychowany w judaizmie. Bez pejsów. Naród wybrany przez Boga. Inteligentny. Tajemniczy. Podstępny. Nieznany. Nienawidzący. Okrutna klika. Wszechświatowe żydostwo.

Pisma zawierające wypowiedzi o Żydach stanowią 3,3 proc. dorobku Maksymiliana. Wyliczeń dokonał o. Roman Aleksander Soczewka, jeden z uczestników sympozjum "Św. Maksymilian Kolbe - Żydzi - masoni", które przed kilkunastu laty zorganizowano w Łodzi. Spotkanie było próbą zmierzenia się z zarzutem, że Kolbe był antysemitą, a jego pisma szerzyły nienawiść.

Trzeba pamiętać, że te teksty powstały w kraju szarpanym konfliktami i przed Holokaustem. Po drugie, poglądy o. Kolbego współbrzmiały z nauczaniem polskich biskupów, np. prymas Hlond tak pisał do wiernych, atakując nazizm: "Przestrzegam przed importowaną z zagranicy postawą etyczną, zasadniczo i bezwzględnie antyżydowską. Jest ona niezgodna z etyką katolicką. Wolno swój naród więcej kochać; nie wolno nikogo nienawidzić (...). Należy zamykać się przed szkodliwemi wpływami moralnymi ze strony żydostwa, oddzielać się od jego antychrześcijańskiej kultury, a zwłaszcza bojkotować żydowską prasę i żydowskie demoralizujące widowiska, ale nie wolno Żydów napadać, bić ich, kaleczyć, oczerniać".

Cytuje więc o. Maksymilian "Protokoły Mędrców Syjonu", wierzy w żydowsko-masońskie konspiracje. Alarmuje, że "niższe warstwy żydowskie zabierają nam chleb, wyższe zagrażają chrześcijańskim przekonaniom". Apeluje, aby rozumnie "bronić się przed zalewem żydowskim".

Jednocześnie o wielu Żydach pisze serdecznie, odcina się od antysemityzmu. Ostrzega przed dopuszczeniem na łamy "Małego Dziennika" jednego z duchownych, bo "jest takim antysemitą aż do szowinizmu". Potępia przemoc. Wydawane pod jego egidą gazety propagują bojkot handlu i usług oraz emigrację do Palestyny; dyskutuje się o planach utworzenia tam kolonii dla Żydów z Polski. Ale zakonnikowi marzy się coś innego: chwila, gdy Żydzi dobrowolnie poproszą o chrzest. Chciałby nawet wydawać "Rycerza" po hebrajsku lub w jidysz. Współbrata poucza, by nie zapominać "jednak nigdy o tym, że naszym pierwszorzędnym celem jest zawsze nawrócenie i uświęcenie dusz, czyli zdobycie ich dla Niepokalanej, miłość ku wszystkim duszom, nawet żydów". Kolbe jest o wiele łagodniejszy i bliższy Ewangelii niż wielu krewkich publicystów.

Potem zda praktyczny egzamin z przypowieści o miłosiernym Samarytaninie. W grudniu 1939 r. klasztor w Niepokalanowie otoczy opieką półtora tysiąca wypędzonych Żydów. W listopadzie 1940 r. Kolbe ukrywa Saula Wiesenthala, ochrzczonego Żyda, wraz z jego żoną. Franciszkanie będą nieść Żydom pomoc również po śmierci swego mistrza - począwszy od wydawania fałszywych metryk, przez udzielanie schronienia, skończywszy ponoć na szmuglowaniu... broni do warszawskiego getta.

Otwarte jest pytanie o czytelników "Małego Dziennika" i "Rycerza": na ile potrafili wytyczyć granicę między przedwojennymi konfliktami i niechęcią a moralnym imperatywem pomocy Żydom podczas okupacji? Jak groźne memento czytamy zdanie z listu, w którym o. Kolbe przestrzega naczelnego dziennika: "Mówiąc o żydach bardzo bym uważał na to, żeby czasem nie wzbudzić albo nie pogłębić nienawiści do nich w czytelnikach i tak już nastrojonych do nich czasem nawet wrogo".

Sto lat żyć nie będziemy

5 września 1939 r. oświadcza zakonnikom, że wojny raczej nie przeżyje. Prosi, by kochali Niepokalaną i przyrzekli, że nie będą pić wódki, palić papierosów i nosić długich włosów. Potem spotyka się z prowincjałem. Dostaje zgodę, by zgolić długą, gęstą brodę, którą zapuścił - jak na misjonarza przystało - w Azji. Przed rokiem w Berlinie zobaczył egzemplarz "Der Stürmer" z karykaturą brodatych Żydów, więc woli zmienić wygląd. Współbratu tłumaczy: "Widzisz dziecko, takie brody prowokują wrogów, którzy nastają na nasz klasztor. Podobnie jest z habitami. Mogę rozstać się z brodą, ale nie poświęcę swego habitu". Jest gotowy na męczeństwo, nie na samobójstwo.

Już wtedy mieszkańcy Niepokalanowa przekonani są o jego świętości. Brat Kamil, który goli Maksymiliana, chowa do woreczka garść włosów. Spośród ponad miliona spalonych w piecach krematoryjnych Auschwitz-Birkenau o. Kolbe będzie jedynym, po którym zostanie biologiczny ślad możliwy do jednoznacznego zidentyfikowania. Po dziesięcioleciach - jako relikwia pierwszego stopnia - umieszczony i czczony we franciszkańskim kościele w Harmężach.

Jeszcze we wrześniu 1939 r. Niemcy wywożą zakonników do obozu w Amtitz koło Gubina, skąd przenoszą ich do Ostrzeszowa. 8 grudnia, w święto Niepokalanego Poczęcia, franciszkanie zostają zwolnieni. Maksymilian wraca do zdemolowanego klasztoru, pomaga ofiarom wojny. Stara się reaktywować "Rycerza"; wysyła pismo do niemieckiego urzędnika. Argument pierwszy: "Ja i Pan za 100 czy 200 lat żyć już nie będziemy. I wtedy ustaną wszystkie sprawy, choćby najpilniejsze i najważniejsze, i pozostanie tylko jedna: czy i gdzie wtedy będziemy? - I czy będziemy szczęśliwi? Nie inaczej i inni ludzie. Co godzina zaś o całą godzinę (nie mniej) zbliżamy się do tej chwili. Podobne zagadnienia porusza pismo religijne". Argument drugi: "Najświętsza Maryja Panna to nie bajka czy legenda, ale istota żyjąca, kochająca każdego z nas, lecz nie dość znana i (nie dość) nawzajem miłowana - trzeba więc rozgłaszać Jej dobrotliwą działalność, a to można dobrze wykonać przez czasopismo". Uda się wydać jeden numer w nakładzie 120 tys. egzemplarzy kolportowanych w Warszawie. Artykuł, w którym Kolbe pisze, że prawda jest jedna i potężna, nie podoba się władzom okupacyjnym.

17 lutego 1941 r. Niemcy wyprowadzają z klasztoru o. Kolbego z czterema innymi franciszkanami. Trafiają na Pawiak. Maksymiliana pobito za posiadanie różańca. 28 maja z transportem 303 więźniów dociera do KL Auschwitz.

Wielki znak się ukazał

Najdziwniejsze na tamtym karnym apelu w ostatnich dniach lipca 1941 r. nie jest wcale to, że numer 16670 chce iść na śmierć za numer 5659. O wiele dziwniejsze jest, że numer 16670 opuszcza szereg i przechodzi ok. 20 kroków. A przecież już po drugim, w najlepszym razie trzecim powinien paść na ziemię pod ciosami blokowego albo esesmana Gerharda Palitzscha, o którym komendant Höss napisze, że był "prawdopodobnie tak zahartowany psychicznie, iż mógł bez przerwy zabijać, o niczym nie myśląc". Potem dzieje się coś jeszcze dziwniejszego: kierownik obozu Hauptsturmbahnführer Karl Fritzsch słucha argumentów numeru 16670 i przychyla się do prośby.

Przed wejściem do Bloku Śmierci 10 więźniów, wybranych na śmierć w ramach kary za ucieczkę jednego z ich towarzyszy na bloku, musi rozebrać się do naga. Od chwili, gdy zatrzasną się drzwi celi, mają nie dostawać nic do jedzenia i ani kropli wody. "Wyschniecie jak cebulki" - kpią esesmani.

Przez następne dni z celi słychać śpiewy: "Serdeczna Matko, opiekunko ludzi", "Anielskie Twe wejrzenie", "Wkrótce już ujrzę Ją". "Gorące modlitwy i pieśni do Matki Najświętszej nieszczęśliwych rozlegały się po wszystkich gankach bunkra. Miałem wrażenie, że jestem w kościele" - zezna po wojnie więzień Bruno Borgowiec, pisarz i tłumacz Bloku Śmierci.

Jednak z każdym dniem śpiewy słabną. Stojące w kącie wiadro na fekalia jest suche. Więźniowie muszą pić własny mocz. Konający spowiadają się. Po przeszło dwóch tygodniach żyje jeszcze czterech. Esesmani decydują się dobić ich zastrzykiem kwasu karbolowego, bo muszą opróżnić ciemnicę dla kolejnych. Borgowiec: "O. Kolbe z modlitwą na ustach podał sam rękę katowi. Nie mogąc się przyglądać i pod pretekstem, iż mam pracę w kancelarii, wyszedłem z tego miejsca. Zaraz po wyjściu esesmanów z katem, powróciłem do celi, gdzie znalazłem o. M. Kolbego w pozycji siedzącej, opartego o tylną ścianę, z oczyma otwartymi i z pochyloną głową na bok".

Następnego dnia, w święto Wniebowzięcia, wyschnięte ciało Maksymiliana płonie w krematorium. Z komina wydobywa się dym, a gdy piec rozgrzewa się do czerwoności, w niebo strzela ogień. Jak po latach zauważy biograf świętego, Claude R. Foster, tego dnia Kościół modli się słowami Apokalipsy: "Potem wielki znak się ukazał na niebie: Niewiasta obleczona w słońce...".

Cwaniak

W przedostatnim rozdziale swoich wspomnień, poprzedzającym opis ucieczki z obozu w czerwcu 1944 r., Bogusław Dąbrowski decyduje się opowiedzieć o Maksymilianie. Mówi, że spora grupa więźniów uważała go za cwaniaka. Bo - chory i wycieńczony - nie miał nic do stracenia. Bo może w wyrachowaniu liczył na szybką, przynoszącą ulgę w cierpieniu egzekucję. Bo nie dość, że znalazł wyzwolenie przez śmierć, jeszcze zrobił z siebie bohatera. Dąbrowski radzi synowi: "Ale to, co mówię, też lepiej nie rozgłaszać, bo cię zakraczą. Ja też to w końcu wiem tylko z jednego źródła - od innych więźniów. Dla mnie Ojciec Kolbe pozostanie bohaterem".

Oczywiście, nie brak relacji, że większość więźniów widziała w czynie Maksymiliana zwycięstwo człowieczeństwa, które w obozie zdawało się ostatecznie unicestwione. Jego postawa dodała im otuchy. Ale relacja Dąbrowskiego, z psychologicznego punktu widzenia bardzo prawdopodobna, nie domaga się polemiki. Przeciwnie, dopiero ona pozwala zrozumieć, na czym polega męczeństwo na wzór Jezusa - na śmierci nie w glorii i chwale, ale w poniżeniu, niedowierzaniu, szyderstwach. Kielich goryczy trzeba wypić do końca. Męczennik dla jednych jest bohaterem, w oczach innych bywa głupcem, szaleńcem, cwaniakiem. Umierając, wierzy jednak, że Prawda zwycięży.

Krótki rozdział wspomnień Bogusława Dąbrowskiego, niebanalny przyczynek do świętości Maksymiliana, kończy dialog ojca z synem: "Czy zdarzyło się w obozie, że ktokolwiek, poza ojcem Kolbe, poszedł za kogoś innego na śmierć?".

"Nie".

"I to należy pozostawić bez komentarza".

Korzystałem m.in. z: Claude R. Foster "Rycerz Maryi" i materiałów z konferencji "Św. Maksymilian Maria Kolbe - Żydzi - masoni".

Dziękujemy, że nas czytasz!

Wykupienie dostępu pozwoli Ci czytać artykuły wysokiej jakości i wspierać niezależne dziennikarstwo w wymagających dla wydawców czasach. Rośnij z nami! Pełna oferta →

Dostęp 10/10

  • 10 dni dostępu - poznaj nas
  • Natychmiastowy dostęp
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
10,00 zł

Dostęp kwartalny

Kwartalny dostęp do TygodnikPowszechny.pl
  • Natychmiastowy dostęp
  • 92 dni dostępu = aż 13 numerów Tygodnika
  • Ogromne archiwum
  • Zapamiętaj i czytaj później
  • Autorskie newslettery premium
  • Także w formatach PDF, EPUB i MOBI
89,90 zł
© Wszelkie prawa w tym prawa autorów i wydawcy zastrzeżone. Jakiekolwiek dalsze rozpowszechnianie artykułów i innych części czasopisma bez zgody wydawcy zabronione [nota wydawnicza]. Jeśli na końcu artykułu znajduje się znak ℗, wówczas istnieje możliwość przedruku po zakupieniu licencji od Wydawcy [kontakt z Wydawcą]
Były dziennikarz, publicysta i felietonista „Tygodnika Powszechnego”, gdzie zdobywał pierwsze dziennikarskie szlify i pracował w latach 2000-2007 (od 2005 r. jako kierownik działu Wiara). Znawca tematyki kościelnej, autor książek i ekspert ds. mediów. Od roku… więcej

Artykuł pochodzi z numeru TP 33/2011